czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 66



Z kilku punktów w wiosce unosił się gęsty dym. Gnał pośpiesznie do owianego mrocznymi chmurami nieba, jak gdyby chciał się stać jego nieodłączoną częścią. Ludzie niczym wartki strumień płynnie wyciekali z polany. Ich twarze ustanawiała histeria. Krzyczeli, informując innych o zaistniałej sytuacji, lub zwyczajnie pragnęli podzielić się ze światem zewnętrznym swoimi uczuciami.
Oni panikowali, a ja zastanawiałam się nad tym jak wielką szczęściarą jestem. Potem zmieniłam tor myśli na „bezpieczeństwo Sasuke” i wyliczałam naprędce możliwości do jego obrony.
Wtedy powód moich rozważań ścisnął mocno moją dłoń i powlókł w stronę jednej z uliczek.
 - Chodź, musimy się zorientować jak dokładnie wygląda sytuacja Konohy i ile mamy wojsk.
 - Chodź? – prychnęłam, wyrównując z nim kroku. – Może lepiej „biegnij!”, albo „pędź przed siebie”?
Sasuke uśmiechnął się pod nosem i skinął głową. Narzuciłam na siebie potwornie szybkie tempo i znów zapragnęłam osiągnąć tak satysfakcjonujący wynik jak podczas ucieczki przed ludźmi Madary. Grr, Madara! Oczyma wyobraźni widziałam jak to on wywołuje te wszystkie wybuchy i fanatycznie się przy tym śmieje. Przyśpieszyłam.
 - Nie myśl sobie, że pozwolę ci walczyć – usłyszałam przy uchu.
 - A ty nie myśl sobie, że będę stała z boku i patrzyła! – Sasuke nieświadomie motywował mnie do zwiększenia tempa, co też od razu uczyniłam. Mięśnie zaczęły upominać się o swojej obecności i granicach ich używania, ale adrenalina skutecznie niwelowała ból.
 - Nie możesz się tak narażać! – brnął dalej.
 - Nie jestem dzieckiem! Umiem o siebie zadbać!
 - Mówiłaś tak wiele razy i zazwyczaj kończyło się na tym, że musiałem ratować twój uparty tyłek!
Wprawdzie miał rację, to wewnętrza część mnie okryła się dumą i wyniosłym prychnięciem, powiadamiając o tym, że „Sakura nie będzie dalej dyskutowała z osobnikami niższego szczebla społecznego”.
Po kilku minutach biegu dla mnie i dla Sasuke stało się jasne, że epicentrum znajduje się przy bramach wioski. Tam kłębiło się najwięcej ludzi, a jednocześnie drugie tyle stamtąd zwiewało.  Po drodze raz za razem moim oczom ukazywał się jakiś rozżarzony budynek, lub rozłupana jak jajko ściana. Minął nas jakiś mężczyzna, potem kobieta, potem prawdopodobnie małżeństwo, a każdy z nich zastrzegał, abyśmy zawrócili. Ja jednak nie miałam w najbliższych planach skorzystać z ich rad. Zacisnęłam pięści i marzyłam, aby znaleźć się już przy członku klanu Uchiha. Popamięta sobie, że nie należy niszczyć rocznicy przyjaciołom Sakury Haruno, a co dopiero prać mózg jej ukochanemu!
 - Szybciej! – poganiałam naszą dwójkę. Obraz kołysał się na obie strony, a sylwetki zgromadzonych osób zaczęły stopniowo wyłaniać się zza budynków.
Wtedy zobaczyłam coś niewiarygodnego.
Między wysokimi ścianami, w jednej z alejek stał mężczyzna, a w jego ręku tkwił uwięziony kunai. Przed nim klęczała kobieta i około sześcioletnia dziewczynka, która mocno tuliła się do swojej matki.
 - Błagam! Proszę nie krzywdzić mojej córki! Zrobię wszystko co zechcecie, tylko… nie krzywdźcie jej – tęga kobieta zaniosła się donośnym szlochem. Zwolniłam. Sasuke zdawał się nie dostrzec tej sytuacji, ale szepty w moim wnętrzu stanowczo zabroniły mi tego zlekceważyć.
 - Sasuke, czekaj! – krzyknęłam do niego i nim ten zdążył się odwrócić, popędziłam w stronę napadu.
 - Sakura! – jego krzyk roznosił się za mną i ponad wszelką wątpliwość deptał mi po piętach. Wtedy zrozumiałam, że z wojną Madary nie ma żartów. Wpuścił już do wioski kilku swoich ludzi, a ci nie mają żadnych skrupułów i w bestialski sposób wykonują powierzone im zadanie. A tym zadaniem jest eliminowanie mieszkańców wioski i szczęścia w niej zawartego.
 - Stój! – krzyknęłam na całe gardło i zdawało mi się, że moje struny głosowe popadły w dziki taniec. Ciemno-włosy mężczyzna, wyglądem przypominający markotnego starca, zwrócił wzrok w moim kierunku. Kobieta przycisnęła do piersi swoją córkę i ukryła twarz w jej gęstych włosach.
 - No proszę. A czego ty tu chcesz? – wycedził, kręcąc w ręku kunai.
Poprawienie opaski ninja uznałam za niezwykle filmowe ostrzeżenie, które miało na celu uświadomić mu moją siłę i pewność siebie. Potem pochwyciłam w ręce ostrze.
 - Ty bezużyteczna marionetko Madary! Wiesz, że to niehonorowe atakować bezbronnych ludzi?
 - A kim ty niby jesteś, żeby mnie pouczać? – prychnął.
 - Widocznie osobą, która zaraz pozbawi cię życia.
Dobra! Nie jestem mocna w wyprawianiu takich scen. Nawet ten mężczyzna zdawał się śmiać mi w twarz, chodź w rzeczywistości jej wyraz pozostawał kamienny.
Spojrzałam na kulące się w kącie ofiary. Powietrze rozbrzmiewało cichymi, nawzajem przeszkadzającymi sobie, szlochami.
 - No już, zwiewajcie stąd! – pisnęłam. Kobieta najpierw spojrzała na oprawce, a potem z powrotem na mnie. Skinęłam głową.
 - Dziękuję – cichy szept, a następnie obie rzuciły się do biegu, znikając za najbliższym zakrętem.
Ciemno-włosy mężczyzna zrobił krok w przód. Ledwie go dostrzegałam w tym mrocznym zaułku. Na dobitkę niebo powoli zaczynało rezygnować z błękitu. Zastanawiałam się gdzie podział się Sasuke…
 - Rozprawię się z tobą, a potem dopadnę te dwie!
 - Naprawdę myślisz, że ci się to uda?
 - A ty naprawdę myślisz, że mamy tyle czasu, aby tracić go na bójki z takimi jak on? – na początku naprawdę myślałam, że to ten koleś wypowiedział te słowa. Ale po szybkiej analizie: sens tych słów w jakimś stopniu go obrażał, nie otwierał ust, kiedy dochodziły do moich uszu, a głos… nie! Głos absolutnie nie należał do niego.
Obróciłam się raptownie za siebie, a Sharingan był jedynym błyszczącym punktem w ciemności.
 - Sasuke…!
 - Zapamiętaj sobie, że nie możesz znikać sprzed moich oczu – warknął na mnie i po chwili lekki podmuch dał mi do zrozumienia, że czarnooki stanął między mną, a oprawcą, zasłaniając własnym ciałem.
 - Miałam patrzyć jak on zabija te kobiety? – wtrąciłam.
Mężczyzna przede mną wyglądał na mocno skołowanego. Patrzył na Uchihe z szeroko rozwartymi oczami.
 - S-asuke… Uchiha.
 - We własnej osobie – schylił się lekko z donośnym i przeciągłym prychnięciem. Wyjrzałam zza jego pleców i nie mogłam uwierzyć, że na sam jego widok, twarz wroga opanował przestrach.
 - To nie fair – mruknęłam pod nosem.
 - Ludzie Madary wiedzą, że ze mną lepiej nie zadzierać. Poza tym jego zadaniem z pewnością było zlikwidowanie bezbronnych mieszkańców Konohy, a nie wdawanie się w bójki z prawdziwymi Shinobi – oświadczył mechanicznie, ale ja i tak wiedziałam, że za tym z pozoru zwyczajnym tonem kryje się triumf i duma. – A teraz skończmy to przedstawienie.
 - Nie zabijaj mnie! – buntował się rozhisteryzowany, a jego ostrze ze szczękiem uderzyło w ziemie.
 - Za późno. Chciałeś skrzywdzić bezbronnych ludzi, a co najważniejsze Sakurę. Teraz musisz za to zapłacić.
Przecież to ja przedstawiłam się mu jako osoba, która pozbawi go życia! Grr, Sasuke! Gorzko tego pożałujesz!
S A S U K E
Dobrze, że bramy wioski były już niemal pod naszymi nosami. W innym przypadku Sakura niewątpliwie obrałaby sobie za cel unicestwienie kilku innych krzątających się po uliczkach Konohy ludziach Madary. Plan pt: „Słabeusze atakują jeszcze słabszych” był na liście jeszcze za czasów, gdy bytowałem po ich stronie. Aż dziwne, że nie zadecydował się na zmianę. W takim razie jestem w stanie przewidzieć większość ruchów Madary.
 - Na pewno jest tam Naruto – odezwała się Sakura, jeszcze szybciej przebierając nogami. Byłem pod wrażeniem jej determinacji, ale w przeciwieństwie do mnie, ona zamieszkuje tą wioskę od wieków, a ja przybyłem jak włóczęga i postanowiłem chronić to, z czym właściwie w ogóle nie jestem związany.
Wszystko co robię, robię wyłącznie dla Sakury.
W końcu dotarliśmy do rojowiska mieszkańców. Przepychając się, Haruno nie zapomniała o kulturze, ja jednak nie miałem tyle cierpliwości. Spychałem ludzi na boki, nie zważając na ich mieszanki oburzenia i strachu.
Serce zamarło mi w połowie drogi.
Do moich uszu dobiegł głos Reiko. Jak wryty stanąłem otoczony przez ludzi, obserwując Sakurę, która bezustannie próbowała przebrnąć przez tłum. Kiedy nasze oczy się spotkały, momentalnie przystanęła. Była kilka dobrych metrów ode mnie. Gestem ręki kazałem jej nasłuchiwać:
 - To wojna, zemsta… przygotujcie się na przybycie największego Shinobi wszechczasów. Przygotujcie się na koniec Konohy. Przygotujcie się na erę pokoju i miłości.
Tak. Bez wątpliwości przemawiał Reiko.
 - Era pokoju i miłości?! To jakieś bzdury! Jak chcecie to uzyskać atakując naszą wioskę? – ktoś z tłumu podniósł głos, lecz nie byłem w stanie go spostrzec. Zastanawiałem się czy iść dalej, czy lepiej pozostać w miejscu i pozostać tajemniczy.
 - Konoha niegdyś była głównym sprawcą całego cierpienia. Konoha nie powinna istnieć. A jeśli chcecie wiedzieć więcej… czekajcie na naszego Pana.
 - Nie damy pokonać się tak łatwo. Może rzeczywiście kiedyś w Konoha działy się potworne rzeczy, ale… teraz żyją tu inni ludzie, z innymi celami i motywami. Teraz jest era pokoju i miłości. Teraz wróciły spokój i harmonia. A ja jako Hokage Ukrytego Liścia nie dopuszczę do tego, aby jakaś banda doprowadziła do rozpusty.
Tłum wiwatował. Kilka par rąk uniosło się do góry, a kilka innych rytmicznie uderzało o siebie.
 - Naruto! – nawet stąd usłyszałem zdziwiony jęk Sakury. Bez żadnego porozumienia ze mną zaczęła używać łokci do utorowania sobie drogi. Jej bezmyślność rozwiała we mnie paskudne uczucie. To, którego nienawidziłem. Ruszyłem jej śladem, nie spuszczając oka z śnieżnobiałej sukienki.
I tylko jedna myśl krążąca w mojej głowie:
Nie mogę dopuścić, aby coś jej się stało.
 - Stój! – wyłem za nią, ale standardowo robiłem to na próżno. Obiecałem sobie, że ograniczę słowa, a zwiększę czyny. To podziała na moją korzyść; zwłaszcza, gdy w grę wchodzi powstrzymanie kogoś takiego jak Sakury.
Kiedy przedarłem się przez mieszkańców Konohy, nie mogłem się nadziwić ilości osób, które stały za Reiko. Zauważywszy mnie, zrobił najbardziej wyniosłą minę na jaką było go stać. Ale ja z Sakurą i tak wolałem sterczeć jak słup soli i gapić się na armię.
Setka?
Chyba mógłbym nawet zaryzykować do dwustu.
Naturalnie za sobą niemal od razu usłyszałem chór szeptów dotyczących mojej osoby. Wyłapywałem coś w stylu: „Uchiha w wiosce!”, „Dlaczego tu jest? Przecież to nasz wróg!”.
 - Sakura-chan! Sasuke! – głos Naruto był tak drżący, że nie potrafiłem rozpoznać, czy też cieszy się na nasz widok, czy raczej przeklina, że się zjawiliśmy.
Co najmniej przez pięć minut wszyscy milczeli, a spojrzenia zgromadzonych atakowały wyłącznie mnie i Haruno. Przez ten ułamek sekundy poczułem się jakbyśmy byli winni całej tej wojnie.
 - Suna została już powiadomiona – ostatecznie głos zabrał Hokage. – Niedługo wspomogą nas swoimi wojskami.
 - Licząc dystans między wioskami; będą tu za kilka godzin – wyjąkała Sakura, zbliżając się do Uzumki’ego. Wziąłem z niej przykład i teraz nasza trójka stała w idealnym szeregu, stykając się ramionami.
 - Nie mamy tak dużo ludzi – Naruto zacisnął dolną wargę.
 - Musimy coś wymyśleć. Zająć ich póki nie przybędzie Suna.
 - Nawet o tym nie myśl, Sakura – włączyłem się w szeptaną konwersację. Uzumaki uśmiechnął się, a to jedne wykrzywienie ust dało mi do zrozumienia, że jest tego samego zdania. Spojrzałem za siebie i w mieszance kolorów i twarzy zauważyłem dygoczącą Hinate.
Haruno powędrowała za mną wzrokiem.
 - Naruto…
 - Ty i Hinata musicie ukryć się w bezpiecznym miejscu – powiedział.
 - A wojna? Mam tak po prostu to wszystko zostawić i uciec jak zwykły tchórz?
 - Ja i Naruto sobie poradzimy.
 - Nie będę stać bezczynnie, kiedy wy ryzykujecie życie dla całej Konohy – zgromiła mnie morderczym spojrzeniem. Że też musiała akurat teraz wykazywać się niesamowitą honorowością i odwagą!
 - Jesteś w ciąży – postanowiłem sięgnąć po najcięższe środki. – Jeśli ty zginiesz, zginie również dziecko…
 - Ja…
 - Sakura-chan, proszę – po twarzy blondyna spłynęła kropelka potu. Reiko przyglądał się nam w milczeniu, a ze zbiorowiska wydobywały się gardłowe śmiechy i głosy, zlewające się w jeden, niezrozumiały bełkot.
Sakura zacisnęła oczy.
 - Nie mogę…
 - Wiem, że to trudne, ale musisz wziąć się w garść.
Poczułem jak zaciska w pięści kawałek koszuli na moim ramieniu, kiedy zerknąłem w bok, na Naruto zastosowała to samo.
 - Jesteśmy drużyną siódmą, prawda? – uśmiechała się. Ona naprawdę uśmiechała się w obliczu takiej sytuacji. I… nieprawdopodobne! Jej słowa niczym wypowiedziane zaklęcie otoczyły moje serce czymś ciepłym, czymś co sprawiło, że kąciki ust uniosły się w górę.
Na Naruto to ciepło oddziaływało znacznie intensywniej, ponieważ naraz uśmiechnął się na trzydzieści zębów.
 - Tak, Sakura-chan! – potwierdził. – Jesteśmy niesamowitą drużyną siódmą i obronimy Konohe całymi swoimi siłami, prawda… Sa-su-ke?
Jaki on przewidywalny…
 - Prawda.
Sakura przyglądała mi się, a jej oczy błyszczały niczym kawałki słońca.
 - O, patrzcie państwo, jaka niewiarygodna motywacja. Szkoda, że nawet tak zdeterminowani, nic nie osiągnięcie. A ty Uchiha nie myśl sobie, że ta ucieczka ujdzie ci na sucho. Przez ciebie zmuszeni byliśmy gwałtownie przyśpieszyć atak – do rozmowy niespodziewanie wtargnął jeden ze wspólników Reiko. Fioletowe włosy, ciasny węzeł – Karasu we własnej osobie. Po jego prawej stronie siedziało olbrzymie wilczysko.
 - Jak miło, Drobiaszczek – Sakura sarkastycznie uniosła brwi do góry.
 - Drobiaszczek? – zdziwił się Naruto.
 - Będąc porwaną przez Sasuke można poznać wiele ludzi… i zwierząt.
Nie mogłem inaczej, musiałem się roześmiać.
Niebo pociemniało. Chmury niesłychanie wyraźnie dawały nam do zrozumienia, że niedługo wyleją na wioskę spore ilości deszczu. Zagrzany do walki, zdeterminowany i oddany prawdziwemu celowi, zmierzyłem wzrokiem cały tłum. Od tysięcy stojących na ziemi butów, po taką samą liczbę czubków głowy.
 - Skończmy tą dziecinadę – celowo powiedziałem to głośno, aby Reiko i Karasu potraktowali poważnie ten pojedynek. Ich głupie uśmieszki działały mi na nerwy.
Naruto zwrócił się w kierunku tłumu.
 - Posłuchajcie! Właśnie rozpoczęła się wojna! Sasuke Uchiha dołączył do naszych szeregów i razem z nami będzie bronił Konohy! Proszę o ewakuację, ukrycie… cokolwiek. Zatrzymamy ich tak długo jak się da! Bądźcie ostrożni i opuście Konohę tak jak poprzednio ustalaliśmy! Powodzenia!
 - Co poprzednio ustalaliście? – spytałem Naruto, kładąc rękę na ramieniu Sakury.
 - Tylne wyjście. Kiedyś przez najazd Orochimaru w murze pozostała dziura. Póki co jest zakryta, ale czyhają tam ANBU, aby wspomóc mieszkańców w ewakuacji. Dodatkowo wokół wioski krążą Shikamaru, Ino, Sai, Chouji, Kiba i Neji gotowi do ataku, a ANBU dotrze na to miejsce za kilka minut. Sakura-chan… - spojrzał na Haruno i wskazał na pośpiesznie rozchodzący się tłum. Hinata bezustannie stała w miejscu, spozierając nas wzrokiem.
Sakura ciężko westchnęła. 
 - Niech będzie…
 - Pamiętaj, że cokolwiek by się nie działo masz uciekać, zrozumiano? – patrzyłem głęboko w jej oczy. Byłem świadom tego co przeżywa. Zapewne martwi się tak samo o mnie jak ja o nią, tyle, że Sakura ma w sobie maleńką istotę, która przeważa ponad wszystko.
Zagryzła zadąsana wargi. Posmutniała.
 - Pamiętaj, że cokolwiek by się nie działo, masz nie umierać – wyszeptała.
Chciałem dłużej wpatrywać się w zielone tęczówki, chciałem dłużej owijać wokół palca kosmyki jej włosów, chciałem przytulić ją do siebie i powiedzieć to, co naprawdę czuję. Wyznać wszystko co dotąd uważałem za bzdury i absurdy.
Karasu uniósł rękę. Rój Madary posunął się do przodu.
 - Uwaga! Pozycje gotowości!
Szczęki kunai, katan, shuriken’ów… wszystko zmieszało się ze sobą tworząc niespójną melodię.
 - Idź – syknąłem do Sakury. Stała jeszcze chwilę, ale ostatecznie wolnym truchtem pognała do Hinaty. Moja zdeterminowana strona kazała skoncentrować mi się na wrogach, ale ten drugi, zakochany Sasuke podążał wzrokiem za sylwetką Sakury i odprowadzał ją, póki ta nie odwróciła się z powrotem w jego kierunku.
 - Sasuke! – krzyknęła, przykładając ręce do serca. Bała się. Czuła się niepewnie. Zawsze okazywała uczucia tym prostym gestem. – Zawsze będę z tobą! Zawsze będę cię kochała i stała tam gdzie ty! Nie żałuję ani jednej sekundy jaką spędziliśmy razem! Nawet naszych kłótni, nawet twoich oziębłych zachowań i mojej nadpobudliwości! Nie żałuję tego, że tyle razy mazgaiłam się, mimo, że tego nie lubisz! Jak nic w świecie kocham nasze dziecko i mogę godzinami opowiadać mu w przyszłości jak wspaniałym człowiekiem jest jego ojciec! – zachłysnęła się powietrzem i otarła kąciki oczu, w których zbierały się łzy. – Proszę, bądź bezpieczny! Nie zostawiaj mnie i dziecka! Dasz radę… wierzę w ciebie.
Hinata zjawiła się za Sakurą i położyła dłoń na jej ramieniu.
 - Naruto! Nie wybaczę ci jeśli zginiesz, zrozumiano? My obie nigdy wam tego nie wybaczymy! Więc weźcie się w garść i pokonajcie tą hołotę!
 - Powiedziałam to samo, tylko delikatniej – wyjąkała Sakura, cicho chichocząc.
 - Wiem, słońce, ale zrozum, że do facetów trzeba przemawiać bardziej surowo i bezpośrednio.
 - Hej! Ci „faceci” to słyszą! – zbulwersował się Naruto.
On się bulwersował.
A ja gapiłem się na cudowny uśmiech Sakury i nadzieję, którą dostrzegałem gołym okiem.
Otwierałem już usta. Mogłem nawet puścić monolog, nie przejmować się obecnością ponad dwustu osób, ale przerwał mi niespodziewany huk. Ni stąd ni zowąd przestrzeń zalała masa brązowego dymu. Zatoczyłem się do tyłu. Słyszałem krzyki. Słyszałem Sakurę, Naruto, Hinatę. Słyszałem mieszkańców wioski, którzy nie zdążyli uciec i ludzi Madary. Siła powietrza była tak wielka, że zniosła mnie z podłoża. Instynkt stanowczo rozkazywał mi rozglądać się za Sakurą, ale rozsądek komunikował mu, że w takich warunkach jest to niemożliwe. Huczało mi w uszach. Dźwięk wybuchu, choć trwał zaledwie kilka sekund, nieprzerwanie rozbrzmiewał w moim mózgu. Z impetem uderzyłem o ścianę budynku i upadłem na ziemię.
 - SAKURA!! – ryknąłem, czego natychmiast pożałowałem. Kilka drobinek piasku dostało się do mojego gardła. Zakrztusiłem się, podtrzymując rękami przed spotkaniem twarzy z ziemią.
Co się do licha dzieje?
Jak idiota czekałem, aż cokolwiek się zmieni, aż będę mógł ujrzeć choćby zarysy sylwetek, ale teren ciągle zalany był brązem i latającymi drobinkami piasku.
 - SAKURA! – niech to diabli! Po jakimś czasie podmuchy wiatru ustały, lecz nadal przestrzeń przede mną była jedną wielką zagadką. Rozhisteryzowany szukałem punktu wyjścia, za sobą miałem wyłącznie jakiś budynek, a brama wioski rozpłynęła się w powietrzu.
Była tylko jedna osoba, która pozwoliłaby sobie na tak „wielkie” i uroczyste wejście…
S A K U R A
Od roznoszącego się dymu zaczęło ściskać mnie w płucach. Raz za razem kaszlałam, wyrzucając z siebie kawałki piasku. Czułam szarpiący ból w plecach po nieprzyjemnym kontakcie z drzewem. Niedaleko mnie wylądował widocznie jakiś wspólnik Madary. Mężczyzna krztusił się grubym, gardłowym głosem, a cień jego sylwetki zdradzał kilka fałdek na brzuchu.
Nie czekałam na rozwinięcie sytuacji, pognałam przed siebie chcąc odszukać w tym chaosie Sasuke. To z całą pewnością sztuczka Reiko lub Karasu. Zapewne znudziły ich ckliwe scenki pożegnania i postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Nie mogłam tylko zrozumieć dlaczego ucierpieli przy tym również ich ludzie.
 - Psiakrew! - wymknęło mi się, kiedy potężna ściana jakiegoś budynku wyrosła przede mną. Dym jest gęściejszy niż przypuszczałam. Zwinnie ominęłam przeszkodę i znalazłam się na jednej z Konohańskich alejek. Dreptałam niespokojnie, rozglądając się na boki. – Sasuke?!
Odpowiedziała mi cisza.
Może nie do końca. Ktoś znów zakaszlał. Tak, to mógłby być Sasuke, ale jeżeli nie, to trafię na coś od czego Uchiha chciał mnie ustrzec.
Stanęłam w miejscu.
 - Co mam robić? Co mam robić?
Zwinęłam ręce w pięści i zmarszczyłem brwi. W razie spotkania wroga chciałam prezentować się pewnie. Ale co u licha da mi ta pewność, skoro jestem jak zagubione dziecko w potężnym lesie?
Rozzłoszczona machałam przed sobą rękami. Bez skutku. Dym zasłaniał mi obraz z tą samą intensywnością, ale na szczęście wiatr ustał. Dostrzegałam kilka cieni, ale nie miałam na tyle odwagi, aby do nich podejść. Wspólników Madary było sto. W porównaniu do trójki przyjaciół, których szukam, małe są szanse, że to akurat oni znajdują się kilka metrów ode mnie i głośno kaszlą.
Raptem obróciłam się na pięcie i już miałam obrać sobie kolejną nieznaną trasę, kiedy niespodziewanie ktoś zjawił się przede mną.
 - Haruno, cóż za niespodzianka! Kope lat… - nie zabrzmiało to jak pozytywnie zdumione powitanie, tylko jak wyrok na śmierć. Moje oczy zrobiły się wielkie jak spodki widząc wysokiego mężczyznę, ukrywającego swoją sylwetkę za czarnym płaszczem. Pomocnym punktem była wyłącznie maska. Tak. Ona wszystko zdradzała.
 - Madara – wykrztusiłam zachrypniętym głosem, cofając się o krok.
 - A jednak udało ci się ściągnąć Sasuke na złą drogę – miałam ochotę wdać się w dyskusję, ale przysłuchiwałam się mu w milczeniu. – Wystarczy zatrudnić w organizacji nowego Medyka, a jemu już zupełnie odbija. Teraz zginie razem z tobą i… ach, tak! Prawie zapomniałbym o waszym dziecku. Jaka szkoda, że podzieli wasz los.
Skoro oni wszyscy uważają, że to „szkoda”, dlaczego do cholery planują zrobić tyle godnych pożałowania rzeczy?!
Z sercem w gardle znów zrobiłam krok do tyłu. Nie chciałam się odzywać, pogarszać swojej sytuacji. Sasuke byłby ze mnie dumny, choć w rzeczywistości na usta cisnęło mi się tysiące obelg i pyskówek.
 - Pamiętasz co ci obiecałem? – zapytał warkliwie.
Mój Boże! Jak mogę to pamiętać będąc taką przerażoną.
Właśnie! Przerażoną…
Nie, nie, nie! Rytmicznie pokręciłam głową i ponownie zmarszczyłam brwi. Do ręki pochwyciłam kunai.
 - Zginiesz jako pierwsza. To będzie dla mnie czysta przyjemność.
 - To doprawdy porywające, ale ja muszę lecieć. Szkoda, prawda? – rzuciłam się do biegu w przeciwnym kierunku. To tylko kwestia czasu zanim Madara mnie dopadnie, ale musiałam zyskać kilka sekund na obmyślenie strategii i pola walki. Więc ten wybuch to jego sprawka? Chciał odizolować mnie od Sasuke i zabić, aby pokazać mu jaki błąd popełnił, przyłączając się do Konohy? Jego niedoczekanie! Nie dam zabić się tak łatwo! Nie dam mu tknąć dziecka!
Swoją drogą byłam dumna z tekstu jakim pożegnałam Madare. Najważniejsze to nie okazywać strachu. A ja cholernie się go bałam…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz