czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 55



S A S U K E
 - Długo jeszcze? – zapytałem Madare, gdy ten postanowił skoncentrować się na zwoju. Zapewne przypuszczał, że przez ostatnie dwa dni władował we mnie na tyle motywacji, abym jednak zmusił się do przeczytania go w całości. Niestety nie był on na tyle interesujący ani godny uwagi.
 - Musisz zrozumieć, że na to potrzeba czasu, Sasuke – mruknął pod nosem i miałem wrażenie, że w ogóle nie jest świadom mojej obecności. Westchnąłem ciężko. Madara wyciągnął rękę i stojąc naprzeciwko mnie, zaczął przesuwać palcem wskazującym po kilku linijkach. – Przydałby się Minato Namikaze – prychnął. – Ja będę miał więcej problemu z tym pieczętowaniem.
 - Czwarty nie żyje – poinformowałem. Madara na krótką chwilę przerwał taksowanie zwoju i zerknął na mnie spod byka. Znów westchnąłem. – Jestem wyczerpany i chcę się położyć, to tyle.
 - Od kiedy jesteś taki marudny? – jego ton  raz jeszcze przybrał tą podejrzliwą nutę, której wręcz nienawidziłem.
Wzruszyłem ramionami.
 - Myślałem, że Dangetsu jest dla ciebie ważny – dodał.
I co? Mam teraz udawać przed nim, że ten demonek jest tym, czego potrzebuję do życia? Prawda była taka, że Dangetsu był mi zupełnie obojętny, a wszystko zepsuł Suigetsu, który to wyżalił się, że to ja mam zniszczyć wioskę, a nie ukryty w książce medycznej stwór.
Zignorowałem uwagę Madary, a on na szczęście nie wyglądał na takiego, który jej wymagał. Powrócił do czytania zwoju, a ja zadecydowałem spożytkować ten czas na rozejrzenie się.
Generalnie miejsce sprawiało, że zwykłemu śmiertelnikowi (nie mnie) włos na głowie się jeżył. Znajdowaliśmy się w niemal egipskich ciemnościach i tylko świeca, którą trzymałem w ręku dawała nam marne światło. Sanktuarium rzeczywiście znajdowało się pod ziemią, rzeczywiście tam, gdzie ja, Orichi i Sakura byliśmy na spacerze. To, aż zaskakujące, że w tamtym momencie nie miałem świadomości stąpania po kryjówce demona.
Zaciekawiony podszedłem do ścian i przejechałem po nich ręką. Były z ciemno-granatowego kamienia. Kto wpadł na pomysł umieszczenia tutaj takiego miejsca? To musiał być któryś z pierwszych Hokage. Sanktuarium wyglądało na stare, a gdzieniegdzie zawieszone były pajęczyny. Nadal poszukiwałem napisu Dangetsu, ale w tych mrokach z trudem przychodziło mi jego znalezienie. Tym bardziej, że obecnie moim zadaniem było…
 - Sasuke do diabła! Nie czas na rozglądanie, podejdź tu z tą świecą, bo nic nie widzę!
Ah no tak. Zadanie mściciela? Trzymanie świecy nad tekstem, który czyta jego trener. Czułem się żałośnie, ale nie chciałem mówić tego na głos. Czekałem, aż Madara skończy. Chciałem wrócić do kryjówki, znaleźć Sakurę i wreszcie o wszystkim jej opowiedzieć. Nie tylko poczuję ulgę, ale także będę wiedział na czym stoję. Pomińmy tutaj kwestie wybuchu nienawiści względem mnie. Jakoś nie specjalnie pragnąłem zepsuć sobie nastrój.
 - Dobra – pomruk Madary otrzeźwił mój umysł. Mężczyzna zwinął zwój i obrócił się w moją stronę. – Dam radę to zrobić, ale musisz być ostrożny. W razie gdyby demon zaczął wymykać mi się spod kontroli, wiesz co robić?
Zabrzmiało to tak, jakbym musiał wiedzieć.
 - Ni-e… - wydusiłem, patrząc na księgę. Madara warknął niezadowolony i wcisnął mi w rękę zwój.
 - Następnym razem zamiast chodzić na festiwale z Haruno, skup się na zadaniu. Gdybyś to poczytał, wiedziałbyś dokładnie jakie jest twoje zadanie w takich chwilach. – urwał, widząc, że w żadnej mierze nie jestem zainteresowany jest słowami. Westchnął. – Nieważne. Powiem ci to w skrócie…
- Słucham… - to prawdopodobnie było największe kłamstwo jakie wydobyło się z moich ust. Zaśmiałem się we własnych myślach i powędrowałem wzrokiem ku Madarze.
 - Kiedy otworzę księgę, wykonam masę skomplikowanych pieczęci. Wtedy wyrwę z niej połowę siły demona. Pamiętasz jak ustaliliśmy? Nie bierzesz całości jego mocy.
Pokiwałem głową.
 - W razie gdyby coś poszło nie tak, pamiętaj, żeby zamknąć książkę. Ja podczas pieczętowania nie będę mógł wykonać najmniejszego ruchu, więc wszystko leży w twoich rękach. Zrozumiałeś wszystko?
 - Tak. Ale jak mniej więcej będzie przebiegał ten …obrzęd? – przez nerwy zapożyczyłem coś ze słownika Suigetsu.
 - Obrzęd?
 - No włożenie we mnie demona – poprawiłem się. Madara dłuższą chwilę milczał, a w ostateczności zwrócił się w stronę księgi, która spoczywała na maleńkim stoliczku. Tyle, że stoliczek wyglądał jakby został skradziony z jakiegoś starodawnego kościoła. Ciarki przeszły mnie po plecach, gdy tak przypatrywałem się temu wszystkiemu. Nie wiadomo dlaczego, ni stąd ni zowąd zaczęły budzić się we mnie nerwy.
 - Znowu nie poczytałeś tego w zwoju? – westchnął. Nie czekając na moją odpowiedź, mówił dalej: - Nie będzie to zbyt przyjemne, to oczywistość. Temperatura twojego ciała wzrośnie i będziesz miał wrażenie, jakbyś zaraz miał się stopić.
No to ekstra.
Burknąłem kilka obelg pod nosem i nieufnie wertowałem książkę wzrokiem. Niby zwykły medyczny ekwipunek, z drugiej zaś strony, na krótką chwilę będzie sprawcą potężnego bólu.
Usłyszałem kroki Madary, które zbliżały się do ołtarza (tak określiłem w swoich myślach stolik razem z książką):
 - Chyba się nie boisz?
 - Nie – wysyczałem, usiłując nic nie robić sobie z jego kpiny, której już i tak wystarczająco nienawidziłem.
 - Dobrze więc. W takim razie możemy chyba zaczynać. Jesteś gotów? – zapytał i chciwe ręce kierował już ku książce. Tak jakby moja odpowiedz była mu zupełnie obojętna. A przecież to o mnie w głównej mierze chodziło. To ja byłem w tej grze jego najważniejszym pionkiem. Wydusiłem z siebie krótkie słowo potwierdzenia i z zapartym tchem czekałem na dalsze wydarzenia. To, aż zadziwiające, że dopiero teraz dochodziły do mnie namiastki zdrowego rozsądku. Być może robię teraz najbardziej lekkomyślną rzecz w życiu, ale to właśnie ryzyko pozwala wszystko zmienić.
Trener otworzył książkę i złączył dłonie. Poruszały się w fenomenalnym tempie. Obserwowałem każdy najmniejszy ruch, choć byłem świadom tego, że nie zapamiętam nawet jednego znaku.
W końcu po księdze zaczęły rozpościerać się atramentowe wskaźniki, przypominające coś na podobieństwo tatuaży na ciele o tajemniczym znaczeniu. Obserwowałem jak książka medyczna stopniowo się nimi pokrywa, a raz po raz zerkałem na Madarę. Co prawda maska utrudniała mi widoczność, to jednak byłem w stanie po nim poznać czy jak dotychczas wszystko idzie zgodnie z planem.
Przede mną zaczął się piętrzyć snop jasno-purpurowego światła, a moje uszy przeszył potężny błysk, tak jakby właśnie rozpętała się poważna burza.
Spojrzałem na ‘Dangetsu’, jeszcze raz zadając sobie pytanie Czy tego chcę?
 - Już niedługo Konoha zostanie zniszczona i popamięta klan Uchiha na wieczność – odezwał się Madara. Kiedy mówił, że podczas obrzędu nie będzie mógł wykonać najmniejszego ruchu; sądziłem, że poruszanie warg również wchodzi w grę.
Będę musiał to znieść.
S A K U R A
Wszystkie gałęzie drzew były skierowanie na mnie i miałam wrażenie jakby zaraz zza nich miała wyskoczyć ciemna postać o wściekle czerwonych oczach. Dalszy scenariusz chyba jest banalnie przewidywalny, ale nawet znajomość potoku zdarzeń nie uspokoiła kołatającego serca.
Sasuke najprawdopodobniej groziło niebezpieczeństwo, nie mam pojęcia gdzie się znajduje, ani co robi, raz jeszcze przybrał tą zimną i chłodną postanę, nie pożegnawszy mnie nawet jednym żałosnym słowem. Ale była rzecz, za którą przeklinałam się najbardziej. Otóż nie wzięłam latarki! Podróżowałam w smolistej czerni i jedynym co czasami dodawało jakiś barw otoczeniu, była tafla strumyka zaczynającego się tuż przy wejściu do kryjówki. Na ten czas mogłam powiedzieć, że był to mój towarzysz. Czułam się tak jakby podążał specjalnie ze mną, ponieważ wyczuł jak mocno strach owinął mi się wokół żołądka.
Jedyną poszlaką w tej sytuacji były dla mnie grube kory drzew – tyle zapamiętałam z pewnością. Ostatecznie to Sasuke stwierdził, że jest to idealnie miejsce do treningu. Plusem była też odległość; miejsce nie znajdowało się specjalnie daleko, ale jeśli chodziło o orientację w terenie, polegałam wyłącznie na mojej intuicji.
Wtedy wiatr się wzmógł, a ciarki bezczelnie przeszyły moje ciało. Wzdrygnęłam się w biegu, ale nie zatrzymałam. Pragnęłam jak najprędzej odnaleźć Sasuke i sprawdzić czy wszystko z nim w porządku. Pojedyncze gałęzie i krzewy raz po raz drażniły moją skórę, co chwila obracałam się za siebie z zapartym tchem. Chciałam mieć wgląd na całe otoczenie.
 - Jakby nie mógł nam dać czegoś ciekawszego do roboty – Boże! O mały włos, a wydałabym z siebie potworny pisk. Błyskawicznie zwolniłam i próbowałam odnaleźć źródło dźwięku. Ktoś tu jest! Ktoś tu jest! wołałam w myślach. Bezszelestnie przekradłam się bliżej, aż w końcu widok na niewielką polanę zasłaniały już tylko spore drzewa.
 - Powstrzymaj się z takimi komentarzami i ciesz się, że on w ogóle nas docenia. Tylko my jesteśmy na tyle blisko niego z pozostałych uczestników wojny – odezwał się drugi głos.
Wówczas odważyłam się wychylić.
Moim oczom ukazały się dwie męskie sylwetki pokryte czarną smugą. Jedna siedziała po turecku na ziemi, druga zaś prawdopodobnie obgryzała paznokcie. O pfu. Skrzywiłam się, ale strach nadal nie zapragnął odstępować mnie na krok.
I nagle cisze, harmonię i ćwierkanie świerszczy przerwał głośny błysk. Zerknęłam na niebo, ale wokół było tak samo ciemno. Nawet w momencie dźwięku sylwetki mężczyzn nie zostały oświetlone.
Zmrużyłam oczy i dopiero wtedy dostrzegłam, że pomiędzy tą dwójką promienieje blade światło purpury… z ziemi, z wąskiej szczeliny.
 - O co tu chodzi? – szepnąwszy do siebie, pochyliłam się. Zastanawiałam się jaki będzie mój kolejny ruch. Ta dwójka najwyraźniej pilnuje, aby nikt z zewnątrz nie dostał się do środka. Tyle, że co było tym środkiem? I tak byłam z siebie dumna. Pierwsza teoria wleciała mi do głowy szybciej niż się tego spodziewałam.
 - No chyba się zaczęło – zarechotał właściciel piskliwego głosu. Jego kompana najwyraźniej nie zadowoliło to zachowanie, ponieważ pomachał mu palcem wskazującym przed oczyma.
 - Nie ekscytuj się tak – skarcił go. – Dobrze wiesz, że wiele rzeczy może się nie udać i my również na tym ucierpimy. Kiedy na przykład oboje stracą kontrolę nad tym demonem…
Wytrzeszczyłam na niego oczy i z niedowierzenia omal zapomniałam o czynności oddychania. Ścisnęłam ręce na klatce piersiowej i nadal nieprzerwanie taksowałam ich wzrokiem. Nie tylko sprawa demona doprowadziła mnie do zdezorientowania, ale również ten głos. Twardy i stanowczy. Nie umiałam go jednak połączyć z konkretną osobą, choć wydawał mi się znajomy.  
 - Nie ma możliwości, aby nasz Pan stracił nad tym kontrolę. Sam nas przecież o tym zapewniał.
Nasz Pan? powtórzyłam w myślach to określenie i teraz nawet głos tego drugiego wydawał mi się znajomy. Przełknęłam ślinkę, bo otóż to przede mną stało dwóch ludzi Madary.
Oczywiście. Jak tak tajemnicze przyjęcie mogłoby się odbyć bez udziału jego osoby? Najbardziej jednak przerażała mnie kwestia demona, jak również tego, że prawdopodobnie w tej szczelinie znajdował się Sasuke.
 - Ale ten młody mnie nie przekonuje – burknął Reiko. – Może i Pan twierdzi, że naprawdę się przyda, to jednak ja mam do tego sporo wątpliwości. Jest arogancki i mnie denerwuje.
 - Ale jest z klanu Uchiha.
Nie miałam już cienia wątpliwości, że konwersują o Sasuke.
Przez dłuższą chwilę Reiko i Karasu pogrążyli się w milczeniu, a dźwięki przypominające błyskawice rozświetlającą niebo na nowo zaczęły wydobywać się ze szczeliny. Serce podeszło mi do gardła – nie miałam bladego pojęcia co się tam dzieje. Zacisnęłam oczy i analizowałam plusy i minusy tego, gdybym tak zadecydowała się im ujawnić. Może ich siła nie będzie tak potężna.
Karasu wystawił dłoń i zaczął się jej przypatrywać. Dopiero teraz zauważyłam w świetle księżyca jego jasne włosy.
 - Ta robota jest nudna – stwierdził, pogwizdując.
 - Ale jest jednocześnie zaszczytem. Podczas, gdy wszyscy inni trenują na wojnę, my jesteśmy już w pełni gotowi – jego głos przybrał uroczysty ton, tak jakby obwieszczał właśnie najcenniejszy sekret ludzkości.
Ale analizując moją reakcję; dla mnie rzeczywiście był to najcenniejszy sekret ludzkości. Wojna, demon …co to wszystko ma znaczyć?
Wzięłam głęboki wdech i zebrałam w sobie wszystkie zgromadzone informację. W szczelinie jest demon… i Madara i być może Sasuke (czego bym nie chciała za skarby!), a całego przedstawiania pilnuje ta dwójka. I nagle do mojego umysłu wpadł obraz wilka, który doniedawna stanowił wspólną część razem z jednym mężczyzną.
Drobiaszczek, przemknęło mi przez myśl. I choć to imię było najmniej trafne dla zwierzęcia, to jednak na samo wspomnienie ciarki przeszły mnie po plecach i cała zadrżałam. Instynktownie zaczęłam się rozglądać, ale cóż mogę zobaczyć w czerni, wiedząc, że tego samego koloru jest również sierść wilka? W razie wypadków postanowiłam polegać wyłącznie na zmyśle słuchu i zareagować dopiero wtedy, gdy nad sobą usłyszę warczenie.
 - Hej Reiko! – syknął jeden z nich, wymachując przy tym rękoma. A więc to Karasu obgryzał paznokcie? Mimowolnie skręciło mnie w żołądku i przysięgłam sobie, że przy następnym spotkaniu zwrócę mu na to uwagę.
Zapadła cisza.
 - Wiem – Reiko naraz stał się śmiertelnie poważny i powstał, rzucając na ziemię czytany wcześniej kawałek papieru. W tym momencie uklękłam na trawie i starałam się jeszcze bardziej dyskretnie zaglądać na polanie. Niestety dalszych słów nie dosłyszałam, ponieważ mężczyzna mówił wyjątkowo cicho.
 - Tak jak kazał Madara? – zdziwił się Karasu. – Czy to jest bezpiecznie?
Reiko mówił coś dalej, ale zrozumiałam jedynie tyle, że potwierdził pytanie towarzysza, poprzez kiwnięcie głową.
 - Jestem pod wrażeniem, że też ją wyczułeś – zaśmiał się fioletowo-włosy, a jego ton nagle przybrał nutki sarkazmu.
Zaraz! Czy ja usłyszałam ‘[…] ją wyczułeś.’?
Karasu wydobył z siebie głośne prychnięcie.
 - Szczerze mówiąc nawet nie musiałem jej wyczuwać, różowe włosy rzucają się w oczy z dalekich odległości.
Boże! Oni mówią o mnie!
W okamgnieniu poderwałam się z miejsca i wyciągnęłam z kabury kunai (przynajmniej miałam na tyle zdrowego rozsądku, aby zabrać chociaż broń). Wyskoczyłam zza krzaków i nie do końca pewna stanęłam przed nimi. Ostrze narzędzia zamigotało w blasku księżyca. Zobaczyłam jak mocno dygoczą mi ręce.
 - Różowa! – ucieszył się Reiko. Czujnie pilnowałam czy żaden z nich nie sięga po broń.
 - C-co się tu dzieje? – głos miałam ochrypły, ale nie powstrzymałam się przed zrobieniem kroków w przód. – O co chodzi z tym demonem? I wojną? Gdzie Madara i Sasuke?
 - Tam – Karasu wskazał na szczelinę, z której nadal wydobywał się snop purpurowego światła. Na chwilę obrzuciłam ją spojrzeniem, by zaraz potem wrócić do obserwowania wrogów. Na ich twarzach widniały podłe uśmieszki, ale nadal żaden z nich nie kierował rąk ku mieczom.
 - Nie odpowiedziałeś na wszystkie moje pytania – upomniałam go, bardziej pewnie.
 - Nie muszę odpowiadać na żadne z twoich pytań.
 - To było takie przewidywalne, że się tutaj zjawisz – dorzucił Reiko. – Nasz Pan rzeczywiście rzadko kiedy się myli. Zwłaszcza jeśli w grę wchodzi kobieta.
 - O co chodzi z tym demonem? – niecierpliwiłam się.
Blondyn wskazał na moje kunai, a ja miałam wrażenie, że jego oczy zaraz zaświecą się na wściekły czerwony kolor, a on sam przeobrazi się w wampira, lub co gorsza – w Drobiaszczka. Cofnęłam się w tył i znów próbowałam przezwyciężyć ogarniający mnie lęk. Czułam się jak bezbronna ofiara, której nieodwołalnie jest pisania szybka i bolesna śmierć.
 - Najpierw odłóż broń Różowa – poleciał. – Nie chcemy z tobą walczyć, przynajmniej na ten czas nie są to nasze rozkazy.
 - Madara nie kazał wam ze mną walczyć? – zdziwiłam się nie tylko informacją, ale także faktem, że wypowiedziałam to na głos. Już kompletnie nie kontrolowałam swoich ruchów.
 - Na razie nie – zaznaczył. – Ale wkrótce spotkamy się na polu walki, bądź tego pewna. Póki co… jeśli chcesz wiedzieć o co chodzi z demonem i dlaczego Madara właśnie ma zamiar zrobić z młodego Jinchuuriki to …
 - Że co proszę?! – weszłam mu w słowo, robiąc wielkie oczy. To przerażające, bo doszło do mnie, że mianem młodego oboje określają Sasuke. – Jak to Jinchuuriki’m?! Przecież to jakieś żarty!
Mężczyźni spojrzeli po sobie porozumiewawczo, aż w końcu Reiko zjawił się tuż przede mną i odebrał mi kunai. Nawet się nie broniłam. Pozwoliłam mu pozbawić mnie broni, walcząc z wewnętrznym szokiem. Do oczu cisnęły mi się łzy, ale starałam się pocieszyć tym, że informacja nie została potwierdzona, a ta dwójka to tylko zakłamani ludzie Madary.
Usta Reiko zjawiły się tuż przy moim uchu.
 - Nasz Pan był tak łaskawy i pozwolił ci się samej o tym przekonać.
Zadrżałam, ale dałam mu znak, aby kontynuował, ponieważ nie rozumiałam do końca jego wypowiedzi.
 - Przewidywał, że tu przyjdziesz – odezwał się Karasu. – W każdym razie powiedział nam, że jeśli zjawisz się tu ty, lub ktokolwiek z Taki, mamy rozkaz wpuszczenia go do środka.
 - Tam? – zapytałam, gestem głowy wskazując na szczelinę.
Przytaknęli.
Nie miałam już wewnątrz żadnych wątpliwości.
~*~
 - Wystarczy, że zejdziesz tutaj – głos Reiko nabrał mrocznej barwy i z jakiś powodów miałam pewność, że żaden z nich mnie nie podpuszcza. Kątem oka pilnowałam czy przypadkiem nie wyciągają potajemnie broni i nie próbują zaatakować mnie od tyłu. Na szczęście obaj znajdowali się obok.
Szczelina w ziemi, okazała się wejściem na podobieństwo tego do naszej kryjówki. Teraz kiedy je otworzyli widziałam już wyraźnie światło, a także schody prowadzące w dół.
 - Chyba już czas, aby wprowadzić cię w plany Madary – mówił dalej, kładąc ręce na moim ramieniu. – Nawet cię lubię Różowa i osobiście nie wiem, czemu Madara darzy cię taką nienawiścią, ale muszę słuchać jego rozkazów. Mam nadzieje, że kiedy tam wejdziesz wszystko stanie się już dla ciebie jasne.
Poczułam jeszcze większy strach, gdy mnie dotknął. Jego głos  echem dudnił w moich uszach, ale nie słyszałam kolejnych słów, ponieważ czym prędzej udałam się wyznaczoną trasą. Nawet Karasu coś dorzucił, a potem zaśmiał się w charakterystyczny dla siebie sposób. Obróciłam się w tył i jeszcze krótką chwilę widziałam wyraźnie ich twarze oświetlone fioletowym snopem, aż nagle jeden z nich zamachnął się i ograniczył moje pole widoczności. Reiko delikatnie zamknął właz, a ja przez chwilę byłam pewna, że wpadłam w pułapkę, a moim przeznaczeniem jest zgnić w otoczeniu światła.
Zostałam sama w ciasnym korytarzu, który dość ostrym kątem nachylenia prowadził mnie w dół. Od razu poczułam gęsią skórkę, a temperatura znacznie spadła. Raz po raz słyszałam te znane odgłosy. Tym razem  dźwięki, które wydawały pioruny, przeistoczyły się w coś na podobieństwo zwarcia elektrycznego. Przynajmniej to dodało mi otuchy, że być może nie jestem tu sama.
A może na dole oczekuje mnie demon?
Ah, Sakura! warknęłam na siebie. Zacisnęłam pięści i przybrałam waleczniejszy wyraz twarzy. Sasuke, Sasuke! Przecież muszę go uratować. W takich momentach nie ma miejsca, ani czasu na przerażenie.
Przyśpieszyłam kroku, ale jednocześnie starałam się nie wydawać przy tym żadnych odgłosów. Korytarz z każdą chwilą robił się coraz szerszy i kiedy w końcu skończyły się schody nareszcie trafiłam na prostą powierzchnie. Wszystko było niemal takie jak w kryjówce. Ciemne i przerażające. Jedyną różnice stanowił pokrywający wszystko fiolet, a nie oranż. Nie paliła się tutaj żadna pochodnia, a źródło światła prawdopodobnie znajdowało się już za zakrętem.
 - Spokojnie Sakura, spokojnie – szepnęłam do siebie i szłam dalej. Przycisnęłam pięści do klatki piersiowej i właśnie w tym momencie usłyszałam głosy:
 - Jeszcze raz! To musi się udać!
Madara! Wszędzie rozpoznam tą jadowitą nutę, aczkolwiek ton wydawał się być również odrobinę spanikowany. Bez wahania zaczęłam biec, a z każdą sekundą fiolet robił się jaśniejszy, a dźwięki spięcia elektrycznego głośniejsze.
 - Ostatni raz – cichy pomruk znajdował się już niemal obok mnie. To Sasuke, przecież to Sasuke! Ucieszyłem się, a do moich oczu napłynęły łzy. Tak bardzo się bałam, a jego obecność nagle stała się dla mnie największą ulgą. Pociągnęłam nosem i zatrzymałam się przy zakręcie.
Kiedy uspokoiłam wewnętrzne emocje, nareszcie wyjrzałam, aby zobaczyć źródło całego chaosu.
 - W razie gdyby ta ilość mocy była dla ciebie za duża, zdążę jeszcze zmienić dawkę. W końcu praktycznie nic nie trenowałeś do tego wydarzenia.
 - Skończ już pierdolić – Sasuke razem z Madarą stali w niewielkim pomieszczeniu, a pomiędzy nimi dojrzałam się małego stolika i książki, która była na nim położona. Pisnęłam, zdając sobie sprawę, że ten ów niewinnie wyglądający przedmiot jest powodem wszystkich dźwięków i wyraźnego światła.
 - O nie, o nie, o nie – szeptałam do siebie, kryjąc się za ścianą. Poczułam jak łzy spływają mi po policzkach, a serce bije z niesamowitą prędkością. Wszystko wskazywało na to, że słowa Reiko i Karasu są prawdą.
Sasuke naprawdę ma zamiar stać się Jinchuuriki’m!
Strach obezwładnił mnie od wewnątrz, ale korciło mnie, by nadal przyglądać się tej scenerii. Wychyliłam głowę i uświadomiłam sobie, że cieczy w moich oczach jest znacznie więcej niż przypuszczałam. Z ledwością byłam w stanie rozpoznać, gdzie stoi Sasuke, a gdzie Madara, a potem wszystko zlewało się w jeden fioletowo-czarny punkcik.
 - Jak mogłeś? – szepnęłam do Sasuke, choć wiedziałam, że tego nie usłyszy. Spozierałam go wzrokiem pełnym nienawiści i przez chwilę myślałam, że zaraz nie powstrzymam emocji; rzucę się na niego i zacznę okładać pięściami.
Tak… Naprawdę miałam ochotę to zrobić.
 - Skup się Sasuke – upomniał go Madara. – Jeśli to ostatni raz, nie możesz mi przeszkadzać.
 - Już czwarty raz zamykam tą pieprzoną książkę!! – wrzasnął i pochyliwszy się, oparł ręce na kolanach. Dyszał ciężko. Raz jeszcze ukryłam się za ścianą i otarłam łzy. Na próżno. One przychodziły na nowo i znowu… A to wszystko wina Sasuke i mojej własnej naiwności.
Ale dlaczego? Dlaczego zachował się tak podle względem mnie i grał miłego, by na końcu potajemnie zostać nosicielem demona? Dlaczego w ogóle chce nim być? Przecież dobrze znał Naruto i wiedział jak cierpiał z tego powodu, więc…
Boże! Naruto! Naruto też jest Jinchuuriki’m!
Teoria, choć w pierwszych sekundach wydawała mi się absurdalna, zaczęła powoli nabierać sensu. Uchiha sam zapewniał mnie, że organizacja, z którą toczy bój nie jest zbytnio silna. Przecież nie potrzebowałby do walki z nimi jakiegoś pieprzonego demona! Skąd on w ogóle się tutaj wziął? Co to za demon i jak go znaleźli?!
Tyle pytań kłębiło się w mojej głowie i znów chciałam tam wbiegnąć i zwyczajnie o wszystko zapytać.
Ale ja chyba wiedziałam. Zaczynałam rozumieć.
I to mnie właśnie przerażało.
Wówczas usłyszałam fanatyczny rechot Madary. Zaciekawiona wyjrzałam zza ściany i zamarłam w bezruchu. Jego Sharingan patrzył wprost na mnie. Mogłabym przysiąść, że czekał, aż w końcu moja głowa pojawi się w korytarzu. Z zapartym tchem oczekiwałam jego słów kpiny, oceniających moją naiwność i talent do wkładania nosa w nie swoje sprawy…
Haruno. Mogłem się ciebie tu spodziewać. 
Ale wtedy on odwrócił się jak gdyby nigdy nic i przekierował uwagę na Sasuke.
 - Już niedługo zniszczysz Wioskę Ukrytą w Liściach, zabijesz Naruto i pomścisz klan Uchiha. Już niedługo ci nędzni mieszkańcy popamiętają nas na zawsze i będę żałować, że kiedykolwiek zadarli z naszym rodem!
Akurat w tym momencie energia demona znalazła się widocznie w swojej pełni, ponieważ na ułamek sekundy cała jego światłość zgasła, by potem przeszyć przestrzeń przerażająco głośnym hukiem. Podskoczyłam niczym oparzona i ukryłam się za kamienną ścianą.
I w głowach dudniły mi tylko jego słowa.
Zniszczysz wioskę, zabijesz Naruto, pomścisz klan…
I ta myśl, że to przecież niemożliwe.
A potem wszystkie wydarzenia składały się w całość i wnet zrozumiałam, że to jednak jest możliwe!
A jednak… jednak to wszystko było tylko dziecinnym snem.
S A S U K E
Skrycie liczyłem, że to całe wydarzenie znajdzie swój finał w krótkim czasie. Jak się okazało, Madara był tak samo świetnie przygotowany co ja sam, a nasza wiedza o pieczęciach ograniczała się do minimum. Pomyślałem nawet, że obecność Czwartego Hokage naprawdę ułatwiłaby nam zadanie, a ja prędzej znalazłbym się przy Sakurze z mnóstwem regułek na końcu języka.
Niepowtarzalnym plusem był czas na zrobienie remanentu uczuć. Naprawdę tego potrzebowałem i kiedy Madara wściekał się nad skrawkiem papieru, ja stałem z boku, pogrążony w myślach – odłączony od świata zewnętrznego. Nie czułem już strachu, ani zdenerwowania. Nie obawiałem się Dangestu, czy też reakcji mojego ciała na tak skomplikowaną operację.
Uciekłem do świata marzeń, gdzie wszystko cechowało się swoją banalnością.
I wtedy ten spokój został zakłócony.
Najpierw Madara strzelił ten monolog, który doszczętnie zbił mnie z pantałyku. Przyglądałem mu się z jedną brwią uniesioną ku górze, a zagadką dnia okazały się tabletki, które łykał przed całym przedstawieniem. Ale przedtem… jego wzrok na krótką chwilę powędrował gdzieś dalej. Nie przejąłbym się tym, gdyby nie czas. Cztery sekundy. Dokładnie tyle lustrował pusty korytarz. Może prowadziła mnie zwyczajna, ludzka ciekawość, ale wręcz mną targało, żeby wreszcie sprawdzić obiekt jego zainteresować.
Z rozczarowaniem stwierdziłem, że korytarz jest pusty, nadal spowity purpurową poświatą.
Do pewnego momentu…
Znienacka, ogólną harmonię zburzył jeden maleńki detal. Na pierwszy rzut oka niewidoczny. Ale, że ja nie miałem gdzie zawiesić spojrzenia, z jakiś powodów padło właśnie na ten korytarz. Wtedy dostrzegłem różowy kosmyk włosów, który niesfornie wychylał się zza kamiennej ściany.
Wstrząśnięty, chciałem zerknąć na Madarę, ale na myśl, że gdy z powrotem powodzę tam wzrokiem i zastane ten sam monotonny obraz, zdeterminowałem się do dokładnej analizy.
Był tam. Różowy włos. Różowy! Ten diabelsko dobrze znany mi kolor!
Tajemnicza siła pokierowała mnie do ołtarza i wnet księga przy użyciu moich rąk zamknęła się delikatnie. Starszy Uchiha obdarował mnie pytającym spojrzeniem, lecz ja lekceważąco strąciłem go na bok.
 - Sasuke…! – urwał, a ramiona, które w geście miał zamiar unieść do góry, zatrzymały się w połowie drogi. Nasłuchiwałem czujnie niczym kot, modląc się, aby Madara nie pisnął już ani słówkiem.
Do naszych uszu dotarł cichy szloch, przerywany pociągnięciami nosa.
Na ułamek sekundy spojrzałem na Madarę, którego zainteresowało źródło dźwięku. Po jego twarzy nie przeleciał nawet cień zdumienia.
 - Sakura – wyszeptałem do siebie, wyzbywając się wszystkich wątpliwości. Znów zerknąłem na Madarę, ale ten uparcie utrzymywałem się w tej samej pozycji, nawet w połowie nie przejęty moich wybuchem. – Co tu się dzieje?! – wrzasnąłem na niego.
Mój szósty zmysł znalazł się w stanie najwyższej czujności, kiedy powietrze rozbrzmiało cichym śmiechem.
 - Co jest? – utkwiłem wzrok w poprzednim punkcie i teraz nie widziałem już wyłącznie kosmyka włosów. Ujrzałem twarz… Twarz Sakury.
Madara obrócił się w tej samej chwili, gdy moje oczy rozwarły się szeroko. Ani trochę nie wyglądał na zaskoczonego. A przecież tak zależało mu, aby nikt nie przerywał nam tej operacji!
 - A jednak przyszłaś – syknął, lekceważąc moją obecność. Stałem jak wryty przy ołtarzu koncentrując całą swoją uwagę na Sakurze.
Chlipnęła w momencie, gdy Madara do niej przemówił, po czym gwałtownym ruchem przetarła oczy rękoma. Spojrzenie miała puste i usilnie starała się, aby nie utkwić go na mojej osobie. Próbowałem zwabić zielone tęczówki ku sobie, ale ona tylko zrobiła krok w przód i wyszła zza ściany w pełnej okazałości. Cała drżała i choć przestrzeń pociemniała atramentową purpurą, ja i tak perfekcyjnie mogłem odczytać emocje wyryte na jej twarzy.
 - Sakura – przełknąłem ślinkę.
Madara wrył mi się w słowo.
 - To miło ze strony Reiko i Karasu, że wpuścili cię tutaj bez żadnych zbędnych komplikacji.
 - Sam im przecież kazałeś – powiedziała machinalnie.
Nie mogłem znieść rozdzierających mnie emocji.
 - O co tu do cholery chodzi?! – podniosłem głos i podbiegawszy do Madary, ścisnąłem w pięści kawałek jego płaszcza. – Co ona tu robi?!
Cisza.
Sakura pociągnęła nosem.
Madara po nieziemsko wlokących się sekundach przygwoździł mnie swoim perfidnym spojrzeniem. Sharingan zabłysnął w świetle fioletu, a dreszcz mimowolnie przebiegł po moich plecach.
 - Nie pamiętasz jak mówiłem ci o Haruno i jej niewtajemniczeniu? – milczałem, a Madara potraktował to jako znak ku kontynuacji. Rozłożył szeroko ręce i wskazał na zamkniętą książkę. – Oto co ma się wydarzyć! Masz stać się Jinchuuriki, a ja nie mogę pozwolić tobie na wiecznie ukrywanie się przed Medykiem. Wiesz dobrze, że osoba taka jak Haruno pełni w tej organizacji niezbędną funkcję. Leczy! Leczy każde zadrapanie, każdą ranę i sam potwierdziłeś, że jest w tym świetna.
Zawrzałem gniewem, bo nagle poszczególne wydarzenia zaczynały się ze sobą łączyć, tworząc idealną spójność.
 - Zaplanowałeś to?! Ty…
 - Tak będzie nam łatwiej, Sasuke – skinął głową, nie zwracając uwagi na furię, wydobywającą się z mojego wnętrza. Zniecierpliwiony, zacząłem nim trząść i już miałem podnosić rękę, żeby się zamachnąć, wymierzając mu cios, kiedy dotarł do mnie bezgłośny chichot.
Otępiały, wnet zrozumiałem, że dźwięk pochodzi od Sakury. Zatrzymałem się w pozycji gotowej do ataku, raptownie obróciwszy głowę w jej kierunku.
Haruno śmiała się pod nosem, łzy spływały po jej policzkach, a rękaw swetra raz po raz ocierał jej twarz.
 - Nie mogę uwierzyć, że Madara wykazał się większą szczerością od ciebie – zwróciła się do mnie, po raz pierwszy na mnie patrząc.
Zjeżyły mi się włosy na karku.
 - Sakura. To nie tak jak myślisz, ja… Chciałem ci to powiedzieć, już od dawna. Przygotowywałem się do tego i…
 - Madara – odezwała się znowu, a jej głos kipiał stanowczością. Echo kilka razy powtórzyło stukot jej kroków. Sakura spuściła głowę. – Naprawdę myślałam, że uda mi się spełnić twoje oczekiwania, mimo tego, że nie popierałeś mojego członkostwa w Tace. Nienawidzisz mnie, a ja nienawidzę ciebie za to jak podłym jesteś człowiekiem. Jednak miałam w tej organizacji przyjaciół i ludzi, którzy stali się dla mnie bliscy. Ale mimo to… nie ma siły i osoby na świecie, która zmusiłaby mnie do udzielenia wam pomocy w tym cholernym planie. – urwała, by z całej siły uderzyć w ścianę sanktuarium. Powietrze nagle zrobiło się bardziej zimne, a ja wzdychałem je z trudem. Wodziłem za nią spojrzeniem, nie dbając już o rozsądek i własną dumę. – Nie zniszczę mojego domu! – zawrzała raz jeszcze. Teraz nasze spojrzenia spotkały się. – Wręcz przeciwnie! Będę robiła wszystko, żeby was powstrzymać. Słyszysz mnie, Uchiha?! Wszystko!
Zagryzła dolną wargę, potrzęsła głową, ale i tak na samym końcu wybuchła głośnym płaczem.   
 - Pozwól mi odejść Madara. Przecież i tak mnie tutaj nie chcesz…
Nim zdążyłem jakkolwiek zareagować jej sylwetka zniknęła raptownie za zakrętem. Poderwałem się do biegu za nią, posyłając na końcu ostrzegawcze spojrzenie ku Madarze.
 - Zapłacisz mi za to! – warknąłem, całą swoją energie wysyłając do kończyn. Gdy wybiegłem na główny korytarz, Sakura już wbiegała z powrotem na schody. – Sakura! Zatrzymaj się w tej chwili!
Równie dobrze mógłbym wrzeszczeć do ściany.
 - Wracaj tu i skup się na Dangetsu! – dosłyszałem jeszcze stłumione wołania trenera.
Zmarszczyłem brwi, a do umysłu przywoływałem różnorodne wspomnienia, które mogłyby pomóc mi pokonać narastający gniew. A niby jestem taki bystry! Madara idealnie wszystko zaplanował i nie pomylił się co do nas w żadnym najmniejszym szczególe. Haruno jakimś cudem musiała dowiedzieć się o mojej misji tutaj i mogłem jedynie przypuszczać, że palce maczali w tym Reiko i Karasu.
To ja chciałem jej wyznać prawdę o sobie. O tym kim jestem i jak podle niedługo się zachowam, broniąc imienia i honoru klanu Uchiha. Chciałem użyć słów i sprawić, ażeby choć trochę mnie zrozumiała.
Chciałbym nadal być dla niej tym, kim byłem jeszcze kilka dni temu.
S A K U R A
 - Szybko poszło – skitował Karasu, kiedy z hukiem otworzyłam właz. Nawet na niego nie zerknęłam. Pognałam przed siebie, a resztki dumy nawołały mnie do otarcia łez. Przyśpieszyłam, bo powietrze rozbrzmiało kolejnym wołaniem Sasuke. Właściwie po co za mną biegł? Nie chciałam go wiedzieć! Nie po tym wszystkim, czego się dowiedziałam! Niech wraca i zajmie się swoją zemstą, a mi pozwoli wrócić do Konohy i… przecierpieć.
Bo chyba każdy ból daje w końcu człowiekowi spokój, nieprawdaż?
Narzuciłam sobie szybsze tempo i ślepo błądziłam po lesie w poszukiwaniu jakieś ścieżki. Znałam drogę. Znałam ją za dobrze i w owej chwili nie dbałam nawet o grunt pod moimi nogami. Nie obchodziło mnie czy stanę na ostrą gałąź, która wbija mi się w nogę. Czy trafie na olbrzymi kamień, który sprawi, że padnę na ziemię… Nie! Nie dbałam o to! Wyłącznością była odległość dzieląca mnie i Sasuke, malejąca z każdą chwilą. Słyszałam szelest liści, spowodowany jego szybkimi krokami, jak również dźwięk łamanych gałęzi.
 - Zostaw mnie! – wychlipałam, ledwo sama będąc w stanie zrozumieć ten przekaz.
 - Nie zostawię cię! – krzyknął i nagle masa zimnego powietrza uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą. Uchiha zjawił się przede mną w okamgnieniu, a surowe spojrzenie lustrowało mnie czujnie.
 - Zostaw mnie! – powtórzyłam, usiłując zepchnąć go na bok. Stał w miejscu niczym skała i tylko schylił się do  mojego ucha.
 - Nie zostawię cię. Przecież ci to obiecałem, prawda?
Zadrżałam. Nie zdolna do pozbycia się go siłą, cofnęłam się kilka kroków do tyłu. Obraz z chwili, kiedy wspomniane wydarzenie miało miejsce, zamigotał przed moimi oczami. Zachwiałam się, a deską ratunku okazało się drzewo. Przywarłam do niego plecami.
Sasuke przetarł czoło rękom i zacisnął oczy, jak gdyby walczył z potężnym bólem.
 - Sakura, posłuchaj …
 - Nie chcę cię słuchać – naciskałam, a oczy Uchihy na krótką chwilę otworzyły się szerzej. – Chcę wrócić do kryjówki, spakować się i odejść stąd jak najdalej.
 - Nie pozwolę ci – wycedził. Podszedł do mnie i chwycił za oba ramiona. Cisnęłam go do tyłu i tym razem mi się udało.
Prychnął.
 - Chciałem ci to wszystko powiedzieć. Planowałem. Najpierw przed tym wszystkim, ale nie miałem wystarczająco odwagi, więc zdecydowałem, że zaraz po staniu się Jinchuuriki powiem ci prawdę, ja …
 - Ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co masz zamiar zrobić?! – mój głos stał się donośniejszy i pewniejszy. Zacisnęłam pięści, wbijając w Sasuke mordercze spojrzenie. Skinął głową. – Chcesz stać się Jinchuuriki, nosić w sobie demona! Masz pojęcia jak wielkie jest to brzemię?! Przecież wiedziałeś jak bardzo Naruto cierpi z tego powodu! Dlaczego coś takiego przyszło ci do głowy? Po co jest ci ten demon?!
 - Moim celem nie jest demon – odezwał się po chwili milczenia. Patrzył na mnie przenikliwie, a chłodny wiatr zaczął bawić się naszymi włosami. – Mam gdzieś tego demona! Jedyne w czym może mi pomóc to w zniszczeniu Konohy.
 - A więc moje przypuszczenia były prawdą? – to przekraczało wszelkie siły. Jego słowa, pogląd na świat…wszystko było nie tak jak trzeba i gryzło się z poprzednią wersją Sasuke, którą miałam w głowie. Tam był wielkim Shinobi, zagubionym mężczyzną, starającym się dopuścić do siebie uczucia inne niż nienawiść. Spuściłam głowę i ani myślałam o powstrzymywaniu łez. Obserwowałam jak uderzają o ziemie, by następnie zostać wsiąknięte.
Wzięłam głęboki wdech.
 - Naprawdę chcesz zabić tak wiele niewinnych osób? Chcesz pozbawić tysięcy ludzi życia ze względu na twój klan, mimo, że nie mają z tym nic wspólnego. Zabiłeś już przecież całą starszyznę.
 - Ale to cała Konoha była przeciwko Uchiha.
 - A Orichi? – odważyłam się zapytać. Sasuke uniósł obie brwi w geście niewiedzy.
 - O czym ty mówisz?
 - Czy Orichi był przeciwko twojemu klanowi?
 - Nie, ale…
 - Więc jak możesz mówić, że cała Konoha była przeciwko Uchiha?! – zagrzmiałam, rozkładając ręce. W obrazie zabrakło ostrości, a sylwetka Sasuke była olbrzymią czarną plamą na tle tańczących krzewów i gałęzi. – Orichi mieszka w Konoha! Tak samo jak wiele innych dzieci, które nie mają nawet pojęcia o katastrofie w twoim klanie! I co? Zabijesz je? Zabijesz je za to, że urodziły się w Liściu?
Myślałam, że Sasuke zlekceważy, lub jakimś sposobem zaprzeczy moim argumentom, jednak ku memu zdziwieniu milczał, a ja skrycie liczyłam, że dałam mu tym do myślenia. Wiele razy zastanawiałam się jaki był cel Itachi’ego Uchihy, wiele razy zastanawiałam się jaki był sposób myślenia czarnookiego w całej zemście. Wszystkie argumenty miałam ułożone w głowie i podane jak na tacy.
Usłyszałam jak Sasuke wzdycha.
 - Ja patrzę na to inaczej – powiedział, raz jeszcze zbliżając się w moim kierunku. – Nie mogę zrezygnować z zemsty …nawet dla ciebie. Co noc mam koszmary …koszmary o Itachi’m i moich rodzicach… - urwał gwałtownie i odchrząknął. Poczułam na swoim policzku jego palce. Sasuke patrzył głęboko w moje oczy. – Nie mogę tego tak zostawić. Czułbym się podle do końca mojego życia. Mój brat oddał życia za wioskę, a Konoha nawet nie potrafi tego docenić. Ona nie była tego warta.
Miałam wrażenie, że Sasuke zaraz się rozpłaczę, przynajmniej jego ton na to wskazywał.
Wtedy zbliżył się bardziej i złożył krótki pocałunek na moim czole. Po moim ciele przeszła masa iskierek.
Oniemiałam.
 - Sa-Sasuke …
Powiodłam za nim dłonią, żeby móc go dotknąć, ale on odszedł z powrotem w kierunku sanktuarium.
 - Nie chcę już o tym rozmawiać. Zrozum, że nigdy nie wypuszczę cię z tej kryjówki. Jesteś na mnie skazana i to wyłącznie z twojej winy.
 - Mojej winy? – zdziwiłam się, ale nagle zawrzała we mnie złość. – A co ja takiego zrobiłam?! Czym zawiniłam?! Boże… - uderzyłam lekko głową o korę drzewa i wlepiłam wzrok w znak klanu Uchiha, który widniał na jego plecach. – Zostałam przez ciebie porwana. Zabrałeś mnie z Liścia i zmusiłeś do bycia twoim Medykiem.
 - Zagalopowałem się – wyznał. Światło księżyca wyjrzało zza koron drzew, idealnie oświetlając naszą dwójkę. W oczach nieprzerwanie miałam pełno łez. – Może zatęskniłem za drużyną siódmą i chciałem się przekonać jak wiele się u was zmieniło. Miałem okazję cię spotkać i…wykorzystałem ją. Niestety…
Zrobił krok w stronę sanktuarium. Wzdrygnęłam się, a nieznany impuls rozkazał natychmiast się wyprostować.
 - Sasuke! – zawołałam za nim, przyciskając ręce do klatki piersiowej. – Tak po prostu teraz odejdziesz…?
 - Nadal mam kilka nierozwiązanych spraw z Madarą – wbił mi się w słowo, pozostając w tej samej pozycji.
 - Jakich spraw? – zapytałam. – Chcesz tam wrócić i stać się Jinchuuriki?
Cisza.
 - Nieważne – odrzekł w końcu, a trawa ugięła się pod wpływem jego stóp. W pierwszej chwili chciałam rzucić się za nim do biegu, ale …ale po co? Czułam się jakbym dostała w twarz, a ręką mierzącą policzek były jego słowa. Kłamstwa. Kłamstwa, które mi cisnął. Każde słowo dotyczące Konohy i jego zemsty...były zwykłą iluzją. Równie dobrze mogłabym porównać je ze snem.
Opadłam na ziemię i ścisnęłam dłonie w pięści razem z pojedynczymi kawałkami trawy. Kilka źdźbeł było mokrych od kropel krystalicznej cieczy.
 - Reiko i Karasu zaprowadzą cię z powrotem do kryjówki – usłyszałam jego rzeczowy ton. Uniosłam wzrok w górę i zauważyłam jak spogląda na mnie przez ramię. Wiatr się wzmógł, a nasze włosy tańczyły jeszcze bardziej dziko.
Nie odchodź chciałam wykrzyczeć, ale druga część mnie cisnęła mi na usta zupełnie inne sformułowanie:
 - Nienawidzę cię – powiedziałam ochryple, jednak wystarczająco głośno, aby Sasuke usłyszał. Jego wzrok tkwił we mnie jeszcze kilka sekund, po czym odszedł, nie obracając się już ani razu. Taksowałam wzrokiem jego sylwetkę, a potem usłyszałam z dala echa rozmów pomiędzy nim, a dwóją ludzi Madary.
Nie minęła minuta, a w moją stroną zaczął przedzierać się Karasu, wraz ze swoim figlarnym uśmieszkiem. Zamknęłam oczy, czekając na jego przybycie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz