czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 61



 - Nie! Naruto! – Hinata odtrąciła dłoń męża, kiedy ten zbierał się już do pochwycenia zawartości, znajdującej się na tacy. – Najpierw goście – zgromiła go wzrokiem, a kiedy spojrzała na mnie, jej twarz rozjaśnił ciepły uśmiech. Aż pozazdrościłam jej tej umiejętności doskonałego posługiwania się mimiką.  
Postawiła tace na stole i podsunęła mi ją pod nos.
 - Częstuj się.
Pokręciłam przed sobą rękoma.
 - Hinata, Naruto. Nie chcę wam robić problemów. Naprawdę nie musiałaś przygotowywać dla mnie ciasteczek… - ucięłam, przyglądając się solidnej ilości kremu czekoladowego. Ślinka pociekła mi na sam widok. – Już i tak pozwoliliście mi u was zamieszkać… ja przepraszam. Ale ten dom jest Eizo i nie mam prawa…
 - Sakura-chan uspokój się – doradził Naruto i klepnąwszy mnie po plecach, przysiadł na oparciu sofy. – Po pierwsze: Eizo proponował ci, żeby to on się wyprowadził, a ty pozostałaś u niego w domu, ale…
 - To jest niegrzeczne – przerwałam mu z oburzeniem.
 - Właśnie – przyklasnął. – Ty nie chcesz być niegrzeczna. Dlatego uparłaś się, że w ciągu jednego dnia i jednego popołudnia uda ci się kupić dom i dodatkowo go umeblować.
 - A-ale..
 - Co od razu wiadomo, że jest niemożliwe. Jako, że dla mnie i dla Hinaty jesteś jak rodzina, wręcz zapragnęliśmy wziąć cię pod nasze skrzydła.
Po słowach Naruto zrobiłam się purpurowa na twarzy. Cieszyłam się, że tak wiele dla mnie zrobili. Prawdę powiedziawszy byłam świadoma, że świeżo co upieczone małżeństwo niezbyt pozytywnie patrzy na bezdomnych przyjaciół, którym należy udzielić pomocy, ale państwo Uzumaki… oni zupełnie różnili się i odbiegali od wszelkich stereotypów.
Hinata przekonywała mnie, że wszystko rozumie. Już wczoraj uzgodniłam wszystko z Eizo. Trwałam w uporze odnośnie naszego mieszkania i …zwyciężyłam. Przywykłam już do tego, że mój były narzeczony był podejrzanie miły, lecz ostatnimi czasy przestałam się na tym skupiać. Poinformowałam bliskich przyjaciół i Hinate o ciąży; płakałam przy tym. Ona sądziła, że z powodu narzeczeństwa, które ledwo co się rozpadło, a ja płakałam przez Sasuke. Tłukł mi się po głowie od tych dwóch dni. Ciągle przed oczami materializował mi się jego urzekający uśmiech, rysy twarzy, które wyglądały jakby wyryte w białym marmurze i te oczy, migoczące najrozmaitszymi emocjami: od chłodu po niepodważalne ciepło. Choć byłam impulsywna i nierozsądna, uzbroiłam się w anielską cierpliwość. Wczoraj spędziłam czas z Orichi’m i innymi znajomymi, a dzisiaj… dzisiaj czekała na mnie moja pierwsza misja.
Planowałam zacząć już tego ranka w salonie państwa Uzumaki’ch. Skorzystałam z pierwszej okazji, kiedy Hinata ulotniła się do toalety.
 - Naruto?
 - Tak? – spojrzał na mnie przelotnie, zajęty ocenianiem ilości czekoladowej masy na ciasteczkach. Potarłam nos z furią.
 - Wiesz, że mi się nudzi?
 - Wiem Sakura-chan. Powtarzasz to już od dwóch dni…
To część planu.
 - …dlatego odpowiem ci to, co zawsze; zajmij się czymś. Idź z Orichi’m. Ten maluch jakoś dziwnie się ciebie uczepił po powrocie. Wiem, że eskortowałaś go z Sasuke… - zatrzymał się na imieniu swojego przyjaciela. Nawet ja wyczułam drżenie w jego głosie. Mój organizm na powrót stał się niespokojnym oceanem, na którym zaraz rozpęta się potworny sztorm, ale nie mogłam mieć blondynowi za złe wspominek o Sasuke. Nie wie, że tak naprawdę noszę w sobie jego dziecko.
 - Ale ja znalazłam sobie zajęcie – przerwałam mu, powstałam z sofy i splotłam ręce za plecami. – Tylko potrzebuję twojej pomocy.
 - Jestem teraz zajęty – powiedział z przekąsem i na rozładowanie emocji wsadził sobie do buzi jedno z ciasteczek.
Odsunęłam od niego talerz, napierając dłońmi na stół.
 - Ej, Sakura-chan!
 - Nie musisz się nawet podnosić z miejsca. Chcę przejrzeć sobie raporty sprzed kilku wcześniejszych lat. Chyba na to możesz mi pozwolić?
 - To jest zakazane. Tylko ja mam dostęp do pokoju, gdzie… Ach! Chcesz klucze – pokiwał rozumnie głową, a w jego oczach dojrzałam się odrobiny przestrachu. – Nie wiem czy to dobry pomysł…
 - Jestem zaufanym Medykiem – syknęłam. – Chcę je tylko przejrzeć i zaraz potem oddam ci klucz. Obiecuję – zapadła napięta cisza. – Nigdy nie łamię słowa – dodałam na zachętę.
Ilekroć musiałam o coś prosić Naruto, zawsze wydawało mi się to zadaniem na poziome młodzika z Akademii. Teraz również poszło łatwo, ale na wszelkie, nieoczekiwane przypadki zrobiłam wielkie oczka. Stosowałam tą taktykę zawsze wtedy, gdy chciałam wzbudzić litość.
Zniecierpliwiona, ku mojej uciesze spostrzegłam jak Uzumaki zaczyna gmerać w kieszeni płaszcza.
 - I akurat napadło cię na grzebanie w niedozwolonym miejscu, tak? – prychnął, wręczając mi plik kluczy, które wydały z siebie złośliwy szczęk. Dla mnie było to jak najpiękniejsza melodia. – Czuję, że będę tego żałował.
 - Dziękuję! – stanęłam na równe nogi i z radości zaczęłam podrzucać trzymanym przedmiotem.
Naruto patrzył na mnie jak na półgłówka. Wysłałam w jego stronę niewinny uśmieszek.
 - Powróciła dawna Sakura – westchnął.
O tak! Dawna Sakura! Zdeterminowana do podjęcia własnej misji!
S A S U K E
To był sobotni poranek. Dzień, w którym po raz drugi miałem stanąć oko w oko z Sakurą. Najpierw pragnąłem jednak załatwić kilka ważnych spraw, a właściwie… obgadać je i wyłowić to, co jest prawdą. Nie dbałem o interesy Madary, ale przedstawienie, jakie odegrał przy Sakurze, wykraczało poza wszelakie granice.
Dlatego też Suigetsu mógłby wykazać odrobinę więcej zrozumienia, kiedy po długiej, męczącej podróży z Konohy wróciłem na spotkanie z trenerem.
 - Szefie… nie patrz tak na mnie. Dobrze wiesz, że tego nie lubię.
 - Gdzieś mam co lubisz, a co nie – fuknąłem, zaciskając ręce w pięści. Suigetsu stojący tuż przed wejściem do domu, cofnął się kilka kroków w tył. – W tej chwili go znajdź! – dodałem.
 - Jak? – rozłożył bezradnie ręce. – Skąd mam wiedzieć gdzie się zaszył?
 - Weź Karin i…
 - Dobrze wiesz, że dla Karin jego chakra jest niewyczuwalna – przerwał mi. Byłem zbyt sfrustrowany, ale być może dzięki emocją, które ode mnie emanowały Hozuki darował sobie pytania o Haruno. Widziałem jak wewnątrz ciekawość wręcz go rozrywała, ale ja bynajmniej nie miałem ochoty tego powstrzymywać.
Niech gnije w niewiedzy, kretyn.
 - Sasuke-kun – Karin powitała mnie w salonie szeroko rozwartymi oczami. U stóp rozlał się jej jakiś dziwny płyn. Po chwili dotarło do mnie, że upuściła mleko. – Niech to szlag!
 - Bądź bardziej ostrożna.
 - Już wróciłeś z Konohy? Rozmawiałeś z Sakurą?
 - Przede wszystkim chcę znaleźć Madarę – warknąłem, ściągając z siebie płaszcz. Znów zacząłem taksować wzrokiem całą posesję. To było najbardziej absurdalne i niezrozumiałe, żeby kryjówka groźnych przestępców znajdowała się na obrzeżach Kumo. Czułem się jak gdybym był zamknięty przez wścibskiego ojca z trójką znienawidzonego rodzeństwa.
Problem w tym, że tatusia nie było!
 - Powiedzieliśmy mu to, co nam kazałeś – odezwała się Karin, sięgając po szmatkę w zakamarkach półki. – Poszedłeś trenować z dala od domu. Wtedy on po prostu wyszedł.
 - Pewnie cię śledził – Suigetsu wszedł do posiadłości i zamknął za sobą drzwi z trzaskiem. – Ale to nie nasza wina, dobra? Nie musisz się na nas wyżywać.
Madara wcisnął Sakurze same bzdury, w które ona uwierzyła. Jak mogę zdusić ten gniew? Jest wszechogarniający i zbyt potężny. Nawet ja nie potrafiłem nad nim zapanować. Miałem wiele spraw do wyjaśnienia i chciałem zrobić to jak najprędzej. Nie tak wyobrażałem sobie naszą współpracę.
 - Po raz pierwszy się z nim zgadzam, Sasuke-kun. Madara rzeczywiście mógł postanowić cię śledzić.
Naprawdę? Naprawdę sprawiło mu przyjemność oglądanie dwóch całujących się Shinobi, których tęsknota wręcz z nich kipiała?
Nie wzruszyła mnie ta teoria. Jeśli za mną podążał… mam jedynie dodatkowy powód, dla którego powinienem go nienawidzić.
 - Dzisiaj znowu idę do Liścia – oświadczyłem.
Ich spojrzenia wypalały dziury w moich plecach.
Jako pierwsza głos odzyskała Karin. Słyszałem szmer szmatki, która gładzi podłogę bez szczególnego rytmu.
 - Żartujesz sobie? Po jaką cholerę? To niebezpieczne! Jesteś kryminalistą z Księgi Bingo, jeśli ktoś zauważy…
 - Jakoś wczoraj nikt mnie nie zauważył – wszedłem jej w słowo.
Zacząłem wspinać się po schodach.
 - To, że ostatnio ci się upiekło nie znaczy, że dzisiaj też musi. Dlaczego tam idziesz? – wtrącił Suigetsu.
Nie odpowiedziałem.
 - I ty się dziwisz, że Madarze odbija. Ja też byłbym wściekły, gdyby mój wspólnik bez niczyjej wiedzy odwiedzał sobie obiekt, który niedługo oboje zniszczycie.
 - To nie jest pewne – rzuciłem mimochodem. Czułem jak aura szoku i niedowierzenia rozprzestrzenia się stopniowo po pomieszczeniu. Na szczęście zdążyłem wspiąć się już na szczyt schodów i ostatnie co ujrzałem to ich nierozumne spojrzenia, którymi się wymienili.
S A K U R A
 - Haruno-san? – odwróciłam się za siebie i spostrzegłam jednego z pracowników Naruto. To kolejna osoba, której imienia nigdy nie potrafiłam zapamiętać. – Nareszcie panią widzę. Słyszałem o powrocie, ale dotąd nie mogłem nigdzie pani złapać.
Zachichotałam jak półgłówek, wściekła, że nadchodzący mężczyzna przerwał mi moją misję. Już miałam wkładać klucz do zamka…
Jeden z sekretarzy przechadzał się korytarzem, a kiedy mnie zauważył, wręcz nie potrafił przejść obojętnie. Tak jak wszyscy pracownicy Szóstego Hokage odziany był w ciemno-pomarańczowy płaszcz, a napis na jego przodzie raził, informując o poziomie na jakim znajduje się jego właściciel. Z plakietki dowiedziałam się przynajmniej, że konwersuję obecnie z niejakim Sabiru Motoki.
Energicznie ścięłam jego dłoń.
 - W jakim celu pani tu przybywa? Czcigodny Hokage wziął sobie wolne na kilka dni…
 - Tak, tak wiem. Z mojego powodu – ostatnie zdanie burknęłam niezadowolona do siebie. Pomachałam Motoki’emu kluczami przed nosem. – Poprosił mnie, abym przejrzała kilka starych raportów.
 - Starych raportów? Dostęp do nich jest ściśle zakazy.
A niech cię diabli… panie Motoki. Raptem wpadłam w dziki (udawany) śmiech, który pierwotnie miał na celu zniwelowanie wszelkich podejrzeć. W rzeczywistości z pewnością wzbudził ich tylko więcej. Wyczytałam to po brwi mężczyzny, która z niezrozumienia zawędrowała ku górze.
 - Naruto mi ufa, dlatego mnie o to poprosił. To będzie dosłownie pięć minut. Chcę tylko znaleźć dla niego pewne informacje w związku ze zbliżającą się wojną.
Motoki wzdrygnął się gwałtownie i przez chwilę myślałam, że zdoła upuścić plik dokumentów, który trzymał w ręku. Na szczęście w ostatniej chwili udało mu się przejąć nad tym kontrolę.
 - Ach tak. Wojna, wojna! Teraz co chwila się o niej słucha…
 - W końcu może wybuchnąć w każdej chwili – wzruszyłam ramionami i raz jeszcze spróbowałam wsadzić kluczyk do dziurki. Tym razem Motoki mi nie przeszkodził. Poprawił trzymane dokumenty i minął mnie.
 - W razie wypadków proszę się do mnie zgłosić Haruno-san. Jeśli miałaby też pani problemy ze znalezieniem odpowiednich dokumentów…
 - Zna pan dokładne położenie wszystkich? – nie sądziłam, że kiedykolwiek to ja go zatrzymam. Mężczyzna odwrócił się do mnie przodem i zabujał srebrną plakietką.
 - Jestem sekretarzem Wielmożnego z czwartego stopnia. Mam obowiązek znać położenia wszystkich zgromadzonych tam raportów. Wystarczy, że pani powie mi ile lat wstecz mamy się cofnąć.
Świetnie!
Zaczęłam zmagania z matematyką i po paru chwilach znałam już konkretną liczbę. Motoki zbliżył się do mnie i przekręcił kluczę. Podskoczyłam z przerażenia.
 - A-ale… ale ja chcę sama…
Spojrzał na mnie pytająco. Ostatecznie zabrzmiało to dosyć dziecinnie.
Odchrząknęłam.
 - Naruto poprosił o to mnie.
 - Ależ proszę się nie martwić. Jako czwarto-poziomowiec mam pełny dostęp do tych dokumentów. Pomogę pani. Tych półek jest tam tysiące, więc nawet gdybym panią nakierował, ciężko byłoby cokolwiek samemu odszukać.
 - Nie musi się pan trudzić…
 - I tak nie mam nic innego do roboty – przerwał mi, uśmiechając się. Jego miodowe oczy igrały ciepłym blaskiem, ale to nie zmieniało faktu, że byłam potwornie niezadowolona. Przez chwilę pomyślałam, że gdyby był tu Sasuke, nie tylko wyśmiałby mnie za mój sposób postępowania, ale chociaż spróbowałby jakoś wyswobodzić z zaistniałej sytuacji.
Musiałam działać tak, aby Motoki nie nabrał żadnych podejrzeń.
Zgrzyt drzwi zakomunikował mnie o otwarciu wrót do odpowiedzi, których potrzebowałam w trybie natychmiastowym. Pokój znajdował się na drugim piętrze, tuż obok Gabinetu Szóstego Hokage, który na ten czas zionął samotnością. Już przy framudze moim oczom ukazały się te wszystkie niezliczone półki. Pomieszczenie było takowo małe i nawet sufit odbiegał od ziemi standardową liczbą metrów. Dlatego też całość zapchana była jasno-brązowym dębem i mnóstwem teczek, które raz po raz wystawały z półek. Weszłam głębiej, zatracając się w którymś z rzędów. Instynktownie szukałam karteczek, które informowały o dacie, jednak takowych nigdzie nie dostrzegłam.
Motoki zjawił się obok, zrobił wyniosłą minę i położył dłoń na moim ramieniu.
 - Właśnie dlatego mam obowiązek znać położenie każdego dokumentu w tej Sali. Brak kartek był wymysłem Piątej Hokage, która chciała takimi sposobami zmylić szpiegów i intruzów.
Poczułam się jak nieznajoma na wrogim terenie. Tak jakby te wszystkie teczki świdrowały mnie z mordem i tylko czekały na okazję, aby jakimś sposobem udusić.
Przełknęłam ślinkę, a towarzyszący mi mężczyzna usiadł na jednym z maleńkich krzesełek, które porozstawiane było po całej skrytce.
 - Więc jaka konkretna data interesuje Wielmożnego? – spytał.
Nie Wielmożnego, tylko mnie.
 - Proszę mi pokazać raporty sprzed piętnastu lat – oświadczyłam, rozglądając się dookoła. Nie wiem… może liczyłam, że któraś teczka szczególnie odbiega wyglądem od pozostałych i raptem pomacha do mnie, wyjawiając wszystkie potrzebne informację.
Przez letarg, w który wpadłam dopiero teraz spostrzegłam zaskoczony wzrok Motoki’ego.
 - Coś nie tak?
 - Wszystko w porządku – pokręcił głową. – Czyli Hokage interesuje masakra jaka miała miejsce w klanie Uchiha?
 - Dokładnie – spoważniałam, zaciskając pięści.
~*~
Minęło wiele godzin. Gdyby nie zaplanowane spotkanie z Sasuke z pewnością gmerałabym tutaj jeszcze mnóstwo czasu. Plan był banalny i na moje szczęście nie wzbudzał żadnych podejrzeń. Interesowały mnie najprostsze rzeczy. Kto w tych czasach był u władzy, jakie zmiany zaszły w kodeksie karnym, jak tamta starszyzna patrzyła na przestępstwa, a co najważniejsze, jaką miała opinię na temat klanu Uchiha. Piętnaście lat temu, choć wydałoby się, że wszystko kręciło się wokół rodziny Sasuke, wzmianka o klanie rzadko pojawiła się w raportach. Czasami zdarzało się, że uczestniczyli w jakieś misji…
Pan Motoki wyżalił mi się, że rodzina Uchihów od zawsze go przerażała.
 - Itachi Uchiha był podobno bohaterem, ale ten młody… aż strach pomyśleć, że mieszkał kiedyś w Konoha. Głupio to mówić, ale cieszę się, że stąd odszedł. Teraz jest piekielnie niebezpieczny, aktywował jakieś odmiany Sharingan’ów i jak na złość pragnie zniszczyć Liścia. Czy to nie śmieszne? W końcu to jego dom.
Z całej zawiłej wypowiedzi zgadzałam się wyłącznie z dwoma ostatnimi zdaniami. To naprawdę było godne wyśmiania, ale nie czułam tego co Sasuke… nie wiedziałam jak to jest stracić rodzinę, która zabijana jest przez starszego brata, nie wiedziałem jak to jest żyć w bólu i cierpieniu, zmuszać samego siebie do oddalenia wspomnień w niepamięć. Ja miałam pojęcia o uczuciach, które towarzyszą człowiekowi, gdy jego rodzice raptownie i bezpowrotnie znikają.
Zamilkam, bo moje następne słowa brzmiałyby jak wstrzymany szloch.
Wystarczył jeden moment i już pan Motoki odkrył to samo co ja.
 - Wygląda na to, że wszyscy, którzy za tamtych czasów byli u władzy… nie żyją – mruknął. Siedział po turecku na ziemi, kartkując kolejną teczkę. Również zapomniałam o uprzejmości, tyle, że ja postanowiłam całkiem położyć się na drewnianej podłodze.
W momencie, gdy słowa wypłynęły z ust mężczyzny podniosłam się gwałtownie do pozycji siedzącej.
Trzeba zacząć działać.
 - Mogę to zobaczyć? – Motoki wręczył mi plik papierów, a ja rozpoczęłam analizę. Po przejrzeniu definitywnie można to stwierdzić. Cała władza z tamtych czasów albo została zamordowana, albo zmarła śmiercią naturalną. Jedno jest pewnie; ci, którzy zginęli w makabryczny sposób, zginęli z winy Sasuke. Teraz potrzebowałam tylko wygonić stąd Motoki’ego i zwiać. Zerknęłam na zegarek. Dochodziła już dwudziesta trzecia, a właśnie o tej godzinie, dwa dni temu, Sasuke złożył mi wizytę.
Miałam mniej czasu niż przypuszczałam.
 - Panie Motoki…
 - Ten młody Uchiha jest bezdusznym zabójcą – burknął, wcinając mi się w słowo. Westchnęłam ciężko. Papiery przyłożyłam do swojego serca, tak jakby zaraz mogły samodzielnie ode mnie odejść. – Grubo przesadza. Mam nadzieję, że nasz Hokage da sobie z nim radę. Dzięki Bogu ma moc Kyuubi’ego.
Taa…ale kto wie? Być może Sasuke też posiada swojego własnego kompana. Właściwie podzielałam zdanie Suigetsu. Uchiha być może nie uchylił mu rąbka tajemnicy odnośnie demona, to jednak jego zachowanie ewidentnie wskazywało na to, że coś jest nie tak.
 - Przepraszam, ja…
 - Spójrz! – przed moimi oczami zawitała kartka papieru, a na niej fotografia Danzo. – Ten człowiek nic mu nie zrobił. Sasuke Uchiha to morderca z krwi i kości.
Sasuke Uchiha to miłość mojego życia.
A Danzo jest współwinny katastrofie w klanie Uchiha.
Wolałam jednak nie marnować śliny na tłumaczeniu czwarto-poziomowcowi całej skomplikowanej procedury. Byłam już lekko sfrustrowana. 
 - Mógłby pan przynieść jakąś kawę? Zaraz tu zasnę, a chciałabym przejrzeć kilka papierów. Jest jeszcze parę faktów, o które zabiega Naruto. Muszę je dokładnie przeanalizować – nie było to uprzejme, ale dla Sasuke jestem gotowa poświęcić swoją opinię kulturalnego lekarza.
Motoki spozierał mnie wzrokiem. Być może moje roztargnienie było widać gołym okiem, ale trwałam w uporze. Uparcie przyglądałam się raportom, które trzymałam w ręku. Musiałam to zrobić!
W końcu wstał i otrzepał się ze sterty papierów.
 - Niech będzie. Ale jak długo zamierza tu pani siedzieć? Dochodzi północ.
 - Naruto zależy na czasie – uśmiechnęłam się ciepło.
 - Nie rozumiem dlaczego potrzebuje takich informacji, bo na polu bitwy nie uzyska tym żadnych rezultatów…
Nadymiłam policzki i gdyby nie to, że już wyszedł, powiedziałabym o kilka rzeczy za dużo. Och, nie znoszę ludzi, którzy nic nie wiedzą, a wypowiadają się na ten temat. Sama kiedyś taka byłam… nigdy nie chcę do tego wracać. Konflikt drużyny siódmej, odejście Sasuke i śmierć rodziców pozostawiły na moim sercu niezatarte ślady. To dzięki nim jestem uparta i dążę do celu. A teraz w grę wchodzi miłość, której nie mogę przepuścić.
Zerwałam się na równe nogi i wybiegłam ze skrytki, pozostawiając drzwi odrobinę uchylone.
Zatrzymałam się na środku korytarza i zaczęłam rozglądać. Pusto. Czułam jak adrenalina delikatnie pieści moją skórę. Pośpiesznie stworzyłam klona.
 - Wiesz co masz robić? – spytałam.
Sakura pokiwała głową i momentalnie przeistoczyła się w nieznajomą kobietę, która rzekomo zapomniała zgasić światła w którymś z pokoi i ma tendencję do zagadywania facetów typu Motoki’ego. Ach, zbyt proste – wiem, ale naprędce, pod tym całym ładunkiem napięcia, nie potrafiłam wymyślić nic sensowniejszego. Dodatkowo musiałam skoncentrować się przecież na wszystkich raportach…
 - Tylko nie wzbudź żadnych podejrzeń. Musisz być wiarygodna. I najlepiej powiedz, że zapomniałaś zgasić światła w pokoju numer dziesięć. Tam nigdy nie jest zamknięte na klucz – pouczyłam ją, kręcąc palcem.
 - Nie jestem idiotką – nachmurzyła się. – Jestem tobą! To oznacza, że myślę tak samo jak ty. Daruj sobie te nauki.
Kłóciłabym się z nią jeszcze parę chwil. Zwłaszcza, kiedy tak bezczelnie wsparła dłonie na biodrach. Na jej korzyść, śpieszyłam się by powstrzymać Sasuke.
 - Idź już – mruknęłam.
Moja kopia truchtem podążyła do pomieszczenia gdzie znajdował się aneks kuchenny dla Hokage i jego pracowników. Tymczasem ja wyleciałam z budynku jak torpeda, w popłochu pędząc na polane.
Na zewnątrz wiał porywisty wiatr. Kartki papieru w mojej lewej dłoni zaczęły szeleścić, budząc mnie z letargu. Dopiero teraz spostrzegłam jak nieodpowiednio jestem ubrana. Zważając na godzinę było już chłodno, a ja paradowałam w krótkich szarawych szortach, dodatkowo zbyt szerokich w pasie. Na górze odziana byłam wyłącznie w turkusową bluzeczkę na ramiączkach.
Raptownie potarłam sobie ramiona i ponowiłam bieg. Z moim klonem na czele liczyła się każda sekunda. Diabli wiedzą czy Motoki jest miły dla nowo poznanych kobiet. Na pewno będzie się czepiał szczegółów.
Na polanę dotarłam po około dziesięciu minutach. Byłam przekonana, że dwudziesta trzecia już dawno przeminęła. Rozejrzałam się dookoła. Może nie miałam czasu na wspominki, ale dotarło do mnie, że nie byłam w tym miejscu od ponad pół roku. To był mój azyl, odskocznia od rzeczywistości. Tu przesiadywałam większość czasu po śmierci rodziców. Tutaj topiłam smutki i mruczałam sama do siebie. Wszystko było idealnie póki mojego azylu nie naszedł Eizo. Znalazł mnie któregoś dnia i nakrzyczał za to, że do tej pory nie pisnęłam słówkiem o tej polanie.
Kiedyś wydawało się to bardziej skomplikowane.
Zwolniłam i przystanęłam kilka milimetrów przed zbiornikiem wody. Maleńki staw. Księżycowy blask odbijał się w jego tafli z nieziemskich efektem. Tuż za nim piętrzyły się już wiekowe drzewa oddzielone murem wioski. Z boku stał niewielki pagórek. To z niego skoczyłam do wody, w dzień, kiedy Tsunade dostała dokument potwierdzający śmierć moich rodziców.
Nie wytrzymałam napięcia.
Chciałam odejść.
Chciałam się utopić.
Ale z pomocą przyszedł mi Naruto, skoczył za mną do wody. Zrozumiałam, że nadal mam przyjaciół, ale też od tej chwili byłam pilnowana niczym ważna osobistość. Na każdym kroku ganiało za mną ANBU, póki nie skończyłam siedemnastu lat.
Zamyślenia przerwał mi szelest liści.
Raptem zwróciłam się w bok. Tam też rozprzestrzeniał się las, tyle, że był jeszcze przed murami wioski.
Zza krzaków wyłoniła się sylwetka owiana smolistą czernią. Sylwetka w płaszczu. Spostrzegła mnie i przystanęła. Także teraz wiatr porwał moje włosy w dziki taniec. Zaczęłabym żałować, że nie upięłam ich w  koński ogon, lecz w obliczu… w obliczu obecności Sasuke nie było czego żałować.
Mężczyzna zdjął kaptur, dając mi znak kim tak naprawdę jest.
Wyzbyłam się wszelkich wątpliwości. Sasuke zaczął powolnymi krokami zmierzać do przodu, z kolei ja rzuciłam się ku niemu biegiem. Nie dbałam o to w jakim stanie będą raporty po tym, jak znajdę się blisko niego. Łzy cisnęły mi się do oczu i nie chciałam ich zatrzymywać.
To był mój cel. Moja misja.
I jeśli to, co uzyskałam nie wystarczy… pozostała mi jeszcze jedna broń. Ciężka artyleria na wszelkie nieoczekiwanie wydarzenia. Podbiegłam do Sasuke i przywarłam do jego torsu, obejmując go obiema ramionami. Przyjemnie ciepło momentalnie rozeszło się po wszystkich punktach mojego ciała.
 - Jesteś.
 - Jestem – odparł. Utkwiłam w jego objęciach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz