czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 65


Nie byłem dzieckiem. Miałem dwadzieścia i pół roku, ale z tą strategią nie mogłem zaaprobować moich kolejnych posunięć. Patrzyłem jak Suigetsu kiwa głową, ponaglając mnie do  działania. Z wyniosłym prychnięciem odwróciłem głowę, ale syk Karin był jak ostrzeżenie: „To nasza jedyna szansa!”. Z ciężkim sercem przystąpiłem do działań. Ukrywanie emocji miałem w jednym palcu, ale to „prawdziwe” aktorzenie przychodziło mi z większym trudem.
 - Miałem niszczyć Konohe! – krzyk był tak sztuczny, że nawet mnie samego nie przekonał. – Miałem pomścić swój klan, a nie siedzieć uwięziony w lochach!
 - Głośniej – szepnął Suigetsu. Zrobiłem minę mówiącą: „Zamknij się!”, ale ten tylko zaszczycił nas tak samo sztucznym oburzeniem i rąbnął pięścią o ziemię.
 - Sasuke! Nie możesz tak! Madara planuje zabić Sakure, a ty chcesz się z tym pogodzić?
Rany, co za beznadzieja.
 - Nie obchodzi mnie Sakura. Zemsta jest ważniejsza od niej.
 - Masz krzyczeć, Reiko musi cię usłyszeć – kolejne cichuteńkie upomnienie, tym razem ze strony Karin. Plan zdawał się być w porządku, ale kiedy się go podjęliśmy, sytuacja stała się istną katorgą.
 - Mam was gdzieś! – to akurat zgadzało się z prawdą. – Jestem Uchiha! Żadna kobieta nie wejdzie mi w drogę!! Chcę się stąd uwolnić! – ostatnie zdanie akurat też było prawdziwe, dlatego nadało mojemu rykowi więcej wiarygodności. Teraz Suigetsu mógł być ze mnie dumny.
 - Tyle wystarczy – ocenił posępnie. Juugo obserwował całe zdarzenie z boku. Hozuki słusznie stwierdził, że jak zawsze, tak i teraz na całość zareaguje neutralnie.
 - Teraz go zawołaj -  powiedziała Karin, wiercąc się z ekscytacji.
 - Reiko!! – nie mogłem uwierzyć, że sumiennie wykonuję ich polecenia, lecz Karin sama mnie uprzedzała. Jeśli Sakura jest dla ciebie ważna, musisz mi zaufać. I ufałem. Byłem w stanie zaufać każdemu kto mógłby cokolwiek wnieść do obecnej sytuacji. Sasuke Uchiha w lochach? A kilka miesięcy temu miałem okrutne plany co do Ukrytego Liścia.
Spojrzałem na drzwi. Otworzyły się już po moim pierwszym wezwaniu, a stojący w nich mężczyzna wyglądał na nieco zbitego z tropu. W zasadzie nie było wiadomo czy jego mina narodziła się wskutek usłyszanych wrzasków, czy może wrzasków wymieszanych z tajnymi szeptami…
 - Głośniej się nie da? – ledwo ukrywał osłupienie. – Słucham waszej kłótni już od piętnastu minut. Widzę, że coś zaczyna dochodzić do główki najmłodszego z Uchihów.
Bądź potulny jak baranek, potulny jak baranek, lamentowałem w myślach, wbijając siekacze w dolną wargę.
 - Wy idioci! – napadła na niego Karin. – Zrobiliście Sasuke jakieś pieprzone pranie mózgu! Pożałujecie tego!
 - Ach, tak? – wsparł dłonie na biodrach i wszedł głębiej. – To wy zapłacicie za swoją zdradę. I to ceną najwyższą. I… - tu robi pauzę i wpatruje się we mnie. Starałem się udawać rozwścieczonego, co wcale nie przychodziło mi z trudem na myśl o tym jak bardzo go nienawidzę. – Może zginiecie z ręki własnego przywódcy?
Twarz Juugo ani drgnęła, za to Karin i Suigetsu wyraźnie się zdziwili.
 - Nie chcę tu dłużej z nimi siedzieć – warknąłem. – Oni nie rozumieją tego, co czuję. Nie rozumieją mojej zemsty.
 - Wreszcie zaczynasz pojmować idee naszego Pana. On również, tak jak i ty, cierpiał za cały klan Uchiha. On jedyny jest w stanie rozumieć twoje uczucia, a nie… oni.
 - Hej, hej! – głos Suigetsu był ostry jak brzytwa, kiedy Reiko z obrzydzeniem wskazał na nich palcem. – To wszystko wasza wina!
 - Nasza? Sasuke sam podjął decyzję. Ostatecznie nie jest jednak tak głupi, za jakiego go uważałem.
 - Jestem tuż za tobą – rzekłem krótko.
Przykucnął naprzeciw mnie. Dzielił nas teraz dystans zaledwie kilku centymetrów. Otwierałem właśnie usta, kiedy Reiko zdążył mnie uprzedzić:
 - Zapewne chciałbyś zobaczyć się z Madarą?
Za jego plecami Karin i Suigetsu wyszczerzyli się w moją stronę. Ich miny zdawały się do mnie przemawiać. Karin? Poszło łatwiej niż przypuszczałam. Suigetsu? Reiko to kompletny idiota. Ja twierdziłem, że obie te myśli perfekcyjnie opisują jego osobę, dlatego bez zbędnych ceregieli hardo spojrzałem mu w oczy.
 - Owszem chcę, ale wolałbym, aby to spotkanie odbyło się w bardziej… - uciąłem, by obrzucić towarzyszy tym samym zniesmaczonym wzrokiem, co wcześniej Reiko. – Bardziej prywatnym miejscu. To rozmowa dla członków klanu Uchiha.
Mężczyzna mierzył mnie wzrokiem parę chwil i kiedy myślałem już, że domyślił się całego planu, on sięgnął ręką za siebie, a dźwięk szczękającego metalu uzmysłowił mnie w sukcesie. Moim oczom ukazał się potężny klucz, rodem ze starych filmów.
 - Pan się ucieszy. Choć nic nie mówił, jestem pewny, że ucieszy się, kiedy zechcesz się do niego przyłączyć. Konoha popamięta ten dzień do końca życia, a ty może wydoroślejesz.
Mina Karin: Sasuke, wytrzymaj te jego uwagi! Nie możesz teraz zawalić! Ale co moja duma ma do mojego rzekomego nawrócenia?
 - Zaprowadzisz mnie do niego? – odważyłem się zapytać.
 - Naturalnie – skinął głową i zbliżywszy się na kuckach, wycelował kluczem w środek kajdanek. – Ale najpierw muszę założyć ci opaskę.
 - Opaskę? – zawtórowałem. Karin wyglądała na równie zdezorientowaną. Ruchami głowy dawała mi znaki, abym dowiedział się więcej. – Po cholerę mi jakaś pieprzona opaska? Ja chcę tylko porozmawiać z Madarą!
Reiko przerwał, kiedy kluczyk miał zostać przekręcony. Moje ciało wibrowało za złości. Czyżbym na dobre stracił szansę?
 - Chodzi mi o to… - z kieszeni wyciągnął czarny kawałek materiału. – Obwiążę nim twoją rękę, żeby nie przyszło ci do głowy walczyć z Madarą. Jak wcześniej mówiłem, przygotowuje się duchowo na starcie z Liściem i nie może pozwolić sobie na dekoncentrację. Dzięki temu znów zablokuję twoją chakre.
A więc takim sposobem wpadliśmy w głęboką czeluść porażki. I co? Mam iść do Madary? Przecież on od razu zorientuje się, że uknułem to z pozostałymi członkami Taki i na polu walki zwrócę się przeciwko niemu. 
 - Zaraz to załatwimy… - burczał do siebie pod nosem, grzebiąc coś za moimi plecami. Za chwilę szorstki materiał dotknie mojej skóry, a wtedy szansa na uratowanie Sakury zostanie zaprzepaszczona. Szukałem pomocy u Suigetsu i Karin, ale oni tylko rozpaczliwie wymieniali się spojrzeniami. – I już…
 - Reiko – mężczyzna zatrzymał swoje działania, a głos Juugo skutecznie odwrócił jego uwagę. Ze zmarszczonym czołem patrzyłem jak Reiko wstaje i pytająco spogląda na płowo-włosego. Czyżby dawał mi szansę? Ale szansę na co? Nie mogę zadziałać w żaden sposób. Klucz nadal znajdował się w ręce wspólnika Madary wraz z tą przeklętą opaską.
 - O co chodzi? – zapytał Reiko.
 - Chyba krwawię.
 - Że co, proszę?
 - Czuję to – wykrzywił twarz z bólu. – Czuję jak krew spływa po moich plecach.
Juugo nie był takim idiotą, aby sądzić, że człowiek Madary wzruszy się jego zadrapaniem. Ale ten plan był dla mnie plątaniną i za żadne skarby nie potrafiłem tego rozsupłać. Starałem się wyłapać jego spojrzenie, ale on nieprzerwanie koncentrował się wyłącznie na Reiko. Nie spuszczał z niego oka.
 - Krwawisz? – mężczyzna prychając, zrobił krok do przodu. – Jakież to smutne, ale co ja mogę ci na to poradzić?
 - Nie planowałem umrzeć przez wykrwawienie – Juugo zachowywał charakterystyczny dla niego spokój, choć twarz lśniła mu od potu.
 - A jednak tak skończysz, naprawdę mi przykro. W każdym razie mam niedokończone sprawy z twoim przywódcą, więc pozwól mi…
Chwila nieuwagi, fatalna w skutkach; na szczęście mówiąc „fatalna” miałem na myśli Reiko i jego podłość. Juugo sprawnie podciął mu nogi, a zdezorientowany mężczyzna opadł na ziemię. Żelazny klucz wyrwał się z jego uścisku i prześlizgnął się pod ręce płowo-włosego.
 - O mój Boże! – wyrwało się Karin. Mną również zawładnął szok i istniała szansa, że byłem bardziej zagubiony niż leżący na ziemi Reiko. Juugo pośpiesznie chwycił klucz i metodą prób i błędów próbował wcisnął go do dziurki.
 - Sasuke! – usłyszałem wołanie Suigetsu. Brodą wskazywał na podnoszącego się Reiko i jego nogi, niebywale blisko moich. Momentalnie to wykorzystałem i zadałem mocnego kopa w łydkę.
 - Ach! Niech cię Uchiha! Ty podły… - sapał niczym rozwścieczone zwierzę, przytrzymując centrum bólu. Niestety cios nie był na tyle potężny, aby zdążyć go powalić. Mężczyzna wstał na równe nogi i z iskierkami gniewu w oczach zaczął się do mnie zbliżać.
Wtedy zrozumiałem, że Reiko nawet nie spostrzegł Juugo, który wciąż próbował się uwolnić.
Kątem oka ujrzałem też jak mu się to udało.
 - Ty nędzny dzieciaku! Dołączysz do swojej Sakury w grobie! Może nawet będziemy tak łaskawi, aby umieścić was obok siebie i… - a taka tam gadanina chorego psychicznie fanatyka, opętanego przez żądze krwi. Nim monolog zdążył się porządnie rozkręcić Juugo cisnął Reiko w kąt, a huk jaki stworzył z całą pewnością zwrócił uwagę kręcących się w pobliżu ludzi Madary. Przypuszczałem, ze było ich tu całkiem sporo…
 - Świetnie Juugo! – zachwycała się Karin, gdy Reiko stracił przytomność.
Niespokojny oddech płowo-włosego nagle ucichł i dopiero po kilku sekundach wypuścił powietrze ze świstem. Nasze oczy się spotkały.
 - Wynośmy się stąd zanim Madara zauważy.
I to były słowa, na które czekałem.
S A K U R A
Państwo Uzumaki oślepiali gości blaskiem ostentacyjnej doskonałości. Stali pośrodku polany, a tuż za nimi rozrastał się drobny staw. Kilka osób kręciło się po bokach z aparatami w ręku. Zmrużyłam oczy, aby uchronić się przed błyskami fleszy. Uroczystość trwała już od godziny, a wokół dwójki głównych bohaterów nadal kłębiły się tłumy. Z chóru skrzeczących śmiechów i głosów, wyłapywałam raz za razem: „Gratulacje!”, „Jakże wy uroczo się prezentujecie!”, „Hokage znalazł sobie wyśmienitą żonę”. A jakżeby inaczej? Cieszyłam się ich szczęściem. Naruto i Hinata przebyli długą i krętą drogę by ostatecznie dać porwać się wirowi miłości i namiętności. Ich uczucie kwitło stopniowo. I pod tym względem ja i Sasuke moglibyśmy się z nimi równać. Tyle, że u nich problemem było rozgromić nieśmiałość, a w moim przypadku; nienawiść.
