Z kilku punktów w
wiosce unosił się gęsty dym. Gnał pośpiesznie do owianego mrocznymi chmurami
nieba, jak gdyby chciał się stać jego nieodłączoną częścią. Ludzie niczym
wartki strumień płynnie wyciekali z polany. Ich twarze ustanawiała histeria. Krzyczeli,
informując innych o zaistniałej sytuacji, lub zwyczajnie pragnęli podzielić się
ze światem zewnętrznym swoimi uczuciami.
Oni panikowali, a ja
zastanawiałam się nad tym jak wielką szczęściarą jestem. Potem zmieniłam tor
myśli na „bezpieczeństwo Sasuke” i wyliczałam naprędce możliwości do jego
obrony.
Wtedy powód moich rozważań
ścisnął mocno moją dłoń i powlókł w stronę jednej z uliczek.
- Chodź, musimy się zorientować jak dokładnie
wygląda sytuacja Konohy i ile mamy wojsk.
- Chodź? – prychnęłam, wyrównując z nim kroku.
– Może lepiej „biegnij!”, albo „pędź przed siebie”?
Sasuke uśmiechnął się
pod nosem i skinął głową. Narzuciłam na siebie potwornie szybkie tempo i znów
zapragnęłam osiągnąć tak satysfakcjonujący wynik jak podczas ucieczki przed ludźmi
Madary. Grr, Madara! Oczyma wyobraźni widziałam jak to on wywołuje te wszystkie
wybuchy i fanatycznie się przy tym śmieje. Przyśpieszyłam.
- Nie myśl sobie, że pozwolę ci walczyć –
usłyszałam przy uchu.
- A ty nie myśl sobie, że będę stała z boku i
patrzyła! – Sasuke nieświadomie motywował mnie do zwiększenia tempa, co też od
razu uczyniłam. Mięśnie zaczęły upominać się o swojej obecności i granicach ich
używania, ale adrenalina skutecznie niwelowała ból.
- Nie możesz się tak narażać! – brnął dalej.
- Nie jestem dzieckiem! Umiem o siebie zadbać!
- Mówiłaś tak wiele razy i zazwyczaj kończyło
się na tym, że musiałem ratować twój uparty tyłek!
Wprawdzie miał rację,
to wewnętrza część mnie okryła się dumą i wyniosłym prychnięciem, powiadamiając
o tym, że „Sakura nie będzie dalej dyskutowała z osobnikami niższego szczebla
społecznego”.
Po kilku minutach
biegu dla mnie i dla Sasuke stało się jasne, że epicentrum znajduje się przy
bramach wioski. Tam kłębiło się najwięcej ludzi, a jednocześnie drugie tyle
stamtąd zwiewało. Po drodze raz za razem
moim oczom ukazywał się jakiś rozżarzony budynek, lub rozłupana jak jajko
ściana. Minął nas jakiś mężczyzna, potem kobieta, potem prawdopodobnie
małżeństwo, a każdy z nich zastrzegał, abyśmy zawrócili. Ja jednak nie miałam w
najbliższych planach skorzystać z ich rad. Zacisnęłam pięści i marzyłam, aby
znaleźć się już przy członku klanu Uchiha. Popamięta sobie, że nie należy
niszczyć rocznicy przyjaciołom Sakury Haruno, a co dopiero prać mózg jej
ukochanemu!
- Szybciej! – poganiałam naszą dwójkę. Obraz
kołysał się na obie strony, a sylwetki zgromadzonych osób zaczęły stopniowo
wyłaniać się zza budynków.
Wtedy zobaczyłam coś
niewiarygodnego.
Między wysokimi
ścianami, w jednej z alejek stał mężczyzna, a w jego ręku tkwił uwięziony
kunai. Przed nim klęczała kobieta i około sześcioletnia dziewczynka, która
mocno tuliła się do swojej matki.
- Błagam! Proszę nie krzywdzić mojej córki!
Zrobię wszystko co zechcecie, tylko… nie krzywdźcie jej – tęga kobieta zaniosła
się donośnym szlochem. Zwolniłam. Sasuke zdawał się nie dostrzec tej sytuacji,
ale szepty w moim wnętrzu stanowczo zabroniły mi tego zlekceważyć.
- Sasuke, czekaj! – krzyknęłam do niego i nim
ten zdążył się odwrócić, popędziłam w stronę napadu.
- Sakura! – jego krzyk roznosił się za mną i
ponad wszelką wątpliwość deptał mi po piętach. Wtedy zrozumiałam, że z wojną
Madary nie ma żartów. Wpuścił już do wioski kilku swoich ludzi, a ci nie mają
żadnych skrupułów i w bestialski sposób wykonują powierzone im zadanie. A tym
zadaniem jest eliminowanie mieszkańców wioski i szczęścia w niej zawartego.
- Stój! – krzyknęłam na całe gardło i zdawało
mi się, że moje struny głosowe popadły w dziki taniec. Ciemno-włosy mężczyzna,
wyglądem przypominający markotnego starca, zwrócił wzrok w moim kierunku.
Kobieta przycisnęła do piersi swoją córkę i ukryła twarz w jej gęstych włosach.
- No proszę. A czego ty tu chcesz? – wycedził,
kręcąc w ręku kunai.
Poprawienie opaski
ninja uznałam za niezwykle filmowe ostrzeżenie, które miało na celu uświadomić
mu moją siłę i pewność siebie. Potem pochwyciłam w ręce ostrze.
- Ty bezużyteczna marionetko Madary! Wiesz, że
to niehonorowe atakować bezbronnych ludzi?
- A kim ty niby jesteś, żeby mnie pouczać? –
prychnął.
- Widocznie osobą, która zaraz pozbawi cię
życia.
Dobra! Nie jestem
mocna w wyprawianiu takich scen. Nawet ten mężczyzna zdawał się śmiać mi w
twarz, chodź w rzeczywistości jej wyraz pozostawał kamienny.
Spojrzałam na kulące
się w kącie ofiary. Powietrze rozbrzmiewało cichymi, nawzajem przeszkadzającymi
sobie, szlochami.
- No już, zwiewajcie stąd! – pisnęłam. Kobieta
najpierw spojrzała na oprawce, a potem z powrotem na mnie. Skinęłam głową.
- Dziękuję – cichy szept, a następnie obie
rzuciły się do biegu, znikając za najbliższym zakrętem.
Ciemno-włosy
mężczyzna zrobił krok w przód. Ledwie go dostrzegałam w tym mrocznym zaułku. Na
dobitkę niebo powoli zaczynało rezygnować z błękitu. Zastanawiałam się gdzie
podział się Sasuke…
- Rozprawię się z tobą, a potem dopadnę te
dwie!
- Naprawdę myślisz, że ci się to uda?
- A ty naprawdę myślisz, że mamy tyle czasu,
aby tracić go na bójki z takimi jak on? – na początku naprawdę myślałam, że to
ten koleś wypowiedział te słowa. Ale po szybkiej analizie: sens tych słów w
jakimś stopniu go obrażał, nie otwierał ust, kiedy dochodziły do moich uszu, a
głos… nie! Głos absolutnie nie należał do niego.
Obróciłam się
raptownie za siebie, a Sharingan był jedynym błyszczącym punktem w ciemności.
- Sasuke…!
- Zapamiętaj sobie, że nie możesz znikać
sprzed moich oczu – warknął na mnie i po chwili lekki podmuch dał mi do
zrozumienia, że czarnooki stanął między mną, a oprawcą, zasłaniając własnym
ciałem.
- Miałam patrzyć jak on zabija te kobiety? –
wtrąciłam.
Mężczyzna przede mną
wyglądał na mocno skołowanego. Patrzył na Uchihe z szeroko rozwartymi oczami.
- S-asuke… Uchiha.
- We własnej osobie – schylił się lekko z
donośnym i przeciągłym prychnięciem. Wyjrzałam zza jego pleców i nie mogłam
uwierzyć, że na sam jego widok, twarz wroga opanował przestrach.
- To nie fair – mruknęłam pod nosem.
- Ludzie Madary wiedzą, że ze mną lepiej nie
zadzierać. Poza tym jego zadaniem z pewnością było zlikwidowanie bezbronnych
mieszkańców Konohy, a nie wdawanie się w bójki z prawdziwymi Shinobi –
oświadczył mechanicznie, ale ja i tak wiedziałam, że za tym z pozoru zwyczajnym
tonem kryje się triumf i duma. – A teraz skończmy to przedstawienie.
- Nie zabijaj mnie! – buntował się
rozhisteryzowany, a jego ostrze ze szczękiem uderzyło w ziemie.
- Za późno. Chciałeś skrzywdzić bezbronnych ludzi,
a co najważniejsze Sakurę. Teraz musisz za to zapłacić.
Przecież to ja
przedstawiłam się mu jako osoba, która pozbawi go życia! Grr, Sasuke! Gorzko tego
pożałujesz!
S
A S U K E
Dobrze, że bramy
wioski były już niemal pod naszymi nosami. W innym przypadku Sakura
niewątpliwie obrałaby sobie za cel unicestwienie kilku innych krzątających się
po uliczkach Konohy ludziach Madary. Plan pt: „Słabeusze atakują jeszcze
słabszych” był na liście jeszcze za czasów, gdy bytowałem po ich stronie. Aż
dziwne, że nie zadecydował się na zmianę. W takim razie jestem w stanie
przewidzieć większość ruchów Madary.
- Na pewno jest tam Naruto – odezwała się
Sakura, jeszcze szybciej przebierając nogami. Byłem pod wrażeniem jej
determinacji, ale w przeciwieństwie do mnie, ona zamieszkuje tą wioskę od
wieków, a ja przybyłem jak włóczęga i postanowiłem chronić to, z czym właściwie
w ogóle nie jestem związany.
Wszystko co robię,
robię wyłącznie dla Sakury.
W końcu dotarliśmy do
rojowiska mieszkańców. Przepychając się, Haruno nie zapomniała o kulturze, ja
jednak nie miałem tyle cierpliwości. Spychałem ludzi na boki, nie zważając na
ich mieszanki oburzenia i strachu.
Serce zamarło mi w
połowie drogi.
Do moich uszu dobiegł
głos Reiko. Jak wryty stanąłem otoczony przez ludzi, obserwując Sakurę, która
bezustannie próbowała przebrnąć przez tłum. Kiedy nasze oczy się spotkały,
momentalnie przystanęła. Była kilka dobrych metrów ode mnie. Gestem ręki
kazałem jej nasłuchiwać:
- To wojna, zemsta… przygotujcie się na
przybycie największego Shinobi wszechczasów. Przygotujcie się na koniec Konohy.
Przygotujcie się na erę pokoju i miłości.
Tak. Bez wątpliwości
przemawiał Reiko.
- Era pokoju i miłości?! To jakieś bzdury! Jak
chcecie to uzyskać atakując naszą wioskę? – ktoś z tłumu podniósł głos, lecz
nie byłem w stanie go spostrzec. Zastanawiałem się czy iść dalej, czy lepiej
pozostać w miejscu i pozostać tajemniczy.
- Konoha niegdyś była głównym sprawcą całego
cierpienia. Konoha nie powinna istnieć. A jeśli chcecie wiedzieć więcej…
czekajcie na naszego Pana.
- Nie damy pokonać się tak łatwo. Może rzeczywiście
kiedyś w Konoha działy się potworne rzeczy, ale… teraz żyją tu inni ludzie, z
innymi celami i motywami. Teraz jest era pokoju i miłości. Teraz wróciły spokój
i harmonia. A ja jako Hokage Ukrytego Liścia nie dopuszczę do tego, aby jakaś
banda doprowadziła do rozpusty.
Tłum wiwatował. Kilka
par rąk uniosło się do góry, a kilka innych rytmicznie uderzało o siebie.
- Naruto! – nawet stąd usłyszałem zdziwiony
jęk Sakury. Bez żadnego porozumienia ze mną zaczęła używać łokci do utorowania
sobie drogi. Jej bezmyślność rozwiała we mnie paskudne uczucie. To, którego
nienawidziłem. Ruszyłem jej śladem, nie spuszczając oka z śnieżnobiałej
sukienki.
I tylko jedna myśl
krążąca w mojej głowie:
Nie
mogę dopuścić, aby coś jej się stało.
- Stój! – wyłem za nią, ale standardowo
robiłem to na próżno. Obiecałem sobie, że ograniczę słowa, a zwiększę czyny. To
podziała na moją korzyść; zwłaszcza, gdy w grę wchodzi powstrzymanie kogoś
takiego jak Sakury.
Kiedy przedarłem się
przez mieszkańców Konohy, nie mogłem się nadziwić ilości osób, które stały za Reiko.
Zauważywszy mnie, zrobił najbardziej wyniosłą minę na jaką było go stać. Ale ja
z Sakurą i tak wolałem sterczeć jak słup soli i gapić się na armię.
Setka?
Chyba mógłbym nawet
zaryzykować do dwustu.
Naturalnie za sobą
niemal od razu usłyszałem chór szeptów dotyczących mojej osoby. Wyłapywałem coś
w stylu: „Uchiha w wiosce!”, „Dlaczego tu jest? Przecież to nasz wróg!”.
- Sakura-chan! Sasuke! – głos Naruto był tak
drżący, że nie potrafiłem rozpoznać, czy też cieszy się na nasz widok, czy
raczej przeklina, że się zjawiliśmy.
Co najmniej przez
pięć minut wszyscy milczeli, a spojrzenia zgromadzonych atakowały wyłącznie
mnie i Haruno. Przez ten ułamek sekundy poczułem się jakbyśmy byli winni całej
tej wojnie.
- Suna została już powiadomiona – ostatecznie
głos zabrał Hokage. – Niedługo wspomogą nas swoimi wojskami.
- Licząc dystans między wioskami; będą tu za
kilka godzin – wyjąkała Sakura, zbliżając się do Uzumki’ego. Wziąłem z niej
przykład i teraz nasza trójka stała w idealnym szeregu, stykając się ramionami.
- Nie mamy tak dużo ludzi – Naruto zacisnął
dolną wargę.
- Musimy coś wymyśleć. Zająć ich póki nie
przybędzie Suna.
- Nawet o tym nie myśl, Sakura – włączyłem się
w szeptaną konwersację. Uzumaki uśmiechnął się, a to jedne wykrzywienie ust dało
mi do zrozumienia, że jest tego samego zdania. Spojrzałem za siebie i w
mieszance kolorów i twarzy zauważyłem dygoczącą Hinate.
Haruno powędrowała za
mną wzrokiem.
- Naruto…
- Ty i Hinata musicie ukryć się w bezpiecznym
miejscu – powiedział.
- A wojna? Mam tak po prostu to wszystko
zostawić i uciec jak zwykły tchórz?
- Ja i Naruto sobie poradzimy.
- Nie będę stać bezczynnie, kiedy wy
ryzykujecie życie dla całej Konohy – zgromiła mnie morderczym spojrzeniem. Że
też musiała akurat teraz wykazywać się niesamowitą honorowością i odwagą!
- Jesteś w ciąży – postanowiłem sięgnąć po
najcięższe środki. – Jeśli ty zginiesz, zginie również dziecko…
- Ja…
- Sakura-chan, proszę – po twarzy blondyna
spłynęła kropelka potu. Reiko przyglądał się nam w milczeniu, a ze zbiorowiska
wydobywały się gardłowe śmiechy i głosy, zlewające się w jeden, niezrozumiały
bełkot.
Sakura zacisnęła
oczy.
- Nie mogę…
- Wiem, że to trudne, ale musisz wziąć się w
garść.
Poczułem jak zaciska
w pięści kawałek koszuli na moim ramieniu, kiedy zerknąłem w bok, na Naruto
zastosowała to samo.
- Jesteśmy drużyną siódmą, prawda? –
uśmiechała się. Ona naprawdę uśmiechała się w obliczu takiej sytuacji. I…
nieprawdopodobne! Jej słowa niczym wypowiedziane zaklęcie otoczyły moje serce
czymś ciepłym, czymś co sprawiło, że kąciki ust uniosły się w górę.
Na Naruto to ciepło
oddziaływało znacznie intensywniej, ponieważ naraz uśmiechnął się na
trzydzieści zębów.
- Tak, Sakura-chan! – potwierdził. – Jesteśmy
niesamowitą drużyną siódmą i obronimy Konohe całymi swoimi siłami, prawda…
Sa-su-ke?
Jaki on
przewidywalny…
- Prawda.
Sakura przyglądała mi
się, a jej oczy błyszczały niczym kawałki słońca.
- O, patrzcie państwo, jaka niewiarygodna
motywacja. Szkoda, że nawet tak zdeterminowani, nic nie osiągnięcie. A ty
Uchiha nie myśl sobie, że ta ucieczka ujdzie ci na sucho. Przez ciebie zmuszeni
byliśmy gwałtownie przyśpieszyć atak – do rozmowy niespodziewanie wtargnął
jeden ze wspólników Reiko. Fioletowe włosy, ciasny węzeł – Karasu we własnej
osobie. Po jego prawej stronie siedziało olbrzymie wilczysko.
- Jak miło, Drobiaszczek – Sakura
sarkastycznie uniosła brwi do góry.
- Drobiaszczek? – zdziwił się Naruto.
- Będąc porwaną przez Sasuke można poznać
wiele ludzi… i zwierząt.
Nie mogłem inaczej,
musiałem się roześmiać.
Niebo pociemniało.
Chmury niesłychanie wyraźnie dawały nam do zrozumienia, że niedługo wyleją na
wioskę spore ilości deszczu. Zagrzany do walki, zdeterminowany i oddany
prawdziwemu celowi, zmierzyłem wzrokiem cały tłum. Od tysięcy stojących na
ziemi butów, po taką samą liczbę czubków głowy.
- Skończmy tą dziecinadę – celowo powiedziałem
to głośno, aby Reiko i Karasu potraktowali poważnie ten pojedynek. Ich głupie uśmieszki
działały mi na nerwy.
Naruto zwrócił się w
kierunku tłumu.
- Posłuchajcie! Właśnie rozpoczęła się wojna! Sasuke
Uchiha dołączył do naszych szeregów i razem z nami będzie bronił Konohy! Proszę
o ewakuację, ukrycie… cokolwiek. Zatrzymamy ich tak długo jak się da! Bądźcie
ostrożni i opuście Konohę tak jak poprzednio ustalaliśmy! Powodzenia!
- Co poprzednio ustalaliście? – spytałem
Naruto, kładąc rękę na ramieniu Sakury.
- Tylne wyjście. Kiedyś przez najazd
Orochimaru w murze pozostała dziura. Póki co jest zakryta, ale czyhają tam
ANBU, aby wspomóc mieszkańców w ewakuacji. Dodatkowo wokół wioski krążą
Shikamaru, Ino, Sai, Chouji, Kiba i Neji gotowi do ataku, a ANBU dotrze na to
miejsce za kilka minut. Sakura-chan… - spojrzał na Haruno i wskazał na
pośpiesznie rozchodzący się tłum. Hinata bezustannie stała w miejscu,
spozierając nas wzrokiem.
Sakura ciężko
westchnęła.
- Niech będzie…
- Pamiętaj, że cokolwiek by się nie działo
masz uciekać, zrozumiano? – patrzyłem głęboko w jej oczy. Byłem świadom tego co
przeżywa. Zapewne martwi się tak samo o mnie jak ja o nią, tyle, że Sakura ma w
sobie maleńką istotę, która przeważa ponad wszystko.
Zagryzła zadąsana
wargi. Posmutniała.
- Pamiętaj, że cokolwiek by się nie działo,
masz nie umierać – wyszeptała.
Chciałem dłużej
wpatrywać się w zielone tęczówki, chciałem dłużej owijać wokół palca kosmyki
jej włosów, chciałem przytulić ją do siebie i powiedzieć to, co naprawdę czuję.
Wyznać wszystko co dotąd uważałem za bzdury i absurdy.
Karasu uniósł rękę.
Rój Madary posunął się do przodu.
- Uwaga! Pozycje gotowości!
Szczęki kunai, katan,
shuriken’ów… wszystko zmieszało się ze sobą tworząc niespójną melodię.
- Idź – syknąłem do Sakury. Stała jeszcze
chwilę, ale ostatecznie wolnym truchtem pognała do Hinaty. Moja zdeterminowana
strona kazała skoncentrować mi się na wrogach, ale ten drugi, zakochany Sasuke
podążał wzrokiem za sylwetką Sakury i odprowadzał ją, póki ta nie odwróciła się
z powrotem w jego kierunku.
- Sasuke! – krzyknęła, przykładając ręce do
serca. Bała się. Czuła się niepewnie. Zawsze okazywała uczucia tym prostym
gestem. – Zawsze będę z tobą! Zawsze będę cię kochała i stała tam gdzie ty! Nie
żałuję ani jednej sekundy jaką spędziliśmy razem! Nawet naszych kłótni, nawet
twoich oziębłych zachowań i mojej nadpobudliwości! Nie żałuję tego, że tyle
razy mazgaiłam się, mimo, że tego nie lubisz! Jak nic w świecie kocham nasze
dziecko i mogę godzinami opowiadać mu w przyszłości jak wspaniałym człowiekiem
jest jego ojciec! – zachłysnęła się powietrzem i otarła kąciki oczu, w których
zbierały się łzy. – Proszę, bądź bezpieczny! Nie zostawiaj mnie i dziecka! Dasz
radę… wierzę w ciebie.
Hinata zjawiła się za
Sakurą i położyła dłoń na jej ramieniu.
- Naruto! Nie wybaczę ci jeśli zginiesz, zrozumiano?
My obie nigdy wam tego nie wybaczymy! Więc weźcie się w garść i pokonajcie tą
hołotę!
- Powiedziałam to samo, tylko delikatniej –
wyjąkała Sakura, cicho chichocząc.
- Wiem, słońce, ale zrozum, że do facetów
trzeba przemawiać bardziej surowo i bezpośrednio.
- Hej! Ci „faceci” to słyszą! – zbulwersował
się Naruto.
On się bulwersował.
A ja gapiłem się na
cudowny uśmiech Sakury i nadzieję, którą dostrzegałem gołym okiem.
Otwierałem już usta.
Mogłem nawet puścić monolog, nie przejmować się obecnością ponad dwustu osób,
ale przerwał mi niespodziewany huk. Ni stąd ni zowąd przestrzeń zalała masa
brązowego dymu. Zatoczyłem się do tyłu. Słyszałem krzyki. Słyszałem Sakurę,
Naruto, Hinatę. Słyszałem mieszkańców wioski, którzy nie zdążyli uciec i ludzi
Madary. Siła powietrza była tak wielka, że zniosła mnie z podłoża. Instynkt
stanowczo rozkazywał mi rozglądać się za Sakurą, ale rozsądek komunikował mu,
że w takich warunkach jest to niemożliwe. Huczało mi w uszach. Dźwięk wybuchu,
choć trwał zaledwie kilka sekund, nieprzerwanie rozbrzmiewał w moim mózgu. Z
impetem uderzyłem o ścianę budynku i upadłem na ziemię.
- SAKURA!! – ryknąłem, czego natychmiast
pożałowałem. Kilka drobinek piasku dostało się do mojego gardła. Zakrztusiłem
się, podtrzymując rękami przed spotkaniem twarzy z ziemią.
Co się do licha
dzieje?
Jak idiota czekałem,
aż cokolwiek się zmieni, aż będę mógł ujrzeć choćby zarysy sylwetek, ale teren
ciągle zalany był brązem i latającymi drobinkami piasku.
- SAKURA! – niech to diabli! Po jakimś czasie
podmuchy wiatru ustały, lecz nadal przestrzeń przede mną była jedną wielką
zagadką. Rozhisteryzowany szukałem punktu wyjścia, za sobą miałem wyłącznie
jakiś budynek, a brama wioski rozpłynęła się w powietrzu.
Była tylko jedna
osoba, która pozwoliłaby sobie na tak „wielkie” i uroczyste wejście…
S
A K U R A
Od roznoszącego się
dymu zaczęło ściskać mnie w płucach. Raz za razem kaszlałam, wyrzucając z
siebie kawałki piasku. Czułam szarpiący ból w plecach po nieprzyjemnym
kontakcie z drzewem. Niedaleko mnie wylądował widocznie jakiś wspólnik Madary.
Mężczyzna krztusił się grubym, gardłowym głosem, a cień jego sylwetki zdradzał
kilka fałdek na brzuchu.
Nie czekałam na
rozwinięcie sytuacji, pognałam przed siebie chcąc odszukać w tym chaosie
Sasuke. To z całą pewnością sztuczka Reiko lub Karasu. Zapewne znudziły ich
ckliwe scenki pożegnania i postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Nie mogłam
tylko zrozumieć dlaczego ucierpieli przy tym również ich ludzie.
- Psiakrew! - wymknęło mi się, kiedy potężna
ściana jakiegoś budynku wyrosła przede mną. Dym jest gęściejszy niż
przypuszczałam. Zwinnie ominęłam przeszkodę i znalazłam się na jednej z
Konohańskich alejek. Dreptałam niespokojnie, rozglądając się na boki. –
Sasuke?!
Odpowiedziała mi
cisza.
Może nie do końca.
Ktoś znów zakaszlał. Tak, to mógłby być Sasuke, ale jeżeli nie, to trafię na
coś od czego Uchiha chciał mnie ustrzec.
Stanęłam w miejscu.
- Co mam robić? Co mam robić?
Zwinęłam ręce w
pięści i zmarszczyłem brwi. W razie spotkania wroga chciałam prezentować się
pewnie. Ale co u licha da mi ta pewność, skoro jestem jak zagubione dziecko w
potężnym lesie?
Rozzłoszczona
machałam przed sobą rękami. Bez skutku. Dym zasłaniał mi obraz z tą samą
intensywnością, ale na szczęście wiatr ustał. Dostrzegałam kilka cieni, ale nie
miałam na tyle odwagi, aby do nich podejść. Wspólników Madary było sto. W
porównaniu do trójki przyjaciół, których szukam, małe są szanse, że to akurat
oni znajdują się kilka metrów ode mnie i głośno kaszlą.
Raptem obróciłam się
na pięcie i już miałam obrać sobie kolejną nieznaną trasę, kiedy
niespodziewanie ktoś zjawił się przede mną.
- Haruno, cóż za niespodzianka! Kope lat… -
nie zabrzmiało to jak pozytywnie zdumione powitanie, tylko jak wyrok na śmierć.
Moje oczy zrobiły się wielkie jak spodki widząc wysokiego mężczyznę,
ukrywającego swoją sylwetkę za czarnym płaszczem. Pomocnym punktem była
wyłącznie maska. Tak. Ona wszystko zdradzała.
- Madara – wykrztusiłam zachrypniętym głosem,
cofając się o krok.
- A jednak udało ci się ściągnąć Sasuke na złą
drogę – miałam ochotę wdać się w dyskusję, ale przysłuchiwałam się mu w
milczeniu. – Wystarczy zatrudnić w organizacji nowego Medyka, a jemu już
zupełnie odbija. Teraz zginie razem z tobą i… ach, tak! Prawie zapomniałbym o
waszym dziecku. Jaka szkoda, że podzieli wasz los.
Skoro oni wszyscy
uważają, że to „szkoda”, dlaczego do cholery planują zrobić tyle godnych
pożałowania rzeczy?!
Z sercem w gardle
znów zrobiłam krok do tyłu. Nie chciałam się odzywać, pogarszać swojej
sytuacji. Sasuke byłby ze mnie dumny, choć w rzeczywistości na usta cisnęło mi
się tysiące obelg i pyskówek.
- Pamiętasz co ci obiecałem? – zapytał
warkliwie.
Mój Boże! Jak mogę to
pamiętać będąc taką przerażoną.
Właśnie! Przerażoną…
Nie, nie, nie!
Rytmicznie pokręciłam głową i ponownie zmarszczyłam brwi. Do ręki pochwyciłam
kunai.
- Zginiesz jako pierwsza. To będzie dla mnie
czysta przyjemność.
- To doprawdy porywające, ale ja muszę lecieć.
Szkoda, prawda? – rzuciłam się do biegu w przeciwnym kierunku. To tylko kwestia
czasu zanim Madara mnie dopadnie, ale musiałam zyskać kilka sekund na
obmyślenie strategii i pola walki. Więc ten wybuch to jego sprawka? Chciał
odizolować mnie od Sasuke i zabić, aby pokazać mu jaki błąd popełnił,
przyłączając się do Konohy? Jego niedoczekanie! Nie dam zabić się tak łatwo!
Nie dam mu tknąć dziecka!
Swoją drogą byłam
dumna z tekstu jakim pożegnałam Madare. Najważniejsze to nie okazywać strachu.
A ja cholernie się go bałam…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz