czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 64



S A S U K E
Pierwszy raz widziałem Karin w takim stanie. Uważałem ją za szaleńczo zakochaną, ale mimo wszystko silną kobietę, bo dotąd nie dane było mi dostąpić zaszczytu ujrzenia choćby jednej kropelki jej łez. Teraz? Mimiką komunikowała nam, iż niechybne zbliża się do płaczu, a ciężar naszych spojrzeń bynajmniej nie pomagał jej w przywróceniu zdolności do mówienia.
Ostatnie kroki Madary echem roznosiły się po pomieszczeniu. Klaustrofobiczny lęk nie odstępował mnie na krok. Czułem się jak zwierzę uwięzione w ciasnej klatce. Jak pies z trzema kotami. Paradoksalnie żaden z nas nie był zdolny do działania, choć pragnąłem rozedrzeć ich na strzępy za tak przesadną nieuwagę.
Czerwono-włosa wreszcie odważyła się coś wykrztusić:
 - Madara potajemnie uczył mnie pewnego Jutsu, ale… zapewniam was, że miało być ono przeznaczone dla Sasuke! – jej ton ulegał drastycznym zmianom. Od cichego, przepełnionego wyrzutami bełkotu po rozpaczliwy krzyk. – Oszukał mnie! Wmawiał niestworzone bajki i przekonywał, że twoje bezpieczeństwo gra dla niego najważniejszą rolę.
 - Nawet ja bym w to nie uwierzył – skomentował Suigetsu. – Sasuke to oprócz Madary ostatni żyjący Uchiha, ale nawet w takiej sytuacji nie dbałby o to jak zakończy się dla niego wojna. Jak sam szef powiedział, Madara ma w zniszczeniu Konohy własne interesy. I Sakura… jej też grozi śmiertelne niebezpieczeństwo, a jako jej przyjaciel będę ją bronił.
 - Ja też zrobię wszystko, aby ją uratować, lecz teraz odstawcie to na bok i skupcie się na słowach Karin – wciął się Juugo. Jego ton znów pobrzmiewał wszechwiedzącą pewnością. I dlaczego nie dorzucił do zdania również swojej osoby? Przypatrywałem mu się ze zmarszczonymi brwiami, ale co do jednego niestety miał rację; słowa Karin mogły wnieść pewne zmiany.
Prześlizgnąłem wzrok w jej kierunku. Siedziała po drugiej stronie pomieszczenia, centralnie naprzeciw mnie.
 - Karin… Co to za Jutsu?
 - Nie znam jego nazwy. On twierdził, że nie jest mi do niczego potrzebna. Polega na poświęceniu życia.
 - Poświęceniu… życia? – Hozuki spoważniał. W jego oczach czaiły się strach i niepewność. Mną rządziła szczególnie frustracja, ale również nie byłem zdolny do uwolnienia się od ludzkich słabości.
 - Jestem Medycznym Ninja, dlatego byłam w stanie opanować to Jutsu w krótszym czasie niż przeciętny Ninja. To zamiana dusz, poświęcenie. Wówczas gdy jeden człowiek umiera, jego dusza odpływa z naszego świata. Użycie tej techniki jest w stanie temu zapobiec. Przywraca duszę na dawne miejsce… w zamian za duszę Medyka, używającego Jutsu. - wyjaśniła na jednym wdechu. Znów wyglądem przypominała mi najgorszego zwyrodnialca, który żałuje swoich czynów. Spuściła głowę, a jej oblicze przysłoniła kaskada ognistych włosów.
Cisze rozdarł Juugo:
 - Jutsu pierwotnie przekazane dla Sasuke. Madara wiedział, że w razie twojej śmierci straci również moc Dangetsu, dlatego w nieoczkiwanych przypadkach chciał dać ci drugą szasnę.
 - Miałaś się poświęcić dla Sasuke? – napadł na nią Suigetsu. – Takie coś w ogóle jest możliwe? Zatrzymanie duszy przed rozpłynięciem się…
 - Dlaczego gapisz się na mnie? – ze złości zazgrzytałem zębami. – Skąd mam to wiedzieć? Jednak umie to Jutsu, prawda? I teraz Madara weźmie ją ze sobą i nawet, gdy Konoha zdoła go pokonać, on…
 - Ludzie mają tylko jedno życie, dlatego będzie to grubo niesprawiedliwe.
 - Musimy coś zrobić! – metodą prób i błędów usiłowałem wyrwać się żelaznemu uściskowi kajdanek. Pięć dni pod wpływem hipnozy i braku jedzenia ani trochę nie zamgliły mojej czujności. Myśli o Sakurze i dziecku obdarowywały mnie dodatkową motywacją, podczas gdy w normalnej sytuacji odpuściłbym już dawno temu.
A jednak coś nadal sprawiało, że płomyk nadziei iskrzył.
 - Madarze nie można ufać. Sama mi to powiedziałaś. Dlaczego więc zgodziłaś się na podjęcie treningów? – spytał Suigetsu.
 - Posłuchaj! Jego ludzie na pewno zmuszą mnie do użycia tej techniki, kiedy poniesie porażkę, ale… równie dobrze można to wykorzystać przeciwko niemu. Co jeśli Sasuke… - słowa uwięzły jej w gardle. Nie zakrywała twarzy, ale nie próbowała wstrzymać łez. Po prostu siedziała trzęsąc się tak mocno, jakby zaraz miała się przewrócić. – Uh! Zróbmy coś…
 - Ciii – uciszył ją Juugo. – Ciii, wszystko będzie dobrze. Madara zaatakuje Konohe dopiero jutro. Mamy trochę czasu i najważniejsze co musimy zrobić, to dobrze go wykorzystać.
S A K U R A
Tłum poruszał się niczym owady szarpiące w pajęczej sieci. Utonęłam w tym morzu, co chwila pocierana przez czyjeś ramie lub ogłuszona przez śmiechy i głosy. Wszystko zlewało się w jedno, tworząc niekończącą się mieszankę najrozmaitszych kolorów. Parę sekund czułam jak kręci mi się w głowie, dlatego z twarzą wykrzywioną od bólu pomasowałem swoje skronie.
Hinata szybko wypędziła mnie z odurzającej krainy, wlekąc za rękę:
 - Będziesz wyglądała zjawiskowo na przyjęciu. Sukienka, którą poleciła nam Ino jest przepiękna, nieprawdaż?
 - Szkoda tylko, że kupiona za twoje pieniądze – powiedziałam z naciskiem. Obie finalnie wydostałyśmy się z ciasnej przestrzeni, lądując na czymś bardziej odosobnionym. W tle mamrotało już teraz wyłącznie jakieś pięcioletnie dziecko.
 - Chcesz mnie znowu zdenerwować? – mięśnie jej twarzy ściągnęły się aż do bólu. – W późniejszym czasie mi zwrócisz, a jeśli nie będziesz miała; i tak nie będę za to wściekła. Jesteś moją przyjaciółką, Sakura. Zawsze jestem zwarta do pomocy.
Tak, wiem. To samo zapewnienie widnieje pod waszym zdjęciem, które wisiało w wspólnej sypialni z Eizo. Wspomnienia wróciły jak odurzający flashback. Jeszcze doniedawna byłam nieszczęśliwą, zakompleksioną i zaślepioną kobietą. Cała historyjka uległa zmianom w zaledwie kilku kwestiach. Już nie byłam zakompleksiona. Wygrałam nad lękiem, a teraz pozostało mi odnaleźć właściwą ścieżkę.
Wyrzuty sumienia z powodu narzucenia się Naruto i Hinacie nieprzerwanie odciskały na mnie swoje piętno, lecz dla świętego spokoju pokiwałam głową, przygryzając dolną wargę.
 - Dzisiaj jest wielki dzień – zmusiłam  się do uśmiechu. – Jesteście z Naruto już trzy lata razem. Gratuluję.
 - Och kochana! Pogratulujesz mi na przyjęciu, a teraz chodź! Jest jeszcze tyle do przygotowania! Pamiętaj, że zobowiązałaś się pomóc w wieszaniu kwiatów!
 - Um, tak wiem – wykrztusiłam, ledwie za nią nadążając. Choć uroczystość miała rozpocząć się dopiero o osiemnastej, Hinata już wyglądała jak wyjęta z okładki kolorowego magazynu. Jej ognista sukienka, błyszczała oślepiającymi refleksami w blasku słońca, a lśniące, długie włosy dziko wirowały. Szczęściara. Cholerna, piękna szczęściara. Być może to co poczułam było bardzo egoistyczne, ale miałam ochotę rozedrzeć z niej tą ekstrawagancką sukienkę i zastąpić jej pozycję na przyjęciu. Oczywiście na miejscu Naruto zapragnęłam nikogo innego jak Sasuke.
Sasuke, Sasuke, Sasuke…
Znowu on i jego szelmowski uśmieszek. Jego chłód, gniew, ciepło. Te emocje, które przypadkowo ujrzały światło dzienne, te, które zamknęły się w mojej pamięci. Chciałam poczuć na czole miękkość jego ust. Chciałam zobaczyć jego twarz, wdychać jego zapach.
A jeśli to było niemożliwe…
To czy mógłby chociaż być przy mnie? Mógłby mnie nawet minąć, przysięgam! Bylebym tylko mogła go ujrzeć…
 - Sakura! – pani Uzumaki straciła cierpliwość. Odchodząc od krainy słodkiej nieświadomości, zrozumiałam, że zwracała się do mnie dobre kilka minut. – Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Pokiwałam głową z głupim uśmieszkiem.
Hinata zrobiła wyniosłą minę i skrzyżowała dłonie na piersiach.
 - Doprawdy? Więc proszę powiedz mi o czym ci teraz mówiłam?
 - Yyy…Mówiłaś, że mam ci pomóc w wieszaniu kwiatów.
 - Tak, rzeczywiście ci to mówiłam - Jej słowa zwaliły mnie z nóg, lecz moje pozytywne wrażenie ulotniło się, kiedy dodała: - Jakieś dziesięć minut temu rzeczywiście ci o tym przypominałam.
Co miałam zrobić? Pogrążywszy się w milczeniu, spuściłam głowę jak niesforny dzieciak przyłapany na złym uczynku.
Powietrze rozbrzmiało przeciągłym westchnięciem.
 - Mówiłam ci o przyjęciu. No wiesz… organizujemy go przecież na tej polanie, więc licz się z tym, że będzie kilka problemów. Kwiatki trzeba porozwieszać po drzewach, nie zapominając o…
To będzie kolejny, ciągnący się dzień oczekiwać i ulotnych nadziei na przybycie Sasuke.
S A S U K E
Ociekające grozą ściany i melancholia otoczenia działały niezwykle uspokajająco. Szczerze mówiąc, można było usnąć z nudów.
W s z y s t k e  b ę d z i e  d o b r z e
Kiedy słowa Juugo znajdą swoje urzeczywistnienie? No właśnie: zamiast wyszukiwać w zakamarkach mózgu jakiegoś szybkiego, a co najważniejsze sensownego planu działania, siedzieliśmy ze spuszczonymi głowami. Zmęczeni i otumanienia przez nieprzespaną noc. Czułem się głupio wiedząc, że wolności zazdroszczę nawet bochenkowi chleba leżącemu na ziemi.
Żelazne drzwi, tak jak poprzednio, otworzyły się z przeciągłym skrzypem. W każdym razie zdołał wybudzić nas z letargu, więc w pewnym sensie nie rozzłościł mnie on tak strasznie. Raczej złościła mnie moja bezradność.
Dzisiaj Madara zaatakuje Konohe. O ile już nie zaatakował… Diabli wiedzą, która była godzina!
 - I jak się spało? – na głos Reiko dwójka mężczyzn niechętnie podniosła głowę. Przybysz wszedł głębiej prezentując się wyniośle i dumnie. Patrzył na nas jak gdybyśmy w jego oczach byli kimś w rodzaju zdrajców. – Łóżka lepsze, co?
 - Która godzina? – pierwsze co mnie interesowało. Dobry Boże, niech Reiko dziękuje niebiosom za to, że jestem bezbronny. Miałem czystą chęć przebić jego ciało kataną za zlekceważenie mojego pytania.
Rzucił na ziemie nowy bochenek chleba. Tym razem bez nadgryzień.
 - Ale łaskawość – prychnął Suigetsu. Twarz miał brudną od roznoszącego się pyłu, a oko delikatnie przymrużone. Sześć dni w zamknięciu dało już odczuć swoje skutki.  – A jak niby mam to zjeść, co? Związaliście nam ręce!
 - Nie podnoś głosu zdrajco. Pan musi się skupić na swoim zadaniu. Właśnie odbywa medytacje, by idealnie dokonać zemsty za swój klan.
Acha, czyli, że oni nadal myślą, że celem Madary jest zemsta za klan.
 - A i nie próbujcie żadnych sztuczek – powiedział warkliwie. – Jestem tuż za drzwiami. Póki Madara nie wyruszy na wojnę muszę was pilnować. Potem przyjdą mnie zmienić – i tak jak się oczekiwałem, zerknął na mnie. – Nie spodziewałem się tego po tobie, Uchiha. Zrezygnować z wszystkiego… dla kobiety. Jakie to głupie – pokręcił zniesmaczony głową.
Być może kilka miesięcy temu powiedziałbym tak samo…
 - Plotki szybko się roznoszą – prychnął Hozuki. Ponieważ Reiko odwrócił się na pięcie i zbierał się do wyjścia, zdążył jeszcze dorzucić: - Tak! To naprawdę wspaniałe jak się o nas „troszczycie”. Nawet gdybym miał wolne ręce, nie tknąłbym tego żarcia! Cholerni ludzie Madary!!
Wraz z trzaskiem drzwi zdałem sobie sprawę jak tragiczna jest nasza sytuacja.
 - To na nic. – Karin przypatrywała się pustce obok mnie. – Madara celowo tak nas torturuje, chcąc nakłonić Sasuke-kun do zmiany decyzji.
 - Nie, tego mu nie wolno – powiedział wystraszony. – Szefie… - i wbił we mnie wzrok. – Chyba nie masz zamiaru przejść na złą stronę mocy przez doskwierający głód… i zmęczenie.
Pokręciłem głową.
Dziwne. To zagranie wydawało mi się zbyt banalnie jak na Madare.
 - Może specjalnie dał mi całą noc na przemyślenia? Chciał, żebym zdążył się do niego przyłączyć… - nad wyraz cicho wysunąłem własną hipotezę. Świadomość obecności Reiko tuż za ścianą doprowadzała mnie do większej wściekłości.
Łańcuchy zaszczękały; Juugo zmienił pozycję.
 - Na pewno jest na to przygotowany. Mógłbyś przecież go oszukać.
 - Oszukać? – gdzieś w tle zaszumiał głos Suigetsu.
 - Bo… mógłbyś udać, że decydujesz się na zniszczenie Konohy… - szeptał. – Na przykład wmówić mu, że dotarło do ciebie jak ważna jest zemsta za klan Uchiha.
 - To nie wypali – Karin wyglądała jakby z trudem powstrzymywała łzy. – Nie zapominaj, że Sakura jest w ciąży, a Madara to wie. To byłoby zbyt podejrzane, gdyby Sasuke ot tak zdecydował się na zabicie jej i własnego dziecka.
Ponieważ nigdy na swojej drodze nie napotkałem Uchihy, któremu brakowałoby piątej klepki, musiałem przyznać jej rację. Nawet ja nie byłbym na tyle okrutny, by z zimną krwią zamordować nową rodzinę. Madara wie co się stało z moim klanem. Wie, że nie dopuściłbym, żeby historia zatoczyła koło. Piętnaście lat temu syn zabił cały klan, matkę i ojca. Teraz ja miałbym zrobić to samo ukochanej i nienarodzonemu dziecku?
Nigdy!
Madara już od chwili, gdy Sakura wyznała mi o ciąży wiedział, że jego plan legł w gruzach.
 - Hej… - Suigetsu szurał butami o podłogę. Jego głos był słaby i cichy. – A gdyby tak nie doszło do spotkania z Madarą?
 - O czym ty mówisz? – z namysłem zmarszczyłem czoło.
Jego sposób myślenia od zawsze był dla mnie zagadką. Mój umysł nawet nie ośmielił się snuć domysłów, co i tak przychodziłoby mu z trudem w takim stanie. Poza tym byłem potwornie zmęczony. Myśli o Sakurze, dziecku i wiosce perfekcyjnie przeszkodziły mi w odpoczynku. Dodatkowo ta niefortunna pozycja…
Suigetsu skulił się i wodził niepewnymi oczyma po każdym zakamarku pomieszczenia. Zatrzymał się dopiero na drzwiach. 
 -Reiko – ściszył głos do minimum. – Reiko jest za drzwiami. Może powiedziałbyś mu, że zmienisz zdanie i kazałbyś się zaprowadzić do Madary?
Gapiłem się na niego z otwartymi ustami.
 - Genialnie – powiedziała ochoczo Karin. – W drodze zdążyłbyś użyć Sharingana, lub… - jej entuzjazm znienacka zgasł. – Gorzej jeśli zostaniesz w kajdankach…
 - Niekoniecznie. – Suigetsu bronił swojego (też bym walczył, gdyby udało mi się wymyślić swoją pierwszą, dość skuteczną strategię). Wskazał na kruszącą się ścianę za sobą. – Łańcuchy są przymocowane do ściany. Jeśli Reiko chciałby zaprowadzić Sasuke do Madary musiałby go uwolnić.
 - A jeśli zawoła Madare tutaj? – przypomniałem sobie. – Wtedy…
 - Zażądasz rozmowy na osobności – przerwał mi Juugo.
Tak, to rzeczywiście mogłoby się udać.
 - Świetnie! – gdyby nie kajdanki, Hozuki z całą pewnością klasnąłby w dłonie.
 - Więc mamy plan, przynajmniej na początek – starałem się przybrać obojętny wraz twarzy. W środku aż płonąłem. Ogień, który swoją intensywnością wyznaczał wiarę na powodzenie, rozżarzył się. Choć był marnym wytworem mojej wyobraźni, z powodzeniem zagrzał mnie do walki. Gdybyśmy tylko wcześniej zdawali sobie sprawę z faktu, że jesteśmy pilnowani… Miałbym sporo czasu na wyjaśnienie wszystkiego z Sakurą, a także uzbrojenie Konohy i przygotowanie jej na atak.
Ale jest plan, powtórzyłem w myślach.
Wymieniłem się spojrzeniem z każdym członkiem Taki.
 - Czas odegrać scenkę – mruknął Hozuki, używając tonu spiskowca.
S A K U R A
Kilka dni temu siedziałam z Sasuke na tym pagórku. Kilka dni temu dyskutowaliśmy o masakrze w klanie Uchiha i przeglądaliśmy stare raporty, wspólnie dumając nad wysuniętymi wnioskami. Kilka dni temu stałam… tam. Stałam tam z nim i wtulałam się w jego tors.
Nawet jeśli nic nie było wtedy pewne, a atak na Konohę wciąż aktualny…
Boże, jaka ja byłem wówczas szczęśliwa. Sasuke był obok. Mężczyzna moich marzeń, mężczyzna, z którym tak wiele przeżyłam. Gdybym tylko mogła go spotkać… Cofnąć czas… Gdybym wiedziała, że tamtego dnia odejdzie bez słowa, rozegrałabym to zupełnie inaczej.
Ale to spowite magią miejsce, drastycznie się zmieniło.
Raz za razem przed oczami przebiegła mi sylwetka mężczyzny, lub kobiety. W każdym razie byli to członkowie gruby, którą Naruto i Hinata zatrudnili do przygotowań. Polana była obstawiona stołami i krzesłami, drzewa wokół dekorowały pastelowe kwiaty. Przepięknie migotały na tle zachodzącego słońca. Szkoda tyle, że nie zaszczycił nas swoją obecność. Nad głowami gości i wynajętych ludzi wisiały ciemne, ociekające grozą chmury. Jakiż mógłby być ich cel, jak nie powiadomienie o zbliżającej się burzy? Pewnie i tak…
 - Och, Sakura! – słysząc gruby i zaskoczony głos podskoczyłam w miejscu i omal nie zleciałam z drabiny. Mężczyzna za mną zaczął panikować, wyrażając to jakimś bełkotem, podczas gdy ja z zaciśniętymi oczami przytrzymałam się drzewa. – Przepraszam! Nie chciałem cię przestraszyć.
Westchnąwszy, otarłam pot z czoła i powoli zeszłam w dół.
 - To i tak był już ostatni kwiatek – jako dowód wskazałam na pusty koszyk, który spoczywał obok drzewa.
 - Nie wiedziałem, że pomagasz w uroczystościach. Naruto mówi mi, że ostatnimi dniami nie czułaś się najlepiej. W ogóle ciężko było wyciągnąć z niego jakieś informację – powiedział niby od niechcenia, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Jednocześnie postanowił toczyć wzrokiem po mojej osobie, kryjąc wewnątrz wszelakie emocje.
 - Już mi lepiej – wykrztusiłam. Mogłam tylko pogratulować Eizo idealnego wyczucia czasu. Czy on nie wie, że dopadły mnie już wystarczające wyrzuty z powodu wplątania jego osoby w moją ciążę? Dodatkowo musi się jeszcze zjawiać z tym dziwnym półuśmiechem przyklejonym do twarzy.
 - Pięknie wyglądasz – włożył ręce do kieszeni ciemnych spodni roboczych.
 - Dziękuję.
 - Podobno zamieszkałaś z Naruto i Hinatą… - wzruszając ramionami, kopnął niewinny kamyczek leżący na ziemi. Po którymś razie uderzył w moją stopę, odbierając Eizo zabawę.
Milczałam.
 - Jeśli chcesz w każdej chwili mogę dać ci nasz stary dom – powiedział ożywiony. – Ja i tak w nim nie mieszkam. Za dużo wspomnień…
Złych wspomnień, dodałam w myślach.
Ale kulturalna wersja mnie pokręciła głową i z ulgą przyjęła postawę byłego narzeczonego. To byłby Armagedon, gdyby wśród całego chaosu procesu myślowego, dołączyłoby się jeszcze dawne zachowanie Eizo. Może to dziwne, ale poczułam do niego wdzięczność. Być seryjnym gwałcicielem i tyranem przez tyle lat i ni z tego ni z owego zrezygnował z wcześniejszego stylu życia… Szacunek murowany.
 - Sakura?
Ach, tak! Przecież ją wciąż milczę…
 - Nie trzeba – przez moje zdezorientowanie wyszło to na sztuczne. Tak jakbym robiła jakieś aluzje, prosząc, aby bardziej brnął i spróbował mnie przekonać. Postanowiłam wzmocnić czymś moją wiarygodność: – Z Naruto i Hinatą dobrze mi się żyję. Fakt, że jestem dla nich niepotrzebnym balastem, ale zaraz po przyjęciu będę walczyła o ponowne przyjęcie do szpitala. Zresztą Naruto mi w tym pomoże. Nadal w końcu mam tytuł najlepszego Medyka w Konoha.
Eizo oblizał nerwowo wargi. Cały był jakiś przybity i nieswój. Długo się nie widzieliśmy, ale ostatecznie sama zgodziłam się, aby Hinata zaprosiła go na uroczystość. Naruto wypierał się do samego końca i nie podzielał zdania żony.
Mimo wszystko to ojciec jej dziecka… Zapadła decyzja, a wraz z nią ostatni argument.
Ale Eizo nie jest ojcem! Wtedy chyba bym oszalała! Poczułam ile jest we mnie agresji, ale musiałam ją stłumić. Cokolwiek by teraz nie działo się w moim wnętrzu, jestem bezsilna. Pragnęłam ruszyć za Sasuke i odszukać go, ale biorąc pod uwagę zdrowy rozsądek… nie mam żadnych poszlak.
 - Brzuszek rośnie? – na właściwą planetę sprowadza mnie cichy chichot blondyna. Przeczesał ręką włosy i delikatnie dźgnął mnie blisko pępka.
Jego teksty na podtrzymanie rozmowy są niepodważalnie banalne i tandetne.
 - Nie minęły nawet dwa miesiące – tym razem nie byłam w stanie zatrzymać nutki rozzłoszczenia.
 - No tak… w końcu będzie trzeba czekać, aż dziewięć miesięcy. Ciekawe jak będzie wyglądało… Oby tylko miało jak najmniej jego cech.
Pomijając, że słowo „jego” wymówił jak imię najpodlejszego zbrodniarza, zrobił coś jeszcze. Wspomniał o nim, dodatkowo oczerniając. Na czole pojawiła mi się bruzda wściekłości, a im dłużej na niego patrzyłam tym mniej przystojny mi się zdawał. Nawet odstające kędziorki przestały robić na mnie wrażenia. Nawet wielkie błękitne oczy, w których się zakochałam…
Eizo był prostakiem i kretynem!
Ale ten najpodlejszy zbrodniarz nauczył mnie jednego. Aby nie okazywać swojej wściekłości tam, gdzie to niepotrzebne i starać się zachować spokój do samego końca.
Więc ruszyłam tym śladem i zamiast wybuchnąć gniewem, prychnęłam, umieszczając dłoń na brzuchu i delikatnie go gładząc.
 - Naprawdę? Ja wręcz przeciwnie. Chcę, żeby miało jak najwięcej jego cech. Było tak samo odważne, bystre i mądre. Wybaczę dziecku, jeśli czasami będzie aroganckie, bo nadrobi to wszystko innymi pozytywnymi cechami. Krótką mówiąc: mógłby być jego idealną kopią, a ja była bym wtedy najszczęśliwszą kobietą na świecie.
Miło patrzyło się, jak oczy Eizo stopniowo się rozszerzają, a usta idą ich śladem. Oczywiście nie używałam luzu, nonszalancji i naturalności, tylko hardo spoglądałam mu w oczy, podkreślając swoją wściekłość ostrym tonem.
C i s z a.
O tak! Zdesperowane matki kontra prostaki. Jeden do zera.
Uśmiechnęłam się lekko, ukradkiem pilnując mimiki blondyna. Nieprzerwanie stał wryty w podłoże i sama już nie wiedziałam czy jego usta otwierają się w celu wypowiedzenia jakiś słów, czy być może po prostu dopadł go szok.
Przecież Sasuke jest wspaniały. Nie zakochałabym się w człowieku, który pozostawiłby ciężarną kobietę na pastwę losu i nigdy nie powrócił. Szarpiący ból niepewności w klatce piersiowej, który dotąd towarzyszył mi dwadzieścia cztery godziny na dobę nagle zelżał. Odwróciłam się w stronę, gdzie piętrzyły się niezliczone ilości drzew i gdzie kilka dni temu zniknął Sasuke.
Wrócisz, prawda?
 - Hej, hej! A co ty tu robisz? – napięty ton był skierowany do Eizo. W ciemnościach okolicy, spowodowanych przez chmury, jedynym rażącym elementem był płaszcz Szóstego Hokage, który kręcił niezadowolony palcem wskazującym i śpieszył w naszą stronę. – Sakura-chan! Przepraszam cię…
 - Naruto, ja… - Eizo w okamgnieniu zwrócił się w jego stronę z przestrachem.
Uzumaki ścisnął jego bluzkę w żelaznym uścisku i potrząsnął nim rozdrażniony.
 - Miałeś nie zbliżać się do Sakury-chan! Już wystarczająco namąciłeś w jej życiu!
 - Naruto… On tylko chciał zapytać się mnie o samopoczucie – próbowałam ratować sytuację, ale zostałam zbyta kpiarskim prychnięciem. Wreszcie znalazłam w sobie tyle odwagi, żeby chwycić pusty koszyk i bez słowo wyminąć tą dwójkę. – Nie chcę już więcej z nim rozmawiać…
Zawsze broniłam Eizo. Nawet kiedy byłam już wolna od jego tyrani próbowałam wmówić Naruto, że wspierał mnie w organizacji Sasuke i był, kiedy tego potrzebowałam. Ale Uzumaki ma własne zdanie, święte zdanie, którego nie zmieni. I wtedy po raz pierwszy uderzyła we mnie myśl, że jego zdanie jest wręcz doskonałe. Naturalnie Szósty Hokage był nieco zdezorientowany moją nagłą zmianą, ale szybko wykorzystał to w słownej walce.
 - Słyszałeś? – zawarczał Eizo prosto w twarz. – Zgodziłem się, żebyś był na naszej rocznicy, ale jeśli jeszcze raz zobaczę jak rozmawiasz z Sakurą-chan to gorzko tego pożałujesz!
 - Chcę jej pomóc! – buntował się. – To, że nie jesteśmy już parą… nie oznacza, że przestałem ją ko… znaczy się, jestem nadal jej przyjacielem.
Położyłam dłoń na ramieniu Naruto.
 - Odpuść – szepnęłam. – Nie opłaca denerwować się przed tak wielkim dniem – teraz nie musiałam zmuszać się do uśmiechu. On sam wpełzł na moją twarz i rozpromienił moje wnętrze.
To zabrzmi  głupio, lecz dzięki Eizo zrozumiałam jak mało wiary pokładam w Sasuke. Miałam pecha do mężczyzn, ale nie zakochiwałam się w nich, jeśli nie mieli w sobie odpowiednich cech, a w Sasuke wierzyłam od samego początku… i będę wierzyć do samego końca.

1 komentarz:

  1. Matko myślałam ,że to wszystko nie będzie takie skomplikowane wiesz co masz bardzo szeroką wypowiedz to podziwiam w twoim blogu.Eh... trzeba przyznać ,że się napracowałaś :).

    OdpowiedzUsuń