S
A S U K E
Pierwszy raz
widziałem Karin w takim stanie. Uważałem ją za szaleńczo zakochaną, ale mimo
wszystko silną kobietę, bo dotąd nie dane było mi dostąpić zaszczytu ujrzenia
choćby jednej kropelki jej łez. Teraz? Mimiką komunikowała nam, iż niechybne
zbliża się do płaczu, a ciężar naszych spojrzeń bynajmniej nie pomagał jej w
przywróceniu zdolności do mówienia.
Ostatnie kroki Madary
echem roznosiły się po pomieszczeniu. Klaustrofobiczny lęk nie odstępował mnie
na krok. Czułem się jak zwierzę uwięzione w ciasnej klatce. Jak pies z trzema
kotami. Paradoksalnie żaden z nas nie był zdolny do działania, choć pragnąłem
rozedrzeć ich na strzępy za tak przesadną nieuwagę.
Czerwono-włosa
wreszcie odważyła się coś wykrztusić:
- Madara potajemnie uczył mnie pewnego Jutsu,
ale… zapewniam was, że miało być ono przeznaczone dla Sasuke! – jej ton ulegał
drastycznym zmianom. Od cichego, przepełnionego wyrzutami bełkotu po
rozpaczliwy krzyk. – Oszukał mnie! Wmawiał niestworzone bajki i przekonywał, że
twoje bezpieczeństwo gra dla niego najważniejszą rolę.
- Nawet ja bym w to nie uwierzył – skomentował
Suigetsu. – Sasuke to oprócz Madary ostatni żyjący Uchiha, ale nawet w takiej
sytuacji nie dbałby o to jak zakończy się dla niego wojna. Jak sam szef
powiedział, Madara ma w zniszczeniu Konohy własne interesy. I Sakura… jej też
grozi śmiertelne niebezpieczeństwo, a jako jej przyjaciel będę ją bronił.
- Ja też zrobię wszystko, aby ją uratować,
lecz teraz odstawcie to na bok i skupcie się na słowach Karin – wciął się
Juugo. Jego ton znów pobrzmiewał wszechwiedzącą pewnością. I dlaczego nie
dorzucił do zdania również swojej osoby? Przypatrywałem mu się ze zmarszczonymi
brwiami, ale co do jednego niestety miał rację; słowa Karin mogły wnieść pewne
zmiany.
Prześlizgnąłem wzrok
w jej kierunku. Siedziała po drugiej stronie pomieszczenia, centralnie
naprzeciw mnie.
- Karin… Co to za Jutsu?
- Nie znam jego nazwy. On twierdził, że nie
jest mi do niczego potrzebna. Polega na poświęceniu życia.
- Poświęceniu… życia? – Hozuki spoważniał. W
jego oczach czaiły się strach i niepewność. Mną rządziła szczególnie
frustracja, ale również nie byłem zdolny do uwolnienia się od ludzkich
słabości.
- Jestem Medycznym Ninja, dlatego byłam w
stanie opanować to Jutsu w krótszym czasie niż przeciętny Ninja. To zamiana
dusz, poświęcenie. Wówczas gdy jeden człowiek umiera, jego dusza odpływa z
naszego świata. Użycie tej techniki jest w stanie temu zapobiec. Przywraca
duszę na dawne miejsce… w zamian za duszę Medyka, używającego Jutsu. -
wyjaśniła na jednym wdechu. Znów wyglądem przypominała mi najgorszego
zwyrodnialca, który żałuje swoich czynów. Spuściła głowę, a jej oblicze
przysłoniła kaskada ognistych włosów.
Cisze rozdarł Juugo:
- Jutsu pierwotnie przekazane dla Sasuke.
Madara wiedział, że w razie twojej śmierci straci również moc Dangetsu, dlatego
w nieoczkiwanych przypadkach chciał dać ci drugą szasnę.
- Miałaś się poświęcić dla Sasuke? – napadł na
nią Suigetsu. – Takie coś w ogóle jest możliwe? Zatrzymanie duszy przed
rozpłynięciem się…
- Dlaczego gapisz się na mnie? – ze złości
zazgrzytałem zębami. – Skąd mam to wiedzieć? Jednak umie to Jutsu, prawda? I
teraz Madara weźmie ją ze sobą i nawet, gdy Konoha zdoła go pokonać, on…
- Ludzie mają tylko jedno życie, dlatego
będzie to grubo niesprawiedliwe.
- Musimy coś zrobić! – metodą prób i błędów
usiłowałem wyrwać się żelaznemu uściskowi kajdanek. Pięć dni pod wpływem
hipnozy i braku jedzenia ani trochę nie zamgliły mojej czujności. Myśli o
Sakurze i dziecku obdarowywały mnie dodatkową motywacją, podczas gdy w
normalnej sytuacji odpuściłbym już dawno temu.
A jednak coś nadal
sprawiało, że płomyk nadziei iskrzył.
- Madarze nie można ufać. Sama mi to
powiedziałaś. Dlaczego więc zgodziłaś się na podjęcie treningów? – spytał
Suigetsu.
- Posłuchaj! Jego ludzie na pewno zmuszą mnie
do użycia tej techniki, kiedy poniesie porażkę, ale… równie dobrze można to
wykorzystać przeciwko niemu. Co jeśli Sasuke… - słowa uwięzły jej w gardle. Nie
zakrywała twarzy, ale nie próbowała wstrzymać łez. Po prostu siedziała trzęsąc
się tak mocno, jakby zaraz miała się przewrócić. – Uh! Zróbmy coś…
- Ciii – uciszył ją Juugo. – Ciii, wszystko
będzie dobrze. Madara zaatakuje Konohe dopiero jutro. Mamy trochę czasu i
najważniejsze co musimy zrobić, to dobrze go wykorzystać.
S
A K U R A
Tłum poruszał się
niczym owady szarpiące w pajęczej sieci. Utonęłam w tym morzu, co chwila
pocierana przez czyjeś ramie lub ogłuszona przez śmiechy i głosy. Wszystko
zlewało się w jedno, tworząc niekończącą się mieszankę najrozmaitszych kolorów.
Parę sekund czułam jak kręci mi się w głowie, dlatego z twarzą wykrzywioną od
bólu pomasowałem swoje skronie.
Hinata szybko
wypędziła mnie z odurzającej krainy, wlekąc za rękę:
- Będziesz wyglądała zjawiskowo na przyjęciu.
Sukienka, którą poleciła nam Ino jest przepiękna, nieprawdaż?
- Szkoda tylko, że kupiona za twoje pieniądze
– powiedziałam z naciskiem. Obie finalnie wydostałyśmy się z ciasnej
przestrzeni, lądując na czymś bardziej odosobnionym. W tle mamrotało już teraz
wyłącznie jakieś pięcioletnie dziecko.
- Chcesz mnie znowu zdenerwować? – mięśnie jej
twarzy ściągnęły się aż do bólu. – W późniejszym czasie mi zwrócisz, a jeśli
nie będziesz miała; i tak nie będę za to wściekła. Jesteś moją przyjaciółką,
Sakura. Zawsze jestem zwarta do pomocy.
Tak, wiem. To samo
zapewnienie widnieje pod waszym zdjęciem, które wisiało w wspólnej sypialni z
Eizo. Wspomnienia wróciły jak odurzający flashback. Jeszcze doniedawna byłam
nieszczęśliwą, zakompleksioną i zaślepioną kobietą. Cała historyjka uległa
zmianom w zaledwie kilku kwestiach. Już nie byłam zakompleksiona. Wygrałam nad
lękiem, a teraz pozostało mi odnaleźć właściwą ścieżkę.
Wyrzuty sumienia z
powodu narzucenia się Naruto i Hinacie nieprzerwanie odciskały na mnie swoje
piętno, lecz dla świętego spokoju pokiwałam głową, przygryzając dolną wargę.
- Dzisiaj jest wielki dzień – zmusiłam się do uśmiechu. – Jesteście z Naruto już
trzy lata razem. Gratuluję.
- Och kochana! Pogratulujesz mi na przyjęciu,
a teraz chodź! Jest jeszcze tyle do przygotowania! Pamiętaj, że zobowiązałaś
się pomóc w wieszaniu kwiatów!
- Um, tak wiem – wykrztusiłam, ledwie za nią
nadążając. Choć uroczystość miała rozpocząć się dopiero o osiemnastej, Hinata już
wyglądała jak wyjęta z okładki kolorowego magazynu. Jej ognista sukienka,
błyszczała oślepiającymi refleksami w blasku słońca, a lśniące, długie włosy
dziko wirowały. Szczęściara. Cholerna, piękna szczęściara. Być może to co
poczułam było bardzo egoistyczne, ale miałam ochotę rozedrzeć z niej tą
ekstrawagancką sukienkę i zastąpić jej pozycję na przyjęciu. Oczywiście na
miejscu Naruto zapragnęłam nikogo innego jak Sasuke.
Sasuke, Sasuke,
Sasuke…
Znowu on i jego
szelmowski uśmieszek. Jego chłód, gniew, ciepło. Te emocje, które przypadkowo
ujrzały światło dzienne, te, które zamknęły się w mojej pamięci. Chciałam
poczuć na czole miękkość jego ust. Chciałam zobaczyć jego twarz, wdychać jego
zapach.
A jeśli to było
niemożliwe…
To czy mógłby chociaż
być przy mnie? Mógłby mnie nawet minąć, przysięgam! Bylebym tylko mogła go
ujrzeć…
- Sakura! – pani Uzumaki straciła cierpliwość.
Odchodząc od krainy słodkiej nieświadomości, zrozumiałam, że zwracała się do
mnie dobre kilka minut. – Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Pokiwałam głową z
głupim uśmieszkiem.
Hinata zrobiła
wyniosłą minę i skrzyżowała dłonie na piersiach.
- Doprawdy? Więc proszę powiedz mi o czym ci
teraz mówiłam?
- Yyy…Mówiłaś, że mam ci pomóc w wieszaniu
kwiatów.
- Tak, rzeczywiście ci to mówiłam - Jej słowa
zwaliły mnie z nóg, lecz moje pozytywne wrażenie ulotniło się, kiedy dodała: -
Jakieś dziesięć minut temu rzeczywiście ci o tym przypominałam.
Co miałam zrobić?
Pogrążywszy się w milczeniu, spuściłam głowę jak niesforny dzieciak przyłapany
na złym uczynku.
Powietrze rozbrzmiało
przeciągłym westchnięciem.
- Mówiłam ci o przyjęciu. No wiesz…
organizujemy go przecież na tej polanie, więc licz się z tym, że będzie kilka
problemów. Kwiatki trzeba porozwieszać po drzewach, nie zapominając o…
To będzie kolejny,
ciągnący się dzień oczekiwać i ulotnych nadziei na przybycie Sasuke.
S
A S U K E
Ociekające grozą
ściany i melancholia otoczenia działały niezwykle uspokajająco. Szczerze
mówiąc, można było usnąć z nudów.
W s z y s t k e b ę d z i e
d o b r z e
Kiedy słowa Juugo
znajdą swoje urzeczywistnienie? No właśnie: zamiast wyszukiwać w zakamarkach
mózgu jakiegoś szybkiego, a co najważniejsze sensownego planu działania,
siedzieliśmy ze spuszczonymi głowami. Zmęczeni i otumanienia przez nieprzespaną
noc. Czułem się głupio wiedząc, że wolności zazdroszczę nawet bochenkowi chleba
leżącemu na ziemi.
Żelazne drzwi, tak
jak poprzednio, otworzyły się z przeciągłym skrzypem. W każdym razie zdołał
wybudzić nas z letargu, więc w pewnym sensie nie rozzłościł mnie on tak
strasznie. Raczej złościła mnie moja bezradność.
Dzisiaj Madara
zaatakuje Konohe. O ile już nie zaatakował… Diabli wiedzą, która była godzina!
- I jak się spało? – na głos Reiko dwójka
mężczyzn niechętnie podniosła głowę. Przybysz wszedł głębiej prezentując się
wyniośle i dumnie. Patrzył na nas jak gdybyśmy w jego oczach byli kimś w
rodzaju zdrajców. – Łóżka lepsze, co?
- Która godzina? – pierwsze co mnie
interesowało. Dobry Boże, niech Reiko dziękuje niebiosom za to, że jestem
bezbronny. Miałem czystą chęć przebić jego ciało kataną za zlekceważenie mojego
pytania.
Rzucił na ziemie nowy
bochenek chleba. Tym razem bez nadgryzień.
- Ale łaskawość – prychnął Suigetsu. Twarz
miał brudną od roznoszącego się pyłu, a oko delikatnie przymrużone. Sześć dni w
zamknięciu dało już odczuć swoje skutki.
– A jak niby mam to zjeść, co? Związaliście nam ręce!
- Nie podnoś głosu zdrajco. Pan musi się
skupić na swoim zadaniu. Właśnie odbywa medytacje, by idealnie dokonać zemsty
za swój klan.
Acha, czyli, że oni
nadal myślą, że celem Madary jest zemsta za klan.
- A i nie próbujcie żadnych sztuczek –
powiedział warkliwie. – Jestem tuż za drzwiami. Póki Madara nie wyruszy na
wojnę muszę was pilnować. Potem przyjdą mnie zmienić – i tak jak się
oczekiwałem, zerknął na mnie. – Nie spodziewałem się tego po tobie, Uchiha.
Zrezygnować z wszystkiego… dla kobiety. Jakie to głupie – pokręcił zniesmaczony
głową.
Być może kilka
miesięcy temu powiedziałbym tak samo…
- Plotki szybko się roznoszą – prychnął
Hozuki. Ponieważ Reiko odwrócił się na pięcie i zbierał się do wyjścia, zdążył
jeszcze dorzucić: - Tak! To naprawdę wspaniałe jak się o nas „troszczycie”.
Nawet gdybym miał wolne ręce, nie tknąłbym tego żarcia! Cholerni ludzie
Madary!!
Wraz z trzaskiem
drzwi zdałem sobie sprawę jak tragiczna jest nasza sytuacja.
- To na nic. – Karin przypatrywała się pustce
obok mnie. – Madara celowo tak nas torturuje, chcąc nakłonić Sasuke-kun do
zmiany decyzji.
- Nie, tego mu nie wolno – powiedział
wystraszony. – Szefie… - i wbił we mnie wzrok. – Chyba nie masz zamiaru przejść
na złą stronę mocy przez doskwierający głód… i zmęczenie.
Pokręciłem głową.
Dziwne. To zagranie
wydawało mi się zbyt banalnie jak na Madare.
- Może specjalnie dał mi całą noc na
przemyślenia? Chciał, żebym zdążył się do niego przyłączyć… - nad wyraz cicho
wysunąłem własną hipotezę. Świadomość obecności Reiko tuż za ścianą
doprowadzała mnie do większej wściekłości.
Łańcuchy zaszczękały;
Juugo zmienił pozycję.
- Na pewno jest na to przygotowany. Mógłbyś
przecież go oszukać.
- Oszukać? – gdzieś w tle zaszumiał głos
Suigetsu.
- Bo… mógłbyś udać, że decydujesz się na
zniszczenie Konohy… - szeptał. – Na przykład wmówić mu, że dotarło do ciebie
jak ważna jest zemsta za klan Uchiha.
- To nie wypali – Karin wyglądała jakby z
trudem powstrzymywała łzy. – Nie zapominaj, że Sakura jest w ciąży, a Madara to
wie. To byłoby zbyt podejrzane, gdyby Sasuke ot tak zdecydował się na zabicie
jej i własnego dziecka.
Ponieważ nigdy na
swojej drodze nie napotkałem Uchihy, któremu brakowałoby piątej klepki,
musiałem przyznać jej rację. Nawet ja nie byłbym na tyle okrutny, by z zimną
krwią zamordować nową rodzinę. Madara wie co się stało z moim klanem. Wie, że
nie dopuściłbym, żeby historia zatoczyła koło. Piętnaście lat temu syn zabił
cały klan, matkę i ojca. Teraz ja miałbym zrobić to samo ukochanej i
nienarodzonemu dziecku?
Nigdy!
Madara już od chwili,
gdy Sakura wyznała mi o ciąży wiedział, że jego plan legł w gruzach.
- Hej… - Suigetsu szurał butami o podłogę.
Jego głos był słaby i cichy. – A gdyby tak nie doszło do spotkania z Madarą?
- O czym ty mówisz? – z namysłem zmarszczyłem
czoło.
Jego sposób myślenia
od zawsze był dla mnie zagadką. Mój umysł nawet nie ośmielił się snuć domysłów,
co i tak przychodziłoby mu z trudem w takim stanie. Poza tym byłem potwornie
zmęczony. Myśli o Sakurze, dziecku i wiosce perfekcyjnie przeszkodziły mi w
odpoczynku. Dodatkowo ta niefortunna pozycja…
Suigetsu skulił się i
wodził niepewnymi oczyma po każdym zakamarku pomieszczenia. Zatrzymał się
dopiero na drzwiach.
-Reiko – ściszył głos do minimum. – Reiko jest
za drzwiami. Może powiedziałbyś mu, że zmienisz zdanie i kazałbyś się
zaprowadzić do Madary?
Gapiłem się na niego
z otwartymi ustami.
- Genialnie – powiedziała ochoczo Karin. – W
drodze zdążyłbyś użyć Sharingana, lub… - jej entuzjazm znienacka zgasł. –
Gorzej jeśli zostaniesz w kajdankach…
- Niekoniecznie. – Suigetsu bronił swojego
(też bym walczył, gdyby udało mi się wymyślić swoją pierwszą, dość skuteczną
strategię). Wskazał na kruszącą się ścianę za sobą. – Łańcuchy są przymocowane
do ściany. Jeśli Reiko chciałby zaprowadzić Sasuke do Madary musiałby go
uwolnić.
- A jeśli zawoła Madare tutaj? – przypomniałem
sobie. – Wtedy…
- Zażądasz rozmowy na osobności – przerwał mi
Juugo.
Tak, to rzeczywiście
mogłoby się udać.
- Świetnie! – gdyby nie kajdanki, Hozuki z
całą pewnością klasnąłby w dłonie.
- Więc mamy plan, przynajmniej na początek –
starałem się przybrać obojętny wraz twarzy. W środku aż płonąłem. Ogień, który
swoją intensywnością wyznaczał wiarę na powodzenie, rozżarzył się. Choć był
marnym wytworem mojej wyobraźni, z powodzeniem zagrzał mnie do walki. Gdybyśmy
tylko wcześniej zdawali sobie sprawę z faktu, że jesteśmy pilnowani… Miałbym
sporo czasu na wyjaśnienie wszystkiego z Sakurą, a także uzbrojenie Konohy i
przygotowanie jej na atak.
Ale jest plan,
powtórzyłem w myślach.
Wymieniłem się
spojrzeniem z każdym członkiem Taki.
- Czas odegrać scenkę – mruknął Hozuki,
używając tonu spiskowca.
S
A K U R A
Kilka dni temu
siedziałam z Sasuke na tym pagórku. Kilka dni temu dyskutowaliśmy o masakrze w
klanie Uchiha i przeglądaliśmy stare raporty, wspólnie dumając nad wysuniętymi
wnioskami. Kilka dni temu stałam… tam. Stałam tam z nim i wtulałam się w jego
tors.
Nawet jeśli nic nie
było wtedy pewne, a atak na Konohę wciąż aktualny…
Boże, jaka ja byłem
wówczas szczęśliwa. Sasuke był obok. Mężczyzna moich marzeń, mężczyzna, z
którym tak wiele przeżyłam. Gdybym tylko mogła go spotkać… Cofnąć czas… Gdybym
wiedziała, że tamtego dnia odejdzie bez słowa, rozegrałabym to zupełnie
inaczej.
Ale to spowite magią
miejsce, drastycznie się zmieniło.
Raz za razem przed
oczami przebiegła mi sylwetka mężczyzny, lub kobiety. W każdym razie byli to
członkowie gruby, którą Naruto i Hinata zatrudnili do przygotowań. Polana była
obstawiona stołami i krzesłami, drzewa wokół dekorowały pastelowe kwiaty.
Przepięknie migotały na tle zachodzącego słońca. Szkoda tyle, że nie zaszczycił
nas swoją obecność. Nad głowami gości i wynajętych ludzi wisiały ciemne,
ociekające grozą chmury. Jakiż mógłby być ich cel, jak nie powiadomienie o
zbliżającej się burzy? Pewnie i tak…
- Och, Sakura! – słysząc gruby i zaskoczony
głos podskoczyłam w miejscu i omal nie zleciałam z drabiny. Mężczyzna za mną
zaczął panikować, wyrażając to jakimś bełkotem, podczas gdy ja z zaciśniętymi
oczami przytrzymałam się drzewa. – Przepraszam! Nie chciałem cię przestraszyć.
Westchnąwszy, otarłam
pot z czoła i powoli zeszłam w dół.
- To i tak był już ostatni kwiatek – jako
dowód wskazałam na pusty koszyk, który spoczywał obok drzewa.
- Nie wiedziałem, że pomagasz w
uroczystościach. Naruto mówi mi, że ostatnimi dniami nie czułaś się najlepiej.
W ogóle ciężko było wyciągnąć z niego jakieś informację – powiedział niby od
niechcenia, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Jednocześnie
postanowił toczyć wzrokiem po mojej osobie, kryjąc wewnątrz wszelakie emocje.
- Już mi lepiej – wykrztusiłam. Mogłam tylko
pogratulować Eizo idealnego wyczucia czasu. Czy on nie wie, że dopadły mnie już
wystarczające wyrzuty z powodu wplątania jego osoby w moją ciążę? Dodatkowo
musi się jeszcze zjawiać z tym dziwnym półuśmiechem przyklejonym do twarzy.
- Pięknie wyglądasz – włożył ręce do kieszeni
ciemnych spodni roboczych.
- Dziękuję.
- Podobno zamieszkałaś z Naruto i Hinatą… -
wzruszając ramionami, kopnął niewinny kamyczek leżący na ziemi. Po którymś
razie uderzył w moją stopę, odbierając Eizo zabawę.
Milczałam.
- Jeśli chcesz w każdej chwili mogę dać ci
nasz stary dom – powiedział ożywiony. – Ja i tak w nim nie mieszkam. Za dużo
wspomnień…
Złych wspomnień,
dodałam w myślach.
Ale kulturalna wersja
mnie pokręciła głową i z ulgą przyjęła postawę byłego narzeczonego. To byłby
Armagedon, gdyby wśród całego chaosu procesu myślowego, dołączyłoby się jeszcze
dawne zachowanie Eizo. Może to dziwne, ale poczułam do niego wdzięczność. Być
seryjnym gwałcicielem i tyranem przez tyle lat i ni z tego ni z owego
zrezygnował z wcześniejszego stylu życia… Szacunek murowany.
- Sakura?
Ach, tak! Przecież ją
wciąż milczę…
- Nie trzeba – przez moje zdezorientowanie
wyszło to na sztuczne. Tak jakbym robiła jakieś aluzje, prosząc, aby bardziej
brnął i spróbował mnie przekonać. Postanowiłam wzmocnić czymś moją
wiarygodność: – Z Naruto i Hinatą dobrze mi się żyję. Fakt, że jestem dla nich
niepotrzebnym balastem, ale zaraz po przyjęciu będę walczyła o ponowne
przyjęcie do szpitala. Zresztą Naruto mi w tym pomoże. Nadal w końcu mam tytuł najlepszego
Medyka w Konoha.
Eizo oblizał nerwowo
wargi. Cały był jakiś przybity i nieswój. Długo się nie widzieliśmy, ale
ostatecznie sama zgodziłam się, aby Hinata zaprosiła go na uroczystość. Naruto
wypierał się do samego końca i nie podzielał zdania żony.
Mimo
wszystko to ojciec jej dziecka… Zapadła decyzja, a
wraz z nią ostatni argument.
Ale Eizo nie jest
ojcem! Wtedy chyba bym oszalała! Poczułam ile jest we mnie agresji, ale
musiałam ją stłumić. Cokolwiek by teraz nie działo się w moim wnętrzu, jestem
bezsilna. Pragnęłam ruszyć za Sasuke i odszukać go, ale biorąc pod uwagę zdrowy
rozsądek… nie mam żadnych poszlak.
- Brzuszek rośnie? – na właściwą planetę
sprowadza mnie cichy chichot blondyna. Przeczesał ręką włosy i delikatnie
dźgnął mnie blisko pępka.
Jego teksty na
podtrzymanie rozmowy są niepodważalnie banalne i tandetne.
- Nie minęły nawet dwa miesiące – tym razem
nie byłam w stanie zatrzymać nutki rozzłoszczenia.
- No tak… w końcu będzie trzeba czekać, aż
dziewięć miesięcy. Ciekawe jak będzie wyglądało… Oby tylko miało jak najmniej jego cech.
Pomijając, że słowo
„jego” wymówił jak imię najpodlejszego zbrodniarza, zrobił coś jeszcze.
Wspomniał o nim, dodatkowo oczerniając. Na czole pojawiła mi się bruzda
wściekłości, a im dłużej na niego patrzyłam tym mniej przystojny mi się zdawał.
Nawet odstające kędziorki przestały robić na mnie wrażenia. Nawet wielkie
błękitne oczy, w których się zakochałam…
Eizo był prostakiem i
kretynem!
Ale ten najpodlejszy
zbrodniarz nauczył mnie jednego. Aby nie okazywać swojej wściekłości tam, gdzie
to niepotrzebne i starać się zachować spokój do samego końca.
Więc ruszyłam tym
śladem i zamiast wybuchnąć gniewem, prychnęłam, umieszczając dłoń na brzuchu i
delikatnie go gładząc.
- Naprawdę? Ja wręcz przeciwnie. Chcę, żeby
miało jak najwięcej jego cech. Było tak samo odważne, bystre i mądre. Wybaczę
dziecku, jeśli czasami będzie aroganckie, bo nadrobi to wszystko innymi
pozytywnymi cechami. Krótką mówiąc: mógłby być jego idealną kopią, a ja była
bym wtedy najszczęśliwszą kobietą na świecie.
Miło patrzyło się,
jak oczy Eizo stopniowo się rozszerzają, a usta idą ich śladem. Oczywiście nie
używałam luzu, nonszalancji i naturalności, tylko hardo spoglądałam mu w oczy,
podkreślając swoją wściekłość ostrym tonem.
C i s z a.
O tak! Zdesperowane
matki kontra prostaki. Jeden do zera.
Uśmiechnęłam się
lekko, ukradkiem pilnując mimiki blondyna. Nieprzerwanie stał wryty w podłoże i
sama już nie wiedziałam czy jego usta otwierają się w celu wypowiedzenia jakiś
słów, czy być może po prostu dopadł go szok.
Przecież Sasuke jest
wspaniały. Nie zakochałabym się w człowieku, który pozostawiłby ciężarną
kobietę na pastwę losu i nigdy nie powrócił. Szarpiący ból niepewności w klatce
piersiowej, który dotąd towarzyszył mi dwadzieścia cztery godziny na dobę nagle
zelżał. Odwróciłam się w stronę, gdzie piętrzyły się niezliczone ilości drzew i
gdzie kilka dni temu zniknął Sasuke.
Wrócisz,
prawda?
- Hej, hej! A co ty tu robisz? – napięty ton
był skierowany do Eizo. W ciemnościach okolicy, spowodowanych przez chmury,
jedynym rażącym elementem był płaszcz Szóstego Hokage, który kręcił
niezadowolony palcem wskazującym i śpieszył w naszą stronę. – Sakura-chan!
Przepraszam cię…
- Naruto, ja… - Eizo w okamgnieniu zwrócił się
w jego stronę z przestrachem.
Uzumaki ścisnął jego
bluzkę w żelaznym uścisku i potrząsnął nim rozdrażniony.
- Miałeś nie zbliżać się do Sakury-chan! Już
wystarczająco namąciłeś w jej życiu!
- Naruto… On tylko chciał zapytać się mnie o
samopoczucie – próbowałam ratować sytuację, ale zostałam zbyta kpiarskim
prychnięciem. Wreszcie znalazłam w sobie tyle odwagi, żeby chwycić pusty koszyk
i bez słowo wyminąć tą dwójkę. – Nie chcę już więcej z nim rozmawiać…
Zawsze broniłam Eizo.
Nawet kiedy byłam już wolna od jego tyrani próbowałam wmówić Naruto, że
wspierał mnie w organizacji Sasuke i był, kiedy tego potrzebowałam. Ale Uzumaki
ma własne zdanie, święte zdanie, którego nie zmieni. I wtedy po raz pierwszy
uderzyła we mnie myśl, że jego zdanie jest wręcz doskonałe. Naturalnie Szósty
Hokage był nieco zdezorientowany moją nagłą zmianą, ale szybko wykorzystał to w
słownej walce.
- Słyszałeś? – zawarczał Eizo prosto w twarz.
– Zgodziłem się, żebyś był na naszej rocznicy, ale jeśli jeszcze raz zobaczę
jak rozmawiasz z Sakurą-chan to gorzko tego pożałujesz!
- Chcę jej pomóc! – buntował się. – To, że nie
jesteśmy już parą… nie oznacza, że przestałem ją ko… znaczy się, jestem nadal
jej przyjacielem.
Położyłam dłoń na
ramieniu Naruto.
- Odpuść – szepnęłam. – Nie opłaca denerwować
się przed tak wielkim dniem – teraz nie musiałam zmuszać się do uśmiechu. On
sam wpełzł na moją twarz i rozpromienił moje wnętrze.
To
zabrzmi głupio, lecz dzięki Eizo zrozumiałam
jak mało wiary pokładam w Sasuke. Miałam pecha do mężczyzn, ale nie
zakochiwałam się w nich, jeśli nie mieli w sobie odpowiednich cech, a w Sasuke
wierzyłam od samego początku… i będę wierzyć do samego końca.
Matko myślałam ,że to wszystko nie będzie takie skomplikowane wiesz co masz bardzo szeroką wypowiedz to podziwiam w twoim blogu.Eh... trzeba przyznać ,że się napracowałaś :).
OdpowiedzUsuń