 - Sakura-san! Pamiętaj, że obiecałaś ze mną zatańczyć – po mojej lewej zmaterializował się chłopczyk o kasztanowych włosach i oczach kolorem przypominających groszek. Kiedy miał mnie już ciągnąć za rękaw, cofnął dłoń i otworzył szeroko buzie. – Jesteś piękna, Sakura-san! Wyglądasz jak prawdziwa księżniczka z bajek! Pani opiekunka czytała nam ostatnio taką baśń – wyniośle podkreślił ostatnie słowo. – I teraz bardzo do niej pasujesz, wiesz? Właściwie czemu nie jesteś księżniczką?
Wpadłam w dziki śmiech.
 - Uwierz mi, że nie nadaję się na księżniczkę – poczochrałam jego włosy. – Teraz księżniczką jest Hinata, a jej księciem Naruto.
Orichi zerknął na parę w tym samym momencie co ja. Oboje nadal pochłonięci byli przez podziękowania, a gratulacje i życzenia piętrzyły się przed nimi nieskończenie.
 - Ty też mogłabyś być księżniczką – odezwał się malec.
 - Ale życie księżniczek wcale nie jest idealne. W wielu baśniach muszą czekać na swojego księcia…
 - Aż przyjedzie na pięknym koniu – dopowiedział. – I zabierze ją do królestwa. Tam będą żyli długo i szczęśliwie!
 - O, tak. Masz rację. Ale pomyśl ile księżniczka musi czekać na tego księcia. Na pewno jest to dla niej prawdziwa katorga, a ja jestem niecierpliwa. Raczej nie doczekałabym się na swojego ukochanego – zachichotałam z głupawym uśmieszkiem. Dzieci mają w sobie tą czarującą magię, że nawet w najczarniejszych dniach zapominasz o problemach.
 - Wiem, że jesteś niecierpliwa! – Orichi wystawił mi język i jednocześnie puścił oczko. Udając urażoną, odwróciłam się z prychnięciem godnym najpróżniejszej księżniczki, a sylwetki przyjaciół ukazały się moim oczom.
 - No tu jesteś – Naruto stał przede mną, trzymając Hinate pod ramię. Za nimi czaili się Kiba i Shikamaru. Obaj wyglądali na pozytywnie nastrojonych.
 - Ona ciągle się gdzieś gubi – Kiba spojrzał mi w oczy i pogładził po sierści potężnego psa. Niemal od razu przykuł uwagę Orichi’ego, który ostrożnie sięgnął do niego rączką. – Spokojnie nie gryzie – zaśmiał się.
 - Jak się trzymasz? – spytała mnie Hinata.
Już chciałam zakryć się kolejnym kłamstwem, ale nagle pojęłam, że moje samopoczucie wcale nie podchodzi do tych z najgorszej ligi.
 - Dobrze – odrzekłam i delikatnie się uśmiechnęłam.
 - To świetnie. Bałam się, że prędko się zwiniesz z przyjęcia. Dzisiaj pełnia, dlatego chciałam, abyś została do samego końca. Przecież lubisz pełnie, prawda?
 - Tak. Księżyc jest wtedy…
 - Dzisiaj jest pełnia? – powietrze rozbrzmiało zdziwionym piskiem. Orichi przestał zajmować się psem i spojrzał na nas rozwartymi oczami. – Czemu nikt mi nie powiedział? Sakura-san! Będę mógł zostać, prawda? Pozwolisz mi?
 - Nie wiem czy to dobry pomysł…
 - Dla-cze-go? – znużony przedłużył każdą sylabę.
 - Właśnie, dlaczego? – wciął się Naruto. – Przecież będziemy mieli na niego oko, a potem odprowadzimy go z powrotem do Domu Dziecka. Przyjęcie skończy się koło dwudziestej trzeciej, więc wcale nie tak późno. Poza tym… już się ściemnia, więc Orichi i tak wróci wcześniej.
O rany! To było bardzo, ale to bardzo krępujące, kiedy spoczywały na mnie spojrzenia całej piątki. I te słodkie oczka Orichi’ego! Nie odmówiłabym będąc najostrzejszą opiekunką w historii Domu Dziecka.
 - Niech będzie – powiedziałam z westchnięciem. Mały wtuliwszy się w moje nogi, wybuchł śmiechem i odstawił krótki taniec radości. Reszta wymieniła się szczerymi uśmiechami, a Hinata cmoknęła męża w policzek.
 - Oj, Hinatka – zachichotał.
 - Masz szczęście, że dzisiaj nasza rocznica – odparła. – Swoją drogą wybrałeś idealne miejsce. Ta polana jest przecudowna. Jak to możliwe, że nigdy wcześniej tutaj nie byłam?
 - Jest na obrzeżasz wioski – powiedziałam. – Sama odkryłam ją przypadkowo.
Przypadkowo… podczas ucieczki od Eizo. Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj. Ten „pierwszy raz”, mój szok, którym niemal się krztusiłam i to jak pędziłam do przodu ze łzami w oczach i obrazem pozbawionym ostrości.
Wtedy Eizo wyłania się zza drzewa, tak jakby słyszał moje myśli i opacznie zrozumiał zawarte w nim refleksje. Rysy twarzy Naruto od razu stężały, a pani Uzumaki przywarła bliżej niego. Yamondo czarował swoimi niesfornie odstającymi włosami i nawet w takiej sytuacji zrobiły na mnie wrażenie. Z miodową bluzką i dopasowanymi spodniami był przystojny. Niestety tylko do momentu, w którym porównałam go do Sasuke, co niestety uczyniłam natychmiast.
 - Czego chcesz? – Naruto głosem zakomunikował, że nie będzie silić się na uprzejmość.
Eizo nerwowo miętolił sznurek od górnej części odzieży i wpatrywał się we mnie.
 - Chciałem porozmawiać. Przeprosić… Naruto. Od lat służyłem ci na misjach i wykonywałem twoje rozkazy… dlaczego teraz cały mój wysiłek miałby pójść na marne?
 - Skrzywdziłeś moją przyjaciółkę.
To była prawda, ale w wersji, którą mieliśmy zataić. W tej zmyślonej, ratującej nasze zadki było kompletnie inaczej, dlatego musiałam się wtrącić:
 - Naruto, to nie tak. Ja sama zostawiłam Eizo. Przecież to wszystko wam tłumaczyłam.
 - Ja cię od początku nie lubiłem – powiedział Kiba.
 Uzumaki zignorował go i spojrzał na mnie.
 - Sakura-san, pamiętasz naszą rozmowę w gabinecie? Tuż przed twoim zniknięci…echem, znaczy się… przed twoją misją?
Przytaknęłam.
 - Już wtedy powiedziałem ci co o nim myślę. Wraz z jego przybyciem twoje samopoczucie znacznie się pogorszyło i byłaś w tragicznym stanie jeśli chodzi o psychikę, co potwierdziła nawet pani psycholog.
 - Zdaje ci się.
 - Wcale nie!
 - Sakura – głos Hinaty przesiąknięty był współczuciem. Delikatnie położyła dłoń na moim ramieniu. – Niestety musze przyznać mu rację. Rzeczywiście wszystko się pogorszyło, od kiedy…
 - Ja chcę tylko z nią porozmawiać – przerwał jej Eizo, a Orichi schował się za moimi nogami raz za razem wychylając główkę. Miałam nadzieję, że nie piśnie słówka o Sasuke ani reszcie organizacji.
Poczułam na sobie wzrok Naruto.
No proszę, a więc dał mi wybór.
Szybko kucnęłam obok malucha i starałam się walczyć ze skłonnością do ulegania. Znów atakował mnie tym wzrokiem osamotnionego szczeniaczka. Energicznie ścisnął moją dłoń.
 - Sakura-san…
 - Zaraz wrócę.
 - Ale czy zdążysz na księżyc?
 - Zdążę – odrzekłam przepełniona pewnością. – Jeszcze się nie ściemniło. Zostało jeszcze mnóstwo czasu, a ja wrócę za kilka minut.
 - Ale obiecaj, że zobaczysz ze mną pełnie księżyca!
 - Obiecuję.
Z nieznanych mi powodów to słowo przeszło przez moje gardło niczym kawałek papieru ściernego. Pośpieszne wstałam i skierowałam się w stronę Eizo. Ponieważ wiedziałam, że to, co ma do powiedzenia nie zainteresuje mnie w żadnym stopniu, już na starcie zmierzyłam go nieufnym wzrokiem, dając do zrozumienia jak bardzo jestem wściekła.
I zagubiona. O tym nie mogłam zapomnieć.
S A S U K E
 - Widzieliście to? Przecież to zagranie było perfekcyjne! Dla Reiko Madara na pewno już więcej nie będzie „jego panem”! Cha, cha!
 - Suigetsu przymknij się – zmierzyłem surowym spojrzeniem pędzącego obok towarzysza. Właściwie z podziwem dumałem nad tym jak on może terkotać z taką ekscytacją po kilku godzinach biegu? Szybkie oddechy już dawno odebrały mi zdolność do prawidłowego wyrażania się.
Ale Hozuki nie dał szybko za wygraną:
 - Nie będę milczał w takim momencie! Niech tylko Madara zbliży się do Sakury to porachuję jego kości.
O nie, ta przyjemność należy się wyłącznie mojej osobie.
 - Czyli rozumiem, że teraz jesteśmy po stronie Liścia? – za plecami dobiegł mnie zasapany głos Karin. Kobieta jednak szybko zrównała ze mną kroku.
Skinąłem głową.
 - Ale jazda! A jeszcze parę dni temu wydawało się, że to my będziemy wrogami dla Konohy, a teraz…
 - Suigetsu! – Karin dołączyła do mojego karcącego tonu.
Osłabieni, obłąkani i rozkojarzeni sunęliśmy przed siebie z buzującą w żyłach adrenaliną. Nie słuchałem protestów swojego ciała. Musiałem pomóc Sakurze! Nie było czasu na odpoczynek, nawet jeśli ten w naszym stanie był wręcz wskazany. Porównując armię Konohy do wojsk Madary mamy nikłe szanse na zwycięstwo. To jak jeden do miliona w loterii. Tyle, że tutaj chciałem przynajmniej być przy Haruno, wiedzieć, że przeżyje, że urodzi to dziecko i…
Znów skręciło mnie w żołądku, kiedy wyobraziłem sobie siebie w roli ojca. Te obrazy natrętnie mnie nawiedzały.
 - Sasuke! – usłyszałem głos Juugo.
 - O co chodzi?
 - Co z Madarą? To dość podejrzane, że pozwolił nam opuścić kryjówkę.
Suigetsu po mojej prawej wybałuszył na niego oczy.
 - Słucham? Przecież uciekliśmy! Wszystko genialne zaplanowaliśmy, a akcja Juugo była po prostu nieziemska! Jak możecie twierdzić, że…
 - Czy ty myślisz, że Madara nie byłby w stanie nas zatrzymać? – Karin zaszczyciła nas przeciągłym westchnięciem. – Właściwie oczekiwałam na walkę, nie sądziłam, że da nam wolną drogę.
 - W takim razie musi coś kombinować – mruknąłem pod nosem. Drzewa przede mną zdawały się mnożyć i nie mieć końca. Podróż dłużyła mi się niemiłosiernie, a zapewnienie o zbliżającej się wiosce nie chciały odnaleźć się w rzeczywistości. Na dobitkę Madara i jego niecny plan, który z pewnością wyjdzie na jaw dopiero podczas wojny.
Szczerze? Nawet zrobiło mi się trochę żal państwa Uzumaki’ch, ponieważ ich piękny dzień zostanie przerwany przez prawdziwy Armagedon.
 - Bądźcie czujni – ostrzegłem drużynę. – Kto wie, czego można się spodziewać po Madarze…
 - Wszystkiego – bąknął pod nosem Hozuki, ale zlekceważyłem go.
Zaraz stopniowo gromadzące się napięcie skumuluje się w całości i rozniesie mnie od środka. A wraz z tym wybuchem, zostanie ogłoszony stan wojenny w Wiosce Ukytej w Liściach. Jej potencjalny wróg okaże się sprzymierzeńcem.
Zakochanym po uszy sprzymierzeńcem.
 - Karin, pamiętaj, że musisz uważać. Madara będzie chciał cię złapać, jeśli rzeczywiście opanowałaś to Jutsu – oświadczyłem chłodno.
 - Wiem i jestem na to przygotowana.
 - Ja też jestem przygotowany na wojnę… Hej właśnie! – Suigetsu naraz zwolnił tempo i pogrzebał w kaburze. Musiałem się zatrzymać widząc kawałeczek zgniecionego chleba. – Patrzcie co  mam! Pomyślałem, że będziecie głodni!
 - Fuj – Karin zrobiła skwaszoną minę. – Nawet gdybym nie jadła dwa tygodnie, prawdopodobnie nie tknęłabym tego żarcia. Właściwie… czy przypadkiem nie mówiłeś tego samego Reiko, gdy byliśmy jeszcze w lochach?
 - To było co innego – machnął lekceważącą ręką.
 - Do jasnej cholery… nie czas na jedzenie – włączyłem się.
Jako odpowiedz Suigetsu wsunął sobie do buzi zgnieciony kawałek i zaczął pałaszować.
Juugo dowlekł się do nas i wyglądał na zadowolonego.
 - Zjedzenie tego nie jest złym pomysłem. Jesteśmy wypruci z sił, więc i tak nie wiele się zdamy, będąc głodni.
 - Przecież Madara mógł to zatruć – protestowałem. Suigetsu zakrztusił się i momentalnie wypluł jedzenie.
 - Dlaczego miałby zatruwać chleb, skoro z góry przewidywał, że go nie zjemy? To było niemożliwe… byliśmy uwięzieni w kajdankach.
Nie, to zdecydowanie mnie nie przekonało.
Dla mnie liczyła się Sakura, a póki co mój żołądek dawał sobie radę. Zamiast chlebowej papki mógłby być tak wspaniałomyślny i podarować mi trunek na poprawienie samopoczucia. Plan Madary był dla mnie wielką niewiadomą, Sakura wraz z innymi mieszkańcami wioski zapewne świetnie bawiła się na przyjęciu, nie mając bladego pojęcia o zbliżającym się niebezpieczeństwie.
Na własnej skórze przekonałem się jakie niespodzianki i niedorzeczne scenariusze może przyszykować dla nas los.
S A K U R A
inatHiNie podobał mi się sposób w jaki Eizo na mnie patrzył. Nie podobało mi się, że kazał mi się zatrzymać zaledwie kilkanaście metrów od przyjaciół, którzy notabene rzucali – ich zdaniem – ukradkowe spojrzenia, a w oddali słyszałam szumy ich szeptów. Nic mi się nie podobało, zwłaszcza jego przepełnione wątpliwościami spojrzenie.
Blask zachodzącego słońca dodał jego twarzy odrobinę oranżu, tak jakby ktoś przypadkowo wylał na niego kubek farby.
 - Sakura. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że niczego tak bardzo w życiu nie żałuję, jak cierpienia, które ci sprawiłem – powiedział rozkojarzony. Tym razem odpuścił sobie zabawę sznurkiem i patrzył głęboko w moje oczy. – Mówiłem ci, że kiedyś ci to wyjaśnię… i chyba nadszedł ten czas.
 - C-co mi wyjaśnisz? Nic nie rozumiem…
 - To był dzień, w którym mnie zostawiłaś – ostatnie słowo z trudem przemknęło przez jego gardło.
Wtedy w mojej głowie pojawiły się dziurawe obrazy i ten jeden moment, który na pewien okres czasu wrył mi się w pamięć.
- Nie musisz wymyślać moich zalet, które cię zauroczyły. Sakura… - urwał i ujął w dłonie moją rękę. – Zdaję  sobie sprawę z tego co robiłem i jaki byłem względem ciebie. Wiem też, że obiecałem ci wiele razy skończyć z takim zachowaniem.
Byłam w szoku. Zrozpaczony Eizo wspomina o tych wszystkich cierpieniach skruszonym głosem? Gdyby nie fakt, iż trzyma moją dłoń, zapewne przetarłabym sobie oczy – potrzebowałam jakiegoś dowodu, że to nie jest sen.
 - Eizo, ja … - zaczęłam niepewnie.
 - Obiecałem sobie, że kiedy tylko się stąd wydostaniemy, zostaniesz moją żoną, a ja przestanę cię ranić. Chcę również wytłumaczyć ci dlaczego wcześniej się tak zachowywałem.
 - Ale ..
 - Mógłbym teraz, to prawda. Zrozum jednak, że muszę to wszystko ułożyć w głowie. Jestem trochę zagubiony. Doszło do mnie kilka rzeczy i …
 - Ach to – pisnęłam nie do końca pod kontrolą mózgu.
 - Tak… to. Poukładałem to już dawno temu, ale obawiałem się, że uznasz moje wytłumaczenie za zbyt błahe…
 - Mimo to chcę wysłuchać…
Dziwnie obserwowało mi się wielkiego Eizo Yamondo, który obecnie był spięty jak najkrótsza struna skrzypiec. Zawsze podążał przez życie ze swoją nonszalancją, pewnością siebie i stanowczością. Teraz sprawiał wrażenie zupełnie obcej dla mnie osoby, ale podsycił moją ciekawość.
 - Dobrze – powietrze uleciało z niego ze świstem. – Pierwsze co musisz wiedzieć; nie byłem od urodzenia wychowywany w Wiosce Piasku.
Ta informacja mnie nie wzruszyła i prawdę mówiąc, nie miałam bladego pojęcia co ma do rzeczy z teraźniejszą sprawą.
Szybko jednak uzyskałam odpowiedź.
 - Mieszkałem w maleńkim miasteczku. Nie ma go na żadnej mapie, a niektóre wioski nawet nie są świadome jego istnienia. To małe bezkonfliktowe miasteczko. Tam… panowały trochę inne zasady i według nich byłem wychowywany.
Rozkojarzona dopiero teraz pojęłam, że Eizo ani razu nie wspomniał o rodzinie. Wcześniej byłam zbyt przerażona, aby odważyć się zadać to pytanie. Coś w mojej podświadomości podszeptało mi, że bynajmniej nie jest to szczęśliwa historyjka.
Zaczerpnęłam powietrza:
 - Gdzie są twoi rodzicie?
 - Zapewne dalej w tym miasteczku. Nie widziałem ich od kilkunastu lat. Jako dwunastolatek moja matka wygoniła mnie z domu.
 - Wygoniła? – powtórzyłam drżącym głosem.
Uśmiech przemknął przez jego twarz.
 - Pragnęła mnie w ten sposób chronić. O tym chciałem ci właśnie powiedzieć. Nie byłem dla ciebie taki okrutny ze względu na moje widzimisię. Takie zachowanie było dla mnie normą. Pochodzę z takiego domu… I muszę przyznać, że dopiero, gdy Sasuke cię porwał zrozumiałem, jak wielką krzywdę ci wyrządzam.
 - Zaraz, zaraz! – z impetem pomachałam rękami po obu stronach głowy, jak gdyby miało mi to dostarczyć więcej siły na myślenie. – Nic nie zrozumiałam! Chcesz powiedzieć, że w twojej rodzinie … zmuszanie… było czymś normalnym?
No proszę. Gwałt określiłam tutaj niebywale łagodnym słowem, lecz gdy Eizo kiwa głową cała kpina ulatuje ze mnie jak powietrze z przebitego materaca.
 - Miałem pokręconą rodzinę. Wszystko w tym miasteczku było pokręcone. Dlatego uciekłem – jego słowa w jakiś sposób do mnie przemawiały, ale nie potrafiłam dokładnie zinterpretować tego uczucia. Patrzyłam na niego z wielkimi oczami. – Sakura…
 - Nie wiem co powiedzieć…
 - Wiem, że to błahe wytłumaczenie, ale prawdziwe! Sakura… - zamknął mi w uścisku obie dłonie i schylił się na wysokość moich oczu. – Proszę, zrozum mnie. Ja nie mogę bez ciebie żyć. Wciąż o tobie myślę i nawet to wszystko co łączyło cię z Sasuke nie zdoła mnie powstrzymać. To co chciałem ci wyznać… ja…
Ale siła wyższa nie uznała mnie na tyle godną by się tego dowiedzieć. Coś niespodziewanie odpycha Eizo w tył, który z głośnym krzykiem uderza o ziemię. Zatoczyłam się do tyłu, rozglądając po terenie. Moje pole widoczności ograniczyło się do grupki przyjaciół, która nieprzerwanie trwała w miejscu z nieludzko otwartymi oczami.
Wtedy ujrzałam seledynowy kolor.
Suigetsu…
Serce podeszło mi do gardła. Hozuki stał niemal kilka metrów ode mnie, a jego wzrok skierowany był w ten sam punkt, który zainteresował moich przyjaciół. Dopadła mnie porządna fala szoku i aż podskoczyłam w miejscu, widząc leżącego Eizo, do którego zmierzała czyjaś sylwetka.
 - Nie tak to sobie wyobrażałem – głos członka Taki rozległ się po przestrzeni.
S A S U K E
Kretyn, drań, idiota! Ile obelg kołatało się w mojej głowie? Czułem tylko frustrację i poczucie winy. Jak mogłem do tego dopuścić?!
Właściwie z początku wszystko szło gładko. Doczołgaliśmy się do Konohy tym samym sposobem co podczas porwania Medyka i nawet ta polanka okazała się być obrazem z przeszłości. Parę chwil zaczailiśmy się w krzakach, dumając nad tym jakie posunięcie byłoby najskuteczniejsze i w miarę możliwości wywołało jak najmniejszą panikę. W dodatku Sakura… Poruszała się z taneczną gracją, lśniła w śnieżnobiałej sukience bardziej niż najjaśniejsze gwiazda na niebie. Jej piękno oczarowało mnie do tego stopnia, że Karin i Suigetsu zmuszeni byli budzić mnie ze stanu słodkiego odurzenia, argumentując to kończącym się czasem.
Ale gdy ujrzałem jak ten drań podchodzi do niej, chwyta za rękę, patrzy z przesadną słodkością, zapewne, aby wzbudzić litość… Och nie. Wtedy przestały się dla mnie liczyć przemierzające wskazówki zegara. Krew zalała mnie od wewnątrz i jedyną informację, jaką trawił mój mózg, to nakaz skrzywdzenia Eizo Yamondo.
Teraz moja ofiara usiłowała podnieść się do pozycji siedzącej, ale szło jej to dosyć mizernie. Suigetsu dukał coś za moimi plecami, ale nie specjalnie mnie to wzruszało.
 - Cz-czego tu chcesz? – wykrztusił z siebie blondyn i wypluł odrobinę krwi, brudząc przy tym niczemu winny krzaczek. Nawet za tak błahą sprawę zapłonąłem większym gniewem.
 - Ty jeszcze masz czelność się do niej zbliżać, tak?! Po tym wszystkim co jej zrobiłeś?!
 - Sasuke! – w tle słyszę wołanie Naruto.
 - Hej szefie, uspokój się. Pamiętaj w jakim celu tu przyszliśmy.
Do diabła z Suigetsu i resztą.
 - I co? Dzisiaj planujecie zaatakować Konohę? – Eizo zupełnie zignorował moje poprzednie słowa. – To nie jest dosyć odpowiednia pora. Dla Naruto i Hinaty to ważny dzień i miałem nadzieję, że dla mnie i dla Sakury…
Rąbnąłem go mocno w twarz, przerywając tym samym tą kiepską gadkę. Momentalnie zjawili się przy mnie Suigetsu i Juugo, przytrzymując za ramiona.
 - Szefie! Szefie opanuj się! Nie czas na takie sprawy! Swoją drogą nie wiedziałem, że potrafisz być aż tak zazdrosny... – szarpałem się z nimi jakiś czas, ale w pewnym momencie ta niewinna szarpanina sprawiła, że odwróciłem się z powrotem w stronę Sakury. Jej widok momentalnie otrzeźwił moje myśli. Haruno sterczała w bezruchu, a usta przysłonięte miała własną dłonią. Wydawało mi się, że w jej oczach błyszczą łzy, ale przez skaczący obraz nie byłem w stanie dokładnie tego zbadać.
Zrezygnowałem z dalszego oporu. Świat przestał się kręcić. Była tylko ona… Moi towarzysze widząc, że się uspokoiłem, od razu powoli puścili mnie wolno, milcząc.
 - Sakura…
 - Nie. To się nie dzieję naprawdę – bąknęła, spuszczając głowę.
Spojrzałem w bok. Wszyscy goście zgromadzeni na uroczystości stali jak półgłówki z szeroko otwartymi ustami. Skinąłem głową, dając znak Suigetsu, Juugo i Karin, która czaiła się za jednym z drzew.
 - Idźcie do Naruto i wszystko mu wytłumaczcie… Ja zajmę się Sakurą.
 - Dobra – zgodził się Hozuki i wzruszając ramionami, zaczął marsz w stronę zszokowanych mieszkańców Konohy. – Hej wszyscy! Chodźcie do mnie! To sprawa waszego życia lub śmierci, więc radzę nie stawiać oporów!
Juugo poszedł jego śladami, a kątem oka dostrzegłem jak czerwono-włosa podbiega do Eizo i pomaga mu wstać. Morze ludzi podreptało za Hozuki’m jak posłuszne psiska, a Sakura… Sakura bezustannie stała nawet nie drgając. Uwięziła twarz w dłoniach.
 - Sakura wysłuchaj mnie, to bardzo ważne.
 - Musiałeś zaatakować akurat dzisiaj? Musiałeś przychodzić tutaj i… - przerwało jej własne chlipnięcie i pociągnięcie nosem.
 - To nie tak – rzekłem, starając się stłumić kiełkującą we mnie radość na jej widok. Ostrożnie zrobiłem kilka kroków do przodu i kiedy znalazłem się przy niej, chwyciwszy za nadgarstki, delikatnie zsunąłem je w dół. Jej niegdyś soczyście zielony oczy zrobiły się zrazu szare niczym asfalt. Patrzyła na mnie z wyrzutem.
Ukradkiem zauważyłem jak Naruto raz za razem rzuca spojrzenia w naszą stronę, jednocześnie nasłuchując słów Suigetsu, który mógł poczuć się jak władca wśród całego tłumu. Z całą pewnością odpowiadała mu taka sytuacja.
 - Więc czego tu chcesz? – zapytała Sakura rozdrażniona do granic wytrzymałości.
 - Nie przyszedłem atakować Konohy. Miałaś rację. Z pośród winnych wybiciu klanu, nikt nie pozostał przy życiu. Poza tym… kiedy dowiedziałem się o dziecku… ja… nie mógłbym… - uczepiłem się jej ramion, jak gdyby miało mi to dodać otuchy. Sakura uważnie mi się przyglądała. – Chcę bronić Konohy. Madara pewnie niedługo tu dotrze i…
 - Czekaj! Madara niedługo…
 - Tak – przerwałem jej.
Zmrużyła oczy, a samotna łza potoczyła się po jej policzku. Chciałem ją otrzeć, ale przytrzymała mój nadgarstek i zmarszczyła brwi.
 - Przecież mnie zostawiłeś! Powiedziałam ci o dziecku, a ty odszedłeś, nie mówiąc ani słówka.
 - Myślisz, że nie chciałem? Ale wtedy przyszli Naruto i Hinata… Zaraz po tym chciałem udać się do Madary i powiedzieć, że rezygnuję z planów zniszczenia Konohy…
 - To było sześć dni temu! – ryknęła rozpaczliwie. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że z całych sił stara się stłumić łzy.
Pogładziłem dłonią jej policzek.
 - I co? Myślisz, że zostawiłbym cię na sześć dni? Madara uwięził mnie w lochach, a uwolniłem się dopiero po paru dniach bo byłem pod hipnozą. Użył na mnie tego samego Jutsu, co kiedyś na Karin… Pamiętasz?
Sakura przełknęła ślinkę.
 - B-byłeś w lochach? – widocznie wyobraźnia podsunęła jej przed oczy ten obraz, co doprowadziło ją do paranoi. – O Boże! Sasuke… Gdybym tylko wiedziała…
 - Nie martw się.
S A K U R A
Pokręcona sprawa. Sasuke stał przede mną, opuszkami palców dotykając mojego policzka, a słowa, które wylewały się z jego ust, zrujnowany harmonię panującą w moich myślach. Ledwie zdążyłam to wszystko ogarnąć, a już zrobił się z tego potworny harmider. Pogodziłam się ze straconą miłością, z tym, że będę samotną matką, z tym, że muszę bronić Konohy i dziecka… Bach! Wszystko wywraca się do góry nogami, a mój żołądek robi kozła, gdy dwie czarne otchłanie wpatrują się we mnie, promieniując ciepłem.
Nie przyszedłem atakować Konohy.
 - Więc… - nabrawszy spory haust powietrza, otarłam wierzchem dłoni swoje oczy. – Nie przeszkadza ci to, że będziesz… tatusiem?
Cichy śmiech Sasuke doszczętnie mnie skołował.
 - A nie będziesz uważać mnie za wariata, kiedy ci powiem, że ucieszyłem się jak głupi?
 - Ja…
 - Owszem, byłem w szoku. Na początku nie umiałem sobie z tym poradzić. Przesiedziałem z tą świadomością cały dzień w jakiś obskurnych lochach, a potem zacząłem sobie wyobrażać ciebie, mnie… i dziecko.
OK. To było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe, ale z drugiej strony… nie chciałam dopuszczać do siebie myśli o jakieś rzekomej zasadzce lub zaplanowanemu działaniu, aby uśpić zmysły całej wioski. Byłam cholernie szczęśliwa i nic nie mogło temu przeszkodzić.
 - Jesteś idiotą – mój głos brzmiał trochę jak płacz, ale przyjemnie patrzyło się na jego nagłe zdezorientowanie.
 - Dlaczego? – zapytał.
Lekko rąbnęłam go w tors, po czym usadowiłam na nim swoją głowę.
 - Bo wszystko wyszło inaczej niż było naprawdę, bo myślałam, że mnie zostawiłeś i nie chcesz tego dziecka. Wiesz jakie to przerażające być samotną matką? Znaczy się… ja po prostu to sobie wyobrażałam i… Ach! Tak bardzo się tego bałam. Po rozstaniu z Eizo nie miałam gdzie mieszkać i straciłam pracę… zostawiłeś mnie, a ja stałam się jednym wielkim problemem dla całej Konohy i… - ucięłam, bo nagle poczułam jego usta na swoim czole. Pod tym dotykiem wzdrygnęłam się solidnie, a od czubka głowy do placów u stóp przeleciała przeze mnie masa prądu.
 - Jesteś wyjątkowa, mówiłem ci to już? – blady uśmiech wpełzł na jego twarz, lecz naraz spoważniał. – Ale nie możemy zapominać o Madarze. Pozwolił nam uciec i na pewno coś się za tym kryje… Suigetsu wszystko wyjaśnia Naruto i…
 - Tak się cieszę, że zrezygnowałeś z zemsty! – rzuciłam się mu na szyję, mając wrażenie, że wokół mnie latają szczęśliwe skowronki. Skołowany Sasuke zatoczył się w tył, ale zachował równowagę. Przytrzymał mnie w pasie.
 - Nie zrezygnowałem z zemsty…
Jego słowa niszczą moją radość. Odsunęłam się od niego, mrużąc podejrzliwie oczy.
 - Jak to?
 - Ja już tą zemstę dawno wypełniłem. Byłem tylko pionkiem w grze Madary, ale dzięki tobie zrozumiałem kilka rzeczy i… - katem oka zerknął na rozgrywającą się obok nas scenę szoku i niedowierzania, a potem znów przekierował wzrok na mnie. – Może to nie jest najlepsza pora, ale chcę to zrobić…
 - Co chcesz… - kiedy wpił się w moje usta, świat wokół zaczął się rozpływać, przeistaczając w mętną papkę kolorów. Od żółci do ciemnego oranżu. Rozchyliłam delikatnie wargi opętana przez pragnienia i tęsknotę. Ponad miesiąc nie miałam z Sasuke żadnego fizycznego kontaktu, oprócz nagłych objęć w zaskakujących chwilach, a teraz? To tak jakby w moim wnętrzu wybuchł wulkan! Ale tu nie było lawy, tylko emocje, które rozniosły się po każdym moim zakamarku w okamgnieniu. Poczułam jak Sasuke wczepia palce w moje włosy i zaczyna owijać jeden kosmyk wokół palca wskazującego. Objęłam go w pasie, uśmiechając się pod jego ustami.
Nie mogłam się powstrzymać! Grr, jaka ja byłam na siebie wściekła! Powinnam zrugać go za takie zachowanie, ale na wieść o lochach, Sasuke w moich oczach stał się skrzywdzonym kociątkiem, któremu trzeba było wybaczyć w trybie natychmiastowym. Wyglądał jak skrzywdzony kotek. Upaprany od gruzu, zasapany i roztargniony. Działanie lochów na jego osobę było nad wyraz widoczne.
To znowu ta piekielna miłość!
Z olbrzymią (naprawdę wielką, potężną) niechęcią oderwałam się od niego, czując na sobie ciężar spojrzeń mieszkańców wioski. Nie myliłam się. Każdy gapił się na nas w osłupieniu, a głos jako pierwszy odzyskał Naruto, wynurzając się z tłumu.
 - Sakura-chan, co to ma znaczyć?
Zarumieniłam się na policzkach, uzmysławiając sobie, że prawie setka ludzki obserwowała jak się całuję. Właściwie nawet nie wiedziałam czy jestem w tym dobra. Sasuke nigdy nie wypowiadał się na ten temat.
 - Oni tak zawsze – Suigetsu zrobił minę męczennika, a państwo Uzumaki rozszerzyli oczy jeszcze bardziej.
 - Słucham? Przecież…
 - Hokage-sama. Wybacz, że przerywam, ale czy mam wysłać jednostki ANBU do ogłoszenia alarmu? – do rozmowy wtargnął jeden z gości, którego nie mogłam rozpoznać. Naruto roztrzęsiony pokiwał głową i wydał z siebie jakiś bełkot. Mężczyzna momentalnie wybiegł z tłumu i zniknął z kilkoma innymi za budynkami.
Ujęłam rękę Sasuke i hardo spojrzałam na Uzumaki’ego.
 - Naruto, teraz nie ma czasu na wyjaśnienia. Mogę powiedzieć jedynie tyle, że to Sasuke jest ojcem mojego dziecka.
Chór jęków zdziwienia dobiega do moich uszu. Scena przypominała scenariusz kiepskiego melodramatu.
 - A-ale… A …on… - wysunął palec wskazujący w kierunku Yamondo, który dochodził do Suigetsu z pomocą Karin. – Ja… J-ak to …
Sasuke zmarszczył brwi i odwrócił się w moją stronę.
 - Powiedziałaś, że Eizo jest ojcem?
Wielkie nieba. Czasami bystre osoby mnie przerażają. Nie spodobało mi się kiedy jego ton zamienił się w ten lodowaty, którego nie lubiłam. Rozłożyłam bezradnie dłonie, ale wtedy głos zabrał mój były narzeczony:
Wyprostował się, rezygnując z pomocy czerwono-włosej.
 - To był mój pomysł. Prawda o ciąży wyszła na jaw podczas pobytu Sakury w szpitalu. Naruto dowiedział się o niej przed nią. Pomyślałem, że będzie jej ciężko wyznać mu prawdę… o was.
 - Co? – idealnie zsynchronizowany jęk oburzenia ze strony Sasuke i Naruto.
 - Przepraszam was – pisnęłam. – Ale nie możemy przełożyć tego na kiedy indziej? Naruto, miałeś rację. Eizo nie był dla mnie odpowiedni i… dziecko należy do Sasuke. Okrutnie cię oszukałam, ale teraz… całej wiosce grozi niebezpieczeństwo, tak więc proszę was – tu zrobiłam pauzę. Toczyłam wzrokiem po każdym zebranym, zatrzymując się na Sasuke. – Odstawmy to na później i przygotujmy się na wojnę.
 - Ona ma rację – poparła mnie Karin. – Madara tu zmierza. Nie czuję jego chakry, ale masę innych. Zapewne należących do jego ludzi…
 - Sasuke – raz jeszcze spoglądałam na Uchihe oczekująco.
Westchnął ciężko i skrzyżował ze mną wzrok.
 - Dobrze. Ale i tak spotkają cię tego konsekwencję. Nie pozwoliłbym komuś takiemu jak Eizo wychowywać potomka klanu Uchiha – zazgrzytał zębami. – Sakura. Proszę cię teraz, żebyś jak najprędzej udała się do bezpiecznego miejsca.
 - Jak to? – zdziwiłam się. – Przecież zaraz zacznie się wojna!
 - Nie możesz się narażać! Ty i dziecko jesteście celem Madary, a ja zrobię wszystko, aby was obronić!
 - Dziecko?!
 - Wie o ciąży – powiedział z żałością. – Śledził mnie, kiedy odwiedzałem cię w Konoha.
Podczas słów Sasuke tłum zaczął rozmieszczać się po całej polanie i w panice szukać miejsca dla siebie. Kiedy miałam już z oburzeniem przypomnieć Sasuke moje zdolności i misje w ANBU, głośny huk przeszył powietrze, a ziemia delikatnie się zatrzęsła.
 - Zwołaj wszystkich ANBU! – darł się Naruto w niebogłosy. – Ogłoście alarm! Natychmiast ogłoście alarm!
Ludzie zaczęli panikować i pędzić w nieznanych kierunkach. Polana zaczęła pustoszeć. Naruto rzucił się biegiem przed siebie i niespodziewanie zwolnił przede mną i Sasuke.
 - Cieszę się, że wróciłeś – zwrócił się do Uchihy i zniknął nam sprzed oczu.
Plątanina głosów, krzyków i płaczów negatywnie poskutkowała na mój wcześniejszy zapał. To nie jest dziecinna misja, ani nawet ta trudniejsza w szeregach ANBU. To wojna! Wojna z Madarą, jednym z najpotężniejszych Ninja na całym świecie.
 - Zaczęło się – cichy szept Sasuke, kryjący podenerwowanie uzmysłowił mnie we wcześniejszych myślach. Miałam nerwy w strzępach. – Teraz musimy tylko przeżyć…
O mój Boże!
O mój Boże!
Zaraz rozpocznie się walka o Konohę, z Sasuke po dobrej stronie.

Kochani! Chciałabym wam serdecznie podziękować. Znalazłam się na liście stu najczęściej czytanych blogów jako pozycja 77 – z czego jestem niezmiernie dumna. To wszystko dzięki wam. Cieszę się, że przezwyciężyłam lenia i dalej prowadzę Secret Of Happiness. Cieszę się, że mam tak wspaniałych i wiernych czytelników.
Pozdrawiam, Akemii

1 komentarz:

  1. Zasługujesz na to. Masz bardzo dobry pomysł na tego bloga. Tylko czasami robisz błędy ortograficzne . . . .ale da się przeżyć . Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń