- Sakuro proszę cię, otwórz drzwi. O wiele
łatwiej byłoby twoim przyjaciołom, gdybyś zaczęła współpracować! – wzdrygnęłam
się, słysząc głos mojej dawnej pani psycholog. Twarz przecięta zmarszczkami
zatroskania, drobne miodowe oczy i orzechowe włosy, zawsze upięte w wysoki i
elegancki kok; jej obraz zmaterializował się w mojej głowie, przestawiając
perfekcyjnie każdy najmniejszy detal. Zdziwiłam się słysząc jej ton. Widocznie
nie doceniałam Naruto i Hinaty. Posunęli się aż tak daleko myśląc, że coś
osiągną.
Ktoś westchnął.
- Widzi pani! Tak jest za każdym razem. Sakura-chan
od kilku dni siedzi zamknięta w pokoju. Z nikim nie rozmawia, nikogo tutaj nie
wpuszcza. Zaczynam się martwić – głos blondyna ocieka bezsilnością i
frustracją.
- Ponadto nie udziela odpowiedzi na żadne
pytanie! Do teraz nie wiemy dlaczego późnym wieczorem znalazła się na tym
wzgórzu z raportami – wtrąciła się Hinata.
- Ja rozumiem, że przechodzi kryzys i może
mieć lekkie paranoje. W końcu rozstała się z facetem, a zaraz potem okazało
się, że jest z nim w ciąży. No i przez długi czas…
- Tak, tak wiem. Opowiadaliście mi to już…
Poczułam się
nieswojo. Czy oni w ogóle zdają sobie sprawę z tego, że słyszę każde
najmniejsze słowo? Z niecierpliwością czekałam, aż ostatecznie któreś z nich
odpuści i skieruje ku stopniom. Ale oni uparcie stali pod tymi drzwiami. Ja
pragnęłam jedynie stanowczego tupotu kroków, które dałby mi znak, że na parę
chwil mogę zamknąć się w swoich myślach.
Sasuke odszedł…
Pozostawił mnie bez
odpowiedzi. Wiedziałam, że wtrącenie państwa Uzumaki’ch odegrało tutaj swoją
rolę, lecz mimo to nie mogłam pozbyć się rozpaczy po tym, jak bezceremonialnie
pozostawił mnie i dziecko na pastwę losu.
Otarłam kolejne łzy,
które wezbrały się w moich oczach.
Wtedy coś grzmotnęło
w drzwi.
- Sakura do licha! – Naruto puściły nerwy. –
Jak mamy ci pomóc, skoro nie chcesz nam nic powiedzieć?!
Napełniłam płuca
świeżą dawką powietrza i otarłam twarz o kołdrę.
- Nie potrzebuję waszej pomocy! Mi już nic nie
pomoże! Po prostu pozwólcie mi poczekać na atak Madary w spokoju! – ryknęłam.
Za wiele emocji wylało się ze mnie w jednej chwili, jednak poczułam się
znacznie lepiej. Wydobyłam z siebie zaledwie jedną tysięczną tego co we mnie
drzemie, ale póki co, nie miałam zamiaru dzielić się większą ilością.
- Sakuro, na pewno uda mi się znaleźć sposób,
aby ci pomóc – kolejne nic nie warte zapewnienia pani psycholog. Nawet do
sprawy z Eizo nic nie wniosła! – Musisz być silna. Z takim podejściem nie
pozbędziesz się tego smutku. Otwórz swoje serce i…
Pierdu, pierdu…
- Takimi gadkami nic nie osiągniemy!
- Naruto, uspokój się! – Hinata wkroczyła do
akcji i mogłam tylko wyobrazić sobie jak zabija męża spojrzeniem. – Ta pani
jest profesjonalistką i wie co robi. Jestem przekonana, że pomoże Sakurze.
- To już pięć dni…
- I nasza ostatnia nadzieja.
I co?! Mam wyjść i
siać smutek po całej powierzchni ich mieszkania? Nie sądzę. Niech już lepiej
pozwolą mi upoić się samotnością i zamknąć w rozpaczy. Nic nie jest w stanie
załatać następnej dziury w mojej duszy, której wykonawcą jest Sasuke. Po raz
drugi…
Za pierwszym razem
miałam więcej zapału…
Oparłam się na
parapecie, oddając się pięknu płynącego z zachodzącego słońca. To już pięć dni…
pięć dni ciszy i milczenia ze strony Uchihy. Pięć dni cierpienia.
Ktoś znów z impetem
uderza w drzwi.
- Sakura-chan!
- Dajcie mi wreszcie spokój! – włączyłam się
po raz drugi. Emanowała ode mnie złość i liczyłam na to, że właśnie to ich
zniechęci.
- Posłuchaj mnie! – niemal słyszę jak Naruto
zgrzyta zębami. – Jutro ja i Hinata obchodzimy rocznicę, wiesz o tym prawda?
- Nasłuchałam się tego przez kilka ostatnich
dni – bąknęłam.
- Właśnie! Hinatka bardzo się cieszyła, że
będziesz obecna. Nie było cię z nami pół roku i nagle znikąd ANBU znajduje cię
porzuconą w lesie, akurat kilka tygodni przed naszą rocznicą! A teraz… ni stąd
ni zowąd znajdujemy cię zapłakaną na wzgórzu. Rozumiem, że przeżywasz ciężkie
chwilę, ale litości… daj sobie pomóc! Może udział w przyjęciu ci pomoże!
A może on ma rację?
Co jeśli Sasuke
siedzi teraz w Sali Narad w towarzystwie Taki i z kamiennym sercem planuje
gdzie najlepiej uderzyć w naszą wioskę. Aż podskoczyłam w miejscu, wyobrażając
sobie jego zacięte spojrzenie i pogardliwy śmiech, sugerujący zbliżającą się
zemstę.
Ja nie chcę być
gorsza!
- Co konkretnie chcecie, żebym zrobiła? –
zapytałam po dłuższym milczeniu. Nie byłam w stanie ukryć drżenia w głosie. –
Nawet nie mam odpowiedniej sukienki na tą uroczystość. Nie mam pieniędzy, nie
mam domu… jestem tylko ciężarem i jeszcze zatruwam wam życie. Nie lepiej, żebym
właśnie została w domu i…
Raz jeszcze drzwi
stały się ofiarą potężnego ciosu. Spodziewałam się usłyszeć kolejne wyrzuty ze
strony Uzumaki’ego, ale wtedy dobiegł mnie surowy głos Hinaty.
- Sakura! – rozwarłam oczy z niedowierzenia.
Hinata rzadko okazywała złość. Zwłaszcza względem mojej osoby. – Jak śmiesz
mówić, że jesteś dla nas ciężarem?! Jesteś moją przyjaciółką! Zawsze mogę ci
pomóc i teraz kiedy przeżywasz ciężkie chwilę… zrobię wszystko, aby na twoją
twarz wrócił uśmiech, rozumiesz mnie?! Jeśli w tej chwili nie wyjdziesz z łóżka
i nie porozmawiasz z panią psycholog i jeśli jutro rano nie będziesz gotowa na
wielkie zakupy to przysięgam ci, że mnie popamiętasz! Dotarło to do ciebie?
Otwierałam usta kilka
razy, ale zamykały się równie szybko i nieoczekiwanie. Ton pani Uzumaki
sprawił, że na mojej skórze zawitała gęsia skórka.
- Ja…
- Ja się ciebie boję! – w słowo wciął mi się
Naruto. Wyobraziłam sobie jak z przerażeniem cofa się kilka kroków w tył.
- Tobie nic nie zrobię – zapewniła go. – Ale
Sakura ma się czego bać. Przechodzi teraz kryzys i jeszcze bezczelnie
stwierdza, że jest dla nas ciężarem! No to jest niedorzeczne!
- Hinatka, nie tak nerwowo! Myślałem, że to
kobiety w ciąży mają humorki i szczerze mówiąc przygotowywałem się na to ze
strony Sakury-chan… – ostatnie zdanie burknął ledwo dosłyszalnie, ale nie uszła
ona mojej uwadze.
Zaśmiałam się. Nie
było to zbyt donośne, ani nastrojone optymizmem, ale jak na początek…
Po chwili do mojej
salwy dołączyła się pani psycholog. Jej perliczy śmiech idealnie wgrał się w
utworzony przeze mnie rytm.
- No proszę, proszę! Chyba nie jest tak źle
jak zakładałam na sam początek. Sakuro? Czy będziesz łaskawa poświecić mi
trochę czasu? Nie musisz mi się zwierzać, wystarczy, że opiszesz to, co czujesz.
Zrobię wszystko co w mojej mocy. Obiecałam to już Czcigodnemu Hokage.
Teraz podeszłam do
tego z większym entuzjazmem.
Jeśli Sasuke spiskuje
przeciwko wiosce i nie dba o to, że bije we mnie serduszko naszego dziecka…
dlaczego ja mam cierpieć za naszą dwójkę? Chwiejnie podeszłam do drzwi i z
tłukącymi się po głowie wątpliwościami nacisnęłam na klamkę.
S
A S U K E
Zimna fala dreszczy
uderzyła we mnie niczym masa ciepłego powietrza w upalne dni. Drżałem. Nie
odczuwałem komfortu, ani wygody. Kilka kości upominało się o swojej obecności i
powodem ich protestu bynajmniej nie był mój sędziwy wiek. Wchłonąłem do płuc
świeżą dawkę powietrza i momentalnie obtoczył mnie zapach stęchlizny.
Skrzywiłem się i zakaszlnąłem.
- Sasuke, nareszcie! – z dala dobiegł mnie
czyiś głos. Niepewnie otworzyłem oczy. Lękałem się tego co zastanę, bo nawet
obecność Suigetsu nie była w stanie ukoić moich nerwów.
Ledwie zdołałem
oswoić się z ciemnych i ponurym otoczeniem, a już poczułem ciężki metal na
nadgarstkach. Roztargniony spróbowałem poruszyć rękoma. Na próżno. Histeria
wzięła nade mną górę. Spojrzałem w tył i omal nie wyszedłem z siebie widząc
łańcuchy rozciągające się po całej ziemi. Prześlizgnęłam wzrokiem w bok. Rażące
włosy Suigetsu zamigotały mi przed oczami. Oniemiałem.
- Zaraz ci wszystko wyjaśnię – powiedział ze
słabym uśmiechem. On był spokojny, podczas gdy mnie ogarnęła prawdziwa
paranoja. Dopiero teraz spostrzegłem ciemne, brudne cegły naznaczone
przepływającym czasem. Karin i Juugo siedzieli obok Suigetsu. Ich ręce, tak
samo jak moje, były unieruchomione za plecami ciężkim metalem, przypominającym
kajdanki. Nie wyczuwałem ich energii. Zacząłem się wiercić, ale Suigetsu
westchnął przeciągle i spuścił głowę. – To na nic Sasuke. Blokują przepływ
naszej chakry. Madara dobrze to sobie wykombinował…
- Co się dzieje u licha? – emocje wzięły górę.
Juugo patrzył na mnie ze współczuciem i naraz jego oczy otwierają się szerzej,
niż kiedykolwiek widziałem. – Gdzie Madara?! – ryknąłem.
- Jesteśmy w jakiś lochach. Madara użył na nas
Jutsu Hipnozy. My obudziliśmy się wczoraj. Tobie zajęło to więcej czasu.
Zaatakował nas od razu jak wyruszyłeś do Sakury – wyjaśnił Juugo.
Nareszcie jakieś
konkrety!
- Gdzie jest teraz? Gdzie my w ogóle jesteśmy?
Jak na zawołanie
przypomniałem sobie moment, kiedy oznajmił mi, że zaraz dołączę do swojej
organizacji. Na samą myśl dostałem gęsiej skórki. W dodatku to pomieszczenie.
Ciasne i ciemne. Ze wściekłości zacząłem dygotać. Każda komórka mojego ciała
domagała się obecności Madary, ale wtedy z rozmyślań wyrwał mnie Suigetsu.
- Podobno jesteśmy blisko starej kryjówki. Tak
nam mówił, kiedy tu był.
- Co z nią? – brodą wskazałem na Karin, której
głowa wisiała niczym u szmacianej lalki.
- Zasnęła. A właśnie… chcesz może jeść? –
prychnął obruszony i nogą nakierował mnie na nadgryziony bochenek chleba, który
spoczywał na zabrudzonych cegłach.
- To nie czas na żarty – warknąłem.
- Nie żartuję sobie! Minęło pięć dni.
Najwyższa pora, aby coś zjeść!
- Nie denerwuj mnie chociaż tutaj! Gdzie u
licha jest… - nie dokończyłem. Słowa Suigetsu dopiero teraz zrobiły swoje w
moim mózgu, gdzie wszystko było już wystarczająco zagmatwane. – Pięć dni? –
powtórzyłem po nim jak echo.
- Madara użył na nas Jutsu Hipnozy… kiedy
Karin była pod jego wpływem pomógł jej Eizo. W naszym przypadku musieliśmy
czekać, aż skończy się jego czas. I tak mieliśmy szczęście. Juugo powiedział
mi, że normalnie pod jego wpływem można być nawet około dwóch tygodni…
Bla, bla, bla! Mam w
dupie problemy innych! Minęło cholerne pięć dni, a Sakura jest w ciąży!
Sfrustrowany raz jeszcze podjąłem się próby wyrwania upartym kajdankom, ale
spotkałem się jedynie z pulsującym bólem na nadgarstkach.
- Szefie, mówiłem ci już, że… - zaczął Hozuki,
ale ja okrutnie mu przerwałem.
- MADARA!!! – diabli wiedzą skąd wzięła się w
moich płucach taka potężna siła. Ja byłem świadom tylko tego, że wiodła mną
złość i niedowierzenie i że prawdopodobnie obudziłem Karin. – Co on planuje? Mówił wam coś? – syknąłem do
towarzyszy.
Wyglądali na
przestrasznych, ale Juugo w miarę szybko odzyskał głos.
- Madara chce zaatakować Konohę. Czeka na
twoją decyzję.
- Moją decyzję? – zdziwiłem się.
- Hej! Skąd to wiesz? – dołączył się Suigetsu.
– Przecież on nic nam nie mówił. Oprócz tego, że czeka na przebudzenie Sasuke.
- Domyśliłem się – odpowiedział, ale ja i tak
zrozumiałem, że nie mówi szczerze. Chrzanić to! Najważniejsze, że znał plan.
Wbił we mnie wzrok i ciągnął dalej: - Madara twierdzi, że da ci jeszcze
ostatnią szansę i zaatakuje z tobą Konohę. Jeśli się nie zgodzisz, on …
Coś zaszczękało za
masywnymi drzwiami. Karin podniosła głowę i zamrugała jak sowa, a ja zacisnąłem
pięści. Wiedziałem bowiem kto zaszczycił nas swoją obecnością. Już z dala
wyczułem ten odór kłamstwa i oszustwa.
- Zresztą zaraz sam się dowiesz – mruknął
płowo-włosy.
Z zapartych tchem i
niespokojnie bijącym sercem wpatrywałem się w mosiężne metalowe drzwi. Coś
trzasnęło, potem znowu zaszczekało, aż ostatecznie wrota się uchyliły. Skrzyp
był tak ostry i przeciągły, że nie mogłem powstrzymać się przed skrzywieniem.
- Do jasnej cholery… - Karin mruczała coś w
tle, ale dla mnie było to zwyczajnym, nie wartym uwagi szumem. Ze wściekłością
spoglądałem na czarny płaszcz opanowany przez dziko czerwone chmurki.
Przede mną stanął
członek mojego klanu. Mój żołądek fiknął kozła na myśl o łączących nas więzach
krwi. Patrzył na mnie z góry, błyszcząc tryumfem i wszechpotężną dumą. Tak
jakbym właśnie został wyeliminowany z Uchihów, a on stanął na czele
wszystkiego.
- Gratulacje Sasuke. Jutsu Hipnozy wreszcie
zakończyło swoje działanie także w twoim przypadku.
- Draniu… - zazgrzytałem zębami. Mimo
przekonania o bezsilności, wyrywałem się i wierciłem, licząc na to, że być może
upiorne łańcuchy rozerwą się za pomocą magicznej siły.
Z jego wnętrza
wydobył się gardłowy śmiech.
- Niee… To nie ja jestem draniem, tylko ty!
Zamiast skupiać się na celach, poddałeś się w imię jakieś tam miłości! Przecież
to śmieszne… Sasuke Uchiha. Nigdy nie spodziewałem się, że tak mnie zawiedziesz.
Nienawidziłem gdy
wypowiadał się na temat tego pokręconego uczucia. Powód był prosty. Sam
zaczynałem dumać nad jego sensem i nigdy żadnego nie odszukałem. Miłość rodzi
się, a potem kończy. Jej płomień wygasa i pozostaje osamotniony na porywistym
wietrze.
Karin przyciągnęła
kolana pod samą klatkę i wypuściła powietrze ze świstem.
- Nie słuchaj go, Sasuke-kun! – kątem oka
dostrzegłem jak Juugo się uśmiecha. – Jak można określać miłość słowami „jakaś
tam”? Miłość to piękne, niekończące się uczucie i… cieszę się, że nawet Sasuke
ono dopadło.
- Dopadło? – zawtórował Suigetsu. – Chcesz
powiedzieć, że Sasuke…
- Zakochał się – nie miałem odwagi krzyżować
spojrzeń z Juugo w momencie, gdy wypowiadał te słowa. Spuściłem wzrok i znów
zatrząsnąłem dłońmi z nadzieją na przybycie nadprzyrodzonych zdolności.
Powietrze ponownie
rozbrzmiało śmiechem Madary. Tym kpiarskim, aroganckim, tym niezwyciężonym…
- Właśnie! Zakochał się! I jak skończył?
Uwięziony w lochach dawnej kryjówki. Osamotniony i słaby, bez żadnych jasnych
przebłysków na przyszłość…
- Hej, wypraszam sobie! Może jesteś ślepy, ale
Sasuke wcale nie jest sam – Hozuki wykrzywił usta, jak gdyby przez przypadek
napił się kwaśnego mleka. Zaraz jednak uniósł kąciki do góry. – Sasuke ma nas!
Swoją organizację! I jakąkolwiek decyzję podejmie, my będziemy kroczyć jego
ścieżką!
Rój motyli,
uwięzionych w moich brzuchu, momentalnie zerwał się do lotu, powodując
przyjemne dreszcze.
Nawet za maską Madara
nie był w stanie zataić niezadowolenia.
- Wy już mu nie pomożecie. Przybyłem tu w
konkretnym celu. Sasuke… - delikatnie szturchnął stopom moje kolano. Nie
podniosłem wzroku. – Masz wybór. Uwolnię cię jeśli zniszczysz ze mną Konohę. I
nie próbuj żadnych sztuczek. Mam kilka asów w rękawie. Jeśli odmówisz… jutro
rano wyruszam z całą armią na wioskę i…
- Nie musisz kończyć przemowy – wciąłem się. –
Stracisz niepotrzebnie ślinę, bo przecież to powinno być dla ciebie oczywiste,
że absolutnie nie dołączę się do twojego planu – wydawało mi się, że Taka
odetchnęła z ulgą w tym samym momencie. - Oszukiwałeś mnie, pogrywałeś ze mną,
chciałeś wykorzystać do własnych celów. Wcale nie chcesz zniszczyć Liścia za
nasz klan. Dobrze wiedziałeś, że wszyscy odpowiedzialni za katastrofę już dawno
nie żyją. Masz w tym własne interesy, prawda?
- Tak jest! – cichy szept Suigetsu.
- Ja tam nic nie mam do Konohy – wsparcie
Karin.
Starszy Uchiha toczył
krytycznym spojrzeniem po naszych twarzach, by finalnie odwrócić się do nas
plecami i prychnąć, nie zapominając o dumie i ważności.
- A więc odmawiasz? Rezygnujesz z takiej
szansy na rzecz Haruno?
Zwinąłem rękę w
pięść, wbijając paznokcie w dłoń, aż skarcił mnie pulsujący ból. Czeluść milczenia
potraktował jako potwierdzenie na wcześniej zadane pytania.
- Cóż mi pozostało? Zaraz przyszykuję armię,
ale wiedz, że nie odpuszczę Haruno. Nie za to, co narobiłeś. Krew klanu Uchiha
nie może zmieszać się z krwią kogoś tak bezużytecznego i mało znaczącego. Ona
będzie moim pierwszym celem. Ona i to monstrum, które w niej siedzi.
- Zmieszać się?
- Monstrum?
W pomieszczeniu było
nas zaledwie pięciu, a szepty w okamgnieniu nabrały na sile, jak gdybyśmy
znajdowali się pośrodku morza ludzi, tłumów ciągnących się nieprzerwaną liniom.
Wyłącznie Juugo zachował zimną krew. Jak zawsze. Choć byłem na granicy
wytrzymałości, choć Sakurze groziło śmiertelne niebezpieczeństwo, a ja nie
miałem nawet chwili, aby oddać się refleksji na temat ojcostwa, w owym momencie
ta pewność płowo-włosego zaczęła mnie drażnić i irytować. To przecież było
nieludzkie. Reagować tak na każdą usłyszana informację, a przecież ciąża Sakury
powinna być dla niego największym absurdem…
- Sakura jest w ciąży? – Karin szybko oswoiła
się z nowymi informacjami. Z Suigetsu nie poszło tak łatwo.
- Co?! Ciąża?! Ale to znaczy, że wy… że wy… -
zrobił pauzę i zagryzł dolną wargę tak mocno, że na wierzch wydostała się
odrobina krwi. – Ach! Przecież to…Ał! Karin do cholery!
- Siedź już cicho! – skarciła go i dla
pewności jeszcze raz grzmotnęła w kolano. – Ręce może mam niesprawne, ale nogi
działają mi pełną parą.
- Żałosne – skomentował Madara. – Ale wygląda
na to, że zniszczę twoim przyjaciołom rocznicę.
- Rocznicę? – zdziwiłem się.
- Hokage i Hyuuga. Kręciłem się trochę po
wiosce i chciałem potwierdzić informację na temat jej ciąży. Przy okazji
dowiedziałem się, że twoja Haruno odizolowała się od świata zewnętrznego, bo
tak jak ty została oślepiona przez tak naiwne uczucia.
Więc podsłuchiwał nas
nawet w tym momencie. W tej przepięknej chwili, gdy po raz ostatni prowadziłem
z nią swobodną konwersację. Aż we mnie zawrzało. Widok Madary działał na mnie
niczym czerwona płachta na byka. Z rozwartymi oczami i zmarszczonymi brwiami
nieprzerwanie świdrowałem go wzrokiem. Nienawiść! Pałała we mnie nienawiść, a w
oczach zażyły płomienie ognia. Ale to nie Konohę chciałem zmieszać z błotem,
tylko mojego dawnego trenera.
Krople potu przecięły
moje policzki. Ostatni raz byłem w takim stanie podczas poznawania prawdy o
moim starszym bracie. Tyle, że wtedy wszystko było już stracone. A teraz?
Moja szansa nadal
migotała! Słabym, gasnącym płomieniem, ale jednak! Widziałem ją niewyraźnie
pośrodku ciemnej czeluści zasianej przez Madarę.
Rano, rano!
Madara jutro rano
ruszy na Liścia!
Pozostała mi jedna
noc, dwanaście godzin na obmyślenie sensownej strategii i uratowanie… mojej
rodziny. Dwa słowa należały do kategorii zakazanej, ale przyjemnej dla ciała i
duszy. Rodzina… taka jaką miałem dawnej, ale teraz to ja byłem przywódcą, głową
Uchihów.
Oblizałem nerwowo
wargi, obserwując jak Madara ulatnia się z pola widoczności, celowo robiąc to w
żółwim tempie. Naiwne jest to, że sądzi, iż mógłbym zmienić zdanie.
- Nie martwcie się. Być może tu jeszcze wrócę
i Karin dobrze wie w jakiej sprawie – powiedział warkliwym głosem. Te słowa
odciągnęły uwagę reszty od Madary.
Karin przygryzała
dolną wargę.
- Wszystko wam wyjaśnię.
Starszy Uchiha zszedł
z mojego pola widoczności .
O miłość trzeba walczyć.
Ta myśl stuprocentowo zmobilizowała mnie do dalszego działania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz