niedziela, 16 grudnia 2012

Rozdział 72


Za to, że byliście cierpliwi,
Za to, że byliście wytrwali i wierni
Za wasze opinie i słowa,
Dziękuję wam wszystkim z całego serca.


Wszystko wokół przesączone było niebywałym napięciem. Każdy kąpany w nerwach i niepokoju oczekiwał na zbudzenie Sakury. Konoha zdążyła pogrążyć się już w uciesze i z należytym spokojem radować cudownym uzdrowieniem Haruno. Jednej z najdzielniejszych, najbardziej nieodpowiedzialnych i upartych kunoichi wszechczasów.
Oczywiście w całym tym chaosie nikt nie zapomniał o poświęceniu Karin. Choć pierwotny plan miał w sobie zawartą obecność Sakury na jej pogrzebie, ten punkt zakończył się niepowodzeniem. Otóż mijał już drugi tydzień od śmierci czerwono-włosej, a Sakura wciąż przebywała w szpitalu, pogrążona w śnie.
 - Obudzi się lada moment – zapewniali lekarze stosując swoje sztuczne uśmieszki zatroskania. Wierzyłem im. Chciałem im wierzyć. Ale jeszcze bardziej pragnąłem być przy niej, gdy zacznie powoli otwierać oczy i mrużyć je, usiłując przywyknąć do jaskrawej szpitalnej kolorystyki, dlatego też, aby sumiennie to postanowienie spełnić, towarzyszyłem jej niemalże dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jedynie w nocy zniecierpliwione pielęgniarki bardzo delikatnie dawały mi odczuć, że to szpital, a nie hotel.  To była jedyna pora, w której byłem od niej odizolowany. Noc. Lubiłem gwiazdy, zimne powiewy wiatru i rozległe uczucie wolności, mimo to w ciągu tego tygodnia moja nienawiść do nocy wzrastała coraz bardziej.
Tego dnia również pełniłem straż przy jej łóżku. Któryś raz z kolei ośmieliłem się osunąć kołdrę z jej drobnego ciała i skoncentrować na brzuchu.
Tam tkwiło dziecko.
Moje dziecko.
Teoria na jego przeżycie była prosta do zrozumienia. Podczas użycia Jutsu Karin, dziecko nie było na tyle wykształcone, ażeby miało już swojego własnego „ducha”, było jednością z Sakurą, dzięki czemu ono również dostało powtórną szansę.
Kiedy to oznajmiono, musiałem wyjść. Radość, dziwne ukłucie w sercu… przyjemnie ukłucie… to było dla mnie zbyt wiele, nie chciałem, aby ktokolwiek widział mnie w tak nieskładnym duchowo stanie, nie lubiłem się ujawniać, ani afiszować byciem bardziej „ludzkim” niż kilka miesięcy temu.
Wstałem z krzesła i zatrzymałem się przy oknie. Był dopiero wczesny poranek. Główna ulica Konohy świeciła pustkami. Niektórzy zapewne otrząsali się jeszcze z szoku w związku z ostatnimi wydarzeniami. Bo któżby się spodziewał, że sprawy nabiorą takiego obrotu? Że zacięta Karin odda życie za znienawidzoną Sakurę? Że jej bojaźliwa natura ukryje się głęboko w zakamarkach jej serca, a na wierch w zastępstwie wystawi spontaniczność i ryzyko… oraz miłość?
Zapewne nigdy, przenigdy nie będę w stanie zrozumieć co mogę myśleć i czynić w takiej sytuacji. Kobieta z miłości do mnie, oddaje życie za kobietę, którą kocham…
Spuściłem wzrok, zacząwszy gmerać w kieszeni. Po paru chwilach w mojej dłoni znalazła się nieelegancko złożona kartka papieru. Kartka, którą zastałem w Sali Sakury, w miejscu przedziwnego wydarzenia.
Rozłożyłem ją.
Oto twój sekret na szczęście. Dbaj o to, żeby zawsze ci towarzyszył. Zasłużyłeś sobie.
Karin.
Sakura nie zdążyła się jeszcze obudzić, a ja już byłem przeszczęśliwy. Przeszczęśliwy, wdzięczny… z drugiej zaś strony odczuwałem wstyd. To niepojęte. Ta cała radość, obce uczucie rozpierało mnie zbyt intensywne, przez co właściwie w ogóle nie skupiałem się na poświęceniu Karin. Nie… nie potrafiłem. To okrutne i niewybaczalne, ale…
Po raz tysięczny na nią spojrzałem. Na jej powieki, które przysłaniały głęboką zieleń jej oczu, na kości policzkowe, które dodawały jej twarzy uroku, na włosy, które niczym rozprysk wody rozpościerały się niemal na całym łóżku.
Jak mógłbym się smucić, wiedząc, że „ona” zaraz ukaże mi swoje zielone oczy, lada moment będzie zaczesywała swoje włosy w żenujących dla niej momentach, będzie z udawaną gracją i szykiem zarzucać nimi do tyłu, a ustami raczyć mnie najpiękniejszymi odmianami uśmiechu…
To skomplikowane, ale prawdziwe.
Jakby dookoła mnie była wyłącznie sama radość w postaci świetlistej materii, ale w niektórych punktach ta cudownie świetlista materia została rozerwana, a w jej miejscu materializowała się mroczna aura, próbując przedostać się do mnie. Dziwne, pokręcone uczucie…
Kres mojego odurzenia nastał dopiero wówczas, gdy po szpitalnym holu rozległy się donośne stukoty kroków, których dźwięki napadały wzajemnie na siebie tworząc drażniącą mieszankę.
Drzwi ostrożnie się uchyliły, do pomieszczenia wsunęła się Ino.
Gdy mnie zobaczyła, w jej oczach pojawił się wyraźny niepokój. Yamanaka była jednym z setek mieszkańców, którzy wciąż obawiali się mojego nieobliczalnego temperamentu i reputacji zdrajcy oraz kryminalisty. Dopiero kiedy Ino minęła mnie w wyrafinowany sposób, usiłując jak najdokładniej zamaskować swoją niepewność, i dopiero gdy drobny czerwony tulipan znalazł się w wazie z innymi kwiatkami, mogła obrócić się ku mnie i głośno westchnąć:
 - Sasuke-kun, naprawdę cię podziwiam.
Równo z jej słowami do pokoju wkroczyła druga osoba. Wyraz twarzy Naruto też malował prawdziwą mieszankę uczuć. Obaj nie mieliśmy prawa w pełni świętować cudownego uzdrowienia Sakury, wiedząc, że w rezultacie doszła nowa ofiara wojny.
Uzumaki zmierzył mnie uważnie wzrokiem i zamknął za sobą drzwi.
 - Sakura-chan wciąż się nie obudziła?
 - Nie – odparłem krótko.
 - Biedaczka – Ino zbliżyła się do łóżka i nachyliwszy się nad Sakurą, przyłożyła dłoń do jej czoła. – Co zajmuje jej tyle czasu? Przecież jest już z nami, zgadza się? Dzięki technice tej dziewczyny powróciła do świata żywych. Nie rozumiem co ją zatrzymuje przed obudzeniem.
 - Spokojnie Ino, lekarz wszystko mi tłumaczył – wtrącił Naruto, przygotowując się do wyjaśnienia całej procedury. – Sakura-chan odbyła podróż między dwoma wymiarami. Świata żywych i umarłych. To bardzo wyczerpujące dla człowieka, a w starych kronikach uczestnicy tego przedziwnego Jutsu, zazwyczaj odzyskują świadomość dopiero po kilku tygodniach. Zależy od siły ducha.
Yamanaka przysiadła na skraju łóżka. Nie spuszczała oczu z Haruno.
 - Głupia Sakura. Ona zawsze musi wpakować się w jakieś tarapaty. Nie usiedzisz na miejscu bez żadnych spektakularnych wydarzeń, prawda Wielkoczoła? – jej ton nabrał niewiarygodnej lekkości, gdy zaczęła zwracać się wyłącznie do Sakury. – Jeśli mnie słyszysz, to w tej chwili się zbudź. Wszyscy na ciebie czekają. I jest przecież sam Sasuke-kun, a to dla ciebie istotne… jeśli nie najistotniejsze.
Nie umknęło mojej uwadze jak Ino kontrolnie rzuciła na mnie okiem.
 - Ona cię nie słyszy – wtrącił Naruto. – Jest nieprzytomna, a nie pogrążona w śpiączce. Duchowo zapewne nadal odbywa podróż między wymiarami.
 - Gadasz jak czubek – stwierdziła Ino z oburzeniem.
Ale Naruto obruszył się jeszcze bardziej.
 - Powtarzam tylko to, co mówili lekarze.
 - Wierzysz w to?
 - Dlaczego miałbym nie wierzyć? Ta gadka z podróżą między wymiarami i duchowym oczyszczeniu rzeczywiście brzmi jak wyjęta z kiepskiej bajeczki dla dzieci, ale świat Ninja jest nieprzewidywalny i najwyraźniej na tyle wykształcony, aby zagłębić się nawet w tak tajemnicze tematy. Osobiście studiowałem stare kroniki, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. Spisy świadków zgodnie stwierdzają, że Sakura-chan jest wycieńczona po przebytej podróży i musi na nowo zaczerpnąć potrzebnych sił.
Ino zastanowiła się chwilę, po czym wzięła rękę z czoła Sakury.
 - Rany. Normalnym ludziom wystarczy jedna noc, aby zregenerować siły. Dlaczego jej zajmuje to tak długo?
Zasadniczo Ino oddziaływała na mnie w bardzo drażliwy sposób, ale zadałem sobie ten trud i postanowiłem, że wybaczę wszelkie głupie paplaniny i nieprzemyślane uwagi. Ona, tak samo jak większa część wioski, przytłoczona jest przez niecierpliwość. Jest przyjaciółką Sakury z dzieciństwa i na swój sposób okazuje troskę o jej stan zdrowia.
Moja przeszłość uodporniła mnie na tego typu uczucia, ale i tak kilka z nich spowijało moje serce w zdawkowanych ilościach.
To przez miłość.
Na miłość nie da się uodpornić.
 - Sasuke – ręka Naruto wylądowała na moim ramieniu. Niechętnie na niego spojrzałem. – Może mógłbyś się przewietrzyć? Bezustannie siedzisz przy Sakurze-chan. Rozumiem cię, ale… spójrz. Pogoda jest całkiem znośna, poza tym Lee, Shikamaru i Sai zapowiedzieli, że przyjdą w odwiedziny.
Acha, więc o to chodzi.
Podniosłem się z miejsca.
            - Możesz po prostu od razu mi powiedzieć, że nie zniosą mojego towarzystwa – powiedziałem warkliwie. – Nie musisz wymyślać jakiś tandetnych wymówek.
 - Co? – zdziwił się.
Skwitowałem go machnięciem ręki, jak gdybym odtrącał nią natrętną muchę, a następnie zwróciłem się ku drzwiom.
Oczywiście na wszelki wypadek musiałem spojrzeć na Sakurę.
 - Sasuke-kun, daj spokój – w progu zatrzymał mnie piskliwy głos Ino, która elegancko zabawiała się kosmykami swoich włosów. – Shikamaru już przywykł do twojej obecności tutaj. Zresztą wiadomo jaki on jest. Obojętny na wszystko leniuch. Po prostu martwimy się o ciebie. Siedzenie w ciasnym pomieszczeniu źle robi na mózg. A Lee? Może ma ci to i owo za złe, ale to… Lee. Nie warto się nim przejmować.
Naruto wyglądał na zdezorientowanego, ale po zakończeniu monologu Ino, przytaknął.
 - Mniej więcej chciałem przekazać mu to samo. Dzięki Ino.
Obie pary oczu przetransportowały się na mnie. Po raz pierwszy od kilku długich dni poczułem się niezręcznie.
 - I tak pójdę się przewietrzyć do parku – burknąłem.
 - Na pewno wszystko w porządku? – drążył Naruto. W tym czasie zdążyłem już otworzyć drzwi i zaplanować trasę na najbliższą godzinę.
 - Na pewno.
S A K U R A

Czułam zapach… Znajomy, to jednak jak na złość nie potrafiłam go z niczym utożsamić.
Było mi też zimno.
Jakiś ból pulsował w moim  wnętrzu, lecz jego epicentrum było dla mnie tajemnicą. Wydawało mi się, że to całe moje ciało pogrążone jest w czymś nieprzyjemnym, ale do końca nie byłam tego pewna.
Coś stukotało.
Bach… bach… bach.
Rytmicznie, bez dłuższych przerw.
Słyszałam też dudnienia mojego serca, które waliło mi w piersi niczym młot. Jakiś szmer niezmiernie mnie drażnił, czułam, że marszczę brwi. Czułam, że zbieram w sobie haust powietrza, czułam, że mam świadomość istnienia.
Ale widziałam też Karin.
Jej nierozszyfrowaną, kamienną twarz, która ostatecznie łamie się przy mnie, zalewając łzami. Jej słowa, a potem jej widok, przy wrotach okazałych żelaznych drzwi, od których stopniowo się oddalałam, zapadając w czarną czeluść nicości.
W moje nowe życie.
Powoli i ostrożnie zmusiłam powieki do uniesienia. Obraz lekko się kołysał, wokół rozlegały się echa głosów, niezrozumiałych bełkotów, a czas zanim widoczna przestrzeń zaczynała nabierać zarysów i kształtów był nieskończenie długi.
 - Ałć… - bolało. Coś bardzo mnie bolało. Chyba głowa. Skala bólu była na tyle wysoka, aby zmusić mnie do wyduszenia króciusieńkiego słówka.
Razem z obrazami, zaczął poprawiać się mój słuch.
 - Chwilę temu mówiłeś co innego!
Ktoś krzyczał. Dlaczego? Tępy ból w głowie zaczął narastać. Miałam ochotę upomnieć tą osobę, aby nieco się uspokoiła, wyjaśnić, przez jakie potworne katusze obecnie przechodzę, jednak nie czułam się na tyle silna. Dlatego też trwałam w bezruchu niczym sparaliżowana, mrugając szybko oczyma.
 - Wiedziałem, że ona jest wyjątkowa – inny głos odezwał się bardziej spokojniej. Był przesączony zachwytem.
 - Uspokój się Lee! Może coś się stało?
 - A cóż mogłoby się stać?
 - Nie wiem, może… - szuranie powtórnie mnie dobiegło. Zaczęłam sobie wyobrażać jak jeden z rozmówców drapie się po czubku głowy. – Może pojawiły się jakieś komplikacje? Albo w ciele Sakury jest teraz Karin i wszystko się pomieszało…
 - Jesteś głupsza niż sądziłem…
Karin.
Na dźwięk tego imienia, na to nieznośne uczucie jakie pozostało we mnie po jego usłyszeniu wzdrygnęłam się w widoczny dla otoczenia sposób, co wywołało jeden spójny chór zdumienia wokół zebranych.
 - Sakura-chan? Sakura-chan, słyszysz mnie?
Sakura-chan…
Naruto tak do mnie mówił.
Jego błękitne ślepa wpatrywały się we mnie, a kontakt wzrokowy był co chwila urywany przez dłoń, którą machał mi przed oczyma.
Usłyszałam jakiś trzask.
 - Naruto… - udało mi się wykrztusić, zanim blondyn obrócił się w zupełnie innym kierunku.
Nie słyszał.
 - Ach, a więc panienka się budzi. To naprawdę zadziwiające. Dotąd nie odnotowano przypadków tak prędkiego powrócenia do świadomości – teraz głos był bardzo kojący, działał jak skuteczna tabletka na ból głowy.
 - Czyli wszystko z nią w porządku? – już bez problemu rozpoznałam jęk Ino. Zaraz potem zmaterializowała się nade mną, a ja zauważyłam szeroki uśmiech, który rozpromieniał jej twarzyczkę. – O Boże, Sakura! Tak się cieszę! Nie było cię z nami cały tydzień!
Ścisnęła mnie wokół szyi.
Tydzień?
 - Ałć.
 - Pani Yamanaka! Spokojnie. Pacjentka może być nico otępiała pod wpływem doznań. Teraz potrzebuje wyłącznie dużo odpoczynku – skarcił ją właściciel kojącego głosu.
 - Ino… - wyszeptałam.
 - Sakura? – odsunęła się ode mnie na ułamek sekundy. – Cha, cha! Widzieliście to? Ona mówi! Sakura naprawdę wróciła do życia!
I znów zaczęło mi brakować tchu przez jej żelazny uścisk. Jeszcze kilka razy zamrugałam oczami, zanim zupełnie zyskałam ostrość widzianego obrazu. Zauważyłam Naruto, który ocierał oczy wierzchem dłoni, lekarza na drugim końcu Sali, notującego coś na kartce papieru, Shikamaru z lekkim uśmiechem, a także Lee, zalanego łzami szczęścia.
 - Sakura-san! Wiedziałem, że dasz radę! – wykrzyknął głośno i zacisnął jedną pięść, kiedy dostrzegł, jak na niego spoglądam.
 - Witaj z powrotem Sakura-chan – odezwał się Naruto. 

Cudem zahamowałam łzy. Świadomość, że wyglądałabym tak samo jak Lee skutecznie mnie od tego powstrzymała.
Pozostał jednak smutek. Gdy Ino mnie puściła, delikatnie się uśmiechając, nie traciłam ani chwili. Chciałam wprost powiedzieć im, co tak naprawdę się stało. Wprawdzie wszyscy zebrani już dawno o tym wiedzieli, ale…
 - A więc Karin naprawdę to zrobiła?
Nikt się nie odezwał.
Uśmiechy całkiem zniknęły z ich twarzy. Cała zebrana w Sali czwórka wymieniła między sobą rozumne spojrzenia. Naruto skinął głową.
 - Wiesz o tym? – zapytał mnie.
 - Rozmawiała ze mną – wyjaśniłam. – Myślałam, że… myślałam, że obie wrócimy z powrotem. Tak mi powiedziała. A potem… ona została… patrzyłam jak dystans między nami się zwiększa. Chciałam, żeby skoczyła za mną, ale ona… - Nie. Sakura Haruno nie była silna. Musiała zanieść się solidnym płaczem. Rozryczałam się tak bardzo, dygocząc ze strachu i niepewności.
Czyjeś ciepło spowiło mnie dookoła, zatrzymując się na plecach. Naruto przysiadł na skraju łóżka i objął mnie ramionami. Wtuliłam się do jego piersi, co chwila żałośnie chlipiąc.
 - To była decyzja Karin. Ona sama ją podjęła. Nie możesz się obwiniać.
 - Właściwie jak z nią rozmawiałaś? W innym wymiarze? – zapytał mnie Shikamaru.
Ino prychnęła z oburzeniem.
 - Dałbyś sobie spokój w takiej chwili? Ona jest w rozsypce, a ty zawracasz jej głowę czymś co jest teraz najmniej istotne.
Shikamaru zapewne okazał jej swoją obojętność jakimś charakterystycznym dla niego wyrazem twarzy, ale nie byłam w stanie tego zobaczyć. Byłam zajęta wysysaniem z Naruto całego jego ciepła i spokoju.
Tak, bardzo, bardzo byłam mu za wszystko wdzięczna.
Tylko jedna myśl nie dawała mi spokoju. Non stop tłukła się w moim umyśle.
 - Naruto… czy ja jestem morderczynią?
 - Dlaczego tak myślisz? – aż sama zdziwiłam się tym bijącym od niego spokojem. Sądziłam, że choć w małym stopniu zaskoczę ich swoim pytaniem.
 - Nie jesteś mordercą Sakura-san – wtrącił Lee.
 - Zabiłam Karin – wychlipałam.
 - Nie zabiłaś jej. To była jej decyzja – powtórzył Naruto, wzmacniając uścisk.
Lekarz opuścił pomieszczenie. Z korytarza dobiegały nas niewyraźne odgłosy rozmów. Pomyślałam, że niewątpliwie obwieszcza właśnie reszcie szpitalnej załogi, że Sakura Haruno zbudziła się do życia.
Dosłownie zmartwychwstała.
Kiedy wszyscy milczeli, doszedł do mnie kolejny przerażający fakt.
 - Gdzie Sasuke? – odsunąłem się od Naruto, nadal zgarbiona i rozemocjonowana. Włosy po raz kolejny okazały się tarcza ochronną.
 - Siedział przy tobie cały tydzień. Wyszedł godzinę temu. Nie martw się. Jest w Konoha… i chyba niej pozostanie.
Jest w Konoha….
Chyba w niej pozostanie…
Zerwałam się na równe nogi i nie rozglądając się wokół, ruszyłam przed siebie szybkim krokiem. Przyjaciele obserwowali mnie w milczeniu zapewne spodziewając się kolejnego głupiego pytania. Naruto nadal uśmiechał się z dozą czułości, ale myśli o wszystkim innym zeszły na dalszy plan. Słyszałam tylko jego imię.
Dopiero gdy chwiejnym krokiem sięgnęłam po klamkę, reszta równocześnie wpadła w stan gotowości.
 - Sakura-chan, co ty robisz? – ostatnim co usłyszałam było pytanie Naruto. Potem mój mózg samoistnie odciął się od atakujących go bodźców zewnętrznych, koncentrując na samym Sasuke. To zadziwiające w jak namacalny sposób jego majestat stanął mi przed oczami. Widziałam jak spogląda przed siebie z charakterystyczną powagą i skupieniem. Zawsze miał taką minę, gdy starał się mnie przed czymś uchronić. Gdy byliśmy w tarapatach, zdani na samych siebie.
Mimo stępionych zmysłów zdążyłam spostrzec mijane pielęgniarki, które przyglądały mi się z mieszanką zdziwienia i podejrzliwości. Przyśpieszyłam… właściwie zaczęłam biec. Dość cherlawo przez tak długą przerwę, co skutkowało chwilową utratą równowagi. Osuwałam się na ściany korytarza, zaciekle starając się połykać kolejne metry.
Musiałam dotrzeć do parku.
            - Sakura! – wołała za mną Ino.
Niezgrabnie spojrzałam w tył przez ramię chcąc ocenić dzielący nas dystans. Yamanaka wyłoniła się z nicości, a jej oblicze spotęgowało buzującą w moich żyłach adrenalinę. Jeśli mnie dorwą – zamkną w czterech ścianach, każą odpoczywać i łykać rozmaite świństwa. Dzięki takim wyobrażeniom byłam w stanie przezwyciężyć słabość organizmu i użyć wszystkich moich sił.
Zbiegłem po schodach na sam dół.
Do Ino dołączyło się kilku lekarzy i dwie pielęgniarki. Mijani pacjenci zdradzali mnie, naprowadzając cały pościg na odpowiedni kierunek. Zaczęłam zastanawiać się gdzie podziało Naruto.
Czyżby odpuścił?
 - Haruno-san! – recepcjonistka z oczami jak spodki dołączyła do całego fiaska. Z zaciętym wyrazem twarzy wybiegłam na uliczkę Konohy, a chłód dopadł mnie niemalże od razu.
Minęłam Ichiraku Ramen, dom Naruto, dom Ino, dom Kiby… mój dom. Nikt jak dotąd mnie nie zatrzymywał, co wprawdzie nie było głównym powodem tępa jakie na sobie wymusiłam, ale i tak solidnie zbiło mnie z pantałyku.
Nagle coś ostrego znikąd zjawiło się pod moją nagą stopą. Pod wpływem bólu upadłam na ziemię i głośno syknęłam.
Coś we mnie pękło.
Zerknęłam na sprawcę nieszczęśliwego wypadku i wściekle cisnęłam kamieniem przed siebie. Po policzkach spływały mi łzy. Zaczęłam szargać się z bezsilności i mieszanki uczuć jaka we mnie buchała. Myślałam, że widok Sasuke pozwoli mi jakoś posegregować każdą napadającą mnie emocje. Radość, smutek, wyrzuty… Sasuke zrozumie. Pomoże mi cieszyć się wróconym życiem i zapomnieć o poświeceniu Karin.
O mojej mamie.
Pociągnęłam nosem i bardzo nietaktownie próbowałam podnieść się z ziemi. To bolało. Nie tylko głowa, ale też poczucie winy.
Nie wiem co stanie się z twoim dzieckiem. Nie wiem czy będzie żyło.
Przez otępiały umysł następna myśl dotarła do mnie zbyt późno.
Nawet nie zdążyłam zapytać o to Naruto…
Nawet nie wiem czy moje dziecko żyje! Czy do mieszanki dołączy się kolejna dawka rozpaczy…
Ostatni raz gorzko zapłakałam w asfaltową podłogę, by potem podnieść się  do pionu. Postanowiłam odstawić na później myśli o moim żałosnym postępowaniu i głupocie.
Teraz zauważyłam, że jestem już niemal w parku.
Z mojej stopy sączyła się krew, pozostawiając za mną wyraźne ślady. Kamień był ostrzejszy niż mi się wydawało. Nie miałam jednak czasu, aby się uleczyć. Zacisnęłam oczy i znów zgromadziłam w sobie to, co najbardziej potrzebne. Oddanie i determinację. By stać się silniejszym.
Wiedziona słowami Sasuke ponowiłam bieg. Teraz był znacznie spokojniejszy, ale wciąż byłam potwornie roztargniona. Zaraz potem wizja spotkania z Sasuke zaczęła wsączać do mojego serca dodatkowe ilości podenerwowania i tremy.
Zostawiłam Akademie Ninja daleko w tyle i ostatecznie dotarłam na dobrze znaną mi dróżkę. Na widok piekielnej ławki żołądek podszedł mi do gardła.
A na widok Sasuke serce wyskoczyło z piersi.

On naprawdę tam był. Siedział z szeroko rozłożonymi nogami, wpatrując się w śnieżnobiałe obłoki dryfujące na niebie. Promienie słońca sprawiały, że jego policzki wręcz migotały w ich blasku. Jeszcze długą chwilę zastygłam w bezruchu, całkowicie zauroczona tym widokiem.
Najwidoczniej przez ten tydzień w moim organizmie na nowo zgromadziła się odpowiednia ilość wody. Łzy ciągnęły się w dół nieprzerwanym strumieniem.
 - Sasuke…
To był ten moment, w którym nawet nie przeszło mi przez myśl, aby rozpaczać nad Karin. Szczęście mi zabraniało! Nakazywało mi cieszyć się widokiem Uchihy, nakazywało mi krzyczeć – głośno krzyczeć. Tak, aby cały świat wiedział o moim szczęściu. O przezwyciężeniu agonii i bólu.
Tak się właśnie czułam zbierając w płucach powietrze. Czułam się zwycięzcą. Po tych wszystkich pasmach nieszczęść, okazało się, że nawet śmierć nie jest w stanie mnie zatrzymać. Sakura Haruno od czasu odejścia Sasuke, śmierci rodziców, spotkania Eizo… Sakura Haruno nie pragnęła niczego innego jak odszukać w końcu „coś” na tyle magicznego, aby wyeliminowało poprzednie blizny, wątpliwości, lęki.
 - Sasuke!
Teraz wreszcie to poczułam. Uczucie, które rozpierało mnie od wewnątrz. Naiwne uczucie, ale prawdziwe. Przecież nie miałam pewności, że od teraz wszystko pójdzie już po mojej myśli, że Sasuke zostanie w wiosce, że moje dziecko przeżyje…
 - Sasuke! – zawołałam raz jeszcze.
Właśnie.
Był on.
Niczego więcej nie potrzebowałam.
Zwłaszcza, gdy „on” nareszcie mnie usłyszał. Spojrzał w moją stronę, znieruchomiał. Jego oczy rozwarły się szeroko w przerażeniu i czułam, że ma ochotę je przetrzeć – tak dla pewności.
Powoli stąpałam w przód. Śmiejąc się i płacząc.
Sasuke podniósł się z ławki, wciąż zszokowany i jednocześnie przerażony. Może myślał, że jestem duchem? Zjawą, która od tego dnia będzie codziennie go nawiedzała. Niespodzianka! Nie byłam złym duszkiem, byłam upartą Sakurą, która na nowo zacznie działać wszystkim na nerwy.
Zaśmiałam się po raz kolejny.
Sasuke oniemiał jeszcze bardziej.
 - Kocham cię! – wyśpiewałam. Potem obraz zaczął się kołysać, wręcz szargać. Wszystko działo się tak szybko, a ja trochę późno zrozumiałam, że biegnę.  
Sasuke spuścił głowę, przetarł oczy, uśmiechnął się.
Potem rozłożył ramiona, w które momentalnie wpadłam. Wtuliłam się w jego tors, chłonęłam dobrze znany zapach. Zapach dumy i męskości. Jego woń przyprawiała mnie o przyjemnie ciarki. Poczułam jak razem z Sasuke zakręciliśmy się wokół własnej osi.
Mój śmiech gubił się na wietrze.
 - Nie wiem jak mogłaś być na tyle lekkomyślna. Nawet nie wiem jak to zrobiłaś, ale dziękuję ci, że tutaj jesteś.
To były pierwsze słowa jakie wypowiedział do mnie w moim nowym życiu. Chciałam zobaczyć wyraz jego twarzy, ale z drugiej strony wiedziałam, że dla Sasuke nie będzie to komfortowe. Nie lubił afiszować się swoją „ludzką” naturą. Zamknęłam więc oczy.
Wtedy uzmysłowiłam sobie coś jeszcze.
 - Nasze dziecko żyje, prawda?
 - Było równie uparte co jego matka… - wyszeptał.
 - I równie waleczne co jego tatuś – zachichotałam.
To żałosne.
To niegrzeczne i bardzo egoistyczne.
Jednak nie potrafiłam wtrącić tematu Karin. Nie chciałam. Byłam zbyt szczęśliwa… Ostatecznie mogłabym uwierzyć, że właśnie taki efekt chciała uzyskać. W końcu… Karin go kochała.
Odsunęłam się od Sasuke. Ale tylko odrobinkę. Nadal przywierałam klatką piersiową do jego torsu. Teraz chciałam… chciałam po prostu zobaczyć jego twarz, czarne, hipnotyzujące oczy i należytą dumę.
Tyle, że jego mimika wcale nie wyrażała dumy.
S A S U K E
Uśmiech Sakury naraz zastygnął w dziwny sposób. Jej oczy rozwarły się, a śmiech przestał dobiegać do moich uszu.
Choćbym chciał… nie byłbym w stanie tego zamaskować. Owszem, miałem w tym wieloletnie doświadczenie, radziłem sobie z tym jak nikt inny na świecie, jednak… to była Sakura. Jak mógłbym nie reagować na jej cudowne odrodzenie? Na te wszystkie wizje, które momentalnie przelatywały przez mój umysł jak klatki filmu.
Tutaj nie dało się walczyć z nadchodzącym uśmiechem.
Nieprzerwanie wpatrywałem się w jej zielone tęczówki, które nadal szkliły łzy. Jest niesamowita. Tylko Sakura potrafi wybiec z budynku w szpitalnym fartuszku, wmaszerować do parku, śmiać się i krzyczeć jak bardzo mnie kocha.
Jeździłem opuszkami palców po jej policzkach. Były gorące od żarzących się w jej wnętrzu emocji.
Potem już wszystko inne przestało mieć dla mnie znaczenie.
 - Kocham cię.
Myślałem, że jej zdziwienie wzrośnie, myślałem, że dłuższą chwilę będzie wpatrywała się we mnie bezmyślnie, zaskoczona nagłym wyznaniem. Zaskoczona tym, że Sasuke Uchiha obwieścił coś tak absurdalnego. Zwykłego, słonecznego dnia… nie w ciągu drastycznych wydarzeń, zbliżających ku śmierci.
Sakura uśmiechnęła się delikatnie, i owinęła wokół kciuka kosmyk moich włosów. Ciepło opatuliło się wokół mojego serca. Czułem, że mogę powiedzieć jej wszystko.
 - Chcę cię mieć tylko dla siebie – oświadczyłem. – Ciebie i nasze dziecko. Na całe życie.
Parę chwil przyglądała mi się, milcząc. Potem jej policzki nieznacznie się zaczerwieniły, a Sakura złożyła krótki pocałunek na moich ustach. Rozpłynąłem się pod wpływem dawki dodatkowego ciepła, którego miałem obecnie aż zanadto.
Zbierałem się już do oddania czułego gestu, żeby móc potwierdzić swoje słowa czynami, ale blond czupryna zamigotała w panoramie za Sakurą.
Haruno dostrzegła moje zainteresowanie i obróciła się do tyłu.
 - Naruto?
Naruto sunął powoli do przodu, przyglądając się nam z kamiennym wyrazem twarzy. Jego płaszcz tańczył na wietrze, nadając mu charakterystycznego dla władców wyglądu. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że dobrze prezentuje się jako Hokage. Zasłużył sobie na to. Spełnił marzenie z dzieciństwa, w które wątpili niemal wszyscy.
Sakura wstrzymała oddech. Wokół niej narodziła się nagle jakaś napięta aura.
 - Sakura-chan… - wycedził Uzumaki, gdy był już dostatecznie blisko.
 - Naruto, przepraszam ja… Chciałam zobaczyć się z Sasuke… nie mogłam czekać…
 - Głupia… - uśmiechnął się. – Nie mówię o tym.
 - Hę? – chwyciwszy rękę Sakury, stanąłem obok niej, by móc obserwować każdą najmniejszą zmianę jej mimiki.
Naruto palcem wskakującym naprowadził nas w dół.
Omal nie udławiłem się zaskoczeniem, kiedy ujrzałem krew.
 - Co do…
 - Na drodze stanął mi jakiś głupi kamień! – wykrzyknęła nieelegancko. – Nie miałam czasu, aby się leczyć. Proszę! Nie zabieraj mnie do szpitala i nie nasyłaj na mnie żadnych lekarzy, ja…
 - Sakura-chan, spokojnie. Zatrzymałem Ino i resztę. Powiedziałem im, że jeśli coś ci się stanie biorę za to pełną odpowiedzialność… i stało się! – ostatnie słowa wykrzyknął swoim denerwującym głosem i teraz już wiedziałem, że jest to ten sam Naruto, z którym darłem koty na każdej misji.  – Ach! Oni mnie zabiją! – rozpaczliwie zmierzwił sobie włosy. – Do parku było blisko, myślałem, że dasz radę dotrzeć tam bez żadnych okaleczeń i wypadków! Bieganie szło ci całkiem nieźle…
W słowo Naruto wbił się donośny śmiech Sakury. Z tego rozbawienia musiała nawet chwycić się za brzuch.
 - Och, przepraszam cię Naruto. Jestem niezdarą. Każdy mi to mówi – przerwała, spoglądając na mnie. – Prawda, Sasuke?
 - Nie mogę temu zaprzeczyć, ale to nie zmienia faktu, że zachowałaś się bardzo lekkomyślnie – powiedziałem karcącym tonem.
 - Jak zawsze – Naruto wzruszył ramionami.
Kilka godzin przesiedzieliśmy na ławce. W trójkę. Jako drużyna siódma. Sakura została zmuszona do uleczenia rany pozostawionej przez złośliwy kamyk. Naruto opowiedział nam skrótowo co działo się w wiosce podczas nieobecności Sakury. Potem wspominaliśmy. Głównie Sakura i Naruto. Może rozpierało mnie szczęście, ale ostatnie resztki dumy udało mi się zachować w swoim wnętrzu. Wsłuchiwałem się w słowa tej dwójki, wyobrażając sobie każdą opisywaną scenę. Będąc uciekinierem uparcie starałem się jak najmniej wracać do przeszłości w Ukrytym Liściu, teraz byłem zaskoczony jak perfekcyjnie pamiętam każdą omawianą przez nich sytuację.
 - Hej… - Sakura raptem poderwała głowę.
 - Co jest? – zapytałem.
 - Słyszycie to?
Między nami zapanowała idealna cisza, którą przerywał wyłącznie szelest liści.
I głosy.
Spojrzeliśmy po sobie zdziwieni, wsłuchując się w ich brzmienie.
 - A nie mówiłam? – Haruno wstała z miejsca, wertując wzrokiem drogę, która prowadziła do Akademii Ninja. – Może coś się stało? Musimy to sprawdzić!
 - Ledwie „wyszłaś”, a raczej uciekłaś ze szpitala – Naruto spojrzał na nią nieprzekonany. – Jako Hokage ja się tym zajmę. Sasuke zaprowadzi cię z powrotem do Sali, zgoda?
    -    Ale to jest zbyt dziwne. Te głosy… mieszają się ze sobą. Jest ich…
 - Dużo – dokończyłem za nią. Wiedziony ciekawością również poderwałem się na równe nogi. Naruto rozłożył się nonszalancko na ławce i westchnął przeciągle.
 - Pewnie rodzice młodzików rozmawiają przy Akademii. Albo dzieci znalazły sobie kolejną, głośną zabawę.
 - To raczej nie wygląda na spokojną rozmowę.
 - Więc została opcja nowej dziecinnej zabawy.
 - Odezwał się ten, który nigdy nie był dzieckiem – Sakura zmierzyła go morderczym wzrokiem i już miała zasiadać z powrotem na drewnianej ławie, kiedy coś niespodziewane ją zatrzymało.
Oboje zastygliśmy w bezruchu.
Krzyki stały się wyraźniejsze. Wołania, śmiechy, aplauzy. Oczy Sakury zrobiły się nieludzko szerokie, a jej ręka uczepiła się mojej koszuli.
 - O mój Boże. Widzisz to?
 - Naruto… - wolałem zwrócić się do blondyna, będąc pewnym, że on będzie trochę lepiej poinformowany jako Hokage.
 - Co?
 - Spójrz.
 - Miałem rację. To dziecinna zabawa?
 Zirytowany zmaterializowałem się przed ławą i siłą postawiłem go na nogi. Sakura wykonała resztę roboty, ciągnąc go w odpowiednie miejsce.
Przyjemnie było oglądać stopniowo wzmagające się zaskoczenie na jego twarzy.
 - O rzesz ty…
Przez wąską dróżkę do parku przedzierał się tłum wiwatujących ludzi. Na czele dostrzegłem małego Orichi’ego, który radośnie unosił rączki do góry, Kibe, nieprzekonanego Shikamaru, sztucznie uśmiechającego się Sai’a, a nawet Kakashi’ego, z którym nie konwersowałem od wielu długich lat, był też Suigetsu i Juugo, którzy do końca nie są pewni swojej przyszłości.
 - C-co… Ale… J-jak… - buzia Naruto otworzyła się bardzo szeroko, utrudniając mu wypowiedzenie jakiegoś istniejącego słowa.
Za maszerującą na pierwszym planie Ino ciągnęły się nieskończone tłumy mieszkańców Konohy. Uradowanych mieszkańców. Krzyczeli coś o naszej drużynie, składali cześć Szóstemu Hokage, a nawet cieszyli się z mojego powrotu. Wśród wszystkich wrzasków raz na jakiś czas dosłyszałem się swojego imienia.
Które wcale nie pozostawiało w ich ustach złego smaku – przeciwnie – ludzie wypowiadali go z uśmiechem.
 - Sakura-san! – mały Orichi uwolnił się od tępa nadanego przez tłok hałaśliwych ludzi i podbiegł do Sakury, która w porę przykucnęła, aby złapać malucha w swoje objęcia.
 - Witaj skarbie – wyszeptała czule, nadal zmagając się z zaskoczeniem.
 - Tak się cieszę, że wreszcie się obudziłaś! Tęskniłem za tobą! Wiedziałem, że nie umrzesz! Jesteś zbyt fajna, żeby umrzeć! Fajne osoby giną na samym końcu.
 - Przecież o tym wiem. Myślisz, że dlaczego wróciłam? – spojrzała na niego rozbawiona, a zaraz potem zaczęła szeptać: – Co to za zbiorowiska?
 - Czyj to pomysł? – dorzucił Naruto, który wciąż nie mógł dowierzyć własnym oczom.
Wprawdzie ja też miałem z tym problem, to jednak usiłowałem nie okazywać tego tak otwarcie.
Orichi oderwał się od Sakury i wbił wzrok we mnie.
 - To dla was wszystkich, Sasuke! Dla ciebie, Sakury-san i Naruto! Wymyśliła to Yamanaka-san! Powiedziała, że wszyscy walczyliście o dobro Konohy i trzeba to jakoś uczcić! Tak bardzo się ucieszyłem, kiedy powiedziała mi, że Sakura-san do nas wróciła i że wasze dziecko też!
No tak.
W końcu był jeszcze drugi maluch.
Sakura instynktownie chwyciła się za brzuch i z uśmiechem omiotła wzrokiem każdego cisnącego się w tłumie osobnika.
Naruto uporał się z szokiem i zaprezentował swoje uzębienie, klepiąc Sakure po ramieniu.
 - Wiesz co, Sakura-chan? Jeśli ten dzieciak to połączeniee ciebie i Sasuke… to aż strach pomyśleć jaki on będzie…
 - Idealny – wyszeptała.
- Będę mógł się z nim bawić? – Orichi zacisnął pięści i zaczął skakać wokół Sakury. To był kolejny raz, w którym nie potrafiłem zwyciężyć z nasuwającym się na moją twarz uśmiechem.
 - Jasne, że tak. Będziecie najlepszymi przyjaciółmi!
Jakoś przełknąłem fakt, że większość mieszkańców nagle pozbyła się kipiącej względem mnie nienawiści. Oczywiście domyślałem się, że na potrzeby tego przedstawienia niektórzy z nich udawali sympatię i radość, nawołując moje imię.
Ale dzięki temu obrałem sobie nowy cel.
Utwierdzić ich wszystkich w przekonaniu, że od tego momentu Sasuke Uchiha będzie przykładnym mieszkańcem Wioski Ukrytej w Liściach, przykładnym przyjacielem, a nawet ojcem. Zawsze marzyłem taki być.
Tłum zatrzymał się w miejscu, a Ino i Suigetsu wystąpili na przód, z całych sił starając się przekrzyczeć zgromadzonych mieszkańców. 
 - Zdziwieni, co nie?!
 - Udało się, Yamanaka-san! – odpowiedział jej Orichi.
 - Wiedziałem, że szef ma jakieś uczucia – Suigetsu wpadł w nostalgiczny nastrój.
Wtem Naruto delikatnie szturchnął moje ramię.
 - Teraz chyba nie masz wyboru, musisz zostać w Konoha. Inaczej ci wszyscy ludzie na nową cie znienawidzą – oznajmił z konspiracyjnym uśmieszkiem.
Spojrzałem na Sakurę.
Ona wiedziała jaka jest moja decyzja.
I to było dla mnie wystarczające.
Poczułem jak wzmacnia uścisk wokół mojej dłoni, obdarowując mnie jednym z najpiękniejszych odmian uśmiechu.
Nienawidząc, kochasz.
Mając dość, nie potrafisz wyobrazić sobie bez niej życia.
Walcząc o swoje szczęście, bardziej walczysz o szczęście dla niej.
Taka właśnie jest miłość.
Sekret szczęścia.

K O N I E C


Podziękowania

Pragnę serdecznie podziękować Shayen, która motywowała mnie podczas ciężkich początków tego bloga. Kiyo-chan, która była niesamowitą nauczycielką ortografii i podstawowych zasad stylistycznych. Królowej Miecza, wiernie trwającej przy moim blogu marzycielce, dzięki której często zyskuję niesamowite napady weny. Sheeiren za szczerość i te przedziwnie identyczne upodobania (na pewno pamiętasz naszą rozmowę na Gadu-Gadu xD). CarpeDiem za tyle słów życzliwości, a także cennych uwag. Hotaru-chan za piękne, długie komentarze i nieświadome podnoszenie na duchu.  Karoli-chan za długie, wspierające mnie rozmowy na GG i za pełnienie roli mojego psychologa. Shiyuu za pozostawianie pod każdą notką słów wsparcia i motywacji. Minachan za uwagi, przezabawne komentarze i również za bycie przyczyną napadów weny. Rinie Shadow za szczerość, samą obecność i bardzo rozczulające komentarze, a także za polecenie gry Ninja Saga (moje nowe uzależnienie xD). Keade153 za sumienne komentowanie każdego niemal rozdziału i motywację. Tanako za to, że zawsze mogę odpłynąć od rzeczywistości, czytając twojego bloga i za słowa otuchy. Wszystkim anonimom za to, że znaleźliście chęć na zostawienie szczerych, motywujących komentarzy… w ogóle za to, że postanowiliście skomentować.
Wszystkim czytelnikom (nawet tym cichym)… za wszystko! Nawet za zbyt szczere komentarze, które czasami mnie dołowały, jednocześnie podbudowując do stania się jeszcze lepszą bloggerką. Za wszystkie „Lubię to!” na Facebooku i za magicznie kliknięcia „Dołącz do grupy” sieci znajomych Google, których ilość sprawiała mi masę radości. I ostatnie… Dziękuję za samą obecność, za samo czytanie moich opowiadaniach, znoszenie tych nudnawych momentów i przeżywania tych kulminacyjnych. Za wytrzymywanie przy Sakurze i Sasuke, mimo że wielu z moich czytelników przyznawało się, iż nie przepada za tym paringiem.
Jesteście najlepsi, niesamowici, a wasza pomysłowość nie zna granic!
Dziękuję po stokroć!

PS: Opinię o ostatnim rozdziale zostawiam wam, choć wiem, że zbytnio zapewne was nie zaskoczyłam. Uwierzcie jednak, że zaliczyłam wiele nieprzespanych nocy dumając nad jakimś spektakularnym zakończeniem. Teraz biorę się za poprawianie błędów przy pierwszych rozdziałach.
Jeśli ktoś z was, moi drodzy będzie miał czas i ochotę na napisanie (krótkiej lub długiej) recenzji to proszę przesyłać na akemi.chan@op.pl Jeśli będzie ich kilka, to stworzę nową podstronę dla osób zaczynających czytać opowiadania.
Pozdrawiam was gorąco i żegnam. Może kiedyś skuszę się na jakąś jednopartówkę.