Godzina. Druga godzina i kolejna… To
zabawne, lecz nigdy nie wykazywałem, aż tyle anielskiej cierpliwości. A tutaj?
Czas wlókł się niemiłosiernie, ale mimo to, mogłem ponad wszelką wątpliwość
stwierdzić, iż przesiedzenie tutaj następnych kilku godzin w ogóle mnie nie
przerażało. Otwarcie ją obserwowałem. S a k u r ę. Była jak cicha woda, tuż po
potężnym sztormie. Jej oddech nieco się uspokoił, a brwi powróciły na właściwe
miejsce. Zastanawiałem się, o czym myślała. Teraz, będąc w stanie snu. Jakie
jej umysł nasuwał jej myśli i obrazy? Czy były związane z Naruto i wioską? Czy
być może składały się wyłącznie z nienawiści, jaką do mnie posiadała?
Obarczałem siebie winą. Nie dopilnowałem tego. Przez Reiko
wszystko w jednej chwili wyszło na jaw. Próbowałem trochę sztuczek z
Sharingan’em. Kiedy byłem młodszy ojciec zawsze wmawiał mi, że duma naszego
klanu ma naprawdę niesamowitą moc, a niektóre jej aspekty po dziś dzień nie
zostały do końca odkryte. Uchylałem jej powieki i czułem się niczym
prowizoryczny czarownik, bez cienia talentu, ani skupienia. Ale Suigetsu i
Juugo doradzali, abym spróbował. Zawsze lepiej poświęcić to pięć minut na
upokorzenie, niż potem przez resztę życia dumać nad tym, czy gdybym jednak to
zrobił, nastąpiłaby jakaś zmiana.
Byłem otumaniony. Jedyne co mnie otrzeźwiało to delikatne ruchy
Sakury, podczas zmiany pozycji. Siedziałem na krześle, umieszczonym tuż przy
łóżku i walczyłem ze sobą, myśląc nad tym, co by się wydarzyło, gdybym odważył
się dotknąć jej twarzy lub usunąć z czoła kosmyk włosów.
Usłyszałem łomot w drzwi.
- Mogę wejść? – Ah no tak.
Już prawie zapomniałem. Juugo był podejrzliwe zainteresowany stanem Sakury, a
eksperyment z użyciem Sharingana zaintrygował go, aż nazbyt.
- Tak – rzuciłem
mimochodem, a zgrzyt drzwi, nie spowodował żadnej reakcji mojego ciała.
Musiałem jednak odwrócić wzrok od różowo-włosej, aby Juugo nie wziął mnie za
świra. – Jak z Karin? Lepiej się czuje? – zapytałem.
Jego sylwetka
pojawiła się obok i dostrzegłem jak spokojnie kiwa głową. Spojrzenie błądziło
po Sakurze, która w tym momencie leżała na plecach, a jedno ramię miała w
dziwny sposób wykrzywione nad głową.
- Wierzysz w to, Sasuke?
- W co?
- Że ta cała ucieczka to
sprawka Eizo, że był w stanie tak dobrze wykiwać Karin i użyć na niej tak
skomplikowanego Jutsu?
Zamyśliłem się.
Będąc w tym pokoju, miałem sporo czasu i poświęciłem go głównie refleksją na
ten temat. Madara, Madara – ile nienawiści dzisiaj wpoił we mnie do jego osoby.
Zniechęcił mnie do wszelkich kontaktów z nim, a stanie się Jinchuuriki’m
odeszło w zapomnienie, nawet jeśli miało się to wydarzyć za niecałe dwa dni.
- Właściwie –
odchrząknąłem, splatając ręce na klatce piersiowej. – wiele rzeczy o nim nie
wiedzieliśmy. Bo co było dla nas wiadome? Eizo był narzeczonym Sakury i doszedł
do nas tylko ze względu na nią. Myślę, że może miał w tym też jakiś swój
interes. Może chciał zostać silniejszy? Tak czy inaczej …czułem i czuje nadal,
że wiele przed nami ukrywał. To, że wykonał to Jutsu wcale mnie nie zdziwiło.
Wiesz …może jego fizyczna kondycja była beznadziejna, to jednak nie znaliśmy go
od strony kontroli chakry.
- Ale Sakura twierdziła, że
nie byłby do tego zdolny.
Wzruszyłem
ramionami.
- Ona też do końca go nie
znała … - jakbym był tego pewny. Ale nie byłem. Wolałem nie poddawać się
refleksją na temat tej dwójki. Byłem już wystarczająco skołowany. W każdej
chwili nawiedzały mnie obrazy, w których to słaba, bezbronna Sakura ze łzami w
oczach, stara się stanąć naprzeciw silnemu, umięśnionemu mężczyźnie,
teoretycznie będący jej aniołem stróżem – osobą, którą kocha.
Bo chyba właśnie o
to chodzi w miłości. Aby szczęście drugiej osoby, było ważniejsze od twojego
własnego, nieprawdaż?
Przeniosłem wzrok na
Sakurę. Obserwowałem jej zamknięte oczy, a potem klatkę piersiową, która
unosiła się na przemian w górę i w dół.
Wówczas pomyślałem,
że nigdy nie chcę widzieć jak cierpi. Że to ja chcę być tym, który da jej
szczęście i sprawi, że uśmiech nie zejdzie z jej twarzy. Przeraziło mnie to. Te
refleksje jednoznacznie kojarzyły mi się ze słowem, którego tak bardzo się
obawiałem. Nie, nie! Może nie tyle co obawiałem, ponieważ Sasuke Uchiha nie
jest tchórzem. Mógłbym więc rzec, że ciężko przechodzi mi przez gardło i
najchętniej nie chciałbym mieć z nim nic wspólnego. Miłość była dla mnie
chorobą. Fałszywym uczuciem, które przynosi radość, a kończy z tobą za pomocą
dostarczania bólu i cierpienia.
Miłość …
S A K U R A
Cisza ogarniająca
przestrzeń doprowadzała mnie do szału. Przywodziła do mnie jedynie koszmary. K
o s z m a r y. Ale nie takie, w których biegnę przez ciemny las, a za sobą
słyszę ciche szepty, nawołujące mnie po imieniu. Nie takie, gdzie zaciekle
staram się uciec, gdzie płaczę, gdzie w moim żyłach buzuje adrenalina, a droga
rozpościerająca się przede mną nie wiedzie do żadnego konkretnego celu. W moim
mniemaniu koszmarami zwałam wspomnienia osób, przy których nie mogę być.
Których nie mogę poczuć, choć przez długi okres czasu stanowiły nieodłączną
część mojego życia.
Śniła mi się
mama. Wyobraźnia dość namacalnie przedstawiła mi jej obraz. Pofalowane różowe
włosy, tętniące życiem piwne oczy i matczyny uśmiech rodem z reklamy o idealnie
szczęśliwej rodzinie. Byłam obserwatorem. Naocznym świadkiem sytuacji, gdzie
obie spacerujemy po uliczkach Konohy. To był ten dzień. Dzień, w którym po raz
pierwszy zobaczyłam mojego przyjaciela – Naruto. Stał wśród tłumów ludzi,
patrzących na niego pogardliwym wzrokiem. Nawet ja, będąca wtedy pięcio-letnią
dziewczynką byłam w stanie to dostrzec. Tą kpinę i obrzydzenie.
‘Mamo. Dlaczego
ten chłopczyk jest sam?’ Patrzyłam jak kryjąc się za jej osobą, zadałam to
pytanie, jednocześnie nie odwracając wzroku od blondyna, który stał do mnie
tyłem ze spuszczoną głową.
‘Jest sam,
ponieważ stereotypy zawładnęły wszystkimi ludźmi. Stereotypy i strach.’
Odrzekła moja matka.
Dziecięca natura
zakazała mi zadawać więcej pytań. Lustrowałam Naruto jeszcze dłuższą chwilę, aż
w końcu obie ruszyłyśmy z powrotem do domu. Tego dnia wyciągnęłam wnioski – złe
wnioski. Przysięgłam sobie, że nigdy nie będę taka jak ten chłopiec. Nikomu nie
będę pozwalać wytykać mnie palcami. Będę silna, zdecydowana, a ludzi takich jak
on postanowiłam trzymać na dystans.
Potem trafiliśmy
do tej samej drużyny, a ja zachowywałam się jak rozkapryszona dziewucha,
wpatrzona jedynie w idealnego Sasuke Uchihe. Nie poddająca się, pomimo tylu
ignorujących uwag i złośliwości. Ale na szczęście coś się we mnie ruszyło.
Zrozumiałam w końcu prawdziwy przekaz matki. Naruto miał w sobie demona, był
nadpobudliwym dzieciakiem i nieraz wprawiał mnie w przerażenie, kiedy Kyuubi w
nim drzemiący, wyskakiwał na wierzch. Ale był moim przyjacielem.
Najwspanialszym, zaufanym. I w jednej chwili doszło do mnie, że nie liczy się
dla mnie jego denerwujące poczucie humoru, ani nawet demon. Liczył się on, jako
członek tej samej drużyny, towarzysz, kompan.
Oh, jak ja bardzo
za nim tęsknie.
Obraz państwa
Uzumakich wyskoczył mi przed oczyma. To zdjęcie, które wystawione mam na półce
w sypialni dzielonej z Eizo. Ta fotografia, gdzie Naruto i Hinata uśmiechają
się promiennie, a napis na ramce wyraźnie głosi:
‘ZAWSZE GOTOWI I ZWARCI DO POMOCY –
DLA SAKURY, Z OKAZJI
DWUDZIESTYCH URODZIN’
- Naruto / Hinata
Bach.
Znienacka obraz
zamazał się, po czym całkowicie zniknął. Wciąż pogrążona byłam w ciemności,
lecz gdzieś w oddali dostrzegłam blady odcień brązu, który psuł całą harmonię
czerni. Co to było?
- Suigetsu idioto. Następnym razem uważaj.
- Sam kazałeś mi przynieść tę książkę.
Ktoś wzdycha.
Słyszę to. Wyraźnie. Czyżbym się już budziła? Wreszcie uwolnię się od tego
koszmaru. Nie, nie! Mamo nie znikaj! I bum …jej twarz zrobiła się tak samo
niewyraźna jak poprzednio zdjęcie Uzumakich. To koszmar, to prawdziwy koszmar.
Wspomnienia są koszmarem. Zawsze, gdy znikają, wprawiają nas w najgorszy rodzaj
bólu – ten, który jest przesiąknięty tęsknotą.
Ciemność. Punkt
brązu.
Moja matka
zniknęła. Jej uśmiech rozpłynął się w powietrzu, a kolejny głos przerwał
panującą wokół ciszę.
- Teraz łaskawie ją podnieść.
- Chcesz czytać książkę medyczną?
- A mam coś ciekawszego do roboty?
Suigetsu. Sasuke.
Teraz perfekcyjne rozpoznawałam ich głosy. Skoro nie ma mamy, nie ma Naruto –
chcę jak najszybciej wyzwolić się z tej ciemności. No dalej, Sakura! I wówczas
poczułam jak moje powieki zadrgały. Wtedy ten brązowy punkcik począł przejmować
władzę nad ciemnością i po krótkiej chwili całkowicie ją wyeliminował. Nie
widziałam już ciemności, lecz marmurowy sufit, oświetlony jedną z pochodni.
- Chyba książka nie będzie ci już potrzebna –
Juugo? Juugo również jest tutaj? Delikatnie odwróciłam głowę. W jednej chwili
poczułam pulsujący ból w skroni, więc natychmiast przyłożyłam do tego miejsca
dłoń. Syknęłam. Tak jakby ktoś rzucił na moją głowę cegłę, tak jakby za dużo
myśli naraz skumulowało się w moim wnętrzu. Trzy zamazane sylwetki. Jedna stała
oddalona, trzymając w ręku jakiś przedmiot, druga siedziała na krześle, tuż
przy łóżku, zaś trzecia znajdowała się bardziej z boku i niemal traciła się z
zasięgu mojego wzroku.
Jedną osobę
rozpoznałam w stu procentach.
- Sa-sasuke? – mój głos drżał. Wysławiałam się
tak niewyraźnie, że ledwie sama byłam w stanie to zrozumieć. Ale zaraz po tym
trzy męskie sylwetki ożywiły się, a obraz znacznie się wyostrzył. Wiedziałam
już, że to Suigetsu stoi z książką.
- Jak się czujesz? – zimny głos. Uniosłam
kąciki ku górze, gotowa na odpowiedź, jednak nagle uświadomiłam sobie, że mam
sporą dziurę w swojej pamięci.
- Co się stało?
- Zemdlałaś – odrzekł Uchiha. – Widocznie
byłaś zbyt zmęczona po podróży do kryjówki.
- Zemdlałam? – zapytałam samą siebie. W
dodatku te cienie zdziwienia, które przeleciały po twarzach członków Taki –
czyżby coś było nie tak? Sądząc po minie Sasuke, wizyta Madary niezbyt go
uszczęśliwiła. Własnie! Madara! – Hej, a gdzie Reiko i Madara?
Powolnymi ruchami
podniosłam się do pozycji siedzącej; ból nadal nie pozwalał mi o sobie
zapomnieć. I wtem zauważyłam jak Sasuke ze spuszczoną głową, gestem ręki
ponagla członków Taki do wyjścia. Przypatrywałam się temu w zupełnym
zaskoczeniu, szczególnie, kiedy z ust Suigetsu nie wydobyła się najmniejsza
oznaka protestu.
- Zaraz …co się stało? – dopytywałam, gdy
jeszcze byli w pomieszczeniu. Hozuki uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo i
puszczając Juugo przodem, opuścił pokój. Uniosłam rękę, jak bym chciała ich
chwycić i choć wiedziałam, że to niemożliwe, nie odpuszczałam. Dopiero uścisk
Sasuke otrzeźwił mój umysł.
- Musimy pogadać, Sakura – powiedział twardo,
gromiąc mnie spojrzeniem. Już długi czas nie byłam świadkiem takiego mordu w
jego oczach, skierowanych ku mnie.
Zaparło mi dech w
piersiach.
- Czy coś się wydarzyło Sasuke? Byłeś u
Madary, prawda? Powiedział ci coś? Jak to się w ogóle stało, że zemdlałam,
przecież …
- Uspokój się, zadajesz zbyt wiele pytań –
wszedł mi w słowo, ani na chwile nie rezygnując ze śmiertelnej powagi. –
Rozmawiałem z Madarą. Chciał się tylko dowiedzieć dlaczego wtedy we dwójkę
opuściliśmy kryjówkę.
- I co mu powiedziałeś?
- Prawdę. Chcieliśmy iść na festyn razem z
Suigetsu i Juugo.
- Pewnie nie był zadowolony – mruknęłam z
przekąsem. Czułam się obco w jego towarzystwie. Patrzył na mnie z taką
beznamiętnością, ale jednocześnie w jego oczach doszukałam się pojedynczych
namiastek wyrzutów. Obserwowaliśmy się w milczeniu, aż w końcu Sasuke powstał z
krzesła i przysunął go z powrotem do maleńkiego stolika w rogu. Chciałam iść
jego śladami, ale ból głowy mnie zatrzymał.
- Odpocznij – Sasuke zauważył jak próbuje się
podnieść. – Zaraz przyniosę ci jakieś tabletki na ból głowy.
- Najpierw powiedz mi dlaczego jesteś taki
dziwny i o czym chciałeś porozmawiać?
- O nas – jego lakoniczna odpowiedź, sprawiła,
że zrobiłam wielkie oczy.
- Nie rozumiem – bąknęłam. – Jak to o nas?
Próbowałam
przypomnieć sobie coś z wczorajszego dnia. Karin, związana Karin, Reiko, a
potem odejście Sasuke, potem znów Reiko, ale gdy ostatni raz widzę jego twarz
obraz się urywa. Tak jakby ktoś nagle przerwał nadawaną transmisję.
- A Karin? – odezwałam się, gdy otwierał już
usta.
- Juugo dał radę ją wybudzić.
- I co?
- Myliłaś się. To Eizo użył na niej tej
techniki. Karin opowiadała nam, że podczas śniadania w kuchni, on zaszedł ją od
tyłu. Pamięta tylko jak ktoś dotknął czubka jej głowy, a potem wpadła w stan
hipnozy.
Zadrżałam. Z
trudem umiałam wyobrazić sobie Eizo, który z taką łatwością używa tak masywnych
ilości chakry. Nadal miałam wątpliwości co do słów Sasuke, lecz wolałam to
przemilczeć. Jego poprzednia wypowiedź zbytnio mnie zainteresowała.
- Sakura – przerwał ciszę. – Nie powinienem
mieszać cię w to wszystko.
Zmarszczyłam
brwi.
- O czym ty mówisz?
- O organizacji, o całej Tace, o Madarze,
nawet o Natsuo i to, z czym musiałaś się tam spotkać. Chcę tylko powiedzieć, że
nie powinienem był cię porywać, bez twojej zgody.
Słuchałam go i
słuchałam. Moja myśl? Ogłuchłam? Może odgłos żarzącego się płomyka
zniekształcił słowa Sasuke i zwyczajnie się przesłyszałam. Bacznie obserwowałam
jego twarz, a mimika, którą prezentował utwierdzała mnie tylko w jednym
przekonaniu: Wcale się nie przesłyszałam.
Poczułam w gardle
wielką gulę. Przycisnęłam zaciśnięte dłonie do klatki piersiowej i wymusiłam
wydobycie z siebie jakiegokolwiek słowa.
- Żartujesz, prawda?
Zaprzeczył ruchem
głowy.
- Nie mam nastroju na żarty. Mówię poważnie.
Otworzyłam usta.
Zamknęłam. Potem znowu otworzyłam i na nowo złączyłam wargi ze sobą. Słowa
chciały się wylać z mojego wnętrza, lecz coś w środku zaciekle tamowało ten
przepływ. Poddałam się i zerknąwszy na Sasuke, stwierdziłam, że dotąd nie
widziałam go tak zagubionego, aczkolwiek stanowczego jednocześnie. Tak.
Odnosiłam absurdalne wrażenie. Ciężko odczuwać w jednej chwili dwie przeciwnie
dla siebie emocje, ale nie mogłam pozbyć się tego wrażenia, podczas gdy
lustrowałam go czujnie niczym kot.
Sasuke puścił mój nadgarstek i zaczął chadzać
po pokoju.
- Porwanie ciebie z Konohy było nieprzemyślaną
decyzją – impulsywną. Właściwie nie wiem co mną kierowało. Być może zwykła
ciekawość. Tak czy inaczej. Nie powinnaś
tu być.
- Chcesz wysłać mnie z powrotem do Ukrytego
Liścia? – zapytałam prosto z mostu. Sasuke spochmurniał, jakbym przywołała u
niego najbardziej bolesne wspomnienia. Przystanął tyłem do mnie.
Wzdrygnął się.
- Nie – krótkie słowo rozlało się po
przestrzeni, pozostawiając za sobą delikatne echo.
- Więc dlaczego …?
- To dość skomplikowane, jasne? – podniósł
glos.
Teraz kompletnie
nic nie rozumiałam. Czas wlókł się niemiłosiernie, a każda sekunda milczenia
była dla mnie jak katuszę w więzieniu dla niewolników i najgorszych
zbrodniarzy. Zmarszczyłam brwi. Plecy Sasuke stały się obiektem mojego
zainteresowania. Znak klanu Uchiha znałam już w najmniejszym szczegółach. W
końcu czarnooki zadrżał.
- Pamiętasz? – spojrzał na mnie przez ramię i
chyba oczekiwał, że od razu zdołam pojąć co krąży po jego myślach. Westchnął. –
Pamiętasz jak nazywałaś mnie egoistą?
- Co to ma do rzeczy?
Zwrócił się w
moim kierunku.
- To, że miałaś rację. Jestem egoistą.
Gula w moim
gardle powiększyła się chyba z czterokrotnie i przez chwilę miałam wrażenie, że
mnie udusi. Nie mogłam pojąć jego słów. Nawet nie chciałam. Już po wyrazie jego
twarzy mogłam wyciągnąć wnioski, kierujące ku negatywnym skutkom tej
konwersacji.
Płomień pochodni
zawirował szczęśliwie. Ktoś z zaskakującą prędkością sunął korytarzem. Miałam
cichą nadzieje, że wejdzie tutaj i zatrzyma obecną sytuację, lecz ów osobnik
ominął pokój bez krzty przejęcia.
Męczyło mnie to
owijanie w bawełnę. Skoro muszę go wysłuchać, chcę to mieć jak najszybciej za
sobą.
- Możesz mi powiedzieć co tak naprawdę masz na
myśli?
- To przez to moje egoistyczne zachowanie, ja
…
- Nie jesteś egoistą – weszłam mu w słowo,
siląc się na blady uśmiech. Pierwszy raz odważyłam się bez lęku utopić w jego
oczach. Uchiha zerknął na mnie zdziwiony, by zaraz potem wrócić do poprzedniego
stanu, zawieszając tym samym spojrzenie w jakimś nieokreślonym punkcie.
- To pociesznie? – zapytał ostrożnie.
- Żadne pocieszenie, tylko prawda – kiedy
otwierał już usta, aby zaprzeczyć, automatycznie się wtrąciłam. – Wiem co
mówiłam. Pamiętam to. Ale teraz to ty sobie przypomni jak wiele czasu minęło od
tamtej pory. Kiedy mnie tu sprowadziłeś… - zrobiłam pauzę i powstałam, patrząc
na niego ze zdecydowaniem. – Byłeś dla mnie egoistą, przynajmniej takiego sobie
ciebie wyobrażałam. Ale …teraz już tak nie myślę.
- Dlaczego? – wydawał się zdziwiony, przybity,
aczkolwiek moje słowa w jakiś sposób do niego trafiły. Zrobiłam krok ku niemu,
on również poszedł moimi śladami.
- Dałeś mi wystarczająco dużo powodów, żebym
przestała tak myśleć.
- Na przykład?
- Chcesz przykładów? – mile mnie to
zaskoczyło. Wystawiłam rękę i rozpoczęłam fazę wyliczania z pomocą palców. –
Uratowałeś mnie przed Natsuo, uratowałeś mnie przed Kirimo, obroniłeś mnie
przed Madarą, zawsze pilnowałeś, abym nie zrobiła żadnego głupstwa. Choć tego
nie pokazujesz, doskonale wiem, że dbasz również o samopoczucie twoich
towarzyszy – czasami zdarza ci się zburzyć moją opinię o tobie, ale temu wszystkiemu
zazwyczaj winny jest twój nagły wybuch gniewu. Sasuke … - odważyłam się
przyłożyć dłoń do jego policzka. – Powiedziałam ci już, że się zmieniłeś …na
lepsze.
Pogrążyła go
cisza; intensywna i długa. Pragnęłam rejestrować spojrzeniem najmniejszą zmianę
w wyrazie jego twarzy, ale na wszelki wypadek odwróciłam wzrok, aby pomóc mu
się skoncentrować na przemyśleniach. O ile w ogóle jakieś posiadał na temat
moich słów.
Równie dobrze
mógł nie obchodzić się moją opinią.
Ale to by mnie
już zabiło.
W końcu Sasuke
wypuścił ze świstem sporą masę powietrza, które uderzyło mi w twarz.
- Czy nie uważasz, że wszystko byłoby lepsze, gdybyśmy
nigdy się nie spotkali? Nigdy po moim odejściu. Ja nadal skupiałbym się na
swoich celach, a ty mieszkałabyś w wiosce i miałabyś przy sobie wszystkich
przyjaciół …
- I Eizo – zakończyłam drżącym głosem,
wiedząc, że jeszcze nie skończył. Od razu przekierował na mnie spojrzenie,
mówiące Przepraszam. Nie chciałem ci o
tym przypominać, z drugiej zaś strony, rysy mu stężały i znowu na miejsce
powróciła dawna złość i rozgoryczenie.
- Nie wspominaj o nim – powiedział, zgrzytając
zębami. – Świadomość, że nadal żyje w zupełnym szczęściu, wręcz mnie rozsadza.
Ujęłam jego twarz
w dłonie i zmusiłam, żeby na mnie popatrzył. Oczy miał puste i pozbawione
uczuć, ale jednocześnie odnosiłam wrażenie, że wołały mnie o pomoc.
- Chcesz powiedzieć, że pozwalasz mi wrócić do
Konohy?
Otworzył szerzej
oczy. Wydawał się być oburzony tym pytaniem.
- Nie – warknął. – Nigdy.
- Więc o co ci chodzi Sasuke? Dlaczego nagle
wyskakujesz do mnie z czymś takim…? – i wtedy do mojej głowy wpada
niespodziewana myśl. Tak jasna i ostra, że niemal oślepia mnie swoim blaskiem.
I co gorsza – prawdopodobieństwem. – Ty …
- ‘Ja’ co? – powtórzył z nierozumną miną.
Spuściłam wzrok.
- Żałujesz tego co się wydarzyło …między nami?
– wyszeptałam.
Sasuke z początku
analizował moje słowa, co mnie przeraziło. Tak jakby lękał się wprost mi to
powiedzieć i chciał, żebym samodzielnie się domyśliła. Łzy cisnęły mi się do
oczu i już miałam się poddawać, gdy wreszcie się odezwał.
Westchnął.
- Nigdy w życiu, Sakura! – zdziwiły mnie te
wyraźne emocje. – Źle mnie zrozumiałaś! Nie to miałem na myśli…
- Więc co?
Zagryzł dolną
wargę. Celowo przypatrywałam się mu z większą czujnością, próbując doszukać się
jakieś wskazówki. Ale czego ja oczekiwałam? Że spojrzę w jego oczy, a
odpowiedzi same mi się nasuną? Też mi coś. To był Sasuke Uchiha. Owiana
największymi tajemnicami osoba, którą miałam okazję dotychczas spotkać.
A ja, Sakura?
Byłam tylko przeciętnym Shinobi, który dodatkowo nie grzeszył błyskotliwością.
Tym razem to
Sasuke ujął moją twarz w dłonie i przewertował wzrokiem tak dogłębnie, że omal
nie straciłam przytomności. Zaparło mi dech w piersiach. Jego bliskość wzmagała
ten dziwny rodzaj podniecenia.
- Chodzi o to, co ze mną zrobiłaś – zwierzył
się cicho. Bezustannie trzymał na mnie wzrok. – Najchętniej pozwoliłbym ci
wrócić do Konohy. Po prostu bym cię wypuścił. Zwłaszcza teraz, kiedy w twoim
życiu nie ma już tego kretyna – zwyczajowo, na wspomnienie o Eizo, spokojna
twarz Sasuke przybrała nieco zagniewany wyraz. – Ale nie mogę Sakura, rozumiesz
to? Nie potrafię cię wypuścić.
- Nie rozumiem.
Parsknął
śmiechem.
- Ja też nie.
- Sasuke! Dość owijania w bawełnę! Chcesz
żebym wróciła do Konohy? Żałujesz tamtych chwil? Żałujesz tego, że mnie tu
sprowadziłeś…? Ja … - nie dane było mi dokończyć, bo w jednej sekundzie
niesamowite ciepło okrążyło moje ciało niczym zatęskniona matka. Wytrzeszczyłam
oczy, ponieważ z tych wielu myśli, które przyszły mi do głowy, prawdą okazała
się ta najmniej oczekiwana. Sasuke przyciągnął mnie do siebie i objął masywnymi
ramionami. Uczucie porcelanowej lalki powróciło. Tyle, że…ta porcelanowa lalka czuła się niezwykle bezpiecznie i
pewnie.
- Nie, nie i nie! – wykrzyknął. – Zaprzeczam
na każde twoje pytanie.
- Sasuke… - obraz pokrył się wilgocią. Zaraz
zacznę płakać! przemknęło mi przez myśl. Właściwie już płakałam, lecz nie
chciałam, aby Uchiha się o tym dowiedział. Zamrugałam kilkakrotnie i
przywróciłam siebie do normalnego stanu. Gorzej z wnętrzem.
- Tu nie chodzi o to – powiedział już
spokojniejszy. – Uzależniłem się od ciebie. Nie wyobrażam sobie organizacji bez
takiego Medyka jak ty. Nie potrafiłbym znaleźć kogoś, kto mógłby zastąpić twoje
miejsce. Przyzwyczaiłem się do twojej obecności i chociaż wiem, że lepiej
byłoby dla ciebie, gdybyś odeszła, ja nie pozwolę ci odejść. Pod tym względem
jestem egoistą. I dalej. Możesz wyzywać mi ile chcesz, ale wiedz, że nie
wiadomo co miałoby się dziać nie dasz rady się ode mnie uwolnić.
- Nie chcę się od ciebie uwalniać –
odpowiedziałam szybciej niż myślałam, że odpowiem. Sasuke nawet nie drgnął. –
Tęsknie za Konohą, ale… kiedy wrócę do wioski, będę tęsknić za tobą. To takie
zamknięte koło bez wyjścia.
- Sakura – wychrypiał. Owszem, moje imię nie
było dla mnie żadnym problemem. Nieraz byłam z niego dumna i cieszyłam się, że
mi je nadano, ale to było nawykiem. Monotonią. W ustach każdego moje imię
brzmiało tak samo. Jednak nie! Gdy Sasuke wymówił je swoim głosem, kolana się
pode mną ugięły. Z ledwością stałam w miejscu i tylko jego ramiona pozwoliły mi
utrzymać równowagę.
- Nie zostawiaj mnie. Nigdy
- Nie zostawię – zapewnił mnie takim tonem, że
nawet gdyby miał na koncie milion kłamstw, ja i tak byłabym w stanie mu
uwierzyć.
Odsunął mnie od
siebie i dłuższą chwilkę ślepo wpatrywał się w moje obliczę. Kilka chwil
później poczułam miękkość jego warg na swoich, a reszta świata przestała się
liczyć. Czas stanął. Wszystko co działo się wokół było dla mnie niczym. Dla
mnie istnieliśmy tylko we dwoje.
Kocham cię!
pragnęłam mu wyznać, ale jakaś cześć mnie wpajała mi, iż to nie jest właściwa
chwila.
S A S U K E
Nie myślałem o
Dangetsu – w dosłownym kontekście. Po moich myślach krążył bowiem tylko jako
wydarzenie, które ma nastąpić w moim życiu. Wydarzenie, które mam zamiar
przedstawić Sakurze.
Zbierałem się do
tego całe dwa dni. Ona była niezmiernie szczęśliwa…radosna i uśmiechnięta. Zawsze,
gdy już miałem coś z siebie wydusić, ona raziła mnie tym skrzywieniem ust, tym
prostym, pięknym gestem i wtedy przez mój umysł przeleciało słowo Miłość. Karciłem się za to. Czułem się
jak gdybym złamał jedną z najważniejszych reguł, ale i tak wszystko się
pomieszało. Dużo czasu spędzałem z Sakurą i były również chwilę, kiedy całkiem
zapominałem o zemście i Madarze. O moim drugim życiu – jak to nazwał potocznie
Suigetsu. Życiu, które ukrywam przed różowo-włosą. Brnąłem dalej w te kłamstwa.
Nie pisnąłem słówkiem, choć tak bardzo się do tego przygotowywałem.
Dziękuje. Przepraszam. Proszę bardzo. Nie ma
sprawy – jakże obce słowa wylewały się z naszych ust. Byłem dla niej
miły, uprzejmy – bo nie potrafiłem inaczej. I wiecie co? Wyznałem jej, że
żałuję niektórych rzeczy, ale prawda była taka, że wygadywałem bzdury. Ani na
chwilę nie pomyślałem, iż chciałbym cofnąć przynajmniej jedną z chwil, które
razem przeżyliśmy.
Pomyślałem za to,
że wolałbym nigdy nie spotkać Madary, nigdy nie dowiedzieć się o Dangetsu,
nigdy nie zaatakować Konohy.
Ale był mój brat.
A on przewyższał wszystkie te myśli. On i jego ból. On i cały klan, którego
musiałem pomścić. Pomścić i odbudować.
Więc w dniu,
kiedy Madara miał zjawić się u mnie, byłem zmobilizowany. Widocznie poinformowanie
Sakury o zaistniałej sytuacji musiałem przełożyć na później.
Nawet ona (choć czasami miałem wrażenie, że
jest aniołem) nie będzie w stanie pojąć mojego postępowania i tego, co przeze
mnie przemawia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz