Side
by side in silence. Without a single word…
It’s
the loudest sound. It’s the loudest sound…
It’s
the loudest sound I ever heard…
Dzień później
Szpitalna sala przyprawiała mnie o gęsią skórkę.
Wszystko było takie… puste, szare i prowizoryczne. I choć moje serce mogło
wydawać się być w podobnym stanie, mimo to nie pragnąłem niczego innego jak
szybkiej ucieczki z tego miejsca. Nie lubiłem szpitali. Czy to depresja, czy
załamanie, czy najszczęśliwszy dzień życia – ta prosta rzecz nigdy nie ulegnie
zmianie.
Łóżko znajdowało się tuż przy oknie, dlatego bez
trudu mogłem uczestniczyć wzrokowo w szopce, która odbywała się przed
szpitalem. Tłum ludzi ciągnął się nawet do kilkunastu metrów od budynku i
każdy, bez wyjątku skupiał uwagę na Naruto. Nie byłem w stanie go zauważyć.
Stał prawdopodobnie tuż przy wejściu na jakimś dogodnym dla niego miejscu.
On też był w rozsypce. Jego świat, podobnie jak
szpitalna sala, zaraził się bezbarwnością i pustką.
- Kochani.
Dziękuję wam za przybycie – usłyszałem jego głos, a potem donośne chrząknięcie.
Zorganizował ten cyrk, aby – jak twierdził – podziękować ludziom za ich
waleczność, odwagę, a także wesprzeć tych, których bliscy nie zdołali
przetrwać. Moim zdaniem takie zachowanie było zbędne. Nic w świecie nie
wynagrodzi, a tym bardziej nie ukoi buzującego w ich wnętrzu cierpienia. Nic
nie będzie w stanie pozbyć się z ich barków tego paskudnego ciężaru.
Bezsilność, poczucie winy, żałość… tak rozmaite nagromadzenie odmian smutku
jest nie do przezwyciężenia.
Podnosząc się do pozycji siedzącej, patrzyłem ślepo
na własne dłonie, mimo wszystko wsłuchując się w słowa Uzumaki’ego:
- Wojna jest
oficjalnie zakończona. Na nasze szczęście nie trwała długo, a ciało Madary
zostało odnalezienie niedaleko Konohy kilka godzin po jego ucieczce. Niestety…
dwójka jego najwierniejszych wspólników zdołała nam umknąć, ale przysięgam wam,
że nie na długo. Zawaliłem sprawę jako wasz Hokage – głos mu się łamał. Może
nawet zacząłbym mu współczuć, ale nie miałem na to siły. – Zawaliłem sprawę –
powtórzył tonem, który brzmiał jak wstrzymywany szloch. – Nie jestem tak dobrym
przywódcą jak myślicie, ale mimo wszystko… Pragnę okazać wam moją wdzięczność.
Za poświecenie, za bojowość i determinację.
Skrzyp łóżka uprzytomnił mi, że jakaś magiczna siła
podniosła mnie leniwie na nogi, a następnie pokierowała do okna. Przytknąłem
dłoń do lodowatej szyby, przyglądając się mieszkańcom Konohy.
- Do historii
Konohy wpisał się kolejny czarny dzień, ale poradzimy sobie z nim tak samo jak
z poprzednimi – Naruto ciągnął dalej. – Musimy być silny, a to spotkanie ma was
przekonać co do mojego pełnego wsparcia. Zginęło wiele osób… - zaciął się,
podczas gdy ja pożądliwie gapiłem się na panoramę poza Konohą.
Starałem się myśleć o wszystkim, byle nie o niej.
Prędko wróciłem do łóżka i szczelnie zakryłem się
kołdrą. Mógłbym zatkać sobie uszy, ale to zachowanie uważałem za grubą
przesadę. Nie jestem pięcio-letnim dzieckiem.
Naruto zaczął wymieniać. Było to fatalne posunięcie.
Nazwiska i imiona brzęczały w mojej głowie jak namolne echa, a podświadomość
bezustannie podsuwała pewny scenariusz; powie jej imię, powie jej imię.
Z tych nerwów zacząłem trząść się konwulsyjnie i o
mały włos naprawdę nie zdecydowałem się zastosować dziecinnej taktyki.
- I jest
jeszcze… - zrobił pauzę w spodziewanym momencie. – Umarła… bo broniła
wioski…dzielna, ale uparta… Sak…
W tle rozbrzmiał kobiecy szloch.
Zapadła cisza.
Ostrożnie wyłoniłem głowę zza kołdry, przypatrując
się obrazowi za oknem. Niebo nadal było zachmurzone, ale zza chmur przedzierały
się blade promienie słońca. Wtedy rozległ się jeden, spójny jęk zdziwienia ze
strony zebranych. Ciekawość kusiła mnie, by podejść do okna, ale myśli „o niej”
uderzyły we mnie z taką siłą, że nieomal natychmiast opadłem z powrotem na
łóżko.
Podczas gdy ja swobodnie oddychałem; wdech-wydech,
wdech-wydech, ona… ona wcale tego nie robiła. Jej ciało leżało nieruchome,
martwe…
-
Hokage-sama! – pisnęła jakaś kobieta. Być może Shizune. Nie pamiętam tego zbyt
dobrze.
Cyrk musiał zostać uznany za zakończony. Od razu
buchnął gwar rozmów, a ludzie ze spuszczonymi głowami zaczęli rozchodzić się we
własnych kierunkach. Tylko nieliczni stali parę chwil w miejscu, przyglądając
się wejściu do budynku szpitala.
Wróciłem do poprzedniego zajęcia, a mówiąc ściślej;
do podziwiana własnych zaciśniętych pięści. Szpitalne przyrządy złośliwie
hałasowy i w rzeczywistości byłem już na granicy nerwów.
Na korytarzu dudniły czyjeś kroki.
I głosy.
- Nie –
zaprzeczył Suigetsu. – To nie mój interes, aby przekazywać to Sasuke. Niech
lekarze i pielęgniarki się tym zajmą. Po coś tu w końcu są. I nie przemawia do
mnie fakt, że się go boją – jego głos, jak każdy inny przesiąknięty był
smutkiem.
- Dziwi cię
to? – Karin zaśmiała się ponuro. – Wczoraj o mały włos nie zabił jednej
pielęgniarki.
- To były
tylko emocje. Zresztą ja również miałem ochotę skoczyć do gardła jej i reszcie
doktorków. Konoha niby znana jest z doskonale rozwiniętej Medycyny, zamieszkują
tu najlepsi Medycy, a i tak nie byli w stanie… uratować Sakury.
Przez dłuższą chwilę kroczyli w milczeniu.
Niewątpliwie zmierzali do mojej Sali, w czym zresztą uświadomiło mnie pukanie
do drzwi. Najwidoczniej żałoba wpoiła w nich podstawowe zasady kultury.
- Sasuke,
możemy wejść? – zapytała czerwono-włosa. Tak jakby obchodziło mnie to czy
dostanie tą cholerną odpowiedz. Cokolwiek powiem i tak tu wejdą. Poza tym…
wolałem się nie odzywać, ani nie pokazywać światu zewnętrznemu przez kilka
długich dni.
W ogóle to chciałbym umrzeć.
- Może śpi? –
syknął zza drzwi Hozuki. – Daj mu spokój. Chce pobyć sam. Na razie dostaliśmy
od Naruto pozwolenie na przebywanie w wiosce, więc po prostu poczekamy.
- Na co? –
zagrzmiała. – Myślisz, że Sasuke-kun tak szybko przejdzie? Ach, idiota. Czy ty
masz pojęcia jak ważna była dla niego Sakura? Nie pamiętasz w jakim stanie go
odnaleźliśmy? Przecież on…
- Głośniej –
mruknął z sarkazmem i grzmotnął w drzwi. – Sasuke jest głuchy, na pewno nie
słyszy.
- Nie mam ochoty
się z tobą kłócić.
- Wiesz, że
mi jakoś również jej brakuje?
Choć miał na myśli „ochotę”, z pewnością przez jego
umysł przemknęła również Sakura. Sakura, Sakura, Sakura… Jeszcze dzisiejszego
poranka obiecałem sobie, że nie pozostaje mi nic innego jak walczyć z tęsknotą
i zająć się czymś, co pozwoli mi o niej zapomnieć… Miłość jest potwornie
okrutna i bezlitosna. Sądziłem, że oddając się temu uczuciu będę szczęśliwy.
Jak zwykle ta wizja okazała się zwykłą iluzją. Nie ma miłości, nie ma
szczęścia…
Drzwi do mojej Sali powolutku się otworzyły. Karin i
Suigetsu przekroczyli próg z ponurymi minami.
- A jednak
nie śpi – szepnęła Karin.
- Szefie –
Suigetsu zmierzył mnie kontrolnym spojrzeniem, a to co zobaczył,
najprawdopodobniej nie spełniło jego oczekiwać. Zmarkotniał jeszcze bardziej,
jednocześnie głęboko wzdychając. – Karin ma ci coś do przekazania. Minuta i
znikamy.
Przyglądałem się panoramie Konohy. Twarze wielkich
Hokage były bardziej interesujące od mojej drużyny.
- Sasuke-kun?
– jęknęła czerwono-włosa.
- Po prostu
mu powiedz – doradził Suigetsu.
Wnioskując po odgłosach, dziewczyna zbliżyła się do
mnie nawet nie podnosząc stóp z ziemi. Słyszałem ciche szuranie.
- Byli u
ciebie rano lekarze? – nie czułem się gotowy na wydobycie z siebie głosu. Nie teraz,
kiedy wciąż znajduję się w rozsypce. – Sasuke-kun? Byli u ciebie lekarze? –
spytała ze spokojem jeszcze raz.
Pokręciłem głową.
Cisza. Ale tylko na króciusieńką chwilę.
- W takim
razie… Ech, dlaczego to takie ciężkie? Chodzi mi o… no wiesz… o Sakure. Bo…
lekarze powiedzieli, że dzisiaj wieczorem…
- Nie chcemy
trzymać trupa w szpitalu – wtrącił Suigetsu rzeczowym tonem. – Powtórzyłem
tylko ich słowa, jakby co. Są naprawdę bez uczuć.
Ostrożnie obróciłem głowę w ich kierunku. Karin
pocierała swoje ramiona i z podenerwowania mrugała powiekami dwa razy szybciej
niż miała w zwyczaju. Suigetsu opierał się o szafę i ze skrzyżowanymi rękoma na
klatce piersiowej najwidoczniej wertował plakat przyklejony do drzwi, który
mówił coś o zdrowym odżywianiu.
Zdrowe odżywanie, też mi coś! Naszła mnie ochota,
aby jak najprędzej rozedrzeć to marne badziewie na strzępy.
Karin zebrała w płucach powietrze i spojrzała na
mnie:
- Dzisiaj
wieczorem chcą zabrać ciało Sakury ze szpitala. Minęło kilka godzin od jej
śmierci. To najwyższa pora.
Nie. Nie miałem w planach się tam wybrać. Ani teraz,
ani nigdy. Ale słowa Karin spowodowały nawrót tego paskudnego uczucia w
żołądku. Sakura nie oddychała – to prawda, ale była blisko. Piętro nade mną.
Spokojna i nieruchoma. Mógłbym wmawiać sobie w nieskończoność, że tylko śpi…
- Na Boga,
Sasuke… - Suigetsu zmierzwił sobie włosy i zaczął gorączkowo krążyć po
pomieszczeniu. – Dobra. Naruto kazał dać ci chwilę samotności, abyś mógł się
pogodzić z sytuacją, ale… ja nie mogę na to pozwolić. Nie będę patrzył z
pochyloną głową jak z dnia na dzień stajesz się coraz bardziej zrozpaczony i
załamany. Najważniejsze czego musisz się pozbyć; to poczucie winy. Sakura nie
zginęła przez ciebie, o cholera… - nawet ja nie byłem w stanie zdusić
zdziwienia, gdy Hozuki zaczął szybkimi ruchami ocierać sobie oczy, obracając
się do nas plecami. – To takie kłopotliwe… - wyszeptał. – Nie wiem co mam o tym
wszystkim myśleć…
Karin zmarszczyła brwi.
- Suigetsu,
płaczesz?
- Nie, no co
ty! Jestem po prostu cholernie smutny. Sakury już nie ma. Nie ma osoby, która
dała ci to szczęście, Sasuke. To, czego potrzebowałeś. Ale… błagam, nie
obwiniaj się.
- Skończcie
tą paranoję – warknąłem, przenosząc się na skraj łóżka. – Wyjdźcie i zostawcie
mnie samego.
Byłem dumny z tego jak chłodno i stanowczo zabrzmiał
mój głos. Obraz Sakury stanął mi przed oczyma. Ale nie tej uśmiechniętej,
radosnej, lekkomyślnej i gadatliwej… tylko tej martwej. Gdy Juugo, Karin i
Naruto znaleźli mnie zapłakanego nad jej ciałem natychmiast przenieśli do
szpitala. ANBU rozpoczęło poszukiwania Madary, a właściwie jego ciała; chyba
każdy żywił nadzieje, że trucizna naprawdę zdążyła go dopaść. I dopadła. A ja
nie byłem tym usatysfakcjonowany. Należała mu się najgorsza z możliwych
śmierci…
Tak czy inaczej, będąc w szpitalu oczekiwałem aż
przetransportują tutaj Sakurę. Taka głupia, prosta nadzieja. Typowa po
szokujących doznaniach – tak tłumaczył mi to jeden z lekarzy. I choć od
początku wiedziałem, że Sakura odeszła, nie mogłem opanować złości, kiedy ta
patykowata pielęgniarka z udawanym współczuciem powiedziała mi, że nie żyje.
Prawdopodobnie rozpoczyna się u mnie jakaś choroba
psychiczna, w każdym razie otoczenie potrafi odczuć już pierwsze objawy.
Ale nie tylko ja zaczynałem chorować. Karin chyba
też. Bo kiedy tak bezceremonialnie i gwałtownie do mnie podeszła, chwytając
moje ramię, sądziłem, że w tym wypadku również winę ponoszą skutki szokujących
doznań.
- Sasuke-kun
– wycedziła. – Możesz nas odtrącać do upadłego, ale my i tak ci pomożemy.
Sakura…
Sakura, Sakura…
Głowa mi pękała.
Nim zdążyłem sobie to uświadomić, odepchnąłem Karin
z całej siły, przez co upadła na ziemię.
- Przestańcie już o niej gadać! Wynocha stąd!
- Szefie,
opanuj się!
- Zamknij się
Suigetsu! – zgromiłem go wzrokiem. – Wyjdźcie stąd. Chcę być sam.
Dłuższą chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami z
Suigetsu. Ostatecznie prychnął i wyszedł, nie zapominając podkreślić swojej
ważności poprzez szybkie i głośne zamknięcie drzwi. Karin przerażona podniosła
się z ziemi i przywarła do ściany.
- Naruto… nie
dokończył przemowy, wiesz o tym?
Gapiłem się na nią, milcząc.
- Wspomnienie
Sakury… Ona… była dla niego bardzo ważna, prawda? Szczerze mówiąc nawet o tym
nie wiedziałam. Naruto po prostu zasłonił twarz ramieniem, odwrócił się do
Shizune i powiedział, że jednak nie da rady.
- Po co mi to
mówisz? – spytałem jak najbardziej podkreślając niechęć do kontynuowania
konwersacji.
- Żebyś miał
świadomość tego, że nie tylko ty jesteś poszkodowany.
- Wcale nie
poprawiłaś mi tym humoru – znów zwróciłem wzrok w stronę okna. Ta dziecinna
nadzieja zawitała raz jeszcze. Myślałem, że w szybie znikąd pojawi się jej
uśmiechnięta twarz. – Zanim wyjdziesz Karin… – powiedziałem, biorąc głęboki
wdech. – Chcę ci tylko uświadomić, że nie będzie już tak jak dawniej. Jeśli
chcecie możecie zostać w wiosce. Nie ma już więcej Taki. Gdy tylko wydostanę
się ze szpitala, od razu opuszczam wioskę.
-
S-sasuke-kun?! Dlaczego? Nie rób tego! – wykrzyknęła rozpaczliwie. – Myślisz,
że to coś ci da?
- Wszystko w
tej wiosce będzie mi o niej przypominało. Nie mam zamiaru bardziej pchać się w
to cierpienie. Wystarczy już, że kolejne lata życia poświecę na usilne
starania, aby zapomnieć o niej – spojrzałem na drżące dłonie i uśmiechnąłem się
kpiarsko. – Pfu. A myślałem, że po tylu latach cierpienia los jakoś mi to
wynagrodzi. Myślałam, że to właśnie Sakure zesłano, aby pomogła mi być
szczęśliwym. Ale to tylko durne wyobrażenia. Przez tą cholerną miłość
zapomniałem o rzeczywistości.
Wzdrygnąłem się. Wyznałem jej stanowczo za dużo.
Ostrożnie zerknąłem w bok. Karin stała jak słup soli, z rozwartymi oczami
wyrażającymi wyłącznie współczucie i smutek. Musiałem to prędko zakończyć.
- Idź już.
Chcę…
Drzwi ponownie się otworzyły. Poczułem się mniej
pewnie widząc w nich Naruto, który ocierał oczy, kawałkiem płaszcza Szóstego
Hokage.
- Miałeś
rację Sasuke, nie wyszło mi – powiedział jako przywitanie. Momentalnie
ograniczyłem pole widoczności do okna. Mój stan znów się pogorszył przez
monolog puszczony w kierunku Karin. – Jak się czujesz? – Naruto zrobił dwa
kroki w przód.
Cisza trwała dokładnie sześć sekund.
- Dobrze –
tyle zajęło mi skoncentrowanie się na umiejętnościach aktorskich. – Mogę już
wyjść ze szpitala.
- Naruto, nie
puszczaj go – wtrąciła Karin. – On chce opuścić Konohe! Zostawić to wszystko.
Idiotka.
- Co?! –
niepewnie kroki zamieniły się w szybki, wykonany pod wpływem emocji ruch,
wskutek którego Naruto stanął nad moim łóżkiem, ściskając w dłoniach szpitalny
podkoszulek. – Co ty znów kombinujesz, Sasuke? Ledwo co wróciłeś do wioski!
- Nigdy nie
powiedziałem, że tu wracam – odparłem mechanicznie.
Brwi Naruto trzęsły się nieprzerwanie. Był bardzo
blisko mnie, dlatego musiałem jeszcze bardziej udoskonalić zdolność maskowania
uczuć. Choć prawdę powiedziawszy nie włożyłem w to wiele wysiłku. Bez Sakury
wszystko było mi obojętne.
- Znów! Znów
jesteś zimny jak lód! – krzyknął. – Nie znoszę cię takiego. Wiem, że stała się
tragedia, ale musimy żyć dalej! Sa…
- Nie
wypowiadaj już jej imienia! – obie ręce przyłożyłem do jego policzków i
gwałtownie odepchnąłem. – Wynoście się stąd!
Wtedy zorientowałem się, że drzwi do pomieszczenia
są lekko uchylone, a w szparce widnieje dziecięca buzia. Ciarki wstrząsnęły
moim ciałem. Wszyscy gapili się na mnie z przestrachem, a ja z ledwością
hamowałem łzy.
Naruto zauważył jak żarliwie spoglądam na drzwi.
- Sasuke,
masz gościa. Chyba.
- Chyba? –
zdziwiła się Karin i otworzyła je na oścież. Orichi nawet nie drgnął. Stał
bokiem do nas ze spuszczoną głową. Przez burzę kasztanowych włosów byłem w
stanie dostrzec jedynie kawałek jego ust.
- Idę do
Sakury-san – odezwał się. – Skoro niedługo całkiem nam ją zabiorą.
Karin podbiegła do niego i przykucnęła.
- Jak się
czujesz? Jesteś cały blady…
- Nic mi nie
jest – odtrącił jej dłoń, która miała wylądować na czole.
Cholera, cholera! Dlaczego zachowanie Karin znów
musi przypominać mi „o niej”? Dlaczego u licha nagle znalazła w sobie
opiekuńczość do dzieci, i dlaczego dopiero teraz, kiedy tej „pierworodnej”
opiekunki i miłośniczki maluchów nie ma już z nami.
W rzeczywistości chciało mi się raczej wrzeszczeć,
zmusiłem się by pozostać spokojnym.
Orichi świdrował mnie zielonymi oczyma.
- Sasuke?
Zabiłeś Madare, prawda?
Zabiłem jak zabiłem, po prostu miałem szczęście, a
kunai z trucizną nie chybiło.
- Zabiłem.
- Szkoda.
- Szkoda? O
czym ty gadasz, Orichi? – Karin zmarszczyła twarz z zatroskania. – Wielkie
nieba, to, że Madara nie żyje to chyba jedyna pocieszająca wiadomość w całym
tym fiasku.
- Ja
chciałbym go zabić – jeśli Naruto mówił, że jestem zimny jak lód, teraz na
pewno zmienił zdanie, słuchając tonu Orichi’ego. Z zaskoczenia aż cofnął się o krok.
– Chciałbym pomścić Sakure-san. Stawać się silniejszy dla niej i w końcu stanąć
do walki z Madarą. Teraz zostaje mi dorwać tych dwóch, którzy uciekli.
Zaskoczenie na twarzy Naruto ustąpiło miejsca złości.
Wściekle pociągnął Orichi’ego za nadgarstek.
- Nawet tak
nie myśl! Zemsta do niczego nie prowadzi, jedynie gubi ludzi i zagłębia w
większe cierpienie! Sakura-chan na pewno by tego nie chciała. A jeśli chcesz
potwierdzenia na moje słowa… - Naruto zerknął na mnie kątem oka. – To spytaj
Sasuke. On wie najlepiej.
Ale Orichi’ego to nie wzruszyło. Grzywka nadal
zabraniała dostępu do jego twarzy. Wyrwał się z uścisku Naruto i wrócił do
progu drzwi.
- Jest taki
ból, który uleczyć może tylko zemsta, szansa na odwet.
- Bzdura –
prychnął wzburzony Uzumaki. – Jeśli chcesz podążać ścieżką zemsty, to najpierw
załatw sobie dwa groby. Dla twojego wroga i dla siebie samego.
- Ale to moja
wina! To moja wina, że Sakura-san umarła! – po raz pierwszy tego dnia Orichi
podniósł wzrok, a w jego oczach szkliły się kropelki cieczy.
- Do diaska,
nikt nie ponosi za to winy!
Znów zapadło milczenie. Jedynym słyszalnym dźwiękiem
była mucha, która uporczywie taranowała szybę.
Karin wyprostowała się, a Orichi wierzchem dłoni
pozbył się cieczy i spojrzał na mnie.
- Dlaczego to
tak boli, Sasuke?
Mógłbym okłamać go jak każdego innego, ale ciężar
jego spojrzenia mi na to nie pozwalał. Czułem, że on rozumie mnie najlepiej,
mimo, iż znał Sakure krócej niż Naruto i ktokolwiek inny. To wrażenie pewnie
mogę wrzucić do worka z napisem: „Objawy choroby psychicznej”.
- To przez
miłość – powiedziałem szczerze, przypatrując się mu. – To miłość tak boli.
Nie musiałem patrzyć, aby wiedzieć, że Karin i
Naruto w tym samym momencie wstrzymali oddech.
- No, ale…
czy to kiedyś zniknie? Ta miłość? Nie chcę jej… - mamrotał Orichi.
- Nigdy.
- Dosyć –
Naruto skarcił mnie ostrzegawczym spojrzeniem. Tak, tak. Orichi był dzieckiem.
Nie wolno było mi już za młodu wpajać mu okrucieństw tego świata. Sam w
późniejszym czasie miał poczuć to na własnej skórze. Pokręciłem zdenerwowany
głową. Rzygać mi się chciało obecną atmosferą.
Malec obrócił się na pięcie i chwycił klamkę od
drzwi.
- Pójdziesz
ze mną do Sakury-san? – zapytał drżącym głosem.
Dwójka pozostałych niemal natychmiast prześlizgnęła
wzrok na mnie, oczekując wybuchu złości.
Tyle, że to nie nadeszło.
Nadeszła natomiast ta magiczna siła, która znów mną
kierowała. Powoli podniosłem się z łóżka, niewzruszony minąłem Naruto, Karin,
oraz chwyciłem dłoń Orichi’ego, którą ten uprzednio wystawił.
- Idziemy.
Ani przez sekundę nie było mi szkoda Naruto i Karin,
którzy zostali w Sali ze spuszczonymi głowami.
~*~
W drodze minęło nas kilku lekarzy i trzy
pielęgniarki. Każdy omijał mnie szerokim łukiem, bo jak się później okazało
jedną z kobiet była ta, którą wczoraj omal nie udusiłem. Naruto poinformował
Konohę, że to praktycznie dzięki mnie wojna znalazła swój koniec, ale byłem
przekonany, że mieszkańcy mają w planach takie same reakcje jak pracownicy
szpitala. To był też kolejny powód, dla którego zadecydowałem ewakuację z
Liścia. Ułatwię im życie i powinni mi być za to wdzięczni.
Kurczowo trzymałem dłoń Orichi’ego, która była
równie zimna co okienna szyba. Parliśmy przez korytarze w milczeniu, z tysiącem
kołatających się myśli. Serce biło mi jak w obłędzie, kiedy spotkanie z Sakurą
niechybnie się zbliżało. Jej martwa odsłona doprowadzi mnie do większej
paranoi, ale jednocześnie odrobinę uspokoi.
To była dla mnie klarowny znak, że od szaleństwa nie
ma już ucieczki.
Był wczesny ranek i dzięki Bogu Sakura nie miała
póki co żadnych odwiedzających. Orichi niespokojnie uchylił skrzypiące drzwi, a
ja zaskoczony stwierdziłem, że oboje wchodzimy w ciemną czeluść. Żaden lekarz
nie pofatygował się, aby usunąć zasłony, przez które do pomieszczenia nie
docierały żadne promienie słoneczne. Ale czemuż mieli by tu robić, skoro w tej
Sali przebywa wyłącznie „trup”?
Oboje z maluchem zatrzymaliśmy się w progu drzwi.
Potrzebowałem czasu, aby zdobyć się na głębsze wejście. Kropelka potu przecięła
mój policzek, a widok oblicza Sakury obrócił wniwecz moje opanowanie.
Wyglądała jakby już ułożono ją w trumnie. Ręce miała
złożone na brzuchu, leżała na plecach, a na jej twarz dostawało się kilka
zbłąkanych kosmyków. Tak, mógłbym poświęcić ten czas na zachwycanie się jej
urodą, ale wiedziałem, że jest to nieodpowiednie. Ponadto zacząłem się nagle
zastanawiać jakim cudem Sakura zbudziła we mnie to potworne uczucie: M i ł o ś
ć.
Uścisk na mojej dłoni wzmógł się gwałtownie.
- Sakura-san
jest piękna.
Mój wzrok padł na szpitalną aparaturę, która nawet
nie była włączona. Urządzenie, które zawsze pikało w złośliwy sposób,
informując o stanie pacjenta, obecnie milczało równie uparcie co osoba
spoczywająca na łóżku.
- Jestem
bardzo ciekawy co teraz robi Sakura-san… Jakie jest życie po śmierci i czy jest
szczęśliwa – szeptał pod nosem Orichi.
- Tak, ja też
jestem tego ciekaw.
- Czuję, że
jest szczęśliwa…
S A K U R A
Ciemność, ciemność! Wszędzie ciemność. Ciemność i
ten tępy ból w głowie. Odnosiłam wrażenie, że po moim mózgu urządza sobie
przejażdżkę tysiąc jeźdźców na koniu, a tupot kopyt roznosi się wokół o
dwukrotnie większym natężeniu niż powinno. Miałam ochotę wyć z bólu, ale nie
słyszałam swojego głosu. Miałam ochotę rzucać się na wszystkie strony, ale nie
czułam swego ciała.
To jest śmierć?
Tak okropne i namacalne uczucie? Dziękuję bardzo,
ale ja nie mam zamiaru w tym uczestniczyć. Próbowałam opanować narastający ból
i chaos w moim wnętrzu, ale bezskutecznie. Teraz do jeźdźców konnych dołączyły się również głosy, wołania,
obrazy, szlochy i krzyki. Nie umiałam rozpoznać słów, ani ich właścicieli.
Wszystko zlewało się w niezrozumiałą całość.
I wówczas ta „całość”… ucichła.
Zaczynałam stopniowo odczuwać jak trzęsą mi się
brwi, jak mocno moje oczy są zaciśnięte, jak cała dygotam.
- Już dobrze
– usłyszałam nagle jakiś głos. Tym razem nie roznosił się głośnym i mocnym
echem. Był zatroskany i brzmiał najzwyczajniej w świecie. Zaczęłam powoli
unosić powieki. – Jesteś już bezpieczna.
Gdy głos odezwał się ponownie oczy otworzyły mi się
gwałtownie i od razu szeroko rozwarły. Bowiem dopiero za drugim razem byłam w
stanie wysunąć pierwsze przypuszczenie co do właściciela. Pomyślałam, że to
głupie i naiwne, ale naprawdę moją pierwszą propozycją była…
Mama.
Zaparło mi dech w piersiach widząc niziutką,
szczupłą kobietę o długich różowych włosach, ubraną w ten zwyczajowy strój, w
którym zawsze podawała nam posiłki i naburmuszona wracała do kuchni, gdy ojciec
żartobliwie obraził jej przysmak.
Ból ustał, ale drgawki towarzyszyły mi
nieprzerwanie. Patrzyłam ślepo w kobietę, która do złudzenia przypominała moją
mamę.
I była moją mamą.
Uśmiechnęła się do mnie blado.
- To
niemożliwe – prawie mi ulżyło, gdy zrozumiałam, że słyszę swój głos. Teraz było
to nieważne. Istotna była tylko ta osóbka, która stała kilka metrów ode mnie w
otoczeniu białej przestrzeni.
- Nie
spodziewałam się, że znajdziesz się tutaj tak szybko – powiedziała, a ja byłam
już pewna, że to ona. M a m a.
Bez wahania i namysłu rzuciłam się na nią, mocno
obejmując wokół szyi. Choć mama od zawsze była niska, ja i tak jej nie
przewyższałam. Dzieliło nas kilka marnych centymetrów.
Przez szok i niedowierzenie zaczęłam się śmiać, gdy
zrozumiałam też, że czuję łzy w swoich oczach. Że w ogóle czuję. Czuję swój
byt, dotyk mojej matki, czuję wszystko. Czuję, że żyję. I przez chwilę naprawdę
wydawało mi się, że tak jest…
Ale wtedy mama zachichotała i ostrożnie odsunęła
mnie od siebie, nadal trzymałam jednak ręce na jej ramionach.
- Sakuro, tak
bardzo wydoroślałaś. Jestem z ciebie taka dumna.
- Mamo… to
naprawdę ty? – spytałam dla stuprocentowej pewności. Kobieta przytaknęła nie
przestając raczyć mnie przepięknym uśmiechem. – G-gdzie ja jestem? Dlaczego ty
tu jesteś i…
Uśmiech pobladł, a chwilę później znikł zupełnie.
- Umarłaś
skarbie. Nie pamiętasz?
Pamiętam. Pamiętam łzy Sasuke, krzyki, błagania Orichi’ego,
perfidny śmiech Madary…
Wtedy zaczynałam powolutku pojmować istotę rzeczy.
- Umarłam,
więc… teraz dołączam do ciebie? Hej, co się tu dzieję, ja już nic nie rozumiem
– dłonie opadły mi wzdłuż ciała i znów się rozpłakałam. Mama jednak szybko pozbyła
się namolnych łez. Otarła je kciukiem i spojrzała głęboko w moje oczy.
- Dobrze
myślisz, kochanie. Od teraz przyłączasz się do mnie i do ojca.
- Tata? –
wybuchłam. – Tata też tu jest?
- Oczywiście.
Ale to ja mam za zadanie przyprowadzić cię w odpowiednie miejsce.
Gdy zrobiłam wielkie oczy, mama się roześmiała i
pogładziła mój policzek.
- Och Sakura,
jakaś ty piękna. Niestety zrozum, że na razie nie mogę ci nic mówić.
Kto by pomyślał, że nawet martwa będę potrafiła tak
szczerze się uśmiać. Nie mogłam oderwać oczu od matki. Naprawdę czułam jej
obecność. Nie była żadnym duchem, ani zjawą. Była żywa w świecie zmarłych.
Przynajmniej tak póki co sobie to tłumaczyłam. Na wszelki wypadek, jakby miała
zniknąć, chwyciłam jej dłoń i ścisnęłam bardzo mocno.
- Mamo… -
wydusiłam z siebie. Poczułam się nagle okropnie zagubiona, bo wnet
przypomniałam sobie o tym, że bycie z mamą i tatą, wiązało się z opuszczeniem
moich przyjaciół. – Nie wiem czy mam być smutna, czy szczęśliwa. To bardzo
trudne.
Sasuke, Sasuke, Sasuke… Sasuke mnie pokochał.
Wreszcie.
Mama zrobiła taką miną, jakby wszystko rozumiała.
Zerknęła w bok i raptem się zmieszała.
- Wiem, że to
trudne słoneczko. Wiem z jak wielu rzeczy musiałaś zrezygnować. Byłaś bardzo
dzielna i odważna…
- Poczekaj! –
przerwałam jej zdziwiona. – Jak to „wiesz z ilu rzeczy musiałam zrezygnować?”
Mama westchnęła.
- To też jedna z tych tajemnic, których nie mogę
tobie zdradzać. Ujmę to tak; wiem o Eizo, o twoim porwaniu z Konohy, o miłości
do Sasuke, o samym Sasuke… wiem o wszystkim i… - palcem dźgnęła mój brzuch. –
Wiem również o dziecku. Obserwuję cie przez cały ten czas.
Na imię Eizo poczułam strach przed jej reakcją, imię
Sasuke ukoiło trochę nerwy i wsączyło ciepło do żołądka, a dziecko skutecznie
dokończyło robotę za swojego tatusia i zupełnie mnie uspokoiło.
Mama jednak nie była taka spokojna. Zmarkotniała,
patrząc w pustkę za mną.
- Nawet nie
wiesz jak bardzo żałuję, że z ojcem zostawiliśmy cię w tak okropny sposób. To
przez nas tyle wycierpiałaś. A ten drań Eizo…
- Mamo, Eizo
był draniem, ale to ja byłam słaba i nie umiałam mu się przeciwstawić.
- Sakura! –
ryknęła wściekle. Oho, natychmiast przypomniałam sobie te chwile, kiedy
złościła się na mnie za to, że nie posprzątałam pokoju, lub nie założyłam kurtki
tak, jak mnie o to prosiła. – Nie możesz się obwiniać, jasne? To najgorsze co
mogłabyś zrobić. Ale… Uch, w pewnym sensie można Eizo wybaczyć to, co zrobił…
ale tylko po części… poniekąd. Ach! Właściwie nie można… ale staram się jakoś
to usprawiedliwić, aby tak bardzo się nie wściekać.
- Dlaczego?
- Ponieważ
pochodzi z Zankoku.
Zankoku. Byłam zbyt zmęczona i wypruta z sił, aby od
razu skojarzyć nazwę. Dopiero po chwili sobie przypomniałam, że tak zwie się
miasto, w którym zabito moich rodziców. Aż podskoczyłam ze złości.
- Zankoku –
powtórzyłam warkliwie. – Eizo też stamtąd pochodził?
- Pamiętasz
jak przed śmiercią mówił ci, że stawał się taki jak swój ojciec? – gdy
przytaknęłam, mama kontynuowała bardziej nachmurzona. – Słoneczko nie mamy
wiele czasu, dlatego przedstawię ci to bardzo zwięźle. Lady Tsunade powiedziała
ci już wcześniej, że nie pochodzę z Ukrytego Liścia i miała rację. Od początku
wychowywałam się w Zankoku, a tam panują dosyć surowe zasady, ale tylko jeśli
chodzi o kobiety. Miały tam status przedmiotu, a nie człowieka. Cóż… wszystkie
były wykorzystywane, ale mówiono, że najgorzej ma się kobieta należąca do
przywódcy całego miasteczka. A ja… ja miałam nią zostać.
- Ty? Ale
dlaczego? Nasza rodzina była tam kimś wyjątkowym? – zasypałam ją pytaniami.
Byłam równie rozdrażniona co ona. Nie dość, że widzę ją po raz pierwszy od tylu
lat, co już można zaliczyć do głębokiego szoku, to na dobitkę wreszcie poznam
prawdziwą wersję wydarzeń historii, która nigdy nie dawała mi spokoju.
- Można tak
powiedzieć – mruknęła ze smutkiem. – Mój ojciec, a twój dziadek był strażnikiem
władcy. Oczywiście władca miał wybór, ale kiedy dorosłam padło na mnie.
Mogłabym jej powiedzieć, że pewnie dlatego bo była
taka piękna i wspaniała, ale w takiej chwili wolałam zachować to dla siebie.
- W każdym
razie moja matka nie mogła się tym pogodzić – ciągnęła dalej. – Dorastałam w
piekle, bo tato traktował ją tak jak było to w tradycji. Mama nie chciała,
żebym podzieliła jej los. Kazała mi uciec. Nie chciałam jej zostawiać, ale mnie
zmusiła. Dostałam się więc do wioski Liścia. Zaufałam Czwartemu Hokage i
wyznałam całą moją historię. O dziwo bez wahania zgodził się mnie przyjąć. Tam
poznałam twojego ojca i szybko zmieniłam nazwisko. Miałam nadzieję, że mnie nie
znajdą, ale…
- Rozumiem –
weszłam jej w słowo. – Dlatego wtedy krzyczałaś, dlatego mnie ukrywałaś…
- Tak słońce
– uśmiechnęła się do mnie. – Gdyby dowiedzieli się, że mam dzieci mogliby cię
uznać za mieszkańca Zankoku, ponieważ płynęła w tobie moja krew. Musiałam cię
chronić. Tsunade nie mogła nic zrobić, bo takie były prawa Zanokoku, a ja
prawnie należałam do nich. Gdy przetransportowali nas do miasta, zarzucili
setkami win i ukarali śmiercią. Mnie i twojego ojca.
Zacisnęłam powieki. Prawda okazała się najgorsza z
możliwych. Moja matka…
- A jeśli
spróbujesz się obwiniać to dostaniesz szlaban! – zaskoczona stwierdziłam, że
coś lekko łupnęło mnie w głowę. Gdy spojrzałam w bok mama stała z uniesioną
ręką.
- Szlaban?
Niby na co? – prychnęłam.
- Oj uwierz
mi. Tam gdzie się udamy jest dużo rozrywek. Ale to nie przez ciebie to wszystko
się wydarzyło tylko przez moją głupotę. Wciągnęłam w to wszystko ojca, ale
wiesz jaki jest Mito… ciągle powtarza, że za tak wspaniałą żonę i córkę mógł
zapłacić najwyższą cenę.
Nie chciałam pytać się o stosunki mamy z ojcem… w
zaświatach, bo podejrzewałam, że jest z nim szczęśliwa. Pewnie i tak nie uchyliłaby
mi rąbka tajemnicy przed wyznaczonym czasem.
- Ale
wracając do Eizo – usłyszałam głos mamy, który od razu zrobił się bardziej
żywy. – Dorastał w takim otoczeniu, więc dlatego tak się zachowywał. Tam
kobiety była niczym, mężczyźni nie potrzebowali ich zgody.
- To okrutne
– powiedziałam z obrzydzeniem.
- Owszem,
dlatego wielu uciekało. Najczęściej kobiety, ale zdarzało się to również
mężczyzną. Ich matki nie chciały, aby wyrośli na takich samych drani co reszta
społeczeństwa.
Teraz kiedy o tym myślałam Eizo rzeczywiście
wspominał o matce i jej opiekuńczości. Wszystko zaczęło układać się do
logicznej kupy, lecz prawdę mówiąc… ta świadomość i wiedza nijak na mnie
oddziaływała. Mogłam obwiniać się o śmierć Eizo, ale nic nie wynagrodzi mi tych
cierpień.
Spojrzałam na mamę, a ona znów miała wykrzywione
usta.
- To jak
słoneczko? – wyciągnęła przed siebie dłoń. – Idziemy do taty?
Zrobiłam to samo, tyle że w ostatniej chwili coś
nagle cofnęło ją z powrotem. Mama przyglądała mi się zdezorientowana, a ja ze
wstydem spuściłam wzrok.
A niech to szlag.
- To naprawdę
trudne. Mamo… ja… przeze mnie Sasuke znów stracił swoją rodzinę. Nie chcę tego
tak zostawić. Proszę, nie zrozum mnie źle. Kocham cię, tęskniłam za wami jak
szalona i… Ach… Czy część mnie nie może udać się z tobą, a druga część do
Sasuke?
Mama skamieniała. Zrobiła się tak smutna, że
momentalnie zaczęłam żałować wypowiedzianych słów. Szybko przytuliłam ją do
siebie, zaczynając szlochać.
- Kocham cię
– wyszeptała. – Sakura, uwierz mi, że wolałabym, aby ciebie tu nie było.
Właściwie oczekiwałam na twoje przybycie dopiero w formie staruszki, która
przeżyła szczęśliwe życie. Zrobiłabym wszystko, aby przywrócić ci życie. Ale
niestety… to niemożliwe. Musisz iść ze mną.
- A dlaczego
to ty nie możesz pójść ze mną? – ryczałam, co sekundę pociągając nosem.
Niewątpliwie usmarkałam jej cały fartuszek. – Dlaczego nie możesz wrócić ze mną
do Konohy, zabrać tatę i zobaczyć na własne oczy swojego wnuka?
Nie odpowiedziała. Och, mogłam już udawać szczęśliwą
i zamknąć buzię na kłódkę. Ale nie! Musiałam sprawić matce przykrość. Sasuke ma
rację; czasami za dużo mówię.
Boże, Sasuke…
- Mamo,
przepraszam – wychlipałam.
- W porządku
kochanie. Rozumiem cię – raz jeszcze mnie od siebie odsunęła, gładząc po
głowie. – Wiem jak blisko byłaś z Sasuke, wiem w jaki wir przygód cię wplątał i
ile nawzajem od siebie się nauczyliście. Pozostało nam mieć nadzieję, że dzięki
tobie Sasuke zmieni się na lepsze i zrezygnuje z nienawiści, której i tak
wystarczająco dużo wyeliminowałaś.
- Chciałabym
chociaż podarować mu nasze dziecko – otarłam łzy wierzchem dłoni, krzywiąc usta
w ledwie dostrzegalnym uśmiechu. – Ono na pewno do końca wypełniłoby moją
misję, prawda? Orichi powiedział, że to miał być chłopczyk, więc dogadywaliby
się doskonale.
- Pewnie tak.
I kiedy miałam już ująć dłoń mamy i zapewnić ją, że
postaram się z całych sił, aby żyć jako umarła szczęśliwie przy jej boku, za
moimi plecami rozjarzyło się światło. Światło jaśniejsze niż cała otaczająca nas
biel. Kolejna postać zawitała do tej czasoprzestrzeni.
Spojrzałam na twarz mamy. Myślałam, że to jakiś
przywódca wszystkich nieżywych, lub Bóg we własnej osobie. Zacząłem się nawet
trząść na myśl o spotkaniu ze stwórcą, podejrzewałam to przedstawienie jako
część całej procedury dołączenia mojej osoby do zaświatów. Jednak nie.
Mama była równie, a nawet bardziej zaskoczona ode
mnie. A gdy wyjąkała „Co się dzieję?” doszczętnie się przeraziłam.
To znaczy, że to nie było w planach?
Światło zaczęło zanikać, a cień sylwetki ujawniać
prawdziwą tożsamość intruza.
S A S U K E
Kilka godzin wcześniej
Pik… Pik….
Ciągle wydawało mi się, że słyszę dźwięk szpitalnej
aparatury. Prosty i krótki, który naniósłby na mnie spokój absolutny. Powoli w
moich myślach częściej niż Sakura, zaczęła występować zaduma na temat odcinka
czasu, w którym zamkną mnie w psychiatryku.
Siedziałem z wyprostowanymi nogami, na zimnej
podłodze, tuż obok łóżka Sakury. Bawiłem się jej dłonią i przeplatałem swoje
palce, wokół jej. Byłoby idealnie gdybym mógł jeszcze słyszeć jej oddech. Drażnił
mnie fakt, że skórę miała taką zimną i …pozbawioną życia. Po prostu martwą.
Zamknąłem oczy i przysięgłem sobie, że ostatni raz puszczam na wodzę fantazji i
w pełni oddaję się mojej wyobraźni, w której Sakura mnie oczekuje.
Widziałem jak się uśmiecha, odgarnia włosy z twarzy.
Znajdowała się w jakimś drobnym pomieszczeniu, z kubkiem wrzącego napoju. Byłem
tak zachwycony jej urodą, że nawet unosząca się przed nią para drażniła mnie,
nie pozwalając mi w pełni przyglądać się jej majestatowi. Zacząłem do niej
podchodzić. Powoli, skoncentrowany. Omal się nie uśmiechnąłem, gdy odłożyła
kubek, momentalnie zalewając się rumieńcem. Zawsze tak robiła, gdy obserwowałem
ją zaciekle dłużej niż trzy sekundy. Zawsze czerwieniała jak burak, gdy
przeczuwała, że mam w planach coś wielkiego związanego z nią. Wyjąkała moje
imię… tak cicho… niepewnie. I wtedy chyba zebrała w sobie całą swoją odwagę, bo
jej wzrok naraz stał się bardziej pewny. Zrobiła krok do przodu, lecz zahaczyła
o nóżkę stołu i poleciała przed siebie. Złapałem ją. Teraz nie tylko się
uśmiechałem, jej zachowanie zmusiło mnie do cichego parsknięcia. O tak, kolejna
charakterystyczna cecha Sakury. Ilekroć Karin nazywała ją niezdarą i ofermą
zazwyczaj przyjmowała to ze spokojem. Być może sama już sobie to uprzytomniła.
Sakura właśnie miała zmieszana odskoczyć ode mnie,
zacząć swoje pyskówki i ze zdenerwowania przełykać ślinę, ale obraz nagle się
rozpłynął. Jak dym podczas używania jednego z Jutsu. Zamiast jej czerwonej
twarzyczki, ujrzałem klatkę piersiową Orichi’ego. Stał pomiędzy moimi nogami i
po raz pierwszy mógł poszczycić się wysokością.
- O czym
myślisz Sasuke? – zapytał. Uniosłem wzrok. Miał zapłakane i sine oczy. Zapewne
były już zmęczone ciągłym szlochem.
- O Sakurze –
odparłem szczerze.
Nie odpowiedział. Zamiast tego przykucnął naprzeciw
mnie i ostrożnie objął wokół szyi. Poczułem, że znów zaczął płakać.
- To dopiero
jeden dzień, a ja już tak bardzo tęsknię za Sakurą-san. Tęsknię… - ostatnie
zdanie przerwał mu wybuch rozpaczy. Zrezygnował z ostrożności i całą siłą
rozpaczliwie mnie objął, siadając pomiędzy moimi nogami i opierając się mi na torsie.
Magiczna siła powróciła. Położyłem dłoń na jego
gęstych włosach i delikatnie gładziłem.
Coś zaszurało na korytarzu. Byłem skoncentrowany na
odczuwaniu bólu, na wsysaniu ciepła tego dzieciaka, ale mimo to rzuciłem
kontrolne spojrzenie w kierunku drzwi. Czerwone włosy przeleciały prędko przez
wąską szparę. Potem była już tylko cisza.
Obok siebie w ciszy. Bez choćby jednego,
króciusieńkiego słowa. To najgłośniejszy dźwięk, najgłośniejszy dźwięk jaki
kiedykolwiek słyszałem.
Od autorki: O-mój-Boże! Całkowicie zaskoczyliście mnie taką
ilością komentarzy i opinii na temat poprzedniego rozdziału. Nieraz zakręciła
mi się w oku łezka, czytając poniektóre z nich. Komentarze były zbiorowiskiem
najróżniejszych zdań. Dziękuję również za szczerą krytykę, która się pojawiła.
Drobna informacja; ostatnio pisałam wam, że zostały
cztery rozdziały do końca. Otóż nie. Nie licząc tego, szykują się jeszcze dwa.
I to byłby koniec Secret of Happiness. … Ech, nie wiem jak to przeżyję.
Myślałam, że dobiję do drugiej rocznicy założenia SOH, ale jednak mi się nie
uda. Przynajmniej będę z wami na tym blogu jeszcze na święta :)
Teraz chcę złożyć najszczersze życzenia zdrowia i
pomyślności dla Riny Shadow, która dzisiaj obchodzi urodziny.
Wszystkiego
najlepszego, kochana!
I na koniec pozdrowienia dla każdego wiernego
czytelnika. Choć zapowiedziałam wam, że pracę nad książką zacznę po skończeniu
SOH, dopadła mnie solidna wena i już „coś nie coś” zaczyna powstawać.
Nie wiem co napisać... Twój talent z rozdziału na rozdział się rozwija. Podoba mi się ta część jest pięknym dopełnieniem poprzedniego rozdziału.Cieszę się również z tego że pokazałaś na "wnętrze" Sasuke to z uczuciami. Zaintrygowała mnie również rozmowa Sakury z jej matkę a potem ten dziwny blask, który skrywał tajemniczego posłańca, intruza. Coś tak czuję, że to jakiś kluczowy moment ;)Tak więc pozostaje mi tylko życzyć Ci dużo weny i znowu podziękować;)Dziękuje:*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na ciąg dalszy ;)
Bardzo intrygująca chwila z tą Sakurą. Hmm... Jeżeli o mnie chodzi to muszę cię zmartwić, ale podejrzewam, że jeden z moich kilku scenariuszy na pewno sie sprawdzi, więc póki co nie jestem zaskoczona rozwojem akcji. Szkoda, że jeszcze tylko dwa rozdziały do końca, ale wtedy z drugiej strony będziesz miała więcej czasu na pisanie na ai no ibuki. No nic. Pozostaje mi życzyć ci dalszej weny i zapału do pracy. Ja mata! (z jap. cześć ;P )
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny. Wciąż targają mną emocje. Jedyne do czego mogę się przyczepić, to to iż to ostatnie rozdziały. A historia bardzo mnie zaciekawiła. Mam nadzieję, że nie długo ukaże się kolejna notka. Pozdrawiam :D
OdpowiedzUsuńNie wiem co napisać... szok, poprzedni rozdział jak i ten powalają mnie na łopatki... niesamowite emocje, uczucia! Nie wiem, na prawdę nie wiem co jeszcze napisać, nie sądziłam że kiedykolwiek będę tak zachwycona opowiadaniem. Masz dziewczyno talent i to duży. Rozdział świetny, rewelacyjny itp:D Wielka szkoda że to już praktycznie koniec, ale liczę na to ze po skończeniu tego opowiadania weźmiesz się ostro za ai no ibuki i tam w końcu rozwinie się jakoś akcja że nie będę mogła doczekać się kolejnego rozdziału bo jak na razie jest tam za spokojnie, brak większych uczuć i emocji ale jeszcze wszystko przed nami:D Wracając do tego opowiadania to czekam z wielką niecierpliwością co przyniosą te ostatnie rozdziały, aż się boje pomyśleć:D:D Jestem przekonana że czymś nas zaskoczysz i to konkretnie:D:D REWELACJA!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:D
coś czuję ,że Sasuke dołączy do Sakury tam na górze... trochę mi smutno z tego powodu ;( Tak bardzo płakałam nad tymi ostatnimi rozdziałami dlaczego ona nie żyje ! ; <
OdpowiedzUsuńAch... Łza za łzą i smutek. Tym razem nie powstrzymałam płaczu. Po prostu, wzruszyłam się... Już sama nie wiem co pisać. Ostatnio chyba aż nadto wypisałam wszystko, co chciałam ci w ogóle powiedzieć. No cóż, mogę dodać, że strasznie dobrze opisujesz te uczucia, szczególnie, że są tak realistyczne. Mimo wszystko, nie dziwię się Sasuke...Z resztą ja i tak skrycie wierzę, że Sakura przeżyje. ale to tylko takie moje domyślenia :) szkoda, że powoli zbliżamy się ku końcowi, ale tyle napisanych rozdziałów, zdań, słów, że jestem wypełniona po brzegi :) po skończonym opowiadaniu czytam go jeszcze raz... w sumie napisałam ten komentarz tylko po to, by ci jeszcze raz podziękować i pokazać swoją obecność, bo nie zawsze komentowałam.
OdpowiedzUsuńP.S. Na moim blogu pojawił się 8 rozdział, lecz nie wiem czy mam cię dalej informować.
Pozdrawiam, Tanako
No było to naprawdę piękne. Nie mam pojęcia co się wydarzy choć mam taką skrytą nadzieję, że Sakura przeżyje kiedy powiedział że słyszał aparaturę miałam nadzieje że już w tym rozdziale coś się wydarzy. Czekam z niecierpliwością na kolejną notke. Byłabym ci wdzięczna gdyby nastąpiło to jak najszybciej. Jeszcze raz plisiam cię o to byś ożywiła Sakurę
OdpowiedzUsuńOhayo!
OdpowiedzUsuńPiękny rozdział, wyczuwam przedzierający się smutek, gorycz, które spowodowały, że i mi zachciało się płakać. Nieraz uwiłam Ci, że świetnie piszesz i powtórzę to jeszcze nawet 1000x byś była tego pewna. Niesamowicie opisałaś uczucia Sasuke, te ukrywane przed całym światem, króre obudzić mogła tylko Sakura. Nieziemski rozdział! :3
Pozdrawiam! :*
kolejny rozdział pełen najróżniejszych emocji.
OdpowiedzUsuńból, smutek i rozpacz.. pojawiające się podczas każdego wspomnienia o zmarłej (jeszcze ;p ) Sakurze.
pocieszenie, pewnego rodzaju miłość i przywiązanie do drugiej osoby.. gdy Sasuke i Orichi razem poszli piętro wyżej..
niepewność i strach w momencie, kiedy przyszedł czas powiedzenia Sasuke o planach lekarzy..
niemoc Naruto podczas przemowy.
pewnie nie udało mi się wymienić wszystkiego, ale trudno.
a teraz mam strasznie dziwną wiadomość..o.O oprawiam sobie za niedługo tekst tego bloga w twardą okładkę;D
będę mogła go czytać jak prawdziwą książkę xD cudnie prawda? ;D
pozdrawiam i całuję ;)
Boże ja też mam okropne przeczucie, że Sasuke do niej trafi:'( ale co z Orichim? Nie chce ich śmierci.. Serio nie chce.. Hay
OdpowiedzUsuńCzytałam ostatnie komentarze pod wcześniejsza notką i trafiłam na taki, w którym czytelniczka nasunęła mi pewną myśl - co z Karin ? Przecież Madara przekazał jej jakieś jutsu, prawda ? Może to pomoglobu Sakurze ?
OdpowiedzUsuńJuż bardzo chciałabym następną notkę. Liczę, że nas wszystkich nie zawiedziesz : >
O nie !!! Ja chce dalej ! Chce w nieskończoność. Przez równe 3 dni czytałam każdy rozdział. Od rana do nocy ! Proszę nie kończ :(
OdpowiedzUsuńDobra, a więc rozdział jest depresyjny i napakowany smutkiem po brzegi, ale... Ale podoba mi się, bo w moim umyśle zakiełkowała nadzieja, że może Sakura przeżyje... Te tajemnicze, białe światło.
OdpowiedzUsuńA więc jak już powiedziałam, nadzieja jest, więc mogę żyć dalej z uśmiechem na ustach :)
Oczywiście dziękuję za życzenia... Tak, podziękowania bardzo oryginalne, ale nigdy nie potrafiłam się wysłowić, w takich sytuacjach ^^
Podsumowując - rozdział super, czekam na kolejny.. Przedostatni :/
Cóż, wszystko musi się kiedyś kończyć
Pozdrawiam
Jestem prawie pewna że Sakura będzie żyć :O A jak nie, to Sasuke będzie emo do końca życia ._. xd
OdpowiedzUsuńTrochę nie nastrojowy komentarz, ale wyżalanie się zostawiam na koniec bloga :)
Nie wątpię w twój talent do pisania, ale też mam nadzieję, że nie schrzanisz tego opowiadania xd
Pozdrawiam ciepło,
Seiko *:
Boże jutsu Karin.. czy ono polega na tym, że Sasuke zamieni sie z Sakura miejscami???? Błagam nie!!!!!!:-(:-(:-(:'(:'(:'( hay
OdpowiedzUsuńCzyli jednak mam rację, Karin odda życie za Sakurę. To naprawdę wspaniałe poświęcenie. Rozdział jest naprawdę fajny.Trochę zbyt uczuciowy jeśli chodzi o Sasuke. Bądź, co bądź, dziewczyny kochają go za jego styl bycia. Za bycie męskim draniem, a nie romantykiem. Wiesz, że przed Tobą trudne zadanie? Napisanie powrotu Sakury i życia po tym powrocie. Nie spieprz tego, bo Cię znajdę i zabiję ;pp Tak naprawdę powinnaś uznać ten rozdział za epilog by ten moment powrotu Sakury był czymś idealnym. Czymś, co utworzy się w każdej głowie inaczej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dodaję do linków liczę na rewanż
Nikumu-san
achhh znowu sie poplakalam.. to troche glupie xD chociaz juz jestem pewna ze Sakura ozyje to czuje sie tak.. ach sama juz nie wiem..
OdpowiedzUsuńpisz jak najszybciej kolejny rozdzial blagaaam!
pozdrowienia
Proszę, powiedz tylko, że Sakura zmartwychwstanie! Błagam! Bo się powieszę! T_T
OdpowiedzUsuńNie! Powiedz, że cała trójka przeżyje:-(
OdpowiedzUsuńRozryczałam się jak głupia . Ścisnęło mnie za serce jak nic wcześniej . Zadziwiło mnie też to jak Sasuke zaczął pokazywać uczucia. Nie mam po prostu słów na to by opisać to co odczuwałam podczas czytania tego rozdziału. Mam nadzieję że Sakura jednak nie da się śmierci. I będzie szczęśliwa z Sasuke.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam .
Nieśmiertelna
Akemi mam tylko taką malutką cichutką nadzieję, że Sakura jakimś cholernie magicznym cudem ożyje. Pliiiiis! Uwielbiam ich jako parę Orichi i jeszcze Sasuke Junior.
OdpowiedzUsuńEj, maleńka z reszta twój blog to sekret szczęścia czyż nie?
No więc ma być szczęście! Dziękuję;p
Jeśli Sakura nagle nie odżyje,to ja uśmiercę Ciebie ;p
OdpowiedzUsuńPrzerażasz mnie swoją zajebistośćią. Tu też się rozpłakałam i co ty ze mną robisz?!
OdpowiedzUsuń