Obserwowałem jak Karin naciera mi w ramię jakąś
białą emulsję, robiąc to z największym skupieniem. Oczy miała zaczerwienione, a
jej ręka niewątpliwie drżała. Był już późny wieczór, a ją ponownie tu
przywiało. Nie wiedziałem po co, ani dlaczego. Czy nie lepiej zostawić
człowieka z rwącym bólem, skoro i tak w żaden sposób nie można mu pomóc?
- Rany
szybciej się zagoją, Sasuke-kun – wyjaśniła mi, najwyraźniej wyczuwając jak
palę ją wzrokiem. Lekko klepnęła nasmarowane miejsce i zakręciła tubkę. –
Jeszcze kilka dni i wrócisz do formy.
- Karin…
- Chociaż to
w jakiś sposób poprawi humor Naruto. Nie wiem czy wszystkim mieszkańcom, bo
pewnie będziesz musiał długo pracować na ich zaufanie i dobrą reputację, ale z
każdym dniem… - głos jej się łamał.
- Karin…
- Ale
będziesz szczęśliwy, prawda? – nagle uraczyła mnie jednym z najszerszym
uśmiechów, jaki miałem zaszczyt u niej podziwiać, a kropla cieczy potoczyła się
jej po policzku. – Och, przepraszam Sasuke-kun! Ta atmosfera bardzo mi się
udziela. - Zaśmiała się histerycznie usuwając ją wierzchem dłoni.
Chciała się cofnąć, ale prędko ścisnąłem jej
nadgarstek.
- Co się
dzieje? Mów!
- Nic się nie
dzieje…
- Nie okłamuj
mnie. Bez powodu się nie płacze – w moim głosie niezamierzenie pojawiła się
ostrzejsza nuta. W głowie miałem taki zamęt, że po prostu wściekałem się na
samą myśl, że teraz będzie gryzł mnie jeszcze powód płaczu Karin. Wystarczy mi
już śmierć Sakury i stan Orichi’ego…
Karin pociągnęła nosem i przysiadła na skraju łóżka.
- Sasuke-kun…
czułeś kiedyś szczęście?
- O czym ty
mówisz? – zmarszczyłem brwi.
- Szczęście.
Takie niebywale pięknie uczucie, radość rozpierająca cię w piersi i ta myśl, że
niczego więcej nie potrzebujesz. Przyjemne, ale złośliwie. Ma tendencję do
szybkiego znikania – mówiąc to spoglądała na okno przedstawiające nocną panoramę
Konohy. Głowy wszystkich Hokage wyglądały teraz jak zjawy.
- Nie
pamiętam czym jest szczęście – odpowiedziałem chłodno.
- Czyli
uważasz, że szczęśliwy byłeś tylko przed katastrofą w klanie Uchiha? Przed
śmiercią twoich rodziców i ucieczce Itachi’ego?
- Możesz
skończyć to przedstawienie? – puściwszy jej nadgarstek, ułożyłem głowę na
poduszkę, przykrywając się bawełnianym kocem.
Karin sparaliżowało na parę krótkich chwil.
- Nie mogę.
Mam coś do zrobienia.
- Co?
- Sprawię, że
poczujesz szczęście.
Może to tylko moje infantylne przypuszczenia, ale
czy Karin naprawdę miała czelność oferować siebie w takim momencie? Miałem
serdecznie dość słuchania jej jazgotu. Na końcu języka utknęło mi kilka
grzecznych form wypraszania, ale oczywiście za długo z nimi zwlekałem. Dziewczyna
odezwała się ponownie:
- Chcesz
szczęścia, prawda?
- Szczęście
jest dla mnie tajemnicą – mruknąłem nie kryjąc irytacji.
- A jeśli
pomogę odkryć ci jego sekret?
- Dość –
podniosłem się do pozycji siedzącej i położyłem rękę na kolanie. Przyglądałem
się Karin czujnie niczym drapieżnik na swoją ofiarę. Łzy na jej policzkach i
rozpacz w oczach były w stanie wprawić mnie w oszołomienie. Zamarłem. – Karin…
Chwyciła moją rękę, mocno ścisnęła i przytknęła
sobie do ust. Chciałem ją wyrwać, ale zapłakała gorzko zwiększając dwukrotnie
siłę uścisku.
- Odkryję dla
ciebie sekret szczęścia! Wtedy zrozumiesz, że długi czas był on pod twoim nadętym
nosem. Sasuke-kun, jesteś taki dobry! Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwy.
- Nie będę –
zaprzeczyłem. – Już nigdy. Po raz kolejny straciłem coś ważnego, a ty chcesz
żebym był szczęśliwy.
Wstała. Uśmiechała się. Śledziłem jej sylwetkę
dopóty, dopóki nie przystanęła w progu drzwi.
- Sakura na
pewno ucieszyłaby się gdybyś przyszedł do niej jeszcze dziś i obiecał to.
Teraz kompletnie mnie skołowała.
- O czym ty
do cholery gadasz, Karin? – może choroba psychiczna dopadła najpierw ją, a ja
jestem dopiero drugi na liście? – Przecież przed chwilą mówiłem ci, że nigdy
nie będę szczęśliwy. Nie chcę szczęścia! Po co mi one, skoro tak szybko umyka?!
Patrzyła na mnie w milczeniu.
- Karin… -
ciśnienie mojej krwi zaczęło gwałtownie wzrastać.
Wyszła.
Nie podejrzewałem, że zgrzyt drzwi kiedykolwiek
wtłoczy we mnie taki niepokój, rozgorączkowanie i smutek.
I co? Mam tkwić w bezruchu próbując przeanalizować
jej słowa i odczytać ich przesłanie? Nigdy w życiu. Miałem już zmartwień po sam
czubek głowy, a ona jeszcze dokładała mi kolejnych.
Paraliż trwał dokładnie kilka minut, potem
nieokrzesana energia w moim wnętrzu pokierowała moje nogi ku wyjściu. Zachwiałem
się tuż przy drzwiach, ale w porę poratowała mnie klamka. Rwący ból w mojej
piersi nie ustępował. Diabli wiedzieli czy jest to spowodowane obrażeniami po
walce, czy to Sakura usiłowała mnie ostrzec.
Do stu piorunów. Nie miałem pojęcia w którym momencie
parsknąłem histerycznie, uświadamiając sobie, że gadam jak uciekinier z
wariatkowa.
Wiedziałem jedno; właśnie przemierzam korytarze
szpitala, w białym, niewygodnym fartuszku, otoczony przez mróz i nieprzyjemne
ukłucia w sercu. Wzrokiem szukałem Karin choć wiedziałem, że szanse na jej
znalezienie są jak jeden do miliona. Czerwone włosy, czerwone włosy… Tak
rzucające się w oczy, a jednak niewidzialnie.
Zszedłem piętro niżej. Cudem udało mi się pokonać
stopnie w dół, ale jednak byłem już na tym cholernym parterze, obserwowany
przez kilka par oczu. Nie spodziewałem się zastać tylu osób. Oprócz doktorków i
pielęgniarki na tandetnych krzesełkach przesiadywało jeszcze kilku pacjentów,
popijając kawę. Jeden mężczyzna łyknął właśnie sporą ilość tabletek.
- Proszę pana!
– piskliwy kobiecy głosik zatrzymał mnie w połowie drogi.
- To Uchiha –
doktorek najwyraźniej myślał, że nie usłyszę ani jego głosu, ani zgryźliwości w
nim zawartej.
-
Uchiha-sama! – poprawiała się.
Minąłem recepcję bez większego zainteresowania.
- Hej, proszę
się zatrzymać!
Do akcji wkroczył doktorek. Rozgorączkowany
zatorował mi drogę, trzymając w ręku plik dokumentów. Jego pulchna twarz lśniła
potem.
- Chcę wyjść
na zewnątrz – powiedziałem spokojnie.
- Na zewnątrz?
– bez cienia wątpliwości spojrzał na mnie jak na wariata. Dla niego już nim
byłem. – To nie jest najlepszy pomysł. Dochodzi dwudziesta, a słońce już dawno
zaszło. Ma pan na sobie tylko szpitalne odzienie. Jak pan sobie to wyobraża?
Moja lewa brew zadrgała, gdy ten mężczyzna szarpnął
kawałek fartucha.
- Po ludzku.
Idę się odświeżyć – ominąłem go szerokim łukiem. Pacjenci i pielęgniarka
odprowadzali mnie wzrokiem.
- Wezwę
specjalistów – zagroził doktorek za moimi plecami. – Żaden normalny człowiek
nie wych…
- Czy pan
sugeruje, że jestem wariatem? – wszedłem mu w słowo. Nie widziałem jego wyrazu
twarzy, ale pielęgniarka równie dobrze mogła być odbiciem doktorka. Wyglądała
na doszczętnie przerażoną.
-
Uchiha-sama, proszę się uspokoić. Jest już za późno na takie sprawy. Jutro może
pan…
- Chcę teraz!
Chcę teraz….
Ale po co?
Może myślałem, że na zewnątrz oczekuje mnie Sakura?
Siedzi przy drzewie, szczerzy się na trzydzieści zębów, a w ręku trzyma kwiat
wiśni. Obok niej skacze Orichi i wtula się do mojej nogi, a nieopodal, przy
brzegu jeziora stoją… moi rodzice. Tak, oni też się tam pojawili. Nawet mój
brat. Obejmuje mnie, płacze i przeprasza. Potem jego dwa palce szybują mi przed
oczyma i lądują na moim czole.
I nim to zauważam, jestem już na zewnątrz.
Wybacz, Sasuke.
Nie będzie już następnego razu.
Chyba nie trzeba
być nawet bohaterem, ani szanowanym autorytetem dla wielu ludzi, wystarczy kochać
i być kochanym, aby umrzeć z uśmiechem na twarzy. Kocham cię, Sasuke…
Itachi się do mnie uśmiechał.
Sakura też.
Wlecząc się po ulicy, wielu ludziom musiałem
przypominać pijaka. Ale tylko oni mnie tak widzieli. Ja przebywałem w tym
czasie przy drzewie, z Sakurą, rodzicami, Orichi’m i Itachi’m. Mój brat zanosił
się radosnym śmiechem, Orichi prosił o treningi, Sakura zaplotła kwiat wiśni w
moje włosy, prosząc żebym częściej raczył ich uśmiechem. Mama… Mama zachwycała się tym jak wyrosłem,
zachwycała się moim pięknem, śmiejąc się przy tym perliczo. W ramionach
trzymała niemowlaka, ciągle mrucząc pod nosem coś o wnuku. Ojciec klepał mnie
po ramieniu, mówił, że jest ze mnie dumny.
A ja płakałem.
To mnie ocuciło.
Zbudziłem się z letargu. Jedną ręką zasłaniałem
sobie twarz, druga zwisała bezwładnie wzdłuż ciała. Na ziemi strącały się
krople.
Moje łzy.
Wtedy uświadomiłem sobie, że jestem wariatem. Szurniętym,
nieogarniętym typkiem, który nie może pogodzić się z utratą wszystkiego co
kochał. I tylko przez to, że byłem zbyt słaby, żeby godnie tego bronić. Ostatni
żyjący potomek elitarnego klanu, okazał się najżałośniejszym Shinobi w
historii.
Piskliwe głosy mieszały się z grubymi barytonami. W tyle szumiały dudniące kroki, zbliżały się w
moją stronę…
-
Uchiha-sama!
Karin chciała żebym był szczęśliwy. Dłużej tego nie
zniosę.
Chcę umrzeć. Czym prędzej. Mogę zaryzykować. Przecież
jest jakiś procent szans, że moje winy zostaną wybaczone i jakimś anielskim
cudem znajdę Sakurę.
Będę w to wierzył do samego końca.
~*~
- A-ale jest
pan pewny? To do Sasuke dosyć niepodobne – odezwał się Naruto. Cień jego bujnej
czupryny odbijał się w kwadratowej szybkie na drzwiach.
- Tak, jestem
pewny. Pani Aiko również była tego świadkiem. Sasuke Uchiha zatrzymał się przed
szpitalem, chwycił się za głowię i… sam wiesz co było dalej. Rozpłakał się
zupełnie bez powodu. Dlatego… - nastąpiła cisza przerywana skrobaniem
długopisu. – Jest w cięższym stanie niż myśleliśmy. Musimy przepisać mu
skuteczniejsze tabletki. Najlepiej gdyby Wielmożny namówił go na terapię. Tak
będzie najlepiej.
- Sasuke i
terapia? To nie ta bajka. Prędzej sam upora się z problemem.
- Ja w ogóle
nie rozumiem waszego myślenia – Hinata też tam była. Przez szybę widziałem
wyłącznie czubek jej głowy przystawiony do ramienia Uzumaki’ego. – On nie jest
chory psychicznie. Sasuke potrzebuje czasu, aby pogodzić się ze śmiercią Sakury.
Każdy potrzebuje czasu po czyjeś śmierci. Bo co najlepiej goi rany?
Doktor odchrząknął.
- Proszę mi
wybaczyć, ale czy pani wychodzi nocami z domu kilka kroków dalej i nagle bez
powodu zatrzymuje się, płacząc?
Hinata nie odpowiedziała. Mnie złapały solidne
skurcze żołądka. To wcale nie było bez powodu. Napadły mnie wspomnienia i
jestem pewien, że nawet ten otyły kretyn ma czasem chwile rozpaczy, w których
desperacko zagląda we wspomnienia, myśląc, że szuka otuchy, a tak naprawdę zatraca
się w większym cierpieniu.
Nie. On z całą pewnością ma żonę, dzieci, a życie
ułożyło się po jego myśli.
- Przepraszam
też za to nagłe wezwanie do szpitala. Zdaję sobie sprawę z później pory –
ciągnął dalej doktorek. – Ale niestety nie wiedziałem do kogo mógłbym się
zwrócić. Uchiha nie ma tutaj żadnej rodziny, a wy jesteście jedynymi, których
widuję w jego Sali.
Choć moja obecność w wiosce robiła prawdziwą furorę
wśród mieszkańców, niewielu z nich zdecydowało się na wizytę. Powinienem do
tego przywyknąć, prawda? A jednak gnębi mnie to za każdym razem, gdy ktoś w
jakiś sposób mi to uświadamia.
- Porozmawiam
z nim – zaproponował energicznie Naruto. Hinata i doktor skinęli równocześnie
głowami.
- W porządku –
rzucił. – Ale proszę uważać.
- Bzdura. Nie
masz co uważać. Po prostu bądź dla niego delikatny – głos Hinaty brzmiał
bardziej żywo. Kiedy słyszałem tupot jej oddalających się kroków, wyobraziłem
sobie jak skacze w ekstazie po łące okrążona przez kolorowe motyle i masę przepięknych
kwiatów.
Kolejny objaw… niezdrowe myślenie.
Zgrzyt tym razem przyprawił mnie o ciarki, z jakiś
powodów nie chciałem spoglądać w oczy Naruto. Nie potrafiłam. Zapewne żąda wyjaśnień.
Jak mógłbym mu to wyjaśnić skoro sam tego nie pojmuję?
- Śpisz? –
pierwsze co usłyszałem. Gdy Naruto zauważył, że siedzę na skraju łóżka i ślepo
w niego patrzę, kontynuował: - Sasuke… sam widzisz co się dzieje. Nie możesz
opuścić Konohy będąc w takim stanie.
Ze wszystkich uwag, skarg, oznak współczucia, akurat
tej formułki się nie spodziewałem.
- Pozwól
sobie pomóc. Ja, Hinata, Orichi… większość twoich przyjaciół czuje to samo.
Ja… mam przyjaciół?
Moje spojrzenie samoistnie się naostrzyło.
- Naprawdę
uważasz, że czujecie to samo co ja?
Milczał. Wykorzystałem to do dodania swojego:
- Ani ty, ani
Hinata, ani inni… nie widzieliście jak Sakura umiera, nie słyszeliście jej
ostatnich słów, ani nie czuliście bólu jaki rozdzierał Orichi’ego…
Naruto westchnął. To była druga niespodziewana
reakcja. Myślałem, że zaskoczę go swoimi słowami, że dam mu do myślenia, że w
końcu zrozumie, iż ich ból jest niczym w porównaniu do mojego, a on tylko
wzdycha…
I nagle pstryka mi palcami przed twarzą.
- Śmierć
Sakury-chan mogła widzieć równie cała wioska. Każdy, powtarzam „każdy” dla
którego znaczyła choć trochę będzie odczuwał tęsknotę. Sasuke, może ja jeszcze
nie odczuwam tego tak intensywnie. Zabrałeś mi ją wiele miesięcy temu i…
przywykłem do tego, że nie jest tu obecna. Jestem bardziej połączony z tym
bólem. Ty… jak mniemam widywałeś ją codziennie i na dodatek… pokochałeś. To
oczywiste, że dla ciebie będzie to bardziej bolesne – wyprostował się i
wynurzył z kieszeni chusteczkę. – Ten doktor może gadać sobie co chce, ale od
śmierci Sakury nie było nocy, w której bym jej nie wspominał, nie było dnia,
ani pory, w których bym o niej nie myślał. Ale muszę się pozbierać. Dla Hinaty,
dla wioski.
Otworzyłem usta, ale słowa jakby umknęły ze mnie
dosłownie chwilę przed ich wyrzuceniem na wierzch.
Naruto uśmiechnął się blado.
- Taka osóbka
jak ona na zawsze będzie żyła w naszych sercach, ale jako dobre, piękne
wspomnienie.
- Widocznie
nie jestem tak silny jak ty – udało mi się w końcu wykrztusić.
Jego uśmiech poszerzył się. Widziałem wszystkie śnieżnobiałe
zęby, które błyszczały w nikłym świetle lampki nocnej.
- I dlatego
my tutaj jesteśmy. Twoi przyjaciele. Dla twojego dobra, żeby ci pomóc. Może nie
każdy okazuje to tak bezpośrednio jak ja, ale Shikamaru co chwila wypytuje się
o twój stan, nawet Kiba chrząka o tobie coś pod nosem, a Ino przecież widujesz
tu co chwila, Lee ciągle rozpacza, a większość z nich zaczęła znajdywać wspólny
język z Suigetsu i Juugo.
Było mi wstyd, że zachciało mi się uśmiechać. Ledwo
stłumiłem w sobie tą chęć. Kiwnąłem tylko głową, okazując w ten sposób swoją wdzięczność.
- Nie wiem dlaczego
uważacie, że jestem tego wart.
- Bo jesteś
dobrą osobą – nachylił się nade mną. – Przecież Sakura nie kochała cię bez
powodu. Ona pierwsza to w tobie zobaczyła. Twoje złote serce.
- Dobra,
skończ z takim gadaniem. Naprawdę zaczynam czuć się jak wariat – warknąłem,
ostrożnie go odsuwając. Naruto wybuchł donośnym śmiechem i klepnął mnie w
plecy.
- Myślałeś,
że będę namawiać cię do terapii?
- Być może –
wzruszyłem ramionami.
- No coś ty,
jesteś zbyt uparty. Nikomu by się to nie udało… Ach! Tak na marginesie! – nad głową
Naruto rozjarzyła się upominalska żarówka. – Wiesz może co się stało z Karin?
Widziałeś ją tutaj?
- Karin?
Skurcze w żołądku powróciły.
- No tak…
dziwnie się zachowuje. Nie znam jej zbyt dobrze, ale spójrz… - uciął ponownie
zatapiając rękę w kieszeni. Parę chwil później wręczył mi zgnieciony w kulkę
kawałek papieru. – Zostawiła to przed wejściem do mojego gabinetu.
Zastanawialiśmy się z Hinatą czy przyjść. Być może chciała żebyśmy zobaczyli…
no wiesz… jak wynoszą ciało Sakury-chan. W końcu to dzisiaj.
Przywróciwszy kartkę do pierwotnych kształtów
zacząłem skupiać się na krzywo nakreślonych literkach.
- Jakoś nie
mam ochoty patrzeć jak wynoszą martwą Sakure-chan – dopowiedział smętnie,
wlepiając wzrok w kartkę.
Coś w tych słowach sprawiło, że serce zaczęło dudnić
mi w piersi. Czułem jak podnosi się temperatura mojego ciała, a oddech staje się
coraz szybszy.
Co planowała Karin?
Ale będziesz
szczęśliwy, prawda?
Sasuke-kun…
czułeś kiedyś szczęście?
Nie mogę. Mam
coś do zrobienia.
Sprawię, że
poczujesz szczęście.
Odkryję dla
ciebie sekret szczęścia!
- Nie jest
dobrze – wstałem rozgorączkowany i cisnąłem listem gdzieś w kąt. Naruto
podskoczył nerwowo, a w jego oczach migotały pytajniki.
- Sasuke, co
się stało?
- Która
godzina? – potrząsnąłem jego ramionami.
- Spokojnie,
spokojnie… Boże. Nie wiem. Jak patrzyłem ostatnio za zegarek było dwadzieścia
po.
Nie wiem, w którym momencie uderzyła mnie ta myśl,
ale były w niej zawarte wydarzenia w lochach. Istotne wydarzenia.
Oddychałem.
Biegłem.
Naruto deptał mi po piętach.
Doktorek kazał mi się zatrzymać, kiedy dosłownie
pchnąłem go na ścianę.
Hinata pisnęła wystraszona, bo za szybko śmignąłem obok.
Połykałem kolejne metry korytarza zmierzając do „niej”.
Nie byłem na to przygotowany. Kiedy odwiedzałem ją z Orichi’m, wmawiałem sobie,
że to ostatni raz, gdy widzę jej twarzyczkę i prawdę powiedziawszy serce tłukło
mi w piersi jeszcze bardziej na myśl, że zaraz ujrzę różowe włosy.
- Sasuke! –
Naruto krzyczał za mną.
Doktorek dołączył się do maratonu. Był daleko za mną
i Uzumaki’m.
Obrazy w mojej głowie wynurzały się zakamarków
pamięci. Nie wiedziałem co robić, co o tym myśleć. Jedynym logicznym posunięciem
było potwierdzenie teorii i przekonanie się na własnej skórze co poczuję w owym
momencie.
Kolejna pielęgniarka łupnęła o ścianę, gdy ją
staranowałem. „Jej” sala była już pod moim nosem. Bez skrupułów, używając całej
mojej siły wyważyłem denerwujące drzwi.
Obraz jaki tam zastałem zamigotał w mojej głowie już
w czasie biegu, ale i tak zdołał porządnie wyprowadzić mnie z równowagi.
Naruto nie zdążył wyhamować. Grzmotnął w moje plecy,
jednocześnie wprowadzając nas w głąb pomieszczenia.
Sakura nienaruszona leżała na łóżku.
W Sali przebywały dwie osoby.
I tylko z ust jednej wydobywał się miarowy, spokojny
oddech.
A potem głośne rzężenie szpitalnej aparatury.
S A K U R A
- Jak to
możliwe? – oczy mamy nieustannie wielkością przypominały spodki. Obie
doszczętnie skołowane wpatrywałyśmy się w kobiecą sylwetkę, która zjawiła się
znikąd. Za nią, na wysokości kilku solidnych metrów piętrzyły się żelazne
drzwi, które przywodziły mi na myśl średniowieczne zamki.
Dopiero kiedy uświadomiłam sobie kim tak naprawdę
jest osoba stojąca przed nami, myśli o średniowiecznych zamkach i przedziwnych
drzwiach odsunęłam na dalszy plan.
- Karin? –
wydusiłam rozemocjonowanym głosem.
- To
dziewczyna z organizacji Sasuke? – mama przeniosła na mnie wzrok. – Widziałam ją
w twoich wspomnieniach. Też jest Medykiem, prawda?
Czerwono-włosa wyglądała na równie zaskoczoną naszym
widokiem.
- Sakura? –
jej wzrok błądził po całej przestrzeni. Niestety oprócz mnie i mojej matki nie
mogła dopatrzeć się niczego interesującego. Wszystko było białą, mętną mazią, a
Karin i mama sprawiały wrażenie, jakby w rzeczywistości szybowały w powietrzu. –
Sakura, jak dobrze, że cię widzę – Karin nagle się ucieszyła.
Posunęłam się do przodu.
- Co ty tu
robisz? Myślałam, że… Czekaj! Mamo! – rozgorączkowana prześlizgnęłam na nią
wzrok. – To znaczy, że Karin też umarła? Nic z tego nie rozumiem!
Ale mama mnie nie słuchała. Wyglądała na zaskoczoną,
ale też smutną.
- Mamo?
- To twoja
mama? – Karin z kolei miała wyrysowaną na twarzy ulgę. Momentalnie znalazła się
przy mojej rodzicielce, pozostawiając żelazne drzwi na pastwę losu. – Miło mi
panią poznać.
- Dziewczyno…
ty nie wiesz co robisz… - bąknęła.
Od początku mojego pobytu tutaj Rin Haruno wręcz
promieniała anielskim spokojem, co utwierdzało mnie w przekonaniu, że przybyła
po mnie z niebios. Teraz opanowanie prędko z niej uleciało. Cała dygotała.
- Wiem –
uśmiechnęła się Karin.
- O czym wy
mówicie?
- Sakura
słońce, ona…
- Twoja mama
jest smutna bo obie się stąd zabieramy! – powiedziała głośno Karin, przerywając
mojej matce.
Oniemiałam. Zaczęłam dławić się wdychanym
powietrzem.
- Że co
proszę?
- Dobrze, że
zdążyłam – mówiła, lekceważąc moje zdziwienie. – Bałam się, że zdążysz na dobre
odejść.
- Wyjaśnisz
mi w końcu o co tu chodzi? – syknęłam.
Chyba wpływ Sasuke na mnie staje się powoli
widoczny. Nigdy nie reagowałam taką agresją na niewtajemniczenie.
Widziałam jak mama znów próbuje się odezwać, ale
Karin uciszyła ją gestem dłoni, nieprzerwanie atakując mnie sztucznym
uśmiechem. Zmarszczyłam czoło. Nie. Coś ewidentnie było nie w porządku. Jednak
zanim zdążyłam to dokładnie przeanalizować, Karin chwyciła moją dłoń.
- Nie wiem
ile mamy czasu. Widzisz te drzwi? – wskazała na coś brodą.
- Widzę.
- To przez
nie za moment wrócimy do Konohy.
- Bzdura! – cofnęłam
się o krok i zatkałam sobie uszy. Nie mogłam już dłużej tego słuchać! – Nie da
się wrócić! Jak się umiera, to umiera się raz, prawda?! Nie ma czegoś takiego
jak Zmartwychwstanie!
- Dziewczyno,
to nie najlepszy pomysł…
- Proszę się
nie wtrącać – czerwono-włosa zrugała moją matkę i ponownie spojrzała na mnie.
Świdrowałam ją wzrokiem wielkich, zagubionych oczu, nawet wtedy gdy usuwała
moje dłonie z uszu, nie potrafiłam się na nią nie patrzeć. – Sakura. Przed
atakiem na Konohę, kiedy jeszcze byłaś w Tace, Madara nauczył mnie pewnego
Jutsu – wyjaśniła.
- Jutsu?
- Tak. Miało być
przydatne, kiedy Madara zginie. Moim zadaniem było go przywrócić do życia.
Właśnie takim sposobem jak teraz ciebie. Na szczęście nie byłam obecna przy
jego śmierci, dlatego…
- Śmierci?
Madara nie żyje? – omal nie westchnęłam z zachwytu. Gdy Karin potwierdziła to
cichym jęknięciem ogarnęła mnie niewiarygodna radość, ale szybko sobie przypomniałam,
że Karin wcale nie musi być prawdziwa.
- Mamo –
zerknęłam na nią. Nadal zmagała się z szokiem. – Mamo, ona jest iluzją?
- Nie jestem!
– obruszona Karin grzmotnęła mnie w ramię. – Uch, dziewczyno! Czy ty zawsze
musisz być taka uparta? Madara nie żyje, a Sasuke stopniowo popada w depresję!
Wszystko przez ciebie! Więc zrób mi przysługę i grzecznie wróć ze mną do
Konohy.
- Sasuke…
- Tak,
Sasuke! – uzupełniła pogardliwie. – On cię kocha! Ponad wszystko! I teraz próbuje
walczyć z tym bólem, próbuje się pogodzić… obwinia się!
Przytknęłam palce do ust. Tego było za wiele.
- O nie…
- Pomyśl
jeszcze o Orichi’m!
- Przestań – przez
głos mojej mamy przedzierało się podenerwowanie. Surowo zbeształa wzrokiem
Karin. – To co zamierzasz zrobić jest lekkomyślnie. Nie możesz…
- Kocham
Sasuke – wyszeptała.
Oczy mamy otworzyły się szerzej.
- Kocham go najbardziej
w świecie i nie będę umiała żyć spokojnie z myślą, że on cierpi. Sakura – raz jeszcze
zwróciła się do mnie. – Sasuke po wyjściu ze szpitala planuje opuścić Konohe.
Chce zapomnieć o tobie i wszystkim, co będzie mu się kojarzyło z twoją osobą.
Nie możesz do tego dopuścić.
Wzdrygnęłam się z przerażenia.
- Karin…
dlaczego ty to robisz?
- Kocham
Sasuke, a ty jesteś jego częścią – odpowiedziała bez namysłu.
Zapadło milczenie.
Mama wyglądała dokładnie tak, jak w chwilach kiedy
za jej życia robiłam coś niewiarygodnie lekkomyślnego i cudem wychodziłam z
tego bez żadnych konsekwencji. Karin była śmiertelnie poważna, a jej wzrok
wręcz mnie katował. Czułam narastającą w moim sercu agonie.
Prosiłam Sasuke, żeby się nie obwiniał. Nigdy,
przenigdy!
A on mimo wszystko…
Karin przerwała ciszę:
- Pani
Haruno. Muszę teraz zabrać Sakurę. Nie mamy wiele czasu. Nigdy wcześniej nie
używałam tej techniki, dlatego nie wiem jak długo wyjście z tego wymiaru będzie dla nas dostępne – mama
nic nie powiedziała, natomiast ja byłam na skraju wyczerpania. Jeszcze chwilę
temu wizja szczęśliwego życia przy rodzicach zdołała jakoś ujarzmić myśli o
Sasuke i straconym dziecku, a Karin wszystko zniwelowała. Dopadły mnie okropne
wyrzuty sumienia, których za wszelką cenę nie mogłam się pozbyć. – Sakura… -
pomachała ręką przed czubkiem mojego nosa. – Nie wiem co stanie się z twoim
dzieckiem. Nie wiem czy będzie żyło.
- Rozumiem –
skłamałam.
Nie rozumiem…
- Słońce –
naraz mama minęła Karin i mocno mnie przytuliła. – Wiesz, że masz wspaniałych
przyjaciół?
Wtedy nie wiedziałam o czym mówi.
- Wiem – bąknęłam
głupio, hamując łzy.
- Jestem
okropna, że na to pozwalam… To takie skomplikowane!
- Mamo,
przepraszam. Ja sama nie wierzę w to, że zaraz…. Ale Sasuke…
- Chcę być
babcią – roześmiała się, a zaraz potem wybuchła płaczem, pociągając kilka razy
nosem. – Nie wiem co o tym myśleć.
Czerwono-włosa odciągnęła mnie od mamy.
- Chodź już!
- Nie…
czekaj, ale mama… Mamo!
Mama świdrowała mnie wzrokiem. Z jej oczu płynął
gęsty potok łez.
- Bądź
szczęśliwa! – zawołała za mną.
Szargałam się, ale Karin całą siłą ciągnęła mnie ku
żelaznym drzwiom.
- Karin!
- Chcesz
wrócić do Sasuke, czy nie? – zirytowała się, ciągnąc mnie jeszcze bardziej
stanowczo.
- Oczywiście,
że chce!
- Więc siedź
cicho!
Jej słowa byłyby w porządku. Nawet bardzo trafnie określałyby
jej temperament, ale… ale drżenie w głosie Karin zmusiło mnie do spojrzenia na
nią.
Płakała…
Parła wściekle przed siebie, a policzki zalane były
łzami.
- Jesteś
najbardziej nieodpowiedzialną, naiwną i upartą osobą jaką kiedykolwiek
spotkałam – burczała pod nosem. Gdy dotarłyśmy do olbrzymich wrót Karin puściła
mój nadgarstek i zaczęła formować skomplikowane układy znaków.
Rozniósł się cichy szmer, podczas którego ja
obróciłam się w tył.
Mama mi pomachała.
Chyba tylko ja walczyłam jeszcze z niechybnie
zbliżającym się wybuchem rozpaczy. Byłam już blisko poddaniu, lecz
czerwono-włosa zatrzymała całą procedurę. Żelazne wrota otworzyły się powoli z
głośnym i długim piskiem. Za nimi znajdowała się smolista przestrzeń bez
kształtów.
Karin zachlipała w swój rękaw.
- Mimo wielu
twoich wad pozwoliłaś mi zrozumieć tyle rzeczy. Dziękuję ci.
- S-słu…Hej! –
w okamgnieniu zmaterializowała się za mną wpychając w czarną czeluść. To
właśnie w owym momencie przegrałam walkę ze łzami. Wystawiłam dłoń, aby
pochwycić w nią kawałek ubrania Karin, ale było już za późno.
Przerażona lustrowałam jak tkwi w tych drzwiach.
Drzwiach, które stopniowo zanikają, gubią się w czerni.
- KARIN! -
ryknęłam, mimo dokuczliwej guli w gardle.
Wrota rozpłynęły się w powietrzu.
Spadałam. W dół… w otchłań mroku i przestrachu.
Tam miał czekać na mnie Sasuke.
Wierzyłam w to.
to takie piękne ! czekam :< <3
OdpowiedzUsuńha! wiedziałam, Karin uratuje Sakure ^ ^ I dobrze. Szkoda mi biednego Sasuke, załamał się, ale nie na długo na szczęście : >
OdpowiedzUsuńPs. Czyżby następny rozdział miał być epilogiem ? Oby nie : <
Pozdrawiam.
Nie wiem, co ja mam ci tu odpisać. Czy zabić cię długą i bolesną śmiercią, za to, że każesz czekać mi równe dwa tygodnie, czy uwielbiać cię pod niebiosa, za to, co robisz. Przeczytałam trzy rozdziały pod rząd - uwierz, że daje to niesamowity efekt.
OdpowiedzUsuńI w takim stanie mam wrócić do rzeczywistości i pisać na polski jakiś pieprzony repotraż?
Co ty ze mną robisz.
czy tylko mi wydaje się, że rozdział jest wyjątkowo krótki?.. krótki, ale jaki piękny xD
OdpowiedzUsuńco prawda już nie płakałam jak podczas czytania poprzednich rozdziałów, ale jestem równie oczarowana jego treścią.
nie potrafię uświadomić sobie, że następny rozdział to już ostatni.. i chyba przez to czuję się strasznie.
chyba muszę przygotować się na mowę końcową.. oj ..
w każdym bądź razie magiczna kraina mnie otaczająca wywołuje miłe uczucie szczęścia i radości xD
pozdrawiam ;D
Rozdział piękny, oczarował mnie;) Cieszę się, że Sakura wróci, tylko szkoda że za tak wysoką cenę no ale nie ma nic za darmo. Nie mogę uwierzyć, że Karin tak się poświęciła jestem pod wrażeniem;) Rozdział krótki ale ile ma w sobie treści:) Szablon piękny;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dziękuję;*
jezuuu dziewczyno juz trzecia notke z rzedu doprowadzasz mnie to cholernego placzu! serca nie masz, i zeby jeszcze w takim momencie skonczyc?! masz ogormny talent, pozdrawiam i blagam szybko kolejna notke! buziaki
OdpowiedzUsuńBrak mi słów.. Rozdział.. naprawdę.. wyższa szkoła jazdy.. ♥
OdpowiedzUsuńJezu! Kocham twojego bloga tylko szkoda że to już koniec przeczytałam każdy post mam nadzieję że wpadniesz na mojego nowego bloga http://rambling-girls.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńCałuski ;p
Jezu jesteś niesamowita. Od samego początku czytam tojego bloga i starasznie zazdroscze ci talentu. Mam nadzieje żę sasusake i sakura będą szczśliwi. zapraszam na mojego bloga http://w-oczach-tkwi-sila-duszy.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPiękny rozdział. Cudowny. Nie sądzę abym znalazła odpowiednie słowa, by określić jego doskonałość. Jedyne co mi nie pasuje, to to, że to przed ostatni rozdział.! Tę historię na pewno zapamiętam na długo. Ponadto bardzo mi się spodobała. Czekam na zakończenie. Pozdrawiam ;D
OdpowiedzUsuńNie popiszę się oryginalnością: pięknie, cudownie i wiele, wiele więcej przymiotników.
OdpowiedzUsuńWięc to przedostatni rozdział, tak?
Więc nadeszła chwila, na którą przygotowywałam się od miesiąca...?
Mimo wszystko, to będzie historia, którą zapamiętam na długo. Zastanawiam się nawet, czy nie oprawić ją w okładkę i sięgać po nią raz, na jakiś czas.
Tak, chyba tak zrobię...
Jedno co nie daje mi spokoju to, to, że nie za bardzo ogarnęłam czy Karin wróci, czy nie wróci.
Coś stawiam na to, że niestety ale nasza irytująca Karin zastosuje technikę życie, za życie...
Kurczę, Akemi... Kiedy nauczyłaś się tak pisać...?Wspominam sobie dzień, kiedy pierwszy raz wpadłam na Twojego bloga. Można powiedzieć, że był byk na byku, ale wiedziałam, że coś w tym blogu jest magicznego. No proszę, i nie pomyliłam się...
Cieszę się, że postanowiłam przeczytać te rozdziały, że nie zamknęłam znużona strony, twierdząc, że mam za dużo do czytania.
Ha! Teraz jest za mało :)
A teraz czuję, że to będzie chyba najdłuższy komentarz, jaki dodałam na SOH.
Czekam na ostatni [:/] rozdział z dziwnym uczuciem strachu, w sercu.
Mam nadzieję, że koniec będzie spektakularny. Zresztą, co ja mówię! Cokolwiek być nie wymyśliła, twierdzę, że będzie to wspaniałe.
Cóż...
Pozdrawiam :)
Hej mam nadzieje ze jakoś jeszcze rozwiniesz to historie i,że następny rozdział nie będzie ostatnim. A tak z ciekawości bedziesz pisać jeszcze jakiegoś bloga bo tego się przyjemnie czytało.Pozdrawiam Yuki-pink
OdpowiedzUsuńech ech ech! kiedy nastepny rozdzial?
OdpowiedzUsuń