S A S U K E
- Długo jeszcze? – zapytałem Madare, gdy ten
postanowił skoncentrować się na zwoju. Zapewne przypuszczał, że przez ostatnie
dwa dni władował we mnie na tyle motywacji, abym jednak zmusił się do
przeczytania go w całości. Niestety nie był on na tyle interesujący ani godny
uwagi.
- Musisz zrozumieć, że na to potrzeba czasu,
Sasuke – mruknął pod nosem i miałem wrażenie, że w ogóle nie jest świadom mojej
obecności. Westchnąłem ciężko. Madara wyciągnął rękę i stojąc naprzeciwko mnie,
zaczął przesuwać palcem wskazującym po kilku linijkach. – Przydałby się Minato
Namikaze – prychnął. – Ja będę miał więcej problemu z tym pieczętowaniem.
- Czwarty nie żyje – poinformowałem. Madara na
krótką chwilę przerwał taksowanie zwoju i zerknął na mnie spod byka. Znów
westchnąłem. – Jestem wyczerpany i chcę się położyć, to tyle.
- Od kiedy jesteś taki marudny? – jego
ton raz jeszcze przybrał tą podejrzliwą
nutę, której wręcz nienawidziłem.
Wzruszyłem ramionami.
- Myślałem, że Dangetsu jest dla ciebie ważny
– dodał.
I co? Mam teraz udawać przed nim, że
ten demonek jest tym, czego potrzebuję do życia? Prawda była taka, że Dangetsu
był mi zupełnie obojętny, a wszystko zepsuł Suigetsu, który to wyżalił się, że
to ja mam zniszczyć wioskę, a nie ukryty w książce medycznej stwór.
Zignorowałem uwagę Madary, a on na
szczęście nie wyglądał na takiego, który jej wymagał. Powrócił do czytania
zwoju, a ja zadecydowałem spożytkować ten czas na rozejrzenie się.
Generalnie miejsce sprawiało, że
zwykłemu śmiertelnikowi (nie mnie) włos na głowie się jeżył. Znajdowaliśmy się
w niemal egipskich ciemnościach i tylko świeca, którą trzymałem w ręku dawała
nam marne światło. Sanktuarium rzeczywiście znajdowało się pod ziemią,
rzeczywiście tam, gdzie ja, Orichi i Sakura byliśmy na spacerze. To, aż
zaskakujące, że w tamtym momencie nie miałem świadomości stąpania po kryjówce
demona.
Zaciekawiony podszedłem do ścian i
przejechałem po nich ręką. Były z ciemno-granatowego kamienia. Kto wpadł na
pomysł umieszczenia tutaj takiego miejsca? To musiał być któryś z pierwszych
Hokage. Sanktuarium wyglądało na stare, a gdzieniegdzie zawieszone były
pajęczyny. Nadal poszukiwałem napisu Dangetsu,
ale w tych mrokach z trudem przychodziło mi jego znalezienie. Tym bardziej, że
obecnie moim zadaniem było…
- Sasuke do diabła! Nie czas na rozglądanie,
podejdź tu z tą świecą, bo nic nie widzę!
Ah no tak. Zadanie mściciela?
Trzymanie świecy nad tekstem, który czyta jego trener. Czułem się żałośnie, ale
nie chciałem mówić tego na głos. Czekałem, aż Madara skończy. Chciałem wrócić
do kryjówki, znaleźć Sakurę i wreszcie o wszystkim jej opowiedzieć. Nie tylko
poczuję ulgę, ale także będę wiedział na czym stoję. Pomińmy tutaj kwestie
wybuchu nienawiści względem mnie. Jakoś nie specjalnie pragnąłem zepsuć sobie nastrój.
- Dobra – pomruk Madary otrzeźwił mój umysł.
Mężczyzna zwinął zwój i obrócił się w moją stronę. – Dam radę to zrobić, ale
musisz być ostrożny. W razie gdyby demon zaczął wymykać mi się spod kontroli,
wiesz co robić?
Zabrzmiało to tak, jakbym musiał
wiedzieć.
- Ni-e… - wydusiłem, patrząc na księgę. Madara
warknął niezadowolony i wcisnął mi w rękę zwój.
- Następnym razem zamiast chodzić na festiwale
z Haruno, skup się na zadaniu. Gdybyś to poczytał, wiedziałbyś dokładnie jakie
jest twoje zadanie w takich chwilach. – urwał, widząc, że w żadnej mierze nie
jestem zainteresowany jest słowami. Westchnął. – Nieważne. Powiem ci to w
skrócie…
- Słucham… - to prawdopodobnie było
największe kłamstwo jakie wydobyło się z moich ust. Zaśmiałem się we własnych myślach
i powędrowałem wzrokiem ku Madarze.
- Kiedy otworzę księgę, wykonam masę
skomplikowanych pieczęci. Wtedy wyrwę z niej połowę siły demona. Pamiętasz jak
ustaliliśmy? Nie bierzesz całości jego mocy.
Pokiwałem głową.
- W razie gdyby coś poszło nie tak, pamiętaj,
żeby zamknąć książkę. Ja podczas pieczętowania nie będę mógł wykonać
najmniejszego ruchu, więc wszystko leży w twoich rękach. Zrozumiałeś wszystko?
- Tak. Ale jak mniej więcej będzie przebiegał
ten …obrzęd? – przez nerwy zapożyczyłem coś ze słownika Suigetsu.
- Obrzęd?
- No włożenie we mnie demona – poprawiłem się.
Madara dłuższą chwilę milczał, a w ostateczności zwrócił się w stronę księgi,
która spoczywała na maleńkim stoliczku. Tyle, że stoliczek wyglądał jakby
został skradziony z jakiegoś starodawnego kościoła. Ciarki przeszły mnie po
plecach, gdy tak przypatrywałem się temu wszystkiemu. Nie wiadomo dlaczego, ni
stąd ni zowąd zaczęły budzić się we mnie nerwy.
- Znowu nie poczytałeś tego w zwoju? –
westchnął. Nie czekając na moją odpowiedź, mówił dalej: - Nie będzie to zbyt
przyjemne, to oczywistość. Temperatura twojego ciała wzrośnie i będziesz miał
wrażenie, jakbyś zaraz miał się stopić.
No to ekstra.
Burknąłem kilka obelg pod nosem i
nieufnie wertowałem książkę wzrokiem. Niby zwykły medyczny ekwipunek, z drugiej
zaś strony, na krótką chwilę będzie sprawcą potężnego bólu.
Usłyszałem kroki Madary, które
zbliżały się do ołtarza (tak określiłem w swoich myślach stolik razem z
książką):
- Chyba się nie boisz?
- Nie – wysyczałem, usiłując nic nie robić
sobie z jego kpiny, której już i tak wystarczająco nienawidziłem.
- Dobrze więc. W takim razie możemy chyba
zaczynać. Jesteś gotów? – zapytał i chciwe ręce kierował już ku książce. Tak
jakby moja odpowiedz była mu zupełnie obojętna. A przecież to o mnie w głównej
mierze chodziło. To ja byłem w tej grze jego najważniejszym pionkiem. Wydusiłem
z siebie krótkie słowo potwierdzenia i z zapartym tchem czekałem na dalsze
wydarzenia. To, aż zadziwiające, że dopiero teraz dochodziły do mnie namiastki
zdrowego rozsądku. Być może robię teraz najbardziej lekkomyślną rzecz w życiu,
ale to właśnie ryzyko pozwala wszystko zmienić.
Trener otworzył książkę i złączył
dłonie. Poruszały się w fenomenalnym tempie. Obserwowałem każdy najmniejszy
ruch, choć byłem świadom tego, że nie zapamiętam nawet jednego znaku.
W końcu po księdze zaczęły
rozpościerać się atramentowe wskaźniki, przypominające coś na podobieństwo
tatuaży na ciele o tajemniczym znaczeniu. Obserwowałem jak książka medyczna
stopniowo się nimi pokrywa, a raz po raz zerkałem na Madarę. Co prawda maska
utrudniała mi widoczność, to jednak byłem w stanie po nim poznać czy jak
dotychczas wszystko idzie zgodnie z planem.
Przede mną zaczął się piętrzyć snop
jasno-purpurowego światła, a moje uszy przeszył potężny błysk, tak jakby
właśnie rozpętała się poważna burza.
Spojrzałem na ‘Dangetsu’, jeszcze raz
zadając sobie pytanie Czy tego chcę?
- Już niedługo Konoha zostanie zniszczona i
popamięta klan Uchiha na wieczność – odezwał się Madara. Kiedy mówił, że
podczas obrzędu nie będzie mógł wykonać najmniejszego ruchu; sądziłem, że
poruszanie warg również wchodzi w grę.
Będę musiał to znieść.
S A K U R A
Wszystkie gałęzie drzew były
skierowanie na mnie i miałam wrażenie jakby zaraz zza nich miała wyskoczyć
ciemna postać o wściekle czerwonych oczach. Dalszy scenariusz chyba jest
banalnie przewidywalny, ale nawet znajomość potoku zdarzeń nie uspokoiła
kołatającego serca.
Sasuke najprawdopodobniej groziło
niebezpieczeństwo, nie mam pojęcia gdzie się znajduje, ani co robi, raz jeszcze
przybrał tą zimną i chłodną postanę, nie pożegnawszy mnie nawet jednym żałosnym
słowem. Ale była rzecz, za którą przeklinałam się najbardziej. Otóż nie wzięłam
latarki! Podróżowałam w smolistej czerni i jedynym co czasami dodawało jakiś
barw otoczeniu, była tafla strumyka zaczynającego się tuż przy wejściu do
kryjówki. Na ten czas mogłam powiedzieć, że był to mój towarzysz. Czułam się
tak jakby podążał specjalnie ze mną, ponieważ wyczuł jak mocno strach owinął mi
się wokół żołądka.
Jedyną poszlaką w tej sytuacji były
dla mnie grube kory drzew – tyle zapamiętałam z pewnością. Ostatecznie to
Sasuke stwierdził, że jest to idealnie miejsce do treningu. Plusem była też
odległość; miejsce nie znajdowało się specjalnie daleko, ale jeśli chodziło o
orientację w terenie, polegałam wyłącznie na mojej intuicji.
Wtedy wiatr się wzmógł, a ciarki
bezczelnie przeszyły moje ciało. Wzdrygnęłam się w biegu, ale nie zatrzymałam.
Pragnęłam jak najprędzej odnaleźć Sasuke i sprawdzić czy wszystko z nim w
porządku. Pojedyncze gałęzie i krzewy raz po raz drażniły moją skórę, co chwila
obracałam się za siebie z zapartym tchem. Chciałam mieć wgląd na całe
otoczenie.
- Jakby nie mógł nam dać czegoś ciekawszego do
roboty – Boże! O mały włos, a wydałabym z siebie potworny pisk. Błyskawicznie
zwolniłam i próbowałam odnaleźć źródło dźwięku. Ktoś tu jest! Ktoś tu jest!
wołałam w myślach. Bezszelestnie przekradłam się bliżej, aż w końcu widok na
niewielką polanę zasłaniały już tylko spore drzewa.
- Powstrzymaj się z takimi komentarzami i
ciesz się, że on w ogóle nas docenia. Tylko my jesteśmy na tyle blisko niego z
pozostałych uczestników wojny – odezwał się drugi głos.
Wówczas odważyłam się wychylić.
Moim oczom ukazały się dwie męskie
sylwetki pokryte czarną smugą. Jedna siedziała po turecku na ziemi, druga zaś
prawdopodobnie obgryzała paznokcie. O pfu. Skrzywiłam się, ale strach nadal nie
zapragnął odstępować mnie na krok.
I nagle cisze, harmonię i ćwierkanie
świerszczy przerwał głośny błysk. Zerknęłam na niebo, ale wokół było tak samo
ciemno. Nawet w momencie dźwięku sylwetki mężczyzn nie zostały oświetlone.
Zmrużyłam oczy i dopiero wtedy
dostrzegłam, że pomiędzy tą dwójką promienieje blade światło purpury… z ziemi,
z wąskiej szczeliny.
- O co tu chodzi? – szepnąwszy do siebie,
pochyliłam się. Zastanawiałam się jaki będzie mój kolejny ruch. Ta dwójka
najwyraźniej pilnuje, aby nikt z zewnątrz nie dostał się do środka. Tyle, że co
było tym środkiem? I tak byłam z siebie dumna. Pierwsza teoria wleciała mi do
głowy szybciej niż się tego spodziewałam.
- No chyba się zaczęło – zarechotał właściciel
piskliwego głosu. Jego kompana najwyraźniej nie zadowoliło to zachowanie,
ponieważ pomachał mu palcem wskazującym przed oczyma.
- Nie ekscytuj się tak – skarcił go. – Dobrze
wiesz, że wiele rzeczy może się nie udać i my również na tym ucierpimy. Kiedy
na przykład oboje stracą kontrolę nad tym demonem…
Wytrzeszczyłam na niego oczy i z
niedowierzenia omal zapomniałam o czynności oddychania. Ścisnęłam ręce na
klatce piersiowej i nadal nieprzerwanie taksowałam ich wzrokiem. Nie tylko
sprawa demona doprowadziła mnie do zdezorientowania, ale również ten głos.
Twardy i stanowczy. Nie umiałam go jednak połączyć z konkretną osobą, choć
wydawał mi się znajomy.
- Nie ma możliwości, aby nasz Pan stracił nad
tym kontrolę. Sam nas przecież o tym zapewniał.
Nasz Pan? powtórzyłam w myślach to
określenie i teraz nawet głos tego drugiego wydawał mi się znajomy. Przełknęłam
ślinkę, bo otóż to przede mną stało dwóch ludzi Madary.
Oczywiście. Jak tak tajemnicze
przyjęcie mogłoby się odbyć bez udziału jego osoby? Najbardziej jednak
przerażała mnie kwestia demona, jak również tego, że prawdopodobnie w tej
szczelinie znajdował się Sasuke.
- Ale ten młody mnie nie przekonuje – burknął
Reiko. – Może i Pan twierdzi, że naprawdę się przyda, to jednak ja mam do tego
sporo wątpliwości. Jest arogancki i mnie denerwuje.
- Ale jest z klanu Uchiha.
Nie miałam już cienia wątpliwości, że
konwersują o Sasuke.
Przez dłuższą chwilę Reiko i Karasu
pogrążyli się w milczeniu, a dźwięki przypominające błyskawice rozświetlającą
niebo na nowo zaczęły wydobywać się ze szczeliny. Serce podeszło mi do gardła –
nie miałam bladego pojęcia co się tam dzieje. Zacisnęłam oczy i analizowałam
plusy i minusy tego, gdybym tak zadecydowała się im ujawnić. Może ich siła nie
będzie tak potężna.
Karasu wystawił dłoń i zaczął się jej
przypatrywać. Dopiero teraz zauważyłam w świetle księżyca jego jasne włosy.
- Ta robota jest nudna – stwierdził,
pogwizdując.
- Ale jest jednocześnie zaszczytem. Podczas,
gdy wszyscy inni trenują na wojnę, my jesteśmy już w pełni gotowi – jego głos
przybrał uroczysty ton, tak jakby obwieszczał właśnie najcenniejszy sekret
ludzkości.
Ale analizując moją reakcję; dla mnie
rzeczywiście był to najcenniejszy sekret ludzkości. Wojna, demon …co to
wszystko ma znaczyć?
Wzięłam głęboki wdech i zebrałam w
sobie wszystkie zgromadzone informację. W szczelinie jest demon… i Madara i być
może Sasuke (czego bym nie chciała za skarby!), a całego przedstawiania pilnuje
ta dwójka. I nagle do mojego umysłu wpadł obraz wilka, który doniedawna
stanowił wspólną część razem z jednym mężczyzną.
Drobiaszczek, przemknęło mi przez
myśl. I choć to imię było najmniej trafne dla zwierzęcia, to jednak na samo
wspomnienie ciarki przeszły mnie po plecach i cała zadrżałam. Instynktownie
zaczęłam się rozglądać, ale cóż mogę zobaczyć w czerni, wiedząc, że tego samego
koloru jest również sierść wilka? W razie wypadków postanowiłam polegać
wyłącznie na zmyśle słuchu i zareagować dopiero wtedy, gdy nad sobą usłyszę warczenie.
- Hej Reiko! – syknął jeden z nich, wymachując
przy tym rękoma. A więc to Karasu obgryzał paznokcie? Mimowolnie skręciło mnie
w żołądku i przysięgłam sobie, że przy następnym spotkaniu zwrócę mu na to
uwagę.
Zapadła cisza.
- Wiem – Reiko naraz stał się śmiertelnie
poważny i powstał, rzucając na ziemię czytany wcześniej kawałek papieru. W tym
momencie uklękłam na trawie i starałam się jeszcze bardziej dyskretnie zaglądać
na polanie. Niestety dalszych słów nie dosłyszałam, ponieważ mężczyzna mówił
wyjątkowo cicho.
- Tak jak kazał Madara? – zdziwił się Karasu.
– Czy to jest bezpiecznie?
Reiko mówił coś dalej, ale zrozumiałam
jedynie tyle, że potwierdził pytanie towarzysza, poprzez kiwnięcie głową.
- Jestem pod wrażeniem, że też ją wyczułeś –
zaśmiał się fioletowo-włosy, a jego ton nagle przybrał nutki sarkazmu.
Zaraz! Czy ja usłyszałam ‘[…] ją wyczułeś.’?
Karasu wydobył z siebie głośne
prychnięcie.
- Szczerze mówiąc nawet nie musiałem jej
wyczuwać, różowe włosy rzucają się w oczy z dalekich odległości.
Boże! Oni mówią o mnie!
W okamgnieniu poderwałam się z miejsca
i wyciągnęłam z kabury kunai (przynajmniej miałam na tyle zdrowego rozsądku,
aby zabrać chociaż broń). Wyskoczyłam zza krzaków i nie do końca pewna stanęłam
przed nimi. Ostrze narzędzia zamigotało w blasku księżyca. Zobaczyłam jak mocno
dygoczą mi ręce.
- Różowa! – ucieszył się Reiko. Czujnie
pilnowałam czy żaden z nich nie sięga po broń.
- C-co się tu dzieje? – głos miałam ochrypły,
ale nie powstrzymałam się przed zrobieniem kroków w przód. – O co chodzi z tym
demonem? I wojną? Gdzie Madara i Sasuke?
- Tam – Karasu wskazał na szczelinę, z której
nadal wydobywał się snop purpurowego światła. Na chwilę obrzuciłam ją
spojrzeniem, by zaraz potem wrócić do obserwowania wrogów. Na ich twarzach
widniały podłe uśmieszki, ale nadal żaden z nich nie kierował rąk ku mieczom.
- Nie odpowiedziałeś na wszystkie moje pytania
– upomniałam go, bardziej pewnie.
- Nie muszę odpowiadać na żadne z twoich
pytań.
- To było takie przewidywalne, że się tutaj
zjawisz – dorzucił Reiko. – Nasz Pan rzeczywiście rzadko kiedy się myli. Zwłaszcza
jeśli w grę wchodzi kobieta.
- O co chodzi z tym demonem? – niecierpliwiłam
się.
Blondyn wskazał na moje kunai, a ja
miałam wrażenie, że jego oczy zaraz zaświecą się na wściekły czerwony kolor, a
on sam przeobrazi się w wampira, lub co gorsza – w Drobiaszczka. Cofnęłam się w
tył i znów próbowałam przezwyciężyć ogarniający mnie lęk. Czułam się jak
bezbronna ofiara, której nieodwołalnie jest pisania szybka i bolesna śmierć.
- Najpierw odłóż broń Różowa – poleciał. – Nie
chcemy z tobą walczyć, przynajmniej na ten czas nie są to nasze rozkazy.
- Madara nie kazał wam ze mną walczyć? – zdziwiłam
się nie tylko informacją, ale także faktem, że wypowiedziałam to na głos. Już
kompletnie nie kontrolowałam swoich ruchów.
- Na razie nie – zaznaczył. – Ale wkrótce
spotkamy się na polu walki, bądź tego pewna. Póki co… jeśli chcesz wiedzieć o
co chodzi z demonem i dlaczego Madara właśnie ma zamiar zrobić z młodego
Jinchuuriki to …
- Że co proszę?! – weszłam mu w słowo, robiąc
wielkie oczy. To przerażające, bo doszło do mnie, że mianem młodego oboje określają Sasuke. – Jak to
Jinchuuriki’m?! Przecież to jakieś żarty!
Mężczyźni spojrzeli po sobie
porozumiewawczo, aż w końcu Reiko zjawił się tuż przede mną i odebrał mi kunai.
Nawet się nie broniłam. Pozwoliłam mu pozbawić mnie broni, walcząc z
wewnętrznym szokiem. Do oczu cisnęły mi się łzy, ale starałam się pocieszyć
tym, że informacja nie została potwierdzona, a ta dwójka to tylko zakłamani
ludzie Madary.
Usta Reiko zjawiły się tuż przy moim
uchu.
- Nasz Pan był tak łaskawy i pozwolił ci się
samej o tym przekonać.
Zadrżałam, ale dałam mu znak, aby kontynuował,
ponieważ nie rozumiałam do końca jego wypowiedzi.
- Przewidywał, że tu przyjdziesz – odezwał się
Karasu. – W każdym razie powiedział nam, że jeśli zjawisz się tu ty, lub
ktokolwiek z Taki, mamy rozkaz wpuszczenia go do środka.
- Tam? – zapytałam, gestem głowy wskazując na
szczelinę.
Przytaknęli.
Nie miałam już wewnątrz żadnych
wątpliwości.
~*~
- Wystarczy, że zejdziesz tutaj – głos Reiko
nabrał mrocznej barwy i z jakiś powodów miałam pewność, że żaden z nich mnie
nie podpuszcza. Kątem oka pilnowałam czy przypadkiem nie wyciągają potajemnie
broni i nie próbują zaatakować mnie od tyłu. Na szczęście obaj znajdowali się
obok.
Szczelina w ziemi, okazała się
wejściem na podobieństwo tego do naszej kryjówki. Teraz kiedy je otworzyli
widziałam już wyraźnie światło, a także schody prowadzące w dół.
- Chyba już czas, aby wprowadzić cię w plany
Madary – mówił dalej, kładąc ręce na moim ramieniu. – Nawet cię lubię Różowa i
osobiście nie wiem, czemu Madara darzy cię taką nienawiścią, ale muszę słuchać
jego rozkazów. Mam nadzieje, że kiedy tam wejdziesz wszystko stanie się już dla
ciebie jasne.
Poczułam jeszcze większy strach, gdy
mnie dotknął. Jego głos echem dudnił w
moich uszach, ale nie słyszałam kolejnych słów, ponieważ czym prędzej udałam
się wyznaczoną trasą. Nawet Karasu coś dorzucił, a potem zaśmiał się w
charakterystyczny dla siebie sposób. Obróciłam się w tył i jeszcze krótką
chwilę widziałam wyraźnie ich twarze oświetlone fioletowym snopem, aż nagle
jeden z nich zamachnął się i ograniczył moje pole widoczności. Reiko delikatnie
zamknął właz, a ja przez chwilę byłam pewna, że wpadłam w pułapkę, a moim
przeznaczeniem jest zgnić w otoczeniu światła.
Zostałam sama w ciasnym korytarzu,
który dość ostrym kątem nachylenia prowadził mnie w dół. Od razu poczułam gęsią
skórkę, a temperatura znacznie spadła. Raz po raz słyszałam te znane odgłosy.
Tym razem dźwięki, które wydawały pioruny,
przeistoczyły się w coś na podobieństwo zwarcia elektrycznego. Przynajmniej to
dodało mi otuchy, że być może nie jestem tu sama.
A może na dole oczekuje mnie demon?
Ah, Sakura! warknęłam na siebie.
Zacisnęłam pięści i przybrałam waleczniejszy wyraz twarzy. Sasuke, Sasuke!
Przecież muszę go uratować. W takich momentach nie ma miejsca, ani czasu na
przerażenie.
Przyśpieszyłam kroku, ale jednocześnie
starałam się nie wydawać przy tym żadnych odgłosów. Korytarz z każdą chwilą
robił się coraz szerszy i kiedy w końcu skończyły się schody nareszcie trafiłam
na prostą powierzchnie. Wszystko było niemal takie jak w kryjówce. Ciemne i
przerażające. Jedyną różnice stanowił pokrywający wszystko fiolet, a nie oranż.
Nie paliła się tutaj żadna pochodnia, a źródło światła prawdopodobnie znajdowało
się już za zakrętem.
- Spokojnie Sakura, spokojnie – szepnęłam do
siebie i szłam dalej. Przycisnęłam pięści do klatki piersiowej i właśnie w tym
momencie usłyszałam głosy:
- Jeszcze raz! To musi się udać!
Madara! Wszędzie rozpoznam tą jadowitą
nutę, aczkolwiek ton wydawał się być również odrobinę spanikowany. Bez wahania
zaczęłam biec, a z każdą sekundą fiolet robił się jaśniejszy, a dźwięki spięcia
elektrycznego głośniejsze.
- Ostatni raz – cichy pomruk znajdował się już
niemal obok mnie. To Sasuke, przecież to Sasuke! Ucieszyłem się, a do moich
oczu napłynęły łzy. Tak bardzo się bałam, a jego obecność nagle stała się dla
mnie największą ulgą. Pociągnęłam nosem i zatrzymałam się przy zakręcie.
Kiedy uspokoiłam wewnętrzne emocje,
nareszcie wyjrzałam, aby zobaczyć źródło całego chaosu.
- W razie gdyby ta ilość mocy była dla ciebie
za duża, zdążę jeszcze zmienić dawkę. W końcu praktycznie nic nie trenowałeś do
tego wydarzenia.
- Skończ już pierdolić – Sasuke razem z Madarą
stali w niewielkim pomieszczeniu, a pomiędzy nimi dojrzałam się małego stolika
i książki, która była na nim położona. Pisnęłam, zdając sobie sprawę, że ten ów
niewinnie wyglądający przedmiot jest powodem wszystkich dźwięków i wyraźnego
światła.
- O nie, o nie, o nie – szeptałam do siebie,
kryjąc się za ścianą. Poczułam jak łzy spływają mi po policzkach, a serce bije
z niesamowitą prędkością. Wszystko wskazywało na to, że słowa Reiko i Karasu są
prawdą.
Sasuke naprawdę ma zamiar stać się
Jinchuuriki’m!
Strach obezwładnił mnie od wewnątrz,
ale korciło mnie, by nadal przyglądać się tej scenerii. Wychyliłam głowę i
uświadomiłam sobie, że cieczy w moich oczach jest znacznie więcej niż
przypuszczałam. Z ledwością byłam w stanie rozpoznać, gdzie stoi Sasuke, a
gdzie Madara, a potem wszystko zlewało się w jeden fioletowo-czarny punkcik.
- Jak mogłeś? – szepnęłam do Sasuke, choć
wiedziałam, że tego nie usłyszy. Spozierałam go wzrokiem pełnym nienawiści i
przez chwilę myślałam, że zaraz nie powstrzymam emocji; rzucę się na niego i
zacznę okładać pięściami.
Tak… Naprawdę miałam ochotę to zrobić.
- Skup się Sasuke – upomniał go Madara. –
Jeśli to ostatni raz, nie możesz mi przeszkadzać.
- Już czwarty raz zamykam tą pieprzoną
książkę!! – wrzasnął i pochyliwszy się, oparł ręce na kolanach. Dyszał ciężko.
Raz jeszcze ukryłam się za ścianą i otarłam łzy. Na próżno. One przychodziły na
nowo i znowu… A to wszystko wina Sasuke i mojej własnej naiwności.
Ale dlaczego? Dlaczego zachował się
tak podle względem mnie i grał miłego, by na końcu potajemnie zostać nosicielem
demona? Dlaczego w ogóle chce nim być? Przecież dobrze znał Naruto i wiedział
jak cierpiał z tego powodu, więc…
Boże! Naruto! Naruto też jest
Jinchuuriki’m!
Teoria, choć w pierwszych sekundach
wydawała mi się absurdalna, zaczęła powoli nabierać sensu. Uchiha sam zapewniał
mnie, że organizacja, z którą toczy bój nie jest zbytnio silna. Przecież nie
potrzebowałby do walki z nimi jakiegoś pieprzonego demona! Skąd on w ogóle się
tutaj wziął? Co to za demon i jak go znaleźli?!
Tyle pytań kłębiło się w mojej głowie
i znów chciałam tam wbiegnąć i zwyczajnie o wszystko zapytać.
Ale ja chyba wiedziałam. Zaczynałam
rozumieć.
I to mnie właśnie przerażało.
Wówczas usłyszałam fanatyczny rechot
Madary. Zaciekawiona wyjrzałam zza ściany i zamarłam w bezruchu. Jego Sharingan
patrzył wprost na mnie. Mogłabym przysiąść, że czekał, aż w końcu moja głowa
pojawi się w korytarzu. Z zapartym tchem oczekiwałam jego słów kpiny,
oceniających moją naiwność i talent do wkładania nosa w nie swoje sprawy…
Haruno. Mogłem
się ciebie tu spodziewać.
Ale wtedy on odwrócił się jak gdyby
nigdy nic i przekierował uwagę na Sasuke.
- Już niedługo zniszczysz Wioskę Ukrytą w
Liściach, zabijesz Naruto i pomścisz klan Uchiha. Już niedługo ci nędzni
mieszkańcy popamiętają nas na zawsze i będę żałować, że kiedykolwiek zadarli z
naszym rodem!
Akurat w tym momencie energia demona
znalazła się widocznie w swojej pełni, ponieważ na ułamek sekundy cała jego
światłość zgasła, by potem przeszyć przestrzeń przerażająco głośnym hukiem.
Podskoczyłam niczym oparzona i ukryłam się za kamienną ścianą.
I w głowach dudniły mi tylko jego
słowa.
Zniszczysz
wioskę, zabijesz Naruto, pomścisz klan…
I ta myśl, że to przecież niemożliwe.
A potem wszystkie wydarzenia składały
się w całość i wnet zrozumiałam, że to jednak jest możliwe!
A jednak… jednak to wszystko było
tylko dziecinnym snem.
S A S U K E
Skrycie liczyłem, że to całe
wydarzenie znajdzie swój finał w krótkim czasie. Jak się okazało, Madara był
tak samo świetnie przygotowany co ja sam, a nasza wiedza o pieczęciach
ograniczała się do minimum. Pomyślałem nawet, że obecność Czwartego Hokage
naprawdę ułatwiłaby nam zadanie, a ja prędzej znalazłbym się przy Sakurze z
mnóstwem regułek na końcu języka.
Niepowtarzalnym plusem był czas na
zrobienie remanentu uczuć. Naprawdę tego potrzebowałem i kiedy Madara wściekał
się nad skrawkiem papieru, ja stałem z boku, pogrążony w myślach – odłączony od
świata zewnętrznego. Nie czułem już strachu, ani zdenerwowania. Nie obawiałem
się Dangestu, czy też reakcji mojego ciała na tak skomplikowaną operację.
Uciekłem do świata marzeń, gdzie
wszystko cechowało się swoją banalnością.
I wtedy ten spokój został zakłócony.
Najpierw Madara strzelił ten monolog,
który doszczętnie zbił mnie z pantałyku. Przyglądałem mu się z jedną brwią
uniesioną ku górze, a zagadką dnia okazały się tabletki, które łykał przed
całym przedstawieniem. Ale przedtem… jego wzrok na krótką chwilę powędrował
gdzieś dalej. Nie przejąłbym się tym, gdyby nie czas. Cztery sekundy. Dokładnie
tyle lustrował pusty korytarz. Może prowadziła mnie zwyczajna, ludzka
ciekawość, ale wręcz mną targało, żeby wreszcie sprawdzić obiekt jego
zainteresować.
Z rozczarowaniem stwierdziłem, że
korytarz jest pusty, nadal spowity purpurową poświatą.
Do pewnego momentu…
Znienacka, ogólną harmonię zburzył
jeden maleńki detal. Na pierwszy rzut oka niewidoczny. Ale, że ja nie miałem
gdzie zawiesić spojrzenia, z jakiś powodów padło właśnie na ten korytarz. Wtedy
dostrzegłem różowy kosmyk włosów, który niesfornie wychylał się zza kamiennej
ściany.
Wstrząśnięty, chciałem zerknąć na
Madarę, ale na myśl, że gdy z powrotem powodzę tam wzrokiem i zastane ten sam
monotonny obraz, zdeterminowałem się do dokładnej analizy.
Był tam. Różowy włos. Różowy! Ten
diabelsko dobrze znany mi kolor!
Tajemnicza siła pokierowała mnie do
ołtarza i wnet księga przy użyciu moich rąk zamknęła się delikatnie. Starszy
Uchiha obdarował mnie pytającym spojrzeniem, lecz ja lekceważąco strąciłem go
na bok.
- Sasuke…! – urwał, a ramiona, które w geście
miał zamiar unieść do góry, zatrzymały się w połowie drogi. Nasłuchiwałem
czujnie niczym kot, modląc się, aby Madara nie pisnął już ani słówkiem.
Do naszych uszu dotarł cichy szloch,
przerywany pociągnięciami nosa.
Na ułamek sekundy spojrzałem na
Madarę, którego zainteresowało źródło dźwięku. Po jego twarzy nie przeleciał
nawet cień zdumienia.
- Sakura – wyszeptałem do siebie, wyzbywając
się wszystkich wątpliwości. Znów zerknąłem na Madarę, ale ten uparcie
utrzymywałem się w tej samej pozycji, nawet w połowie nie przejęty moich
wybuchem. – Co tu się dzieje?! – wrzasnąłem na niego.
Mój szósty zmysł znalazł się w stanie
najwyższej czujności, kiedy powietrze rozbrzmiało cichym śmiechem.
- Co jest? – utkwiłem wzrok w poprzednim
punkcie i teraz nie widziałem już wyłącznie kosmyka włosów. Ujrzałem twarz…
Twarz Sakury.
Madara obrócił się w tej samej chwili,
gdy moje oczy rozwarły się szeroko. Ani trochę nie wyglądał na zaskoczonego. A
przecież tak zależało mu, aby nikt nie przerywał nam tej operacji!
- A jednak przyszłaś – syknął, lekceważąc moją
obecność. Stałem jak wryty przy ołtarzu koncentrując całą swoją uwagę na
Sakurze.
Chlipnęła w momencie, gdy Madara do
niej przemówił, po czym gwałtownym ruchem przetarła oczy rękoma. Spojrzenie
miała puste i usilnie starała się, aby nie utkwić go na mojej osobie.
Próbowałem zwabić zielone tęczówki ku sobie, ale ona tylko zrobiła krok w przód
i wyszła zza ściany w pełnej okazałości. Cała drżała i choć przestrzeń
pociemniała atramentową purpurą, ja i tak perfekcyjnie mogłem odczytać emocje
wyryte na jej twarzy.
- Sakura – przełknąłem ślinkę.
Madara wrył mi się w słowo.
- To miło ze strony Reiko i Karasu, że
wpuścili cię tutaj bez żadnych zbędnych komplikacji.
- Sam im przecież kazałeś – powiedziała
machinalnie.
Nie mogłem znieść rozdzierających mnie
emocji.
- O co tu do cholery chodzi?! – podniosłem
głos i podbiegawszy do Madary, ścisnąłem w pięści kawałek jego płaszcza. – Co
ona tu robi?!
Cisza.
Sakura pociągnęła nosem.
Madara po nieziemsko wlokących się
sekundach przygwoździł mnie swoim perfidnym spojrzeniem. Sharingan zabłysnął w
świetle fioletu, a dreszcz mimowolnie przebiegł po moich plecach.
- Nie pamiętasz jak mówiłem ci o Haruno i jej
niewtajemniczeniu? – milczałem, a Madara potraktował to jako znak ku
kontynuacji. Rozłożył szeroko ręce i wskazał na zamkniętą książkę. – Oto co ma
się wydarzyć! Masz stać się Jinchuuriki, a ja nie mogę pozwolić tobie na wiecznie
ukrywanie się przed Medykiem. Wiesz dobrze, że osoba taka jak Haruno pełni w
tej organizacji niezbędną funkcję. Leczy! Leczy każde zadrapanie, każdą ranę i
sam potwierdziłeś, że jest w tym świetna.
Zawrzałem gniewem, bo nagle
poszczególne wydarzenia zaczynały się ze sobą łączyć, tworząc idealną spójność.
- Zaplanowałeś to?! Ty…
- Tak będzie nam łatwiej, Sasuke – skinął
głową, nie zwracając uwagi na furię, wydobywającą się z mojego wnętrza.
Zniecierpliwiony, zacząłem nim trząść i już miałem podnosić rękę, żeby się
zamachnąć, wymierzając mu cios, kiedy dotarł do mnie bezgłośny chichot.
Otępiały, wnet zrozumiałem, że dźwięk
pochodzi od Sakury. Zatrzymałem się w pozycji gotowej do ataku, raptownie
obróciwszy głowę w jej kierunku.
Haruno śmiała się pod nosem, łzy
spływały po jej policzkach, a rękaw swetra raz po raz ocierał jej twarz.
- Nie mogę uwierzyć, że Madara wykazał się
większą szczerością od ciebie – zwróciła się do mnie, po raz pierwszy na mnie
patrząc.
Zjeżyły mi się włosy na karku.
- Sakura. To nie tak jak myślisz, ja… Chciałem
ci to powiedzieć, już od dawna. Przygotowywałem się do tego i…
- Madara – odezwała się znowu, a jej głos
kipiał stanowczością. Echo kilka razy powtórzyło stukot jej kroków. Sakura
spuściła głowę. – Naprawdę myślałam, że uda mi się spełnić twoje oczekiwania,
mimo tego, że nie popierałeś mojego członkostwa w Tace. Nienawidzisz mnie, a ja
nienawidzę ciebie za to jak podłym jesteś człowiekiem. Jednak miałam w tej
organizacji przyjaciół i ludzi, którzy stali się dla mnie bliscy. Ale mimo to…
nie ma siły i osoby na świecie, która zmusiłaby mnie do udzielenia wam pomocy w
tym cholernym planie. – urwała, by z całej siły uderzyć w ścianę sanktuarium.
Powietrze nagle zrobiło się bardziej zimne, a ja wzdychałem je z trudem. Wodziłem
za nią spojrzeniem, nie dbając już o rozsądek i własną dumę. – Nie zniszczę
mojego domu! – zawrzała raz jeszcze. Teraz nasze spojrzenia spotkały się. –
Wręcz przeciwnie! Będę robiła wszystko, żeby was powstrzymać. Słyszysz mnie,
Uchiha?! Wszystko!
Zagryzła dolną wargę, potrzęsła głową,
ale i tak na samym końcu wybuchła głośnym płaczem.
- Pozwól mi odejść Madara. Przecież i tak mnie
tutaj nie chcesz…
Nim zdążyłem jakkolwiek zareagować jej
sylwetka zniknęła raptownie za zakrętem. Poderwałem się do biegu za nią,
posyłając na końcu ostrzegawcze spojrzenie ku Madarze.
- Zapłacisz mi za to! – warknąłem, całą swoją
energie wysyłając do kończyn. Gdy wybiegłem na główny korytarz, Sakura już
wbiegała z powrotem na schody. – Sakura! Zatrzymaj się w tej chwili!
Równie dobrze mógłbym wrzeszczeć do
ściany.
- Wracaj tu i skup się na Dangetsu! –
dosłyszałem jeszcze stłumione wołania trenera.
Zmarszczyłem brwi, a do umysłu
przywoływałem różnorodne wspomnienia, które mogłyby pomóc mi pokonać
narastający gniew. A niby jestem taki bystry! Madara idealnie wszystko
zaplanował i nie pomylił się co do nas w żadnym najmniejszym szczególe. Haruno
jakimś cudem musiała dowiedzieć się o mojej misji tutaj i mogłem jedynie
przypuszczać, że palce maczali w tym Reiko i Karasu.
To ja chciałem jej wyznać prawdę o
sobie. O tym kim jestem i jak podle niedługo się zachowam, broniąc imienia i
honoru klanu Uchiha. Chciałem użyć słów i sprawić, ażeby choć trochę mnie
zrozumiała.
Chciałbym nadal być dla niej tym, kim
byłem jeszcze kilka dni temu.
S A K U R A
- Szybko poszło – skitował Karasu, kiedy z
hukiem otworzyłam właz. Nawet na niego nie zerknęłam. Pognałam przed siebie, a
resztki dumy nawołały mnie do otarcia łez. Przyśpieszyłam, bo powietrze
rozbrzmiało kolejnym wołaniem Sasuke. Właściwie po co za mną biegł? Nie
chciałam go wiedzieć! Nie po tym wszystkim, czego się dowiedziałam! Niech wraca
i zajmie się swoją zemstą, a mi pozwoli wrócić do Konohy i… przecierpieć.
Bo chyba każdy ból daje w końcu
człowiekowi spokój, nieprawdaż?
Narzuciłam sobie szybsze tempo i ślepo
błądziłam po lesie w poszukiwaniu jakieś ścieżki. Znałam drogę. Znałam ją za dobrze
i w owej chwili nie dbałam nawet o grunt pod moimi nogami. Nie obchodziło mnie
czy stanę na ostrą gałąź, która wbija mi się w nogę. Czy trafie na olbrzymi
kamień, który sprawi, że padnę na ziemię… Nie! Nie dbałam o to! Wyłącznością
była odległość dzieląca mnie i Sasuke, malejąca z każdą chwilą. Słyszałam
szelest liści, spowodowany jego szybkimi krokami, jak również dźwięk łamanych
gałęzi.
- Zostaw mnie! – wychlipałam, ledwo sama będąc
w stanie zrozumieć ten przekaz.
- Nie zostawię cię! – krzyknął i nagle masa
zimnego powietrza uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą. Uchiha zjawił się przede
mną w okamgnieniu, a surowe spojrzenie lustrowało mnie czujnie.
- Zostaw mnie! – powtórzyłam, usiłując
zepchnąć go na bok. Stał w miejscu niczym skała i tylko schylił się do mojego ucha.
- Nie zostawię cię. Przecież ci to obiecałem,
prawda?
Zadrżałam. Nie zdolna do pozbycia się
go siłą, cofnęłam się kilka kroków do tyłu. Obraz z chwili, kiedy wspomniane
wydarzenie miało miejsce, zamigotał przed moimi oczami. Zachwiałam się, a deską
ratunku okazało się drzewo. Przywarłam do niego plecami.
Sasuke przetarł czoło rękom i zacisnął
oczy, jak gdyby walczył z potężnym bólem.
- Sakura, posłuchaj …
- Nie chcę cię słuchać – naciskałam, a oczy
Uchihy na krótką chwilę otworzyły się szerzej. – Chcę wrócić do kryjówki,
spakować się i odejść stąd jak najdalej.
- Nie pozwolę ci – wycedził. Podszedł do mnie
i chwycił za oba ramiona. Cisnęłam go do tyłu i tym razem mi się udało.
Prychnął.
- Chciałem ci to wszystko powiedzieć.
Planowałem. Najpierw przed tym wszystkim, ale nie miałem wystarczająco odwagi,
więc zdecydowałem, że zaraz po staniu się Jinchuuriki powiem ci prawdę, ja …
- Ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co
masz zamiar zrobić?! – mój głos stał się donośniejszy i pewniejszy. Zacisnęłam
pięści, wbijając w Sasuke mordercze spojrzenie. Skinął głową. – Chcesz stać się
Jinchuuriki, nosić w sobie demona! Masz pojęcia jak wielkie jest to brzemię?!
Przecież wiedziałeś jak bardzo Naruto cierpi z tego powodu! Dlaczego coś
takiego przyszło ci do głowy? Po co jest ci ten demon?!
- Moim celem nie jest demon – odezwał się po
chwili milczenia. Patrzył na mnie przenikliwie, a chłodny wiatr zaczął bawić
się naszymi włosami. – Mam gdzieś tego demona! Jedyne w czym może mi pomóc to w
zniszczeniu Konohy.
- A więc moje przypuszczenia były prawdą? – to
przekraczało wszelkie siły. Jego słowa, pogląd na świat…wszystko było nie tak
jak trzeba i gryzło się z poprzednią wersją Sasuke, którą miałam w głowie. Tam
był wielkim Shinobi, zagubionym mężczyzną, starającym się dopuścić do siebie
uczucia inne niż nienawiść. Spuściłam głowę i ani myślałam o powstrzymywaniu
łez. Obserwowałam jak uderzają o ziemie, by następnie zostać wsiąknięte.
Wzięłam głęboki wdech.
- Naprawdę chcesz zabić tak wiele niewinnych
osób? Chcesz pozbawić tysięcy ludzi życia ze względu na twój klan, mimo, że nie
mają z tym nic wspólnego. Zabiłeś już przecież całą starszyznę.
- Ale to cała Konoha była przeciwko Uchiha.
- A Orichi? – odważyłam się zapytać. Sasuke
uniósł obie brwi w geście niewiedzy.
- O czym ty mówisz?
- Czy Orichi był przeciwko twojemu klanowi?
- Nie, ale…
- Więc jak możesz mówić, że cała Konoha była
przeciwko Uchiha?! – zagrzmiałam, rozkładając ręce. W obrazie zabrakło
ostrości, a sylwetka Sasuke była olbrzymią czarną plamą na tle tańczących
krzewów i gałęzi. – Orichi mieszka w Konoha! Tak samo jak wiele innych dzieci,
które nie mają nawet pojęcia o katastrofie w twoim klanie! I co? Zabijesz je?
Zabijesz je za to, że urodziły się w Liściu?
Myślałam, że Sasuke zlekceważy, lub
jakimś sposobem zaprzeczy moim argumentom, jednak ku memu zdziwieniu milczał, a
ja skrycie liczyłam, że dałam mu tym do myślenia. Wiele razy zastanawiałam się
jaki był cel Itachi’ego Uchihy, wiele razy zastanawiałam się jaki był sposób
myślenia czarnookiego w całej zemście. Wszystkie argumenty miałam ułożone w
głowie i podane jak na tacy.
Usłyszałam jak Sasuke wzdycha.
- Ja patrzę na to inaczej – powiedział, raz
jeszcze zbliżając się w moim kierunku. – Nie mogę zrezygnować z zemsty …nawet
dla ciebie. Co noc mam koszmary …koszmary o Itachi’m i moich rodzicach… - urwał
gwałtownie i odchrząknął. Poczułam na swoim policzku jego palce. Sasuke patrzył
głęboko w moje oczy. – Nie mogę tego tak zostawić. Czułbym się podle do końca
mojego życia. Mój brat oddał życia za wioskę, a Konoha nawet nie potrafi tego
docenić. Ona nie była tego warta.
Miałam wrażenie, że Sasuke zaraz się
rozpłaczę, przynajmniej jego ton na to wskazywał.
Wtedy zbliżył się bardziej i złożył
krótki pocałunek na moim czole. Po moim ciele przeszła masa iskierek.
Oniemiałam.
- Sa-Sasuke …
Powiodłam za nim dłonią, żeby móc go
dotknąć, ale on odszedł z powrotem w kierunku sanktuarium.
- Nie chcę już o tym rozmawiać. Zrozum, że
nigdy nie wypuszczę cię z tej kryjówki. Jesteś na mnie skazana i to wyłącznie z
twojej winy.
- Mojej winy? – zdziwiłam się, ale nagle
zawrzała we mnie złość. – A co ja takiego zrobiłam?! Czym zawiniłam?! Boże… -
uderzyłam lekko głową o korę drzewa i wlepiłam wzrok w znak klanu Uchiha, który
widniał na jego plecach. – Zostałam przez ciebie porwana. Zabrałeś mnie z
Liścia i zmusiłeś do bycia twoim Medykiem.
- Zagalopowałem się – wyznał. Światło księżyca
wyjrzało zza koron drzew, idealnie oświetlając naszą dwójkę. W oczach
nieprzerwanie miałam pełno łez. – Może zatęskniłem za drużyną siódmą i chciałem
się przekonać jak wiele się u was zmieniło. Miałem okazję cię spotkać
i…wykorzystałem ją. Niestety…
Zrobił krok w stronę sanktuarium.
Wzdrygnęłam się, a nieznany impuls rozkazał natychmiast się wyprostować.
- Sasuke! – zawołałam za nim, przyciskając
ręce do klatki piersiowej. – Tak po prostu teraz odejdziesz…?
- Nadal mam kilka nierozwiązanych spraw z
Madarą – wbił mi się w słowo, pozostając w tej samej pozycji.
- Jakich spraw? – zapytałam. – Chcesz tam
wrócić i stać się Jinchuuriki?
Cisza.
- Nieważne – odrzekł w końcu, a trawa ugięła
się pod wpływem jego stóp. W pierwszej chwili chciałam rzucić się za nim do
biegu, ale …ale po co? Czułam się jakbym dostała w twarz, a ręką mierzącą
policzek były jego słowa. Kłamstwa. Kłamstwa, które mi cisnął. Każde słowo
dotyczące Konohy i jego zemsty...były zwykłą iluzją. Równie dobrze mogłabym
porównać je ze snem.
Opadłam na ziemię i ścisnęłam dłonie w
pięści razem z pojedynczymi kawałkami trawy. Kilka źdźbeł było mokrych od
kropel krystalicznej cieczy.
- Reiko i Karasu zaprowadzą cię z powrotem do
kryjówki – usłyszałam jego rzeczowy ton. Uniosłam wzrok w górę i zauważyłam jak
spogląda na mnie przez ramię. Wiatr się wzmógł, a nasze włosy tańczyły jeszcze
bardziej dziko.
Nie odchodź chciałam
wykrzyczeć, ale druga część mnie cisnęła mi na usta zupełnie inne
sformułowanie:
- Nienawidzę cię – powiedziałam ochryple,
jednak wystarczająco głośno, aby Sasuke usłyszał. Jego wzrok tkwił we mnie
jeszcze kilka sekund, po czym odszedł, nie obracając się już ani razu.
Taksowałam wzrokiem jego sylwetkę, a potem usłyszałam z dala echa rozmów
pomiędzy nim, a dwóją ludzi Madary.
Nie minęła minuta, a w moją stroną
zaczął przedzierać się Karasu, wraz ze swoim figlarnym uśmieszkiem. Zamknęłam
oczy, czekając na jego przybycie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz