czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 59



Brnęłam przez koleiny podświadomości i bodaj po pięciu minutach grobowego milczenia, zrozumiałam, że już podczas moich pierwszych domysłów, kiedy to pędem wiałam z Taki, nie było ucieczki od tego, co się stało. Pogoda się pogorszyła, z nieba poczęły płynąć kaskady deszczu, złośliwie uderzając o szybę. W pokoju zrobił się przeciąg, a firana tańczyła dziko wskutek podmuchów wiatru.
Ale w tym momencie, ku memu zdziwieniu, większą uwagę skupiłam na Eizo, który nieprzerwanie świdrował mnie wzrokiem.
 - Zrozum, ja… - zająkałam się. Tyle słów sunęło mi się na język, ale nic nie było na tyle sensowne, abym mogła rozpocząć konwersację.
On wie! Wie, że to nie jego dziecko, wie, że…
Boże! Przecież to Sasuke jest ojcem.
Choć fakt był oczywisty, z przerażenia zasłoniłam sobie usta ręką i wbiłam oczy w podłogę. Nadal siedziałam na ziemi, ogarnięta niesamowitym strachem i niedowierzeniem.  
Blondyn parsknął ironicznym śmiechem.
 - Powiedziałem ci już, że nie mam prawa być na ciebie zły; oficjalnie zerwałaś przecież nasze zaręczyny. I to już dosyć dawno. Prędzej czy później wiedziałem, że do tego dojdzie. Wiem jaki byłem. Wiem, że źle postąpiłem. Ale ty nie zrozumiesz… dlaczego tak się stało. Teraz skupmy się na dziecku.
Uniosłam głowę i zmarszczyłam brwi.
 - Co chcesz zrobić?
 - To ja powinienem się ciebie zapytać – westchnął i wystawił w moim kierunku rękę. Z chwilą wahania chwyciłam ją, a wtedy Eizo delikatnie podniósł mnie do pozycji stojącej i zaczął podchodzić tak, żebym cofnąwszy się, usiadła na łóżku.
Z tępym spojrzeniem przysiadłam na jego skraju.
 - Będziesz chciała je urodzić, prawda? Jesteś przecież opiekunką w Domu Dziecka… - oznajmił.
Milczałam.
Myślałam, że nie żyję. Zazwyczaj w sytuacjach stresowych serce bije mi niemiłosiernie szybko, a jego odgłosy słyszę nawet w uszach. Obecnie, jedynym dźwiękiem, który do mnie dochodził były krople deszczu, uderzające o szybę. A przecież byłam tak potwornie przerażona i zszokowana! Oczy miałam ciągle szeroko otwarte, przez co zaczęły mnie piec.
Eizo obrócił się w stronę drzwi i zastukał nerwowo nogą o podłogę.
 - Rozumiem, że jesteś w szoku, ale Sakura… muszę ci coś powiedzieć. Chcesz chronić to dziecko? Pfu! Głupie pytanie. Oczywiście, że chcesz. Naruto, kiedy wychodził powiedział mi, że wiesz o wojnie w Konoha i że jest już pewna.
Przytaknęłam.
 - I nie masz pojęcia, kiedy nastąpi?
Pokręciłam przecząco głową. Eizo spoglądał na mnie kątem oka.
 - Bo widzisz… - mówił dalej. – Gdy lekarz wykrył twoją ciąże poinformował o niej tylko Naruto jako Hokage. Potem czekał na twoje wybudzenie, aby również mógł ci to przekazać. Sama rozumiesz… lekarze wolą pozostawić kobiecie decyzję kto, kiedy i jak ma się dowiedzieć – jego głos jednoznacznie sugerował, że się uśmiecha, ale mnie nie pocieszyło to w żaden sposób. – Tak czy owak, Naruto mnie też powiadomił o twojej ciąży, podejrzewając, że to ja jestem ojcem. Widocznie przeliczył sobie ile czasu minęło od mojego powrotu i…
 - On nie wie, że to Sasuke jest ojcem? – weszłam mu w słowo, nie do końca pod kontrolą mózgu. Niemal natychmiast poczułam to zażenowanie i wstyd, kiedy tak bezceremonialne ogłosiłam Uchihe tatą.
Sasuke ojcem?! Przecież to czysta głupota!
Eizo przestał nerwowo stać do mnie plecami i usiadł na krześle, który poprzednio zajmował Uzumaki.
Spojrzał na mnie z wyrzutem.
 - Naturalnie coś podejrzewał, ale ja zaprzeczyłem.
 - A-le jak to? – zająkałam się.
 - Sakura! Nie miałem bladego pojęcia co zrobisz w związku z tym dzieckiem i tak samo jak lekarza, trapiło mnie komu i co mogę zdradzić. Skłamałem Naruto, że to ja jestem ojcem tego dziecka.
Popadłam w obłęd. Tym razem wyraźnie słyszałam uderzenia swojego serca i przez chwilę naprawdę wolałabym umrzeć.
Wytrzeszczyłam na niego oczy:
 - Dlaczego?
 - A chcesz powiedzieć Naruto prawdę? – rzucił mi surowe spojrzenie i wskazał na drzwi. – No dalej! To zrób to. To było tylko kłamstwo awaryjne! Jeśli zmienisz zdanie i zadecydujesz zdradzić mu całą historyjkę, droga wolna. Nie będę na ciebie zły. To nie jest szczyt moich marzeń, abym przed całą wioską figurował jako rzekomy ojciec dziecka kryminalisty.
To była najdziwniejsza sytuacja w moim dwudziestoletnim życiu. Eizo Yamondo; narzeczony tyran, nie widział problemów w tym, że kilka dni po zerwaniu z nim zaręczyn, poszłam do łóżka z osobą, której nienawidzi, a po miesiącu okazało się, że jestem z nim w ciąży.
 - Boże – pisnęłam, zaciskając usta. Na policzkach poczułam świeże łzy, ale już tak bardzo przywykłam do wilgoci, że nie zwracałam na to uwagi. – Jak to się wszystko pokręciło.
I sama nie wiedziałam czy to dobrze, czy źle. Z drugiej strony nadal byłabym uwięziona pod skrzydłami okrutnego Eizo. A teraz przynajmniej…
Odważyłam się na niego spojrzeć.
Teraz przynajmniej się zmienił.
 - To jak Sakura? – zagaił. – Trzymasz się mojego planu, czy mówisz Naruto prawdę? Mi to naprawdę obojętne. Zrobiłem to, bo nie wiedziałem jak ci będzie łatwiej, więc…
 - Eizo – przerwawszy mu, położyłam dłoń na jego ramieniu. – Dziękuję ci. To… musi być trudne.
 - Nawet nie wiesz jak bardzo – dla pozoru parsknął śmiechem, lecz wyczułam w tym niebywałe napięcie. – Pamiętaj o tym, że cię kocham Sakura i będę ci zawsze pomagał. Niezależnie od tego czy mi wybaczysz, czy nie.
Tym razem nie będę taka naiwna i łatwowierna. Być może Eizo tuż po rozstaniu wzbudził moje zaufanie, to jednak nie było cienia szansy, ażebym mogła mu zaufać i powrócić do wcześniejszego związku.
Na drodze stała jeszcze jedna przeszkoda.
Moje serce było już zajęte przez inną osobę.
A teraz spodziewam się dziecka… z tą osobą.
Ze zdrajcą i kryminalistą, który dodatkowo niedługo ma zrównać naszą wioskę z ziemią.
Uniosłam głowę z wyższością i wbiłam wzrok w Eizo.
- Niech wszyscy myślą, że to twoje dziecko… póki co – powiedziałam na tyle pewnie, na ile było mnie stać i jako dowód swojego sfrustrowania, zacisnęłam pięść.
S A S U K E
Ta cała Matka Natura, która to rzekomo steruje pogodą, raz jeszcze zadecydowała przystosować ją do mojego obecnego nastroju. Konoha prezentowała się paskudnie w szarawych barwach, a ja przez chwilę walczyłem ze strachem, że tak bardzo zauroczy mnie piękno pierwotnego domu, a wszczęcie wojny przyjdzie mi z większym trudem.
W normalnych okolicznościach określiłbym to tak; najbardziej absurdalna rzecz, jaką robię w życiu. Ale nie do końca! Od czasu porwania Sakury z Liścia, zrobiłem już tyle absurdalnych rzeczy, że nie miałem głowy do liczenia. Zlekceważyłem fakt, iż zachowuję się jak kretyn i zakrywając się szczelniej płaszczem, przeskoczyłem przez bramy wioski. W pewnym sensie pogoda działała na moją korzyść. Strażnicy zabarykadowali się w budce, a sądząc po ich rechotach, świetnie się bawili.
Wówczas pojawiło się pytanie:
Co teraz do diaska?
Leje jak z cebra. Wiatr jest porywisty i zimny, nawet płaszcz nie zapewnia mi wystarczającej ochrony. Był już późny wieczór, a Sakura (jeśli w ogóle tu jest) przebywa aktualnie w zakamarkach swojego mieszkania, z kolei ja ni jak mam możliwość się tam dostać. Diabli wiedzą, gdzie znajduje się jej lokum.
Przysiadłem na drzewie, kiedy do mojej głowy wpadła sensowna myśl. Naruto! Naruto jest Hokage! Jeśli mnie pamięć nie myli Tsunade zawsze do późna przesiadywała w biurze i porządkowała papiery. Zresztą sama Sakura opowiadała mi, że Uzumaki ma obecnie ten sam problem.
W momencie, gdy poderwałem się do biegu, niebo przeszył jasny snop światła w towarzystwie głośnego grzmotu.
Jeszcze burzy brakowało do kolekcji.
Szkoda, że nie mam adresu do Matki Natury, na pewno wysłałbym jej list z podziękowaniami.  


 - Będziemy walczyć do samego końca. Od razu, gdy się o tym dowiedziałem, zacząłem zbierać armię – głos Naruto tłumiła szyba i krople deszczu, ale będąc na drzewie, znalazłem się wystarczająco blisko okna.
Hinata siedziała na beżowej sofie, przy czym Uzumaki pochylał się nad nią, zaciskając jednocześnie obie pięści.
Nerwowo przejechałem ręką po włosach, które oblepiły mi głowę. Zacząłem szczękać zębami. Gdy wspominam konfrontację z wielmożnym Hokage, która miała miejsce w lesie, ten bez problemowo mnie wyczuł. Liczyłem na to, że będzie zbyt sfrustrowany, aby skupiać się na innych źródłach chakry.
Hinata ujęła go za rękę.
 - Musimy się pośpieszyć – wyszeptała tak cicho, że ledwie to zrozumiałem. – Skoro Madara pozwolił Sakurze odejść i poinformować nas o ataku, to jest znak dla nas, że do wojny jest coraz bliżej.
Owszem, pomyślałem.
 - Mało czasu, mało czasu – snuł pod nosem Naruto, krążąc po całym gabinecie. – Może schowalibyśmy kilka Shinobi, żeby Madara myślał, że ma nad nami przewagę, albo…
 - Takie strategie są bezsensu – Hinata weszła mu w słowo.
 - Dlaczego? Trzeba coś wykombinować! Wiesz, że nie znamy liczebności jego armii, ani nie wiemy kto w niej wystąpi…
To tylko marny tysiąc.
Granatowo-włosa leniwie podniosła się z sofy i objęła Uzumaki’ego od tyłu. Ach! Kto by w ogóle pomyślał, że będę razem?
 - Jesteś zmęczony. Wiele się ostatnio wydarzyło. Odpocznij, a jutro będziemy myśleć – wyszeptała.
 - Jutro może być już wojna – głos Naruto nabrał ostrości.
 - Przesadzasz. Wiem, że Madara pozwolił uciec Sakurze, ale to nie znaczy, że od razu nas zaatakują. Bądźmy pełni nadziei, że zrobią to jak najpóźniej, a póki co… wyśpij się. Jesteś Hokage i musisz być wyspany, aby myśleć strategicznie.
Gdzieś mam strategiczne myślenie. Gdzie Sakura?!
Sterczałem na tym drzewie jak półgłówek i po pół godzinie ich pogawędek, zaczęło robić mi się odrobinkę zimno.
W końcu podjęli się tematu. Musiałem się powstrzymać, aby nie wydać z siebie okrzyku radości.
 - Wydaje się taka rozkojarzona – oświadczyła Hinata, tonąc w ramionach swojego mężczyzny. – To już nie jest ta Sakura, którą znałam.
 - Zrozum, że wiele przeszła. Porwanie, pół roku z dala od wioski i jestem również pewien, że musiała nie raz widzieć się z Madarą.
 - Co chcesz przez to powiedzieć? – zdziwiła się.
 - Wie więcej od nas – choć obraz za oknem był zamazany i pozbawiony ostrości, a głowę Naruto zastępowały mi krople deszczu, już po głosie stwierdziłem, że jest podekscytowany tym odkryciem. – Należałoby jej się podpytać, może zna jego słabości…
 - Teraz? – oburzyła się i wydęła wargi. – Przecież jest już prawie dwudziesta trzecia, a na dworze pada deszcz i…
Jak na zawołanie, kolejny błysk przeszył niebo. Zacząłem dumać nad procentem bezpieczeństwa, panującym na drzewie.
 - Oczywiście, że nie teraz – Naruto w geście obrony, zaczął machać przed sobą rękoma. – Jutro wychodzi ze szpitala. Odwiedzimy ją w domu.
Wzdrygnąłem się na dźwięk jego słów. Szpital? Dlaczego się tam znalazła? Liczyłem, że państwu Uzumaki’m przypadkowo, podczas rozmowy, wymsknie się adres jej domu, ale nie…
Jeszcze gdyby tak dołożyli numer Sali.
Pokręciłem zszokowany głową, ponieważ na to raczej nie powinienem mieć nadziei. Ostrożnie zeskoczyłem z drzewa i ostatnio co do mnie doszło, to jakiś bełkot Hinaty charakteryzujący się zniesmaczeniem.

Instynkt rzadko kiedy prowadził mnie na złą drogę, ale w tym przypadku nie otrzymałem od wewnętrznego Sasuke ani jednej wskazówki, jeśli chodzi o salę, w której przebywa Sakura. Choć byłem potwornie przerażony, a coś nieprzerwanie uciskało mój żołądek, pomyślałem, że szpital w miarę ułatwia mi całą sytuację.
Sam siebie zadziwiłem, kiedy okazało się, że znam drogę. Może jest to wynik czasów, w których często byłem tam gościem.
Burza rozpętała się na dobre. Mimowolnie, raz po raz zerkałem na szpitalne okna, w nadziei, że za szybą któregoś z nich dojrzę dobrze znany mi róż. Niestety póki nie wszedłem do budynku, wszystko ociekało spokojem i monotonią.
 - To jest jednak najbardziej absurdalna rzecz jaką robię – mruknąłem do siebie, rozglądając się po głównym holu.
Na górze świeciły dwie lampy, z czego jedna migała złośliwie, nadając całości trochę dreszczyku. Osobiście podejrzewałem, że niedługo siądą wszystkie, przez panującą na zewnątrz pogodę, a wtedy sprawa dotarcia do Sakury będzie najbardziej banalną misją w historii.
Wzbudziłem naturalnie ciekawość recepcjonistki, jak i kilkoro ludzi, siedzących naprzeciwko. Na szczęście nikt się nie odezwał, lecz instynkt nakazał szczelniej zakryć twarz kapturem. Ta biel mogła być zdradliwa.
Wygrzebałem się na pierwsze piętro w poszukiwaniu jakieś najzwyczajniejszej tablicy korkowej, która mogłaby mnie poinformować o jej położeniu. Jest! ryknąłem dumny w myślach. Była tuż przy schodach, a ilość ogłoszeń, liter i zdań namieszała mi w głowie. Chwyciłem się za skronie i zatrzymałem na chwilę, aby zaczerpnąć powietrza. Może dotąd nad tym nie dumałem, bo pierwsze miejsce zajmowała sprawa znalezienia Sakury, ale ściskało mnie w żołądku na samą myśl, że niedługo ją ujrzę. Byłem zdeterminowany, ale jej reakcje to dla mnie odwieczna tajemnica; również w tym przypadku. Tyle, że w mózgu kiełkowa też ta determinacja! Ona jednoznacznie mówiła, że cokolwiek powie, tym razem zrobię to, co ja chcę i odsunę na dalszy plan jej potrzeby.
Ten miesiąc… był najgorszym.
Wszystko za sprawą mojej dobroci. O tak! Niestety tym razem Sakura się na nią nie załapie, a ja nie pozwolę jej chować głowy w piasek. Sam również ją stamtąd wyciągnę i rozwikłam wszystko, co niewyjaśnione.
Przesuwałem wzrokiem po tysiącach nazwisk, szukając tego jedynego. Nie musiałem martwić się, że przypadkowo je ominę. Wiedziałem bowiem, że gdy tylko oczy je przyuważą, serce pocznie bić w nieogarniętym rytmie, a moje ciało przeszyje fala ciepła.
Aż wrzałem na samą myśl, że za kilka chwil się z nią zobaczę.
I nareszcie!
Sakura Haruno: Sala 356
W okamgnieniu oderwałem się od listy, a w głowie krążyła mi już tylko ta liczba. Z niewiadomych powodów do mojej krwi przedostała się adrenalina, jakbym właśnie wybierał się na zadanie, które zadecyduje o moim życiu. Tymczasem gnałem na spotkanie z kobietą.
Gratulację, Sasuke.
Raptem usłyszałem kroki.
Przystanąłem osłupiały, bo wnet zrozumiałem, że z naprzeciwka z pewnością nadchodzi jakiś przygruby lekarz, przeglądający papiery pacjentów lub pielęgniarka. To były tylko przypuszczenia, ale godziny odwiedzin najprawdopodobniej miały swój kres już jakiś czas temu.
Wzrok utkwiłem w drzwiach Sali, która była tuż obok mnie.
302…
Niech to szlag! Liczby wzrastają akurat w tą stronę, skąd nachodzi intruz. Z impetem zacząłem się cofać i wróciłem z powrotem na główny hol. Bez wahania opuściłem szpital i na nowo poczułem krople deszczu spływające po moich włosach.
 - Psiakrew! – zawarczałem, uderzając pięścią w ścianę budynku.
Spojrzałem w górę.
Sala 302 była na drugim piętrze.
Ogarnęła mnie nadzieja, że 356 również mnie nie zawiedzie.
Zmarszczywszy brwi, zezwoliłem adrenalinie na dotarcie do każdego zakamarka mego ciała.
Każde okno zionęło czernią.
Czas pobawić się w Tarzana.
S A K U R A
Kolejny grzmot dotarł do moich uszu. Zacisnęłam mocno oczy i szczelnej opatuliłam się kołdrą, znikając całkowicie za jej tarczą.
Chciałam zasnąć! Tyle rzeczy ostatnio się wydarzyło. Znów byłam rozdarta między dwoma przeciwnymi emocjami. Spotkałam się z przyjaciółmi, łkałam im w piersi, mówiłam jak bardzo tęsknie, ale było też dziecko… i Eizo… i Sasuke.
Dolna warga zaczęła mi delikatnie drgać i po paru chwilach ponownie chlipnęłam, czując jak poduszka pode mną robi się coraz bardziej wilgotna. Dłonią jeździłam po swoim brzuchu i ślepo wpatrywałam się przed siebie.
Nie zasnę w obecności piorunów, porywistego wiatru i grzmotów. Nie zasnę z Sasuke, Eizo i nienarodzonym dzieckiem, kiedy ci krążą po moim umyśle.
 - Trafili ci się paskudni rodzicie – wyszeptałam z bladym uśmiechem. Mój głos był ochrypły, a w ustach czułam słony smak łez. To niedorzecznie w jak zagmatwanej sytuacji się znalazłam. Kiedyś zapadłabym się pod ziemie za ilość krystalicznej cieczy, która wydostała się na zewnątrz. Ale teraz? Nie dbałam o to! Nie dbałam o to, że Shinobi nie powinni okazywać emocji, nie dbałam o to jak wyglądam, ani czy to wypada.
Płakałam, bo tego potrzebowałam! Czułam się wtedy trochę lepiej ze świadomość, iż wystarczająco emocjonalnie to wszystko przeżywam.
Usłyszałam jakiś szelest, ale zlekceważyłam go. Objęłam się ramionami i zaczęłam je delikatnie ocierać. Drżałam. Bynajmniej nie chodziło tu o niską temperaturę. Bałam się… bałam się tego, co niedługo ma nastąpić w moim życiu. Teraz, podczas wojny, nie wystarczy, że ochronię swoich przyjaciół, muszę dbać też o siebie ze względu na dziecko.
 - Sakura, coś ty zrobiła? – łkałam, raz po raz spoglądając na swój brzuch. – Nie będziesz miał mi tego za złe, prawda? – spytałam dziecka. – Że być może nigdy nie poznasz ojca? Że twoja mama okazała się największą naiwniaczką w historii świata Shinobi? Wybaczysz mi to? Proszę, ja… Co ja gadam? Do końca życia będziesz mnie nienawidził!
Ostatnie zdanie niemal wykrzyknęłam. Wyjrzałam spod kołdry, nasłuchując, czy przypadkiem jakiś doktor nie zdecydował się podać mi środków uspokajających.
Cisza.
I wtedy coś zastukało w szybę.
Uspokajałam samą siebie, tłumacząc to kroplami deszczu. Poza tym zawsze istniała opcja, że przez mój płacz, jakiś dźwięk został zniekształcony. Znów zapadłam w trans, gładząc ręką brzuch. Byłam wściekła na samą siebie, bezradna! Choć ilość wyjść i opcji piętrzyła się przede mną nieprzerwanie, to nie ja decydowałam, którą ścieżką podążę. Nie ja. To Madara. To wszystko było zależne od niego, od ataku na wioskę, od wyniku tego starcia. Wtedy…
Rozmyślania przerwał mi kolejny stukot. Tym razem przeraziłam się już doszczętnie.  To… to brzmiało inaczej. Było zbyt silne i gwałtowne.
Momentalnie poderwałam się z miejsca i z przestrachem spojrzałam na okno. Omal nie dostałam zawału, widząc czarną sylwetkę, która opierała się rękoma o szybę.
 - Boże! – ryknąwszy, cofnęłam się kilka kroków w tył. W tej samej chwili burza znów dała o sobie znać, a postać mężczyzny na ułamek sekundy została oświetlona jasnym snopem światła. – Sa… - głos uwiązł mi w gardle.
Sterczałam jak zaklęta, a moje ciało dygotało.
Czarne jak smoła włosy kleiły się do twarzy przybysza, a on sam siedział na gałęzi, napierając na szybę. Przez ten czas spostrzegłam również jego zmarszczone brwi, jak również ciemno-brązowy płaszcz, zakrywający szczelnie jego ciało.
Nie, to niemożliwe! Jak…? Dlaczego…?
Intruz upomniał się o swojej obecności, raz jeszcze łupiąc w szybę.
 - To sen Sakura, to głupi sen, idiotyczny sen – mamrotałam pod nosem. Spuściłam głowę i złączyłam ze sobą ręce niczym do modlitwy. Dopiero teraz zauważyłam jak mocno drżą.
Oczy znowu zaczęły mnie piec.
 - Otwórz to! – usłyszałam surowy krzyk. Następna fala światła ożywiła przestrzeń i teraz nie miałam już żadnych wątpliwości, że to Sasuke.
Zaczęłam powoli zbliżać się do okna, licząc na to, że przez natłok zdarzeń, nachodzą mnie omamy, a czarnowłosy opierający się o szybę to tylko wytwór wyobraźni, który zniknie wraz ze szczękiem otwieranego okna. 
Pociągnęłam za rączkę i otworzyłam go na oścież. Po przestrzeni znów rozległ się grzmot. Przerażona pisnęłam, zsuwając się na ziemię.
 - To sen – wyszeptałam raz jeszcze. Zaczerpnęłam powietrza i uniosłam wzrok z nowym zapałem, będąc pewna, że przed sobą ujrzę jedynie otwarte okno i sylwetkę gałęzi drzewa.
Ale tak się nie stało.
Czułam na twarzy kropelki deszczu, zmrużyłam oczy. Mężczyzna odwrócił się do mnie plecami i zamknął po sobie okno.
Zapadło milczenie.
Krótkie – wiem, ale chciałam mieć cały kolejny rozdział na rozmowę SasuSaku. Wiele się zdarzy i potrzebowałam na to miejsca.
Kochani! To już niemal 60 rozdziałów. Dziękuję wam, że nadal są osoby, które to czytają, bo bez was nie wytrzymałabym tak długo.
Zapraszam też na bloga czytelniczki:
http://zycie-w-krwi.blog.onet.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz