- Sasuke, tył! – usłyszałem rozpaczliwy głos
Naruto i raptem spojrzałem za siebie przez ramię. Ostrze Madary szybowało w
powietrzu niewiarygodnie zwinnymi i szybkimi ruchami. Ledwie czmychnąłem przed
kataną, a już zaatakował mnie po raz kolejny.
Z
pomocą przyszedł mi Uzumaki. Zablokował kunai’ami miecz oprawcy i zaklął
siarczyście pod nosem:
- Pożałujesz tego, słyszysz? Pożałujesz, że
odważyłeś się zaatakować moją wioskę!
Madara
patrzył na nas w natarczywy, intensywny sposób. Jego Sharingan dziwnie na mnie
oddziaływał. Nie czułem tego powszechnego napięcia między zdolnościami członków
klanu Uchiha. Uaktywniłem swój dar i byłem już solidnie rozzłoszczony jego
taktyką. Dałem Naruto znak, po czym oboje odskoczyliśmy w tyły.
- Coś jest nie tak – stwierdziłem szeptem.
- Mnie to mówisz? – prychnął. – Ta walka nie
ma sensu. Stoi w miejscu jak kołek i jedynie unika naszych naszych ataków oraz
broni, gdy się zbliżymy.
Mój
wzrok samoistnie zawędrował gdzieś w tył. Za ścianą jednego z budynków
wychylała się bujna czupryna Orichi’ego. Świdrował nas spojrzeniem wielkich,
przerażonych oczu. Nic dziwnego. Na naszych ciałach widniały już pierwsze ślady
walki. Deszcz wcale nie okazał się dobrym sprzymierzeńcem w tym wypadku.
Musiałem zmrużyć oczy i tylko dzięki Sharinganowi wyraźnie widziałem Uchihe.
- Jakiś plan? – dobiegł mnie głos blondyna,
który naraz zmiękł.
- Nie – odparłem szczerze. – Ale ja nie mogę
tu długo zabawić. Muszę znaleźć Sakurę.
- A ja Hinatę. Problem w tym, że ten kretyn
nas nie przepuści.
- Problem w tym, że ten kretyn dziwnie się
zachowuje – sprostowałem. Naruto spojrzał na mnie z zainteresowaniem, a ja
postanowiłem, że najlepiej będzie, gdy na własne oczy zobaczy moje
spostrzeżenie.
- Sasuke…
- Naruto, powiedz mi jaka jest najbardziej
znana umiejętność Madary? – spytałem stanowczym głosem. Nie patrzyłem na Uzumaki’ego.
Mierzyłem wzrokiem Madarę i aż ściskało mnie w żołądku na myśl, że miałbym być
teraz po jego stronie.
Uchiha
się zaśmiał.
- Kiepsko wam idzie. Zwłaszcza tobie Sasuke.
Spodziewałem się czegoś bardziej, hmm… - udał, że się zastanawia, po czym
pogładził czubek brody. – Widowiskowego. – dokończył.
- Naruto! – syknąłem szeptem, nadal oczekując
odpowiedzi.
- Najbardziej znana umiejętność, najbardziej
znana umiejętność – lamentował pod nosem. – Chodzi ci o… przenikanie?
- Przenoszenie poszczególnych części ciała do
innej czasoprzestrzeni.
Zerknął
na mnie z zażenowaniem:
- Nawet w takiej chwili musisz popisywać się
swoją wiedzą?
- To fachowa nazwa – warknąłem.
- Jasne, jasne! – zarzucał rękoma na wszelkie
możliwe strony. Parę chwil później gromił mnie spojrzeniem wściekłego zwierzęcia.
– Tylko, że teraz mamy za zadanie pokonać tego gościa! A więc skoro chodzi ci o
przenik… - uciął i odchrząknął. – To znaczy o „przenoszenie poszczególnych
części ciała do innej czasoprzestrzeni”… - No, no. Przez chwilę naprawdę nie
mogłem nasycić się widokiem tak mądrego Naruto. - … to co dokładnie miałeś na
myśli? Hej… Dlaczego tak się na mnie patrzysz?
- Może skończycie pogaduszki i zaczniecie
walczyć? – wtrącił Madara, który oddalony o parę metrów najwyraźniej tracił już
cierpliwość. Jego doniedawna odstające włosy, z powodu deszczu, były teraz
nieomal perfekcyjnie gładkie.
Naruto
zwinął ręce w pięści i obrócił się ku niemu:
- A ty może łaskawie nas zaatakujesz, co?
- Nie ma takiej potrzeby – powiedziałem,
sięgając po katanę. Uzumaki zamrugał jak sowa i nie spuszczał ze mnie oka.
- Hę?
- Po prostu obserwuj. Wtedy zrozumiesz co
miałem na myśli – usiłowałem powiedzieć to tak, aby wypowiedź była godna
dumnego i zdecydowanego członka klanu Uchiha. Chrząknąłem i zrobiłem krok
naprzód. – A wiec mówisz, że spodziewałeś się po mnie czegoś bardziej
spektakularnego? Dobrze. Postaram się z całych sił spełnić twoje oczekiwania.
- Nareszcie – zagrzany do walki wyciągnął
przed siebie ostrze. Znowu pozycja obronna? O co tutaj chodzi? Dlaczego sam nas
nie zaatakuje skoro jego prawdziwym celem jest zabicie mnie, Sakury i… naszego
dziecka?
Przełknąłem
ślinę. Do serca wsączyła mi się porządna fala ciepła i to przedziwne ukłucie.
Będę
ojcem…
Psiakrew!
Sasuke skup się! Wspomogłem ten proces i pomasowałem sobie skronie.
Koncentracja, spokój, analiza ruchów i strategii przeciwnika.
Ostatni
raz zerknąłem na Naruto, a potem na Orichi’ego. Byli skupieni do granic możliwości
i wręcz pożerali mnie wzrokiem.
- Dobrze – powietrze uleciało ze mnie wraz z
głośnym świstem. Popędziłem przed siebie i idealnie wycelowałem kataną w klatkę
piersiową Madary. Biegłem galopem i naprawdę sądziłem, że takim sposobem zmuszę
go do użycia tej techniki. Struny głosowe zawibrowały, kiedy wydobyłem z siebie
domonośny okrzyk determinacji. Z całą
pewnością wygodniej byłoby dla niego gdyby wykorzystał tą swoją cholerną,
denerwującą umiejętność, tą o której Suigetsu zawsze mówił: „jawnie
niesprawiedliwa”, tą z której słynie w całym świecie Ninja.
Rozległ
się szczęk nacierającego się metalu. Madara zablokował mnie swoim mieczem i
zyskał czas na ucieczkę. Z rozwartymi oczami obserwowałem jak jego ciało
ulatuje gdzieś na bok.
To
było potwierdzenie.
Coś
jest nie tak.
- Mam cię dość – rzucił warkliwie Naruto. Brwi
miał mocno zmarszczone i niewątpliwie szykował coś wielkiego. – Bezkarnie
wdzierasz się do wioski i zabijasz niewinnych ludzi, niszczysz spokój i
harmonię, to, co budowałem przez tyle lat! Dlaczego do cholery to robisz? Kto
wpoił w twoje wnętrze tyle nienawiści? Nawet Sasuke zdołał pojąć swój błąd!
- Gdyby nie Sakura, nie zrobiłbym tego –
pomyślałem, niestety na głos. Dwie pary oczu automatycznie prześlizgnęły się ku
mnie. Powoli i ostrożnie podnosiłem się z ziemi. Przemoczone kosmyki włosów
ograniczały moją widoczność, a krople deszczu przecinały policzki i mieszały
się z potem. – Tylko dzięki Sakurze stoję tutaj, zamiast czaić się za jego
plecami, niczym marionetka. I tylko dzięki niej zdołałem się zbuntować,
zdołałem uratować się od bycia Jinchuuriki.
Oczy
Naruto nagle zrobiły się nieludzko wielkie.
- Jinchuuriki? – po jego głosie słychać było
jak olbrzymią nienawiścią darzy to słowo. Zdradzał trud z jakim przyszło mu
jego wypowiedzenie.
Skinąłem
głową.
- A-ale… jak do tego w ogóle doszło? Demon…
Żeby być Jinchuuriki potrzebny jest demon.
- Dangestu nic ci nie mówi?
Cofnął
się o krok. Jego oddech stał się szybszy i bardzie nierówny. Spoglądał na mnie
i znów poczułem się jakbym to ja wymordował tych wszystkich niewinnych ludzi
żyjących w Ukrytym Liściu. Naruto aż dech zaparło i najwidoczniej musiał
pokręcić głową, aby dobitnie przetrawić fakty.
- Skąd o nim wiesz? – wyjąkał. – Tą tajemnicę
powierzono mi po tym jak zostałem Hokage. Dangetsu był dobrze ukryty…
- Widocznie nie na tyle dobrze, bo znaleźli go
ludzie Madary – oświadczyłem, łapczywie wdychając powietrze. Byłem już
wyczerpany ładunkiem emocji i troską o losy Sakury.
Uch!
Nie mogłem tracić tutaj czasu! Nie teraz! Zabiję Madarę, ale najpierw muszę
upewnić się, że z Sakurą wszystko w porządku.
Naruto
katował naszego wroga morderczym spojrzeniem.
- Skąd u licha wiedziałeś?
Myślałem,
że odpowie. Ba! Właściwie uważałem, że to będzie dla niego idealna okazja by
poszczycić się swoją wyniosłością i niesłychanym sprytem, ale on milczał.
Milczał i spuścił wzrok. A jego następne słowa doszczętnie mnie skołowały:
- Nie lubię pogaduszek. Walczcie!
Właśnie,
że… lubisz. Zawsze tracisz czas na gadulstwo, a szczególnie wtedy, gdy możesz
pochwalić się swoimi umiejętnościami.
Uzumaki
pochylił się lekko i zamknął oczy:
- Skoro chcesz walczyć… niech tak się stanie.
Tym razem przyjmę tą sprawę na poważnie. A ty Sasuke – wskazał na mnie palcem.
– Później wyjaśnisz mi wszystko jeśli chodzi o Dangestu.
Prawdopodobnie
zaprotestowałbym i zrugał za rozkazywanie, ale to co ujrzały moje oczy
sprawiło, że wszystkie sunące się na język słowa zostały zduszone głęboko w
środku. Ciało Naruto zaczęła opatulać chakra. Migotała na najrozmaitsze
odcienie żółci i oranżu. Była to ciepła i przyjemna energia. Dzielił nas spory
dystans, a już tutaj czułem emanujące z niej dobro oraz siłę. Z rozwartymi
oczami obserwowałem jak blask stopniowo się rozrasta. Naruto uniósł powieki,
które ujawniły spojrzenie przesiąknięte wolą walki. Spojrzenie, które aż wołało:
„Obronie swoją wioskę, jako jej Hokage”. Nawet ja, Sasuke Uchiha, byłem
oczarowany tym widokiem. I nawet ja, Sasuke Uchiha, bałem się tkwiącej pod
osłoną blasku siły.
Maska
sumiennie zakazywała dostępu do twarzy Madary, ale jego cofnięcie się o krok,
dało mi do zrozumienia, że spotkał się z podobnymi odczuciami co ja.
- Co to jest do cholery? – spytałem
oszołomiony.
- No wiesz, Sasuke… - jego wyraz twarzy nagle
drastycznie się zmienił. Kiedy odwrócił wzrok od Madary i padł on na mnie, biło
z niego ciepło, a usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu. – Twoje odejście zmotywowało mnie do dalszych
treningów. Moim obowiązkiem stało się przywrócenie ciebie do wioski. Nie tylko
ze względu na Sakurę… ja sam tego pragnąłem. Potem doszły do mnie informacje,
że jestem na celowniku Akatsuki i żeby się przed nimi obronić, znów musiałem
urosnąć w siłę. W końcu kiedy załatwiliśmy tą bandę zostałeś jeszcze ty. Teraz
kiedy tu jesteś… Chcę razem z tobą chronić nasz dom. Wiem ile winy możesz
zrzucać na Konohę, ale nadal są tu ludzie, których… kochasz – jego uśmiech
pobladł przy ostatnim słowie, ale niemal od razu powrócił do dawnej formy. –
Właściwie to jedna osóbka, którą kochasz, prawda?
Milczałem.
- I muszę ci powiedzieć, że jest niezwykle
porywczą osobą, ale jednocześnie wspaniałą i dzielną. Dlatego też… oboje mamy
powód, aby dokopać temu tutaj. Zjednoczmy się w tej walce! – Uzumaki wystawił
przed siebie zaciśnięte pięści, w których skumulowała się nowa energia. –
Zjednoczmy się jako kompani z drużyny siódmej, jako przyjaciele.
Nie
potrafiłem inaczej, musiałem się uśmiechnąć. Doprawdy ciężko było mi zachować
ostatnie gramy obojętności w tym geście.
- Ty nigdy się nie poddasz, co? – prychnąłem.
Wyszczerzył
zęby w uśmiechu:
- Imię Naruto Uzumaki nigdy i nikomu nie
będzie kojarzyło się ze słowem „tchórz”. Jestem Hokage Wioski Ukrytej w
Liściach i właśnie odzyskałem swojego przyjaciela! Cha! Teraz ten gościu nie ma
z nami żadnych szans.
Madara
bezustannie pogrążony był w ciszy. To uciążliwe zachowanie zbudziło w moim
wnętrzu więcej podejrzeń. Zaczerpnąłem powietrza i podbiegłem do Naruto, stając
tuż obok.
- Mam plan – oświadczyłem szeptem. – Zmusimy
go do odkrycia swoich kart. Prawdopodobnie oszczędza się na coś wielkiego, a
naszym zadaniem jest temu zapobiec, zrozumiałeś?
- Jasne! – kiwnął głową. Zacząłem czuć się
dziwnie stojąc blisko takiego natężenia chakry. Dlaczego miałbym być gorszy?
Wprawdzie już dawno nie używałem tej techniki, ale w obliczu takiej sytuacji
mogę zdać się na spontaniczność.
Skoncentrowałem
przepływającą przeze mnie energię i w ciągu marnego ułamka sekundy
nagromadzenie fioletowej chakry wręcz „wybuchło” dookoła mojej osoby. Ach,
Susanoo! Już zapomniałem jak fenomenalnie potężnym czułem się w trakcie tej
techniki. Nie mówiąc już o zdziwieniu na twarzy Naruto, ono zrodziło we mnie
dodatkowe ilości motywacji. Nic nie jest lepsze od poczucie bycia najlepszym.
- No proszę, proszę. Widzę, że ty też
trenowałeś – powiedział, patrząc na Madarę.
- Jakżeby inaczej.
Teraz
nie miałem wątpliwości! To jedno oko Uchihy, to na które mieliśmy dozwolony
wgląd… było szeroko otwarte, w przerażeniu, panice. Albo naprawdę wystraszyła
go nasza potęga, albo potwierdziła się moja pierwsza teoria, a niewiedza co do
szczegółów doprowadzała mnie do szału.
Ale
wówczas do moich uszu dobiegł dziecięcy krzyk. Wraz z Naruto, błyskawicznie
odwróciliśmy się w kierunku źródła. Na ustach Orichi’ego widniał radosny
uśmiech i raptem spomiędzy budynków jak torpeda wyleciał Suigetsu.
Zauważając
nas, najwidoczniej chciał odsapnąć i już zbierał się do naparcia ciężarem ciała
na kolana, kiedy wyprostował się jak świeca i jęknął w oszołomieniu.
- O cholernia!
- Suigetsu! – Orichi ruszył w jego stronę, ale
nie był na tyle interesujący, aby ściągnąć uwagę Hozuki’ego. To nas świdrował
wzrokiem, to my byliśmy w centrum zainteresowania.
- Susanoo… Naruto… Kyuubi. O w mordę… – wodził
wzrokiem po całym terenie, a dostrzegając naszego oprawcę przeraził się jeszcze
bardziej. – Zaraz, zaraz! Madara…?
- Suigetsu, gdzie Sakura? – zawołałem, bo to
jako pierwsze przyszło mi na myśl.
Członek
Taki pokręcił głową, jakby niedowierzał obrazowi przed sobą. Dopiero pa paru
sekundach uniósł wzrok, a to co w nim zobaczyłem, uświadomiło mi, że nie kryje
się za tym nic dobrego.
- Co on tu robi? – jęknął cały drżąc.
- Stoi! – odpowiedziałem warkliwie – Nie mamy
na to czasu! Gdzie Sakura?
- Sasuke! To… jakiś absurd! Karin wyczuła w
pobliżu twoją chakrę! Mieliśmy do ciebie iść, ale wcześniej zauważyliśmy
Sakurę. Uciekała przed Madarą! Ma-da-rą!
- CO? – wszyscy równocześnie zerknęli w
kierunku „Madary”. Stał niewzruszony z ostrzem w ręku. Serce dudniło mi w
piersi, w jednej chwili każda pojedyncza emocja towarzysząca podczas pojedynku
ruszyła w kierunku epicentrum. W stronę mojego serca. Zgromadzenie ich
wszystkich doprowadziło mnie do szaleństwa. – Co to ma znaczyć?! – ryknąłem.
- Czyli, że teraz musimy użerać się z dwoma
Madarami? – spytał nierozumnie Hozuki i gestem ręki nakazał Orichi’emu cofnąć
się do wcześniejszej pozycji.
- To gdzie jest w końcu Sakura-chan? – wtrącił
Naruto.
- Karin i Juugo za nimi pobiegli. Ale… ja na
pewno się nie przewidziałem! To naprawdę był Madara! On… - nie dane było mu
dokończyć. Zatrząsnąłem jego ramionami i spojrzałem głęboko w oczy.
- Gdzie Sakura? – głos mi drżał, co
najwidoczniej doprowadziło Suigetsu do większej paranoi. Przełknął ślinę.
- Biegła do miejsca, gdzie była ta cała impreza…
chyba. Widziałem wtedy staw…
Świetnie,
cudownie, wybornie!
Resztkami
sił powstrzymywałem się przed wyżyciem na jego osobie. Schowałem katanę do
pochwy, a chakra z Susanoo poczęła wibrować w nieokiełznany sposób.
- Sasuke, uspokój się – doradził Naruto
łagodnym tonem.
- Nie wiadomo, który z nich jest prawdziwy –
dorzucił Hozuki.
Rozwścieczony
wskazałem na „Madarę”.
- To oczywiste, że ten tutaj to klon! Naruto,
możesz to przecież potwierdzić! Nawet teraz nie gada! Na pewno miał jakieś
gotowe regułki, do stu piorunów! Tsk… róbcie co chcecie! Ja idę po Sakurę!
- Idę z tobą – Naruto przybrał zacięty wyraz
twarzy.
Że
też nie mogłem wcześniej wszystkiego pojąć! Że też wcześniej nie pomyślałem o
drugiej ważnej umiejętności Madary; tworzenia niemal idealnych klonów. Sama
Sakura była tego świadkiem.
A
teraz… teraz jest z nim. Sam na sam.
Niewidzialna
pięść zacisnęła się wokół mojego żołądka. Zrobiło mi się niedobrze i naprawdę
myślałem, że zaraz zwymiotuję pozbywając się tym samym resztek nadziei.
- A więc ja mam się zająć tym klonem? –
Suigetsu nie wydawał się zawiedziony tym faktem.
S A K U R A
Łzy
ciekły mi po policzkach wartkim strumieniem. Brakowało mi tchu, nie potrafiłam
się zdobyć na jakiekolwiek słowo. Byłam pusta. Moje serce było puste i
zagubione. Właśnie umierał człowiek, którego całe życia usiłowałam się pozbyć.
Od którego chciałam się uwolnić… To było takie żałosne. Rozpacz wysadzała mnie
od środka, tak jakby wewnątrz mnie wybuchł wulkan smutku, rozlewając się po
każdym zakamarku ciała.
Eizo
był blady, a oczy miał szeroko rozwarte. Z kącika jego usta sączyła się krew.
Dygotałam przerażona, czułam jak kropelki szkarłatnej cieczy uderzają o moje
kolana. Uśmiechał się. Eizo Yamondo uśmiechał się. Naburmuszony, dumny, władczy
właściciel kilku hoteli, które były kwintesencją wygody i ekskluzywności,
uśmiechał się w obliczu śmierci.
- D-dlaczego? – udało mi się wykrztusić.
- Chyba już ci… to …t-tłumaczyłem – jąkał się
niemiłosiernie, ale nie rezygnował z ciepłego uśmiechu. Zakrztusił się i plunął
kolejną ilością krwi. – Opowiadałem ci o
warunkach w jakich zostałem wychowany. Opowiadałem ci o zachowaniach, które dla
mnie były normą, a dla ciebie piekłem. Ale ty, Sakuro Haruno, jesteś tak
wspaniałą osobą, że… zdołałaś mnie zmienić. Z miłości do ciebie zaczynałem
rozumieć swoje błędy i to, że drobnymi krokami staje się taki jak mój ojciec –
mówił matowym głosem.
- To ja powinnam zginąć – zapłakawszy, ukryłam
twarz w dłoniach. – To ja nie jestem na tyle silna, aby bronić swoją rodzinę,
to wszystko moja wina…
- Hej, Sakura…
Chlipnęłam.
Raptem
Eizo jakimś cudem delikatnie chwycił moją dłoń i odsunął ją z twarzy.
- Teraz lepiej. Przynajmniej mogę patrzyć w
twoje oczy.
- Nie, to jakiś koszmar…
- Powinnaś się wstydzić Sakura – jego uwaga
sprawiła, że dopadł mnie większy szok. Samoistnie na niego spojrzałam. – Dzięki
tobie Konoha jest jeszcze do uratowania. Przecież to ty zdołałaś przekonać
Sasuke. Gdyby nie to… stałby po stronie Madary, a wtedy zagłada Konohy byłaby
pewna. Właściwie… - głos miał coraz słabszy. Tym razem nie splunął krwią, ona
sama strumieniem wydostała się z jego buzi. Zdusiłam okrzyk przestrachu i
położył drżącą dłoń na jego policzku. – Właściwie jestem mu wdzięczny.
- Za co? – chlipnąwszy raz jeszcze,
pociągnęłam nosem.
- Sasuke w kryjówce zaczął się tobą
interesować. Był dobry i troskliwy. Oczywiście okazywał to na swój sposób, ale
mnie… jako cholernemu zazdrośnikowi to nie umknęło. W pewnej chwili doszło do
mnie, że zachowuję się gorzej względem ciebie niż poszukiwany kryminalista, niż
morderca i… - zakrztusił się.
- Nie, nie…
- Sakura! – nawet głos Karin nie wyrwał mnie z
letargu. Nieprzerwanie omiatałam wzrokiem Eizo. Byłam przerażona i
rozgoryczona. Madara z warkliwym charchotem szybkim ruchem wyciągnął miecz,
który przebijał blondyna. Okrzyk bólu Eizo doprowadził mnie do większej
rozpaczy. Jego czoło zderzyło się z moim ramieniem.
- Kocham cię.
Drżałam.
Karin
i Juugo stali gdzieś z boku, blisko stawu. Czerwono-włosa śpieszyła w nasz
stronę, ale oszołomienie momentalnie ja zablokowało. Trwała w miejscu gapiąc
się na całą sytuację.
- Nie spodziewałem się, że będzie do tego
zdolny – mruknął Madara nie wydając się w najmniejszym stopniu odczuwać skutków
całego zajścia. Kątem oka rejestrował dwójkę z Taki: - A więc mamy towarzystwo?
No cóż… Widzę Haruno, że teraz trudniej będzie mi pozbawić cię życia.
- Madara, ty draniu! – krzyknęła Karin. Juugo
rzucił się na niego, a w tym czasie dziewczyna zjawiła się przy mnie,
odciągając Eizo od mojego ramienia. – Sakura, Sakura wszystko w porządku?
Zamarłam
w bezruchu. Zastanawiałam się czy moje serce bije. Nie słyszałam go. A może to
mnie przebiło ostrze Madary, może to wszystko to jakieś infantylne wyobrażenia
rzeczywistości.
Wtedy
przed oczami znikąd zjawiły się spanikowane oczy Karin. Poczułam jej ręce,
ułożone na szyi. A więc czułam.
- Co tu się stało? Twoje włosy…
- Moje włosy… - ręką mimo woli powędrowała do
góry. Chwyciłam jeden z różowych kosmyków i zjeżdżałam stopniowo do dołu. Włos
umknął z mojego uścisku, kiedy dotarłam do linii ramion. – Musiałam się ich
pozbyć – powiedziałam jak w amoku. Gdy zerknęłam w bok, Eizo leżał już na ziemi.
Karin to dostrzegła i pokręciła ponuro głową.
- Nic nie mogę zrobić. On nie żyje.
Następna
fala łez zbierała się w moich oczach. Zauważyłam Juugo, który hardo czmychał
przed atakami Madary. Zauważyłem jego zaciętość, ale też z góry przegraną
pozycję. Zaledwie po kilku sekundach obserwacji mogłam dokonać rzetelnej oceny.
Madara był silniejszy i to, co było pewne; Juugo długo nie wytrzyma. Tym
bardziej, że za każdym razem przenika przez ciało wroga.
Właśnie
odrzucił płowo-włosego na sporą odległość. Juugo poturlał się po trawie i
krzyknął z bólu.
Nie
mogłam dać za wygraną. Zacisnęłam oczy. Jeśli nic nie zrobię kolejny człowiek
skończy tak jak Eizo. Umrze przeze mnie. Przez to, że nie potrafię dobrze
ochronić swojego dziecka. Przez to, że jestem zbyt słaba i przerażona. Moje
włosy znów…
Moje
włosy… Moje włosy potężnymi ilości leżały pokrywając sporą część trawy. Deszcz
się uspokoił. Opadające kropelki wody zmniejszyły swoje natężenie.
Wtedy,
gdzieś tam w środku mnie zrodził się plan.
- Karin – rzekłam stanowczo, ocierając oczy.
Ostatni raz spojrzałam na Eizo. Zamknięte oczy i trupioblada skóra pokryta
czerwonymi plamkami… Momentalnie odepchnęłam od siebie smutek.
- Tak? – zdziwiła się moim zacięciem.
- Odsuń się, chyba mam plan.
- Jaki? Sakura… ty jesteś w rozsypce… nie
możesz już…
Juugo
był tak poobijany, że z ledwością podniósł się z ziemi. Madara wykorzystał jego
stan i skoncentrował się na nas, zmierzając w moim kierunku. Karin nie mogła
tego dostrzec. Była obrócona plecami do całego fiaska.
Zmarszczyłam
brwi.
- Odsuń się, proszę. Może uda mi się go
pokonać.
- Właśnie – warknęła. – Może. A co jeśli nie?
Sasuke przenigdy mi tego nie wybaczy.
- Karin! – podniosłam głos, gdy Madara był już
blisko. Pchnęłam ją w bok, a sama momentalnie zaczęłam formować znaki.
Juugo
stanął na równe nogi:
- Sakura, nie! Nie rób tego!
Za
późno.
Usiłując
się nie rozryczeć, usiłując nie myśleć o ryzyku, usiłując skupiać się na Sasuke
i jego bezpieczeństwie lustrowałam czujnie kosmyki włosów, które nieskładnie
spoczywały na ziemi. Parę z nich dryfowało nawet po tafli stawu…
Ino
dała radę, ja też temu podołam. Podczas egzaminów na Chunina wykazała się
niezwykłym sprytem. Aby użyć techniki potrzebuję unieruchomić wroga. Mogę
zrobić to tylko w ten sposób, tylko dzięki swojej przyjaciółce. Tak, aby nie
mieszać w to osób trzecich.
Madara
irytująco powoli zmierzał ku mnie.
- Najwidoczniej śpieszy ci się, aby dołączyć
do Eizo – brodą skinął na nieboskłon. – Pewnie nie może doczekać się twojego
przybycia, więc przyśpieszę ten proces. Co ty na to?
- Sakura, cokolwiek chcesz zrobić, przestań! –
Karin leżała na ziemi. Musiałam zainterweniować, kiedy poczęła się podnosić.
- Nie zbliżaj się! – zmusiłam się do jak
największej stanowczości. – Ani ty, ani Juugo! Załatwię to sama! Jestem jego
celem, nie wy! Więc do jasnej cholery zostańcie tam, gdzie jesteście!
Cisza.
Kiedy
myślałam, że Juugo usłucha moich rozkazów, on uparcie się nie poddawał.
- Nie masz pojęcia jak bardzo ryzykujesz! Nie
rób te...!
Chrzanić
to. Jego wypowiedź przerwał dźwięk pulsującej energii, która skutecznie wsączyła
się w różowe kosmyki. Każdy kolejny włos dzielił się moją chakrą z następnym i
następnym i jeszcze następnym. To były ułamki sekundy, lecz ja odbierałam to
jako scenę z filmu akcji. Zwolnioną, niemiłosiernie długą. Kiedy ostatni leżący
kosmyk zaczął migotać na zielono, szybko skoncentrowałam się tak, aby owinął
nogi Madary. Czułam na twarzy krople potu, a kiedy zabieg się powiódł niemal
odetchnęłam z ulgą.
Buzia
Karin otworzyła się bardzo szeroko.
- Co jest..?
Madara
wyglądał na zdezorientowanego. Próbował poruszyć nogami, lecz moja chakra z
powodzeniem go blokowała. Powstrzymałam się, aby nie wydać z siebie okrzyku
radości. Byłam rozwścieczona swoją poprzednią bezradnością i jej skutkiem.
Śmiercią Eizo. Patrzyłam na Madarę wzrokiem płatnego zabójcy i żałowałam, że od
morderczego spojrzenia nie giną ludzie. Przynajmniej leżałby już trupem.
- Co ty planujesz? – warknął.
Ślimaczo
podnosiłam głowę, by natknąć się na jego oko. Gniew pochłonął mnie w całości:
- Już nigdy więcej nikogo nie zabijesz, nigdy
więcej! Mam dość tego cierpienia, wszystkiego co mi się przez ciebie
przytrafiło. Zabiłeś Eizo i chcesz zabić Sasuke, a na to nie mogę pozwolić!
Do
mojej głowy wdarło się tysiące myśli. O Sasuke, o dziecku, o ryzyku i skutkach.
Ale ja nie mogę się przed tym cofnąć. Jeśli jestem w stanie uratować
mieszkańców Konohy, muszę to zrobić. Tak jak wcześniej, będą patrzyli na moje
plecy, kiedy to ja ich bronię. Ja! Sakura Haruno!
Ponowiłam
formowanie znaków. Czułam na sobie spojrzenia Karin, Juugo i Madary. Wróg
prędko pojął mój kolejny ruch, instynkt podpowiedział mi, że właśnie się
uśmiecha.
- A więc to tak… Sasuke miał rację. Jesteś
przewidywalna…
- Zamknij się! – zrugałam go. W tej samej
chwili wykonałam ostatni znak. Zamknęłam oczy, prosząc o pomoc i wsparcie. Nie
wiedziałam do kogo się zwracam, mieszało mi się w głowię. Bach! Wokół rozbłysły
się zadziwiające pokłady chakry. W odniesieniu do poprzedniego razu, liczyłam,
że teraz los będzie mi sprzyjał.
Deidara
byłby ze mnie dumny.
S A S U K E
Siła
mojej pięści roztrzaskała cegły jednego z domów. Susanoo zaprzestało swojego
działania.
Nie
dbałem o to czy, aby na pewno ktoś w tej chwili nie kryje się tam po piwnicach,
oczekując końca wojny. Byłem wściekły i rozjuszony. Myślałem tylko o Sakurze,
przez co dawna koncentracja wybrała się na urlop.
- Sasuke psiakrew! Uspokój się! Takim sposobem
jej nie uratujesz! – Naruto deptał mi po piętach, a mnie drażniło, że jest na
tyle szybki, aby za każdym razem zrównać ze mną kroku. Tym bardziej, że moja
prędkość była wręcz nadludzka. Dogłębnie czułem jak adrenalina przedziera się
przez moje żyły.
Wiedziony
złością skręciłem w ostatnią uliczkę i wreszcie znaleźliśmy się na wzniesieniu,
które prowadziło do miejsca dawnej uroczystości. Nieomal natychmiast jasny snop
świata dobiegł do moich oczu. Naruto przystanął jak zaklęty i rozglądał się po
polanie. Jego wzrok niezwłocznie utkwił w jednym punkcie.
- O rzesz ty…
Zmroziło
mnie. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie sceny, która rozgrywała się przede
mną.
- Myślisz, że takim sposobem mnie zatrzymasz?
Cha, cha, cha! Zabiję cię zanim ta technika zacznie działań. To absurdalne, że
krew klanu Uchiha mogłaby wymieszać się z twoją! Nigdy do tego nie dopuszczę! –
Madara po raz kolejny mógł konkurować z stukniętymi czarnymi charakterami
wywodzącymi się z filmów akcji. Śmiał się jak opętany, opatulony żółtawym
światłem. Klatką…
- Nie może być… - mój mózg samoistnie
powiedział to na głos. Znam tę technikę. Widziałem ją. Pamiętam troskę Suigetsu
o stan Haruno i moją zawziętość, żeby jednak tego nie okazywać. Mari, turniej…
każda nowa myśl sprowadzała wewnątrz mego umysły większy chaos. Błądziłem
zszokowanym spojrzeniem po całej scenerii. Sakura wyglądała koszmarnie. Nawet
przez opatulające ją żółtawe koło mogłem dostrzec zadrapania i głębokie rany, a
także…
- C-czy to są włosy? – Uzumaki najwidoczniej
pomyślał o tym samym. Zerknąłem na błyszczące linie, które ciągnęły się od
Sakury, a kończyły na nogach Madary, a następnie na Haruno. Zdziwienie sięgnęło
najwyższego stadium kiedy zrozumiałem, że jej włosy są krótsze. Nie mogłem
znieść napięcia. Wystrzeliłem przed siebie jak torpeda, ignorując wołania
Naruto. Tak czy inaczej słyszałem jak jego buty walą o trawę tuż za mną.
Zjechałem z pagórka, kompletnie pozbawiony równowagi. Szybciej, szybciej!
Pracowałem jak testowana maszyna, która okazała się mieć drobne błędy.
Karin
usłyszała szelest. Spojrzała za siebie przez ramię, lecz dostrzegając nas
obróciła się w całości. Klęczała na ziemi, a obok niej Juugo usiłował się
podnieść.
- Sasuke-kun! Sasuke-kun, tak się cieszę, że
jesteś! – zawołała tak, jakby niechybnie zbliżała się do płaczu.
- Sakura! – ryknąłem. Wszystkie pary oczu
natychmiastowo skierowały się na mnie. Twarz Sakury była wykrzywiona od złości
i bólu. Spojrzała na mnie przelotnie i naraz ni z tego ni z owego wybuchła
śmiechem.
- Sakura-chan? – Naruto przechylił głowę w
bok.
- Jest w szoku – wyjaśniła Karin. – Dotarliśmy
tu niedawno, ale Madara zabił Eizo. Z tego co wiem obronił ją przed atakiem.
- Z-zabił Eizo? – głos Naruto drżał. Natomiast
ja dopiero teraz zauważyłem leżące obok Sakury ciało. Na klatce piersiowej
Yamondo widniała głęboka dziura, a ona sam zabrudzony był sporą ilością krwi.
Obronił Sakurę przed atakiem…
- Jak zawsze bystry, Sasuke – dobiegł mnie
głos Madary. Od razu przekazałem mu wzrokiem całą swoją nienawiść. W tym
momencie pomyślałem nawet, że ludzie winni śmierci mojego klanu są nikim w
porównaniu do jego osoby. – Ale cieszę się, że zdążyłeś na czas. Chciałem
pokazać ci coś naprawdę widowiskowego.
- Pamiętasz? – spytał Juugo.
Skinąłem
głową.
Pamiętałem
Mari, turniej, pamiętałem w jakich mękach Sakura usiłowała zamknąć klatkę tak,
aby pozbyć się przeciwniczki. Wystarczył najmniejszy ruch i…
Zamaskowany
mężczyzna nie sprawiał wrażenia przerażonego w związku z czekającym go losem –
przeciwnie. Grzmotnął leciuteńko w klatkę, a Sakura wykrzywiła się z bólu,
ledwo utrzymując równowagę. Opierała się na jednym kolanie, wciąż uśmiechając.
- Sakura! Natychmiast zatrzymaj to Jutsu,
słyszysz?! Natychmiast!
Zaśmiała
się.
- Wiem, że lubisz dziewczyny z długimi włosami.
Przepraszam, ale musiałam to zrobić. Chcę was obronić. Nawet za cenę własnego
życia.
W
tej chwili byłem już kompletnie oniemiały.
- Gada bzdury, to wszystko przez szok –
powiedziała Karin, kiedy w rzeczywistości sama nie prezentowała się lepiej.
Wspomnienia
jak ciernie wbiły się w moje ciało. Z tego co zaobserwowałem poprzednim razem,
Sakura potrzebuje czasu na skumulowanie odpowiedniej ilości chakry. Dopiero
wówczas jest w stanie zamknąć klatkę i tym samym wyeliminować przeciwnika.
Mari, w przeciwieństwie do Madary nie miała tak wielkiej wiedzy na temat tej
techniki. Nie wiedziała, że przy każdym styku ofiary z klatką atakujący odczuwa
ból kilka razy silniejszy.
Oblizałem
nerwowo wargi, dygotałem. Chciałem coś zrobić, ale nie wiedziałem czy mogłem.
- Zatrzymaj to Jutsu – powtórzyłem spokojnie.
Uśmiech
Sakury zgasł i z powrotem skupiła się na Madarze. Energia wokół jej dłoni była
już dosyć intensywna, ale widocznie nie wystarczająco.
- Oy, Sasuke! – krzyk Madary ściągnął uwagę
wszystkich. – Obserwuj. To będzie naprawdę widowiskowe. Nigdy więcej już tego
nie zobaczysz.
- Nie próbuj…!
Raptem
całym ramieniem naparł na klatkę, a Sakura nie była na tyle silna, aby zdławić
krzyk w sobie. Wdarł się do moich uszu, kalecząc umysł, doprowadzając do paranoi.
- Nie… - wczepiłem palce we włosy i zacząłem
je mierzwić.
- Jeszcze chwila – szepnęła Sakura.
- Zatrzymaj to w tej chwili! – włączył się
Naruto.
- Chwila…
Kolejny
cios, kolejny krzyk. Kilka łez potoczyło się po policzkach Sakury. Madara
wiedział, że zbliżał się koniec, wiedział, że teraz musi wycisnąć z siebie
wszystko, aby wcześniej Sakura zdążyła stracić przytomność przez potężny ból.
I
jeszcze jedno uderzenie i kolejne, pomyślałem o dziecku, o niej. O tej wizji
szczęśliwej rodziny, która napawała mnie ciepłem. Wszyscy stali jak słupy soli,
akceptując cierpienie Sakury. Ja nie potrafiłem tego znieść. Strach i
wściekłość opanowały mnie do tego stopnia, że zupełnie nie dbałem o
konsekwencje swoich działań. Wiedziałem tylko jedno; muszę to zatrzymać!
No
więc ruszyłem. Ciskałem każdym w bok jak nic nie wartymi rupieciami.
Odepchnąłem Naruto, Karin, Juugo. Patrzyłem na ból Sakury, na to, co
mobilizowało mnie po stokroć.
W
tle szumiały wołania. Słyszałem Uzumaki’ego i Karin. Ich ryki tworzyły moje imię.
Madara przyglądał mi się z zaciekawieniem i nie przerywał nękania otaczającej
go klatki.
I
wreszcie Sakura… W końcu zielone tęczówki zwróciły na mnie uwagę. Och, ile
przerażenia miały w sobie zamknięte. Ile bezsilności, zmęczenia i bólu. Kiedy
byłem już przy niej, bez namysłu i zastanowienia chwyciłem ją w swoje ramiona i
mocno objąłem. Nic poczułem bólu, tylko ciepło płynącej z jej ciała. Zamknąłem
ją w szczelnym uścisku i odskoczyłem gdzieś w bok, lądując na tyłku. Wciąż
sumiennie pilnowałem czy, aby na pewno Sakura nie zaliczyła nieprzyjemnego
spotkania z ziemią. Nie… była bezpieczna w moich ramionach. Oddychała płytko,
ale była przy mnie, a to miało dla mnie największą wartość.
- O mój Boże! – Karin podniosła się w
okamgnieniu i zakryła usta ręką. – Sakura! Sasuke-kun! Nic wam nie jest?
Ostrożnie
odwróciłem się w ich stronę. Najbardziej jednak zależało mi, aby ujrzeć stan
Madary. Niestety stał z charakterystycznym kpiarskim spojrzeniem i wyglądał
jakby dopiero co wszedł na pole walki. Żółtawa chakra ulotniła się w powietrzu.
Naruto
wyglądał na skołowanego:
- Czyli… Czyli, że wystarczyło tylko to
przerwać?
- Na szczęście tak – Juugo odetchnął z ulgą. –
Kto wie co mogłoby się wydarzyć, gdyby
działanie Sasuke naniosło jakieś tragiczne skutki na Sakurę. Ale… chyba
wszystko z nią w porządku.
Dla
potwierdzenia tych słów rozluźniłem uścisk i zerknąłem w dół. Sakura leżała na
moich kolanach niczym niemowlę i zanosiła się płaczem. Jej klatka piersiowa
unosiła się i opadała w niewiarygodnie szybkim tempie.
- W porządku? – sam zdziwiłem się ile czułości
użyłem w tym pytaniu.
Przytaknęła.
- Byłaś dzielna – usunąłem pojedyncze kosmyki
z jej twarzy.
- Wcale nie. Nie obroniłam was, nie
potrafiłam. On… on zabił Eizo i to wszystko moja wina. Tak bardzo chciałabym
cofnąć czas i rozegrać to inaczej, nie poddawać się tuż na starcie.
- Sakura…
- Przepraszam, Sasuke! – wybuchła płaczem i
wtuliła w mój tors. – Ale cieszę się, że jesteś bezpieczny. Tak bardzo się
bałam.
Nawet
w obliczu takiej tragedii, mimo spojrzenia Madary i wszystkich zgromadzonych,
ucałowałem jej czoło, delikatnie się uśmiechając.
- Kiedy to wszystko się skończy zabiorę cię
tutaj nad ten staw i będę spierać się w nieskończoność o to, że wcale nie jesteś
słaba, tylko odważna i silna.
Na
sekundę jej oczy rozwarły się lekko, po czym Sakura cicho zachichotała.
- A niech mnie, Sasuke. Zepsułeś całą zabawę –
ton Madary wyprowadził mnie ze stanu słodkiej nieświadomości. Ostrożnie
położyłem Sakurę obok, a sam wstałem na równe nogi, gromiąc go wzrokiem. –
Naprawdę jesteś gotowy zrezygnować ze swojej zemsty na rzecz kogoś takiego? – z
kwaśną miną wskazał na Sakurę.
- Dla najsilniejszej i najdzielniejszej
kobiety jaką w życiu spotkałem? Bez cienia wątpliwości – stwierdziłem z
szelmowskim uśmieszkiem, następnie mój wzrok padł na czerwono-włosą. – Karin.
Spróbuj pozbyć się najcięższych ran Sakury.
Dziewczyna
pokiwała głową i podbiegła do Haruno. Ta jednak, wedle moich oczekiwać zaczęła
wstawać i protestować z oburzeniem.
- Nie, nie… Chcę pomóc Sasuke.
- W takim stanie nic nie zdziałasz. Uwierz mi.
Madara nieźle cię poturbował.
- Ale nie mogę pozwolić…
- Teraz w walce będziesz jedynie ciężarem –
powiedziała szczerze i byłem jej za to wdzięczny. Sakura musiała zrozumieć, że
najlepiej będzie jeśli pozostanie w miejscu.
Kierowałem
się naprzód.
- Ty już zrobiłaś swoje Sakura, pozwól, że
teraz ja to zakończę.
S A K U R A
Odnosiłam
wrażenie, że każdy mój mięsień promieniuje tępym bólem. Słowa Karin mocno mnie
uraziły, ale niestety były prawdziwe. Musiałam pogodzić się z faktem, że dla
mnie zakończyła się przygoda na wojnie. Tylko jednego za skarby świata nie
potrafiłam zaakceptować:
- Mam po prostu stać i obserwować jak walczy
Sasuke? – zapytałam Karin, która nagle zmarkotniała. Spoglądnąwszy na dwójkę
Uchihów, skinęła głową.
- To wszystko co możemy zrobić. Ale nie martw
się. Juugo mu pomoże.
- Madara i tak jest zbyt silny.
- Nie możesz wątpić w Sasuke. Na pewno da radę
– nie wiem od kiedy Karin trudzi się w roli pocieszycielki. W każdym razie jej
słowa ani trochę nie podniosły mnie na duchu. Patrzyłam jak plecy Sasuke
stopniowo się oddalają. Myślałam, że Madara zacznie szykować się do prawdziwego
starcia, lecz on, ku zaskoczeniu wszystkich, uniósł rękę do góry i pstryknął
palcami.
Sasuke
przystanął w półkroku, przygotowany na wszystko. Cała sytuacja przypominała mi
scenariusz kiepskiego filmu akcji. Tyle, że wtedy dobro ostatecznie zwycięża,
nawet przeciwko tylu trudnością, które piętrzą się nieskończenie. Tutaj rola
zwycięzcy była wielką niewiadomą.
Sasuke
niewątpliwie czekał na jakąś niesamowitą technikę z jego strony. Rozglądał się,
zastanawiając czy przypadkiem coś nie wyskoczy ze środka krzaków, lub z głębi
stawu. Ale zamiast namiastek chakry, do uszu zebranych dobiegły skrzeczące
głosy, a ich natężenie wzrastało z każdą sekundą.
- Co się dzieję? – wstałam mimo bólu. Karin
nawet nie próbowała mnie zatrzymać, tylko powtórzyła działanie.
Naruto
przez zdenerwowanie zamigotał intensywniejszym blaskiem i raptem na szczycie
wzniesienia wyrosło tysiące męskich sylwetek, wywijających kunai’ami i
mieczami. Zastygłam w bezruchu, natomiast Sasuke od razu napadł na Madarę:
- Co to ma być? Czyżbyś obawiał się walki sam
na sam? – był porządnie wyprowadzony z równowagi. Cała wroga armia na kolejne
pstryknięcie palcem wleciała na polane. Nie chciałam tracić czasu przez
ustalenie liczebności, ale na oko było ich pięćdziesięciu. Pięćdziesięciu słabych
mężczyzn, którzy z pewnością zajmą nam sporą część czasu.
Tylko
po co?
Ale
wtedy Madara wyeliminował moją ciekawość i udzielił odpowiedzi:
- Przykro mi Sasuke. Bardzo chciałbym z tobą
powalczyć, ale niestety obiecałem pewnej osobie, że ona jako pierwsza stanie
się moją ofiarą. Bądź spokojny… kiedy się z nią rozprawię wrócę do ciebie i na
pewno dokończymy to starcie.
Krótki
szelest. Madara w okamgnieniu zniknął z pola mojej widoczności. Sasuke
spanikowany zaczął się rozglądać, jednocześnie biegnąc w moją stronę.
- Sakura! – ryczał. – Sakura! Uciekaj do
cholery!
To
co we mnie racjonalnie kazało mi usłuchać jego rozkazu, ale moja uparta część,
ta, która radziła mi wierzyć w Sasuke do samego końca, sprawiła, że trwałam w
miejscu, czekając na rozwinięcie wydarzeń. Lecz gdy stojącą obok mnie Karin
została odrzuca w tył przez jakąś niewidzialną siłę, nie byłam w stanie zdusić
jęku przerażenia.
Już
miałam się obrócić, już miałam ujrzeć twarz wroga, jednak raptem przy moim uchu
poczułam czyiś oddech.
- Ile ten maluch dla ciebie znaczy? – głos Madary
wzmógł moją panikę. Sasuke nieprzerwanie biegł w moją stronę i kiedy myślałam,
że uda mu się tu dotrzeć, sylwetki mężczyzn zasłoniły jego oblicze, zmuszając
do obrony.
Słyszałam
jak mnie woła, ale zawisłe w powietrzu słowa obijały się o mój mózg niczym
stado wściekłych os.
- O-o kim ty mówisz? – spytałam z
przestrachem.
- Mówi ci coś imię „Orichi”? – syknął.
- Orichi! – momentalnie odrzuciłam od siebie
wszelkie oznaki lęku, lecz mój zapał został zgaszony równie prędko, co przybył.
- Siedź cicho – Madara gładził różowe włosy,
jednocześnie patrzyłam jak każdy mój przyjaciel znika okrążony przez wrogą
armię.
- A więc to jest twój plan – wykrztusiłam.
- Bystrzak z ciebie.
- Chcesz zająć czymś resztę w trakcie, kiedy…
- słowa „mnie zabijesz” nie potrafiły przejść przez moje gardło. Tak jakby
gdzieś tam w środku utknął kawałek papieru ściernego.
Teraz
Madara zaniósł się władczym śmiechem.
- Dokładnie. Tyle, że wolałbym zrobić to w
nieco intymniejszym miejscu.
- Co masz na myśli?
- Tam gdzie jest twój Orichi – spięłam się,
kiedy uderzyła mnie paskudna wizja o losach chłopczyka. Szybko jednak
pozbierałam się w sobie i skoncentrowałam na dalszej części wypowiedzi. – Widzisz
Haruno, mój klon właśnie go dorwał i prowadzi w pewne miejsce.
- Jakie?!
A
jeśli to pułapka? szeptał jakiś głos w mojej głowie.
A jeśli nie? odpowiadał drugi.
Cokolwiek
bym nie uczyniła, ryzykuję życiem Orichi’ego. Eizo poległ, nie mogłam dopuścić,
aby z mojej winy przytrafiło się to również niewinnemu dziecku.
- Przekonasz się – odszeptał z nutką
tajemnicy.
- Jesteś potworem – zdążyłam powiedzieć, zanim
Madara ulotnił się ze swojego miejsca. Swoim żółwim tempem wyraźnie chciał mi
dać do zrozumienia, że mam kierować się w głąb lasu, za murem wioski. Ostatni
raz spojrzałam za siebie. Mężczyźni nacierali na każdego oprócz mnie. Sakury
Haruno unikali szerokim łukiem, dając jej wolną drogę.
W
zgiełku szukałam twarzy Sasuke, ale ilość osób była zbyt wielka, a armia Madary
tworzyła mur, zabraniający dostępu do moich przyjaciół.
Miałam
proste zadanie.
Nie
dać się zabić, póki na miejsce nie przybędzie reszta. Ochronić Orichi’ego i nie
dać się zabić. Dwa cele. I teraz liczyłam tylko na to, że któryś z walczących
przyjaciół przypadkowo zauważy jak umykam w środek lasu. Blask energii Naruto
był dosyć wyraźny i to w nim pokładałam największe nadzieje.
Popędziłam
w objęcia zielonych krzewów i drzew.
ok.. więc tak. Będę pierwsza ;p. Co prawda już czytałam ten rozdział, gdy jeszcze był on na onecie, ale może jednak się wypowiem.. niekoniecznie na jego temat ;D.
OdpowiedzUsuńprzeprowadzka dobiegła końca, jak widzę. Nie wygląda to źle.. ciężko jest mi się przyzwyczaić do tego, że wstawiłaś zdjęcia po lewej stronie.. ( to takie nie w twoim stylu ;D). Pomimo tego wygląda to obłędnie.. niby zawsze zdjęcia miałaś na górze i wyglądały cudownie, ale teraz.. po prostu łał.. ;D. A sam nagłówek jest powalający. Zauważyłam go jako pierwszego i przyznaję, że przypadł mi do gustu, a to serduszko.. jaki romantyczny akcent ;D. po prostu pięknie ( jakie to słowo jest mało efektywne.. ehh). W każdym bądź razie mam nadzieję, że tutaj nie będziesz mieć kłopotów technicznych ;D. Pozdrawiam i całuję ;D
Witam.
OdpowiedzUsuńKochana, po pierwsze bardzo chciałabym Cię przeprosić. Za co? Uh, za to, że dawno nie komentowałam. Nie jest to co prawda ciężki 'grzech', bo oczywiście nie ominęłam żadnego rozdziału i pilnie śledziłam losy bohaterów. Nie miałam po prostu czasu żeby naskrobać czegoś w komciach, bo przeważnie wpadałam na stronę, czytałam (czy sprawdzałam czy jest nowa notka), a potem już mnie nie było, nie tylko na stronie, ale też na lapku, czy telefonie (żółte słoneczko na gadu nich nikogo nie zmyli, na telefonie często siedzę na komunikatorze, prawie go nie wyłączam - to tak na swoją ewentualną obronę, gdyby się ktoś chciał przyczepić). Mimo to jednak mogłam się przecież do tego zmusić... Jednak co to był wtedy za komentarz, gdybym ślęczała nad nim sekundkę i napisała bezwartościowe pochlebstwa, których nie omieszkają dodawać wszyscy inni czytelnicy (bez urazy do nikogo z nich). Na pewno nie był by on do końca szczery i nie satysfakcjonował by ani Ciebie, ani mnie, szczególnie po tak długiej znajomości. Ano! W końcu pamiętam jeszcze adres bloga, Twojego bloga, przez który się poznałyśmy, i na którym pracowałaś pod innym nickiem (mam do tego taki cholerny sentyment, że szok xD ). Nigdy nie zapomniałam dlaczego zakochałam się w Twoich opowiadaniach i prawdopodobnie nigdy nie zapomnę, a kiedy już zakończysz swoją karierę blogową na pewno będę miała wielki niedosyt...
Co do oprawy bloga i wyboru portalu.
Uważam, że blogspot jest odpowiednim wyborem, nie tylko ze względu na większy wybór opcji, ale też na łatwość z jaką się go prowadzi (wiem z własnego doświadczenia), chociaż oczywiście onet zawsze będzie w moim sercu, myślę, że w Twoim też.
Szablon śliczny. Podobają mi się i zdjęcia i nagłówek... ^ ^ (szczególnie to serduszko o czym wspomniała 'królowa miecza' ).
Teraz trochę co do bohaterów i treści.
Akcja się zagęszcza, nie ma co. :D Zauważyłam, że wcieliłaś w życie kilka ze swoich dawnych pomysłów, o których rozmawiałyśmy na gadu, szacunek za pomysłowość i kreatywność. No i przede wszystkim za to, że dotrwałaś tak długo, ja i pewnie wiele innych autorów, znudziłabym się i nie dałabym rady dociągnąć tego do końca. Wierzę i kibicuję, że Tobie się to uda.
Bohaterowie też są bardzo ciekawie wykreowani, ale... Jedne pytania, które mnie nurtuje to: Gdzie się podziała ta niezależna i silna Sakura? Gdzie jej siła i umiejętności? Pewność siebie, dzięki której tyle wytrwała? Ostatnio strasznie mi tego brakuje... Niech nasza kochana Sakura dokopie Madarze, a przynajmniej pomoże to zrobić i porządnie mu przywali.! Ja rozumiem, że teraz jest w ciąży, że się boi, że dużo ją spotkało ostatnimi czasy, ale... Chyba właśnie z tego powinna czerpać motywację, co nie? :D Oczywiście rozumiem, że marysuizm w przypadku Sakury, czy innych bohaterów zrobiłby z tej historii kolejne bezsensowne, podrzędne opowiadanko. No, ale przecież dziewczyna tyle lat pracowała nad sobą! Była w ANBU! To nie może pójść w niepamięć...
Wiem, że możesz uważać, że moje opinie nie powinny mieć tu miejsca, bo długo nie wykazywałam żadnej aktywności na blogu, a tu nagle wyskakuję z czymś takim. Nie jest to oczywiście krytyka z mojej strony! Co to, to nie, nie miałabym się do czego przyczepić. To tylko drobna sugestia starej znajomej, która podziela Twoją sympatię do silnej i niezależnej Sakury... :D
Hm, to by chyba było na tyle. Pozdrawiam serdecznie, życzę weny i masy pomysłów oraz wytrwałości. Pamiętaj, że zawsze tutaj jestem! Mimo, że mnie nie widać.
Całusy!
Na zawsze wierna Twoim opowiadaniom.
Karola-chan (Kaylo) :*