czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 53



Godzina. Druga godzina i kolejna… To zabawne, lecz nigdy nie wykazywałem, aż tyle anielskiej cierpliwości. A tutaj? Czas wlókł się niemiłosiernie, ale mimo to, mogłem ponad wszelką wątpliwość stwierdzić, iż przesiedzenie tutaj następnych kilku godzin w ogóle mnie nie przerażało. Otwarcie ją obserwowałem. S a k u r ę. Była jak cicha woda, tuż po potężnym sztormie. Jej oddech nieco się uspokoił, a brwi powróciły na właściwe miejsce. Zastanawiałem się, o czym myślała. Teraz, będąc w stanie snu. Jakie jej umysł nasuwał jej myśli i obrazy? Czy były związane z Naruto i wioską? Czy być może składały się wyłącznie z nienawiści, jaką do mnie posiadała?
Obarczałem siebie winą. Nie dopilnowałem tego. Przez Reiko wszystko w jednej chwili wyszło na jaw. Próbowałem trochę sztuczek z Sharingan’em. Kiedy byłem młodszy ojciec zawsze wmawiał mi, że duma naszego klanu ma naprawdę niesamowitą moc, a niektóre jej aspekty po dziś dzień nie zostały do końca odkryte. Uchylałem jej powieki i czułem się niczym prowizoryczny czarownik, bez cienia talentu, ani skupienia. Ale Suigetsu i Juugo doradzali, abym spróbował. Zawsze lepiej poświęcić to pięć minut na upokorzenie, niż potem przez resztę życia dumać nad tym, czy gdybym jednak to zrobił, nastąpiłaby jakaś zmiana.
Byłem otumaniony. Jedyne co mnie otrzeźwiało to delikatne ruchy Sakury, podczas zmiany pozycji. Siedziałem na krześle, umieszczonym tuż przy łóżku i walczyłem ze sobą, myśląc nad tym, co by się wydarzyło, gdybym odważył się dotknąć jej twarzy lub usunąć z czoła kosmyk włosów.
Usłyszałem łomot w drzwi.
 - Mogę wejść? – Ah no tak. Już prawie zapomniałem. Juugo był podejrzliwe zainteresowany stanem Sakury, a eksperyment z użyciem Sharingana zaintrygował go, aż nazbyt.
 - Tak – rzuciłem mimochodem, a zgrzyt drzwi, nie spowodował żadnej reakcji mojego ciała. Musiałem jednak odwrócić wzrok od różowo-włosej, aby Juugo nie wziął mnie za świra. – Jak z Karin? Lepiej się czuje? – zapytałem.
         Jego sylwetka pojawiła się obok i dostrzegłem jak spokojnie kiwa głową. Spojrzenie błądziło po Sakurze, która w tym momencie leżała na plecach, a jedno ramię miała w dziwny sposób wykrzywione nad głową.
 - Wierzysz w to, Sasuke?
 - W co?
 - Że ta cała ucieczka to sprawka Eizo, że był w stanie tak dobrze wykiwać Karin i użyć na niej tak skomplikowanego Jutsu?
         Zamyśliłem się. Będąc w tym pokoju, miałem sporo czasu i poświęciłem go głównie refleksją na ten temat. Madara, Madara – ile nienawiści dzisiaj wpoił we mnie do jego osoby. Zniechęcił mnie do wszelkich kontaktów z nim, a stanie się Jinchuuriki’m odeszło w zapomnienie, nawet jeśli miało się to wydarzyć za niecałe dwa dni.
 - Właściwie – odchrząknąłem, splatając ręce na klatce piersiowej. – wiele rzeczy o nim nie wiedzieliśmy. Bo co było dla nas wiadome? Eizo był narzeczonym Sakury i doszedł do nas tylko ze względu na nią. Myślę, że może miał w tym też jakiś swój interes. Może chciał zostać silniejszy? Tak czy inaczej …czułem i czuje nadal, że wiele przed nami ukrywał. To, że wykonał to Jutsu wcale mnie nie zdziwiło. Wiesz …może jego fizyczna kondycja była beznadziejna, to jednak nie znaliśmy go od strony kontroli chakry.
 - Ale Sakura twierdziła, że nie byłby do tego zdolny.
         Wzruszyłem ramionami.
 - Ona też do końca go nie znała … - jakbym był tego pewny. Ale nie byłem. Wolałem nie poddawać się refleksją na temat tej dwójki. Byłem już wystarczająco skołowany. W każdej chwili nawiedzały mnie obrazy, w których to słaba, bezbronna Sakura ze łzami w oczach, stara się stanąć naprzeciw silnemu, umięśnionemu mężczyźnie, teoretycznie będący jej aniołem stróżem – osobą, którą kocha.
         Bo chyba właśnie o to chodzi w miłości. Aby szczęście drugiej osoby, było ważniejsze od twojego własnego, nieprawdaż?
         Przeniosłem wzrok na Sakurę. Obserwowałem jej zamknięte oczy, a potem klatkę piersiową, która unosiła się na przemian w górę i w dół.
         Wówczas pomyślałem, że nigdy nie chcę widzieć jak cierpi. Że to ja chcę być tym, który da jej szczęście i sprawi, że uśmiech nie zejdzie z jej twarzy. Przeraziło mnie to. Te refleksje jednoznacznie kojarzyły mi się ze słowem, którego tak bardzo się obawiałem. Nie, nie! Może nie tyle co obawiałem, ponieważ Sasuke Uchiha nie jest tchórzem. Mógłbym więc rzec, że ciężko przechodzi mi przez gardło i najchętniej nie chciałbym mieć z nim nic wspólnego. Miłość była dla mnie chorobą. Fałszywym uczuciem, które przynosi radość, a kończy z tobą za pomocą dostarczania bólu i cierpienia.
         Miłość …

                          S A K U R A
Cisza ogarniająca przestrzeń doprowadzała mnie do szału. Przywodziła do mnie jedynie koszmary. K o s z m a r y. Ale nie takie, w których biegnę przez ciemny las, a za sobą słyszę ciche szepty, nawołujące mnie po imieniu. Nie takie, gdzie zaciekle staram się uciec, gdzie płaczę, gdzie w moim żyłach buzuje adrenalina, a droga rozpościerająca się przede mną nie wiedzie do żadnego konkretnego celu. W moim mniemaniu koszmarami zwałam wspomnienia osób, przy których nie mogę być. Których nie mogę poczuć, choć przez długi okres czasu stanowiły nieodłączną część mojego życia.
Śniła mi się mama. Wyobraźnia dość namacalnie przedstawiła mi jej obraz. Pofalowane różowe włosy, tętniące życiem piwne oczy i matczyny uśmiech rodem z reklamy o idealnie szczęśliwej rodzinie. Byłam obserwatorem. Naocznym świadkiem sytuacji, gdzie obie spacerujemy po uliczkach Konohy. To był ten dzień. Dzień, w którym po raz pierwszy zobaczyłam mojego przyjaciela – Naruto. Stał wśród tłumów ludzi, patrzących na niego pogardliwym wzrokiem. Nawet ja, będąca wtedy pięcio-letnią dziewczynką byłam w stanie to dostrzec. Tą kpinę i obrzydzenie.
‘Mamo. Dlaczego ten chłopczyk jest sam?’ Patrzyłam jak kryjąc się za jej osobą, zadałam to pytanie, jednocześnie nie odwracając wzroku od blondyna, który stał do mnie tyłem ze spuszczoną głową.
‘Jest sam, ponieważ stereotypy zawładnęły wszystkimi ludźmi. Stereotypy i strach.’ Odrzekła moja matka.
Dziecięca natura zakazała mi zadawać więcej pytań. Lustrowałam Naruto jeszcze dłuższą chwilę, aż w końcu obie ruszyłyśmy z powrotem do domu. Tego dnia wyciągnęłam wnioski – złe wnioski. Przysięgłam sobie, że nigdy nie będę taka jak ten chłopiec. Nikomu nie będę pozwalać wytykać mnie palcami. Będę silna, zdecydowana, a ludzi takich jak on postanowiłam trzymać na dystans.
Potem trafiliśmy do tej samej drużyny, a ja zachowywałam się jak rozkapryszona dziewucha, wpatrzona jedynie w idealnego Sasuke Uchihe. Nie poddająca się, pomimo tylu ignorujących uwag i złośliwości. Ale na szczęście coś się we mnie ruszyło. Zrozumiałam w końcu prawdziwy przekaz matki. Naruto miał w sobie demona, był nadpobudliwym dzieciakiem i nieraz wprawiał mnie w przerażenie, kiedy Kyuubi w nim drzemiący, wyskakiwał na wierzch. Ale był moim przyjacielem. Najwspanialszym, zaufanym. I w jednej chwili doszło do mnie, że nie liczy się dla mnie jego denerwujące poczucie humoru, ani nawet demon. Liczył się on, jako członek tej samej drużyny, towarzysz, kompan.
Oh, jak ja bardzo za nim tęsknie.
Obraz państwa Uzumakich wyskoczył mi przed oczyma. To zdjęcie, które wystawione mam na półce w sypialni dzielonej z Eizo. Ta fotografia, gdzie Naruto i Hinata uśmiechają się promiennie, a napis na ramce wyraźnie głosi:
‘ZAWSZE GOTOWI I ZWARCI DO POMOCY –
DLA SAKURY,  Z OKAZJI DWUDZIESTYCH URODZIN’
- Naruto / Hinata
Bach.
Znienacka obraz zamazał się, po czym całkowicie zniknął. Wciąż pogrążona byłam w ciemności, lecz gdzieś w oddali dostrzegłam blady odcień brązu, który psuł całą harmonię czerni. Co to było?
 - Suigetsu idioto. Następnym razem uważaj.
 - Sam kazałeś mi przynieść tę książkę.
Ktoś wzdycha. Słyszę to. Wyraźnie. Czyżbym się już budziła? Wreszcie uwolnię się od tego koszmaru. Nie, nie! Mamo nie znikaj! I bum …jej twarz zrobiła się tak samo niewyraźna jak poprzednio zdjęcie Uzumakich. To koszmar, to prawdziwy koszmar. Wspomnienia są koszmarem. Zawsze, gdy znikają, wprawiają nas w najgorszy rodzaj bólu – ten, który jest przesiąknięty tęsknotą.
Ciemność. Punkt brązu.
Moja matka zniknęła. Jej uśmiech rozpłynął się w powietrzu, a kolejny głos przerwał panującą wokół ciszę.
 - Teraz łaskawie ją podnieść.
 - Chcesz czytać książkę medyczną?
 - A mam coś ciekawszego do roboty?
Suigetsu. Sasuke. Teraz perfekcyjne rozpoznawałam ich głosy. Skoro nie ma mamy, nie ma Naruto – chcę jak najszybciej wyzwolić się z tej ciemności. No dalej, Sakura! I wówczas poczułam jak moje powieki zadrgały. Wtedy ten brązowy punkcik począł przejmować władzę nad ciemnością i po krótkiej chwili całkowicie ją wyeliminował. Nie widziałam już ciemności, lecz marmurowy sufit, oświetlony jedną z pochodni.
 - Chyba książka nie będzie ci już potrzebna – Juugo? Juugo również jest tutaj? Delikatnie odwróciłam głowę. W jednej chwili poczułam pulsujący ból w skroni, więc natychmiast przyłożyłam do tego miejsca dłoń. Syknęłam. Tak jakby ktoś rzucił na moją głowę cegłę, tak jakby za dużo myśli naraz skumulowało się w moim wnętrzu. Trzy zamazane sylwetki. Jedna stała oddalona, trzymając w ręku jakiś przedmiot, druga siedziała na krześle, tuż przy łóżku, zaś trzecia znajdowała się bardziej z boku i niemal traciła się z zasięgu mojego wzroku.
Jedną osobę rozpoznałam w stu procentach.
 - Sa-sasuke? – mój głos drżał. Wysławiałam się tak niewyraźnie, że ledwie sama byłam w stanie to zrozumieć. Ale zaraz po tym trzy męskie sylwetki ożywiły się, a obraz znacznie się wyostrzył. Wiedziałam już, że to Suigetsu stoi z książką.
 - Jak się czujesz? – zimny głos. Uniosłam kąciki ku górze, gotowa na odpowiedź, jednak nagle uświadomiłam sobie, że mam sporą dziurę w swojej pamięci. 
 - Co się stało?
 - Zemdlałaś – odrzekł Uchiha. – Widocznie byłaś zbyt zmęczona po podróży do kryjówki.
 - Zemdlałam? – zapytałam samą siebie. W dodatku te cienie zdziwienia, które przeleciały po twarzach członków Taki – czyżby coś było nie tak? Sądząc po minie Sasuke, wizyta Madary niezbyt go uszczęśliwiła. Własnie! Madara! – Hej, a gdzie Reiko i Madara?
Powolnymi ruchami podniosłam się do pozycji siedzącej; ból nadal nie pozwalał mi o sobie zapomnieć. I wtem zauważyłam jak Sasuke ze spuszczoną głową, gestem ręki ponagla członków Taki do wyjścia. Przypatrywałam się temu w zupełnym zaskoczeniu, szczególnie, kiedy z ust Suigetsu nie wydobyła się najmniejsza oznaka protestu.
 - Zaraz …co się stało? – dopytywałam, gdy jeszcze byli w pomieszczeniu. Hozuki uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo i puszczając Juugo przodem, opuścił pokój. Uniosłam rękę, jak bym chciała ich chwycić i choć wiedziałam, że to niemożliwe, nie odpuszczałam. Dopiero uścisk Sasuke otrzeźwił mój umysł.
 - Musimy pogadać, Sakura – powiedział twardo, gromiąc mnie spojrzeniem. Już długi czas nie byłam świadkiem takiego mordu w jego oczach, skierowanych ku mnie.
Zaparło mi dech w piersiach.
 - Czy coś się wydarzyło Sasuke? Byłeś u Madary, prawda? Powiedział ci coś? Jak to się w ogóle stało, że zemdlałam, przecież …
 - Uspokój się, zadajesz zbyt wiele pytań – wszedł mi w słowo, ani na chwile nie rezygnując ze śmiertelnej powagi. – Rozmawiałem z Madarą. Chciał się tylko dowiedzieć dlaczego wtedy we dwójkę opuściliśmy kryjówkę.
 - I co mu powiedziałeś?
 - Prawdę. Chcieliśmy iść na festyn razem z Suigetsu i Juugo.
 - Pewnie nie był zadowolony – mruknęłam z przekąsem. Czułam się obco w jego towarzystwie. Patrzył na mnie z taką beznamiętnością, ale jednocześnie w jego oczach doszukałam się pojedynczych namiastek wyrzutów. Obserwowaliśmy się w milczeniu, aż w końcu Sasuke powstał z krzesła i przysunął go z powrotem do maleńkiego stolika w rogu. Chciałam iść jego śladami, ale ból głowy mnie zatrzymał.
 - Odpocznij – Sasuke zauważył jak próbuje się podnieść. – Zaraz przyniosę ci jakieś tabletki na ból głowy.
 - Najpierw powiedz mi dlaczego jesteś taki dziwny i o czym chciałeś porozmawiać?
 - O nas – jego lakoniczna odpowiedź, sprawiła, że zrobiłam wielkie oczy.
 - Nie rozumiem – bąknęłam. – Jak to o nas?
Próbowałam przypomnieć sobie coś z wczorajszego dnia. Karin, związana Karin, Reiko, a potem odejście Sasuke, potem znów Reiko, ale gdy ostatni raz widzę jego twarz obraz się urywa. Tak jakby ktoś nagle przerwał nadawaną transmisję.
 - A Karin? – odezwałam się, gdy otwierał już usta.
 - Juugo dał radę ją wybudzić.
 - I co?
 - Myliłaś się. To Eizo użył na niej tej techniki. Karin opowiadała nam, że podczas śniadania w kuchni, on zaszedł ją od tyłu. Pamięta tylko jak ktoś dotknął czubka jej głowy, a potem wpadła w stan hipnozy.
Zadrżałam. Z trudem umiałam wyobrazić sobie Eizo, który z taką łatwością używa tak masywnych ilości chakry. Nadal miałam wątpliwości co do słów Sasuke, lecz wolałam to przemilczeć. Jego poprzednia wypowiedź zbytnio mnie zainteresowała.
 - Sakura – przerwał ciszę. – Nie powinienem mieszać cię w to wszystko.
Zmarszczyłam brwi.
 - O czym ty mówisz?
 - O organizacji, o całej Tace, o Madarze, nawet o Natsuo i to, z czym musiałaś się tam spotkać. Chcę tylko powiedzieć, że nie powinienem był cię porywać, bez twojej zgody.
Słuchałam go i słuchałam. Moja myśl? Ogłuchłam? Może odgłos żarzącego się płomyka zniekształcił słowa Sasuke i zwyczajnie się przesłyszałam. Bacznie obserwowałam jego twarz, a mimika, którą prezentował utwierdzała mnie tylko w jednym przekonaniu: Wcale się nie przesłyszałam.
Poczułam w gardle wielką gulę. Przycisnęłam zaciśnięte dłonie do klatki piersiowej i wymusiłam wydobycie z siebie jakiegokolwiek słowa.
 - Żartujesz, prawda?
Zaprzeczył ruchem głowy.
 - Nie mam nastroju na żarty. Mówię poważnie.
Otworzyłam usta. Zamknęłam. Potem znowu otworzyłam i na nowo złączyłam wargi ze sobą. Słowa chciały się wylać z mojego wnętrza, lecz coś w środku zaciekle tamowało ten przepływ. Poddałam się i zerknąwszy na Sasuke, stwierdziłam, że dotąd nie widziałam go tak zagubionego, aczkolwiek stanowczego jednocześnie. Tak. Odnosiłam absurdalne wrażenie. Ciężko odczuwać w jednej chwili dwie przeciwnie dla siebie emocje, ale nie mogłam pozbyć się tego wrażenia, podczas gdy lustrowałam go czujnie niczym kot.
 Sasuke puścił mój nadgarstek i zaczął chadzać po pokoju.
 - Porwanie ciebie z Konohy było nieprzemyślaną decyzją – impulsywną. Właściwie nie wiem co mną kierowało. Być może zwykła ciekawość. Tak czy inaczej. Nie powinnaś  tu być.
 - Chcesz wysłać mnie z powrotem do Ukrytego Liścia? – zapytałam prosto z mostu. Sasuke spochmurniał, jakbym przywołała u niego najbardziej bolesne wspomnienia. Przystanął tyłem do mnie.
Wzdrygnął się.
 - Nie – krótkie słowo rozlało się po przestrzeni, pozostawiając za sobą delikatne echo.
 - Więc dlaczego …?
 - To dość skomplikowane, jasne? – podniósł glos.
Teraz kompletnie nic nie rozumiałam. Czas wlókł się niemiłosiernie, a każda sekunda milczenia była dla mnie jak katuszę w więzieniu dla niewolników i najgorszych zbrodniarzy. Zmarszczyłam brwi. Plecy Sasuke stały się obiektem mojego zainteresowania. Znak klanu Uchiha znałam już w najmniejszym szczegółach. W końcu czarnooki zadrżał.
 - Pamiętasz? – spojrzał na mnie przez ramię i chyba oczekiwał, że od razu zdołam pojąć co krąży po jego myślach. Westchnął. – Pamiętasz jak nazywałaś mnie egoistą?
 - Co to ma do rzeczy?
Zwrócił się w moim kierunku.
 - To, że miałaś rację. Jestem egoistą.
Gula w moim gardle powiększyła się chyba z czterokrotnie i przez chwilę miałam wrażenie, że mnie udusi. Nie mogłam pojąć jego słów. Nawet nie chciałam. Już po wyrazie jego twarzy mogłam wyciągnąć wnioski, kierujące ku negatywnym skutkom tej konwersacji.
Płomień pochodni zawirował szczęśliwie. Ktoś z zaskakującą prędkością sunął korytarzem. Miałam cichą nadzieje, że wejdzie tutaj i zatrzyma obecną sytuację, lecz ów osobnik ominął pokój bez krzty przejęcia.
Męczyło mnie to owijanie w bawełnę. Skoro muszę go wysłuchać, chcę to mieć jak najszybciej za sobą.
 - Możesz mi powiedzieć co tak naprawdę masz na myśli?
 - To przez to moje egoistyczne zachowanie, ja …
 - Nie jesteś egoistą – weszłam mu w słowo, siląc się na blady uśmiech. Pierwszy raz odważyłam się bez lęku utopić w jego oczach. Uchiha zerknął na mnie zdziwiony, by zaraz potem wrócić do poprzedniego stanu, zawieszając tym samym spojrzenie w jakimś nieokreślonym punkcie.
 - To pociesznie? – zapytał ostrożnie.
 - Żadne pocieszenie, tylko prawda – kiedy otwierał już usta, aby zaprzeczyć, automatycznie się wtrąciłam. – Wiem co mówiłam. Pamiętam to. Ale teraz to ty sobie przypomni jak wiele czasu minęło od tamtej pory. Kiedy mnie tu sprowadziłeś… - zrobiłam pauzę i powstałam, patrząc na niego ze zdecydowaniem. – Byłeś dla mnie egoistą, przynajmniej takiego sobie ciebie wyobrażałam. Ale …teraz już tak nie myślę.
 - Dlaczego? – wydawał się zdziwiony, przybity, aczkolwiek moje słowa w jakiś sposób do niego trafiły. Zrobiłam krok ku niemu, on również poszedł moimi śladami.
 - Dałeś mi wystarczająco dużo powodów, żebym przestała tak myśleć.
 - Na przykład?
 - Chcesz przykładów? – mile mnie to zaskoczyło. Wystawiłam rękę i rozpoczęłam fazę wyliczania z pomocą palców. – Uratowałeś mnie przed Natsuo, uratowałeś mnie przed Kirimo, obroniłeś mnie przed Madarą, zawsze pilnowałeś, abym nie zrobiła żadnego głupstwa. Choć tego nie pokazujesz, doskonale wiem, że dbasz również o samopoczucie twoich towarzyszy – czasami zdarza ci się zburzyć moją opinię o tobie, ale temu wszystkiemu zazwyczaj winny jest twój nagły wybuch gniewu. Sasuke … - odważyłam się przyłożyć dłoń do jego policzka. – Powiedziałam ci już, że się zmieniłeś …na lepsze.
Pogrążyła go cisza; intensywna i długa. Pragnęłam rejestrować spojrzeniem najmniejszą zmianę w wyrazie jego twarzy, ale na wszelki wypadek odwróciłam wzrok, aby pomóc mu się skoncentrować na przemyśleniach. O ile w ogóle jakieś posiadał na temat moich słów.
Równie dobrze mógł nie obchodzić się moją opinią.
Ale to by mnie już zabiło.
W końcu Sasuke wypuścił ze świstem sporą masę powietrza, które uderzyło mi w twarz.
 - Czy nie uważasz, że wszystko byłoby lepsze, gdybyśmy nigdy się nie spotkali? Nigdy po moim odejściu. Ja nadal skupiałbym się na swoich celach, a ty mieszkałabyś w wiosce i miałabyś przy sobie wszystkich przyjaciół …
 - I Eizo – zakończyłam drżącym głosem, wiedząc, że jeszcze nie skończył. Od razu przekierował na mnie spojrzenie, mówiące Przepraszam. Nie chciałem ci o tym przypominać, z drugiej zaś strony, rysy mu stężały i znowu na miejsce powróciła dawna złość i rozgoryczenie.
 - Nie wspominaj o nim – powiedział, zgrzytając zębami. – Świadomość, że nadal żyje w zupełnym szczęściu, wręcz mnie rozsadza.
Ujęłam jego twarz w dłonie i zmusiłam, żeby na mnie popatrzył. Oczy miał puste i pozbawione uczuć, ale jednocześnie odnosiłam wrażenie, że wołały mnie o pomoc.
 - Chcesz powiedzieć, że pozwalasz mi wrócić do Konohy?
Otworzył szerzej oczy. Wydawał się być oburzony tym pytaniem.
 - Nie – warknął. – Nigdy.
 - Więc o co ci chodzi Sasuke? Dlaczego nagle wyskakujesz do mnie z czymś takim…? – i wtedy do mojej głowy wpada niespodziewana myśl. Tak jasna i ostra, że niemal oślepia mnie swoim blaskiem. I co gorsza – prawdopodobieństwem. – Ty …
 - ‘Ja’ co? – powtórzył z nierozumną miną.
Spuściłam wzrok.
 - Żałujesz tego co się wydarzyło …między nami? – wyszeptałam.
Sasuke z początku analizował moje słowa, co mnie przeraziło. Tak jakby lękał się wprost mi to powiedzieć i chciał, żebym samodzielnie się domyśliła. Łzy cisnęły mi się do oczu i już miałam się poddawać, gdy wreszcie się odezwał.
Westchnął.
 - Nigdy w życiu, Sakura! – zdziwiły mnie te wyraźne emocje. – Źle mnie zrozumiałaś! Nie to miałem na myśli…
 - Więc co?
Zagryzł dolną wargę. Celowo przypatrywałam się mu z większą czujnością, próbując doszukać się jakieś wskazówki. Ale czego ja oczekiwałam? Że spojrzę w jego oczy, a odpowiedzi same mi się nasuną? Też mi coś. To był Sasuke Uchiha. Owiana największymi tajemnicami osoba, którą miałam okazję dotychczas spotkać.
A ja, Sakura? Byłam tylko przeciętnym Shinobi, który dodatkowo nie grzeszył błyskotliwością.
Tym razem to Sasuke ujął moją twarz w dłonie i przewertował wzrokiem tak dogłębnie, że omal nie straciłam przytomności. Zaparło mi dech w piersiach. Jego bliskość wzmagała ten dziwny rodzaj podniecenia.
 - Chodzi o to, co ze mną zrobiłaś – zwierzył się cicho. Bezustannie trzymał na mnie wzrok. – Najchętniej pozwoliłbym ci wrócić do Konohy. Po prostu bym cię wypuścił. Zwłaszcza teraz, kiedy w twoim życiu nie ma już tego kretyna – zwyczajowo, na wspomnienie o Eizo, spokojna twarz Sasuke przybrała nieco zagniewany wyraz. – Ale nie mogę Sakura, rozumiesz to? Nie potrafię cię wypuścić.
 - Nie rozumiem.
Parsknął śmiechem.
 - Ja też nie.
 - Sasuke! Dość owijania w bawełnę! Chcesz żebym wróciła do Konohy? Żałujesz tamtych chwil? Żałujesz tego, że mnie tu sprowadziłeś…? Ja … - nie dane było mi dokończyć, bo w jednej sekundzie niesamowite ciepło okrążyło moje ciało niczym zatęskniona matka. Wytrzeszczyłam oczy, ponieważ z tych wielu myśli, które przyszły mi do głowy, prawdą okazała się ta najmniej oczekiwana. Sasuke przyciągnął mnie do siebie i objął masywnymi ramionami. Uczucie porcelanowej lalki powróciło. Tyle, że…ta porcelanowa  lalka czuła się niezwykle bezpiecznie i pewnie.
 - Nie, nie i nie! – wykrzyknął. – Zaprzeczam na każde twoje pytanie.
 - Sasuke… - obraz pokrył się wilgocią. Zaraz zacznę płakać! przemknęło mi przez myśl. Właściwie już płakałam, lecz nie chciałam, aby Uchiha się o tym dowiedział. Zamrugałam kilkakrotnie i przywróciłam siebie do normalnego stanu. Gorzej z wnętrzem.
 - Tu nie chodzi o to – powiedział już spokojniejszy. – Uzależniłem się od ciebie. Nie wyobrażam sobie organizacji bez takiego Medyka jak ty. Nie potrafiłbym znaleźć kogoś, kto mógłby zastąpić twoje miejsce. Przyzwyczaiłem się do twojej obecności i chociaż wiem, że lepiej byłoby dla ciebie, gdybyś odeszła, ja nie pozwolę ci odejść. Pod tym względem jestem egoistą. I dalej. Możesz wyzywać mi ile chcesz, ale wiedz, że nie wiadomo co miałoby się dziać nie dasz rady się ode mnie uwolnić.
 - Nie chcę się od ciebie uwalniać – odpowiedziałam szybciej niż myślałam, że odpowiem. Sasuke nawet nie drgnął. – Tęsknie za Konohą, ale… kiedy wrócę do wioski, będę tęsknić za tobą. To takie zamknięte koło bez wyjścia.
 - Sakura – wychrypiał. Owszem, moje imię nie było dla mnie żadnym problemem. Nieraz byłam z niego dumna i cieszyłam się, że mi je nadano, ale to było nawykiem. Monotonią. W ustach każdego moje imię brzmiało tak samo. Jednak nie! Gdy Sasuke wymówił je swoim głosem, kolana się pode mną ugięły. Z ledwością stałam w miejscu i tylko jego ramiona pozwoliły mi utrzymać równowagę.
 - Nie zostawiaj mnie. Nigdy
 - Nie zostawię – zapewnił mnie takim tonem, że nawet gdyby miał na koncie milion kłamstw, ja i tak byłabym w stanie mu uwierzyć.
Odsunął mnie od siebie i dłuższą chwilkę ślepo wpatrywał się w moje obliczę. Kilka chwil później poczułam miękkość jego warg na swoich, a reszta świata przestała się liczyć. Czas stanął. Wszystko co działo się wokół było dla mnie niczym. Dla mnie istnieliśmy tylko we dwoje.
Kocham cię! pragnęłam mu wyznać, ale jakaś cześć mnie wpajała mi, iż to nie jest właściwa chwila.  
S A S U K E
Nie myślałem o Dangetsu – w dosłownym kontekście. Po moich myślach krążył bowiem tylko jako wydarzenie, które ma nastąpić w moim życiu. Wydarzenie, które mam zamiar przedstawić Sakurze.
Zbierałem się do tego całe dwa dni. Ona była niezmiernie szczęśliwa…radosna i uśmiechnięta. Zawsze, gdy już miałem coś z siebie wydusić, ona raziła mnie tym skrzywieniem ust, tym prostym, pięknym gestem i wtedy przez mój umysł przeleciało słowo Miłość. Karciłem się za to. Czułem się jak gdybym złamał jedną z najważniejszych reguł, ale i tak wszystko się pomieszało. Dużo czasu spędzałem z Sakurą i były również chwilę, kiedy całkiem zapominałem o zemście i Madarze. O moim drugim życiu – jak to nazwał potocznie Suigetsu. Życiu, które ukrywam przed różowo-włosą. Brnąłem dalej w te kłamstwa. Nie pisnąłem słówkiem, choć tak bardzo się do tego przygotowywałem.
Dziękuje. Przepraszam. Proszę bardzo. Nie ma sprawy – jakże obce słowa wylewały się z naszych ust. Byłem dla niej miły, uprzejmy – bo nie potrafiłem inaczej. I wiecie co? Wyznałem jej, że żałuję niektórych rzeczy, ale prawda była taka, że wygadywałem bzdury. Ani na chwilę nie pomyślałem, iż chciałbym cofnąć przynajmniej jedną z chwil, które razem przeżyliśmy.
Pomyślałem za to, że wolałbym nigdy nie spotkać Madary, nigdy nie dowiedzieć się o Dangetsu, nigdy nie zaatakować Konohy.
Ale był mój brat. A on przewyższał wszystkie te myśli. On i jego ból. On i cały klan, którego musiałem pomścić. Pomścić i odbudować.
Więc w dniu, kiedy Madara miał zjawić się u mnie, byłem zmobilizowany. Widocznie poinformowanie Sakury o zaistniałej sytuacji musiałem przełożyć na później.
Nawet ona (choć czasami miałem wrażenie, że jest aniołem) nie będzie w stanie pojąć mojego postępowania i tego, co przeze mnie przemawia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz