czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 57



Przemożna chęć wyciągnięcia od Madary informacji za pomocą siły, niemal całkiem mną zawładnęła. Ulgę ostatecznie przyniosło kilka głębokich wdechów i fakt, że w smolistej czerni widziałam jedynie zarysy płaszcza i oranż jego maski.
Byliśmy na korytarzu, w miejscu bez ścisłego sprecyzowania. Stałam jak posąg, trzymając w ręku płonącą pochodnie.
 - Nadeszła pora, abyś rozwinęła skrzydła – ciągnął nieprzerwanie, używając kpiarskiego tonu. – Ale w Konoha, nie w Tace. Narobiłaś nam sporo problemów, poza tym w sanktuarium powiedziałaś, że jesteś gotowa walczyć o wioskę.
 - To prawda – zgodziłam się hardo i instynktownie zacisnęłam pięści. Miałam wrażenie, że Madara wertuje mnie wzrokiem od stóp po czubek głowy. Zmieszałam się, ale pod żadnym pozorem nie dałam tego po sobie poznać. Zamiast tego dodałam: - Konoha to mój dom i teraz kiedy poznałam wasz plan, nie mam zamiaru w nim uczestniczyć.
 - Ja nawet nie miałem zamiaru dawać ci zgody na uczestniczenie w nim – powiedział z nutką ubawienia.
Znów sobie ze mnie szydził!
Odchrząknął.
 - Tak jak mówiłem wcześniej; wracaj do Konohy i rób co chcesz. Sasuke popełnił błąd ściągając cię do tej organizacji, co sam zresztą przyznał.
Tym razem nie mogłam zdusić emocji.
 - A-ale… - urwałam. Z szeroko rozwartymi oczami spoglądałam na Madarę, szukając odpowiednich słów. Cóż mogłam zrobić? Rozryczeć się, niedowierzając prawdzie? Dopiero teraz doszły do mnie obrazy z konwersacji, którą wcześniej odbyłam wraz z Uchihą.
„Porwanie ciebie z Konohy było nieprzemyślaną decyzją – impulsywną. Właściwie nie wiem co mną kierowało. Być może zwykła ciekawość. Tak czy inaczej. Nie powinnaś  tu być”
Poczułam jak do oczu cisnął mi się łzy, ale raptownie zatrząsałam głową.
„Czy nie uważasz, że wszystko byłoby lepsze, gdybyśmy nigdy się nie spotkali? Nigdy po moim odejściu. Ja nadal skupiałbym się na swoich celach, a ty mieszkałabyś w wiosce i miałabyś przy sobie wszystkich przyjaciół …”
 - Nie, to niemożliwe. – wydobyłam z siebie, nim zdążyłam to skontrolować. – Sasuke jest… on nie mógłby.
Za to mógł kłamać mnie przez prawie pół roku i wciskać kity na temat wrogiej organizacji, która zgodnie z moimi wcześniejszymi przypuszczeniami nie istnieje!
 - Sasuke jest mścicielem – dokończył za mnie Madara. – Żyje zemstą od kiedy skończył cztery lata i nic go nie powstrzyma od zdobycia upragnionego celu, nawet ktoś taki jak ty.
„Nie mogę zrezygnować z zemsty …nawet dla ciebie…”
 - Ostatnio na wspólnym treningu zdecydował, że twój bunt przysporzy mu dodatkowe komplikacje, a do wojny jest coraz bliżej. Tak Haruno, bliżej – zaznaczył, myśląc, że to właśnie z tego powodu mam taką minę. To znaczy…powinnam mieć z tego powodu – i po części też miałam, ale i tak pierwszą pozycję zajmował Sasuke, razem z mnóstwem kłamstw. Starszy Uchiha kontynuował swój monolog: - Postanowił, że odeśle cię z powrotem do wioski, a tam będziesz mogła robić co uważasz za słuszne. To, że zdradzisz „szanownemu” Hokage nasz plan, nic wam nie da. Przygotowujemy się do tego od wielu lat, a armia rośnie w siłę z każdym dniem. Wioska Liścia będzie skończona, a ty nic na to nie poradzisz. Zmieniamy również kryjówkę, więc decyzja o twoim powrocie była tą najlepszą ze strony Sasuke.
„Nie zostawię cię. Przecież ci to obiecałem, prawda?”
Pociągnęłam nosem, za co przeklęłam się w myślach. Teraz Madara miał już pewność, że po moich policzkach spływają łzy. Nie dbając o resztę, przetarłam je rękoma.
Tyle słów. Tych najcenniejszych – okazało się fałszem.
Wówczas poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Ledwie stłumiłam pisk, spodziewając się za sobą Suigetsu, który to zazwyczaj tak okazywał wsparcie. Uniosłam wzrok i o mały włos nie zemdlałam, widząc twarz Madary tak blisko swojej.
 - To jak, Ha-ru-no? – przeciągnął moje nazwisko. Nieprzytomny mózg zaczął przesyłać moim nogom komunikat „Wiej!”. Z kolei druga część mnie pozostała w miejscu niczym zahipnotyzowana.
Może Madara użył na mnie jakiegoś zakazanego Jutsu?
 - Masz prosty wybór – mówił. – Albo odejdziesz w spokoju, albo wygonię cię stąd siłą. Uwierz mi, że tego drugiego nie chciałabyś poczuć na własnej skórze.
To był ten moment, w którym umieszczono mnie na środku pola boju, a po obu stronach miałam dwie różne wizje przyszłości. Z jednej machali do mnie Naruto i Hinata. W tych wyobrażeniach uśmiech mojego przyjaciela był nieziemsko wyraźny i taki…ciepły. Patrzyłam w niego tępo dłuższą chwilę i dopiero głos Suigetsu zmusił mnie do spojrzenia za siebie. Razem z nim stała cała Taka, a pośrodku Sasuke, mówiąc mi, jak bardzo jestem wyjątkowa.
Ale to były moje wyobrażenia. W rzeczywistości mogłam znaleźć się w Konoha żywa lub martwa. Tak czy owak uzmysłowiłam sobie, że od tej chwili to koniec moich przygód z tą organizacją.
Przyciągnęłam ręce do klatki piersiowej i zamrugałam, aby powstrzymać nadchodzące łzy.
 - Pójdę – wychlipałam nie patrząc na niego. – Pójdę, ale najpierw chcę coś zrobić i musisz mi na to pozwolić.
 - Więc masz ostatnie życzenie? – prychnął i zaczął zbierać się do odejścia. Myślałam, że mnie zignoruje i da do zrozumienia, iż moja prośba absolutnie nie znajdzie urzeczywistnienia, ale wtedy on zerknął na mnie przez ramię i powiedział: - Jutro do południa masz opuścić tą kryjówkę. A teraz mów czego chcesz.
Przytaknęłam głową na jego pierwsze słowa, po czym zebrałam w sobie największą ilość odwagi.
 - Chcę pożegnać się z organizacją i… z Sasuke.
~*~
Następnego dnia Taka zebrała się w Sali Narad, a jak się okazało, ich wyłącznym celem było wlepienie mi surowej pokuty. Siedziałem dumnie na swoim miejscu, kryjąc w najdalszych zakamarkach osobowości, wszystkie najrozmaitsze uczucia, jakie kumulowały się we mnie od dłuższego czasu.
Wzrok Karin padł na mnie:
 - To najbardziej bzdurna teoria jaką Madara kiedykolwiek wysunął.
 - On jest specem od bzdurnym teorii – dorzucił Suigetsu, opierając głowę na dębowym blacie stołu. Zgromiłem go wzrokiem, lecz on nie był w stanie tego zobaczyć. Skrzyżował ręce na stole, a twarz umieścił w wolnej przestrzeni. – Nigdy nienawidziłem go tak jak dzisiaj – dodał ostrzej.
 - Nienawidzisz go tylko dlatego, że chce odebrać nam Sakurę, prawda? – zagaiła Karin. – Poza tym wszystko z nim w porządku, tyle, że nie umiem zrozumieć jego sposobu myślenia…
 - Jeśli on w ogóle go ma – Suigetsu wrył się jej w słowo.
 - Chcę tylko powiedzieć, żebyśmy pomyśleli logicznie. Na pewno jest jakieś wytłumaczenie na jego teorie.
 - A nie dziwi cię to, że po ucieczce Eizo nie przejmował się w żadnej mierze tym, że może zdradzić miejsce naszego pobytu? Konoha przecież wie, że mamy Sakurę. Nie wierzę, żeby Naruto z tego nie skorzystał…
 - Dobra. To akurat jest podejrzane – przyznała, siadając na skraju stołu. Spojrzała na mnie wymownie. – Więc wczoraj Madara miał udać się do Sakury i powiedzieć, że może wrócić do Konohy, tak?
Przytaknąłem.
 - I zrobił to?
Znów przytaknięcie.
Suigetsu zawył, jakby umierał w najokrutniejszych męczarniach.
 - Ja mam tego dość! To jest takie skomplikowane!
 - Dlatego przeanalizujmy to po kolei. Wtedy będzie nam łatwiej.
 - Co tu chcesz analizować?! Madara od początku nienawidził Sakury i diabli wiedzą za co. Równie dobrze mogę odnieść się do tego Eizo: przecież on jest beznadziejnym ninja, osobiście mi powiedział, że miał minimalne styczności ze światem Shinobi. I on niby potrafiłby użyć na tobie Jutsu Hipnozy? No koń by się uśmiał!
 - To nie Eizo użył na Karin Jutsu Hipnozy. – po raz pierwszy od wejścia do Sali głos zabrał Juugo. Wszystkie pary oczu automatycznie przekierowały uwagę w jego stronę.
 - Skąd wiesz? – zapytałem.
 - On nie ma takich umiejętności. Nawet sama Sakura to stwierdziła.
 - Więc kto mógłby to zrobić? – Karin użyła niewinnego tonu, ale każdemu w tej samej chwili na myśl przyszła jedna, konkretna osoba.
 - Mi by się zgadzało – stwierdził po chwili ciszy Suigetsu. – Tak… teraz nawet nie mam już wątpliwości. Madara od początku knuje za naszymi plecami i pociąga za sznurki.
 - To bezsens. – podniosłem się z miejsca i spiorunowałem ich spojrzeniem. – Cokolwiek knuje Madara, my mamy jeden cel; zniszczyć Konohę. Reszta nie powinna nas interesować.
 - Nawet jeśli chodzi o Sakurę?! – zagrzmiał Suigetsu.
Zagryzłem dolną wargę i raptownie odwróciłem spojrzenie, aby reszta nie mogła dojrzeć mojego zmieszania. Poczułem jak tętno przyśpiesza, ale jednocześnie starałem się to opanować. Wolałbym odgryźć sobie język niż na nowo przechodzić przez te wszystkie nowe uczucia; tym razem w negatywnej odsłonie.
Przecież ja to robię dla jej dobra. Po raz pierwszy. Ja…Sasuke Uchiha, stawiam kogoś ponad siebie.
Suigetsu wstał, splótł ręce za plecami i zaczął przechadzać się po Sali z jednego punktu do drugiego.
 - To jest pokręcone, pokręcone – mruczał pod nosem. – My mamy obowiązek coś zrobić, a nie stać jak kołki i się temu przypatrywać. Kto wie co planuje Madara?! Nie pomyślałeś szefie, że w grę możesz wchodzić ty albo właśnie Sakura?
 - Nie – skłamałem. Moja gra aktorska była bezbłędna. Wszystko było pod kontrolą; przynajmniej tak sądziłem. Sakura wróci do wioski, ja zajmę się przygotowaniami do wojny, a gdy zaatakuję Konohę…
Tak, to chyba zostało do zaplanowania na później. Słowa Madary w jakiś sposób do mnie dotarły:
„Sam zobaczysz Sasuke. Przez czas przygotowań na wojnę przestaniesz o niej myśleć i będzie ci dużo łatwiej…”
Nie pozostało mi nic innego jak wierzyć w te słowa. W życiu zmierzyłam się już w tyloma odsłonami bólu psychicznego, że tęsknota nie zrobi na mnie żadnego wrażenia.
Otóż to. Tęsknota. Sasuke Uchiha będzie tęsknić za irytującą Sakurą.
Suigetsu miał rację; koń by się uśmiał.
 - To nie zmierza do niczego dobrego – Karin ze zdeterminowania przeszła na zmęczony i matowy ton, a żeby to udowodnić opadła na krzesło naprzeciwko mnie.
 - To Sakura jest w kryjówce, czy nie? – Hozuki poszedł za jej śladem i również się uspokoił.
 - Jest – powiedziałem pozornie obojętnym głosem. – Madara dał jej czas do południa. Potem ma powrócić do Konohy, a my od razu przenosimy się do nowej kryjówki.
Niech to! Znowu poczułem tą irytującą gule w gardle.
 - I ona tak po prostu odejdzie?
 - Taki był plan.
 - Bez pożegnania?
Na to pytanie nie znałem odpowiedzi. Wzruszyłem ramionami, raz jeszcze próbując zawładnąć nad skurczami w żołądku.
 - Pamiętacie Orichi’ego? – mówił dalej Hozuki. Odchylił się na krześle i wbił wzrok w sufit. – Ten to był dopiero gość. Nikt nie zadał mi tyle pytań przez całe życie ile on w ciągu godziny.
Wszystkich zdziwiły nagłe wspominki towarzysza, ale nie umknęło mojej uwadze jak kąciki ust Juugo zawędrowały do góry. Nawet Karin się uśmiechnęła.
 - Trudno go zapomnieć – zgodziła się. – To pierwsze dziecko, które polubiłam.
 - Polubiłaś go tylko dlatego, że nazwał cię ładną bez okularów.
 - Uh! To nieprawda! Był uroczy na swój własny sposób… nawet się cieszę, że wzięliście go do kryjówki na dwa tygodnie. Było miło.
Omal nie zakrztusiłem się własną śliną, kiedy Karin tak bez interesownie pozostawiła uwagę Suigetsu na lodzie.
 - Nawet ta dziewczynka, którą znaleźliśmy w lesie, kierując się do kryjówki Akatsuki, pamiętacie?
 - Przypomniałem o tym Sasuke, kiedy mieliśmy zabrać Orichi’ego z Suny – odezwał się Juugo, nadal uśmiechając. Spojrzałem na niego przez chwilę, ale moją uwagę szybko odwrócił Suigetsu:
 - Nie była taka zła. Chociaż strasznie marudna.
 - Nienawidziłem jej – postanowiłem dołączyć do konwersacji Taki, włączając w to swój opryskliwy ton. – Była tylko problemem i niczym innym. Przez nią straciliśmy sporo czasu, a wtedy liczyła się dla nas każda informacja. Szczerze mówiąc…wciąż jej nienawidzę, gdziekolwiek teraz jest.
 - Oj, nie przesadzaj Sasuke-kun – wzburzyła się Karin i zerknęła w górę.
Czy mi się zdaje czy na tym suficie jest coś interesującego?
Zresztą to nieważne.
 - Mam nadzieje, że już nigdy jej nie zobaczę – westchnąłem ciężko i powstałem z miejsca, przelatując wzrokiem po każdym członku organizacji. – Jeśli to wszystko o czym chcieliście porozmawiać, to ja wracam do treningów.
 - Nic nie wyjaśniliśmy – usłyszałem głos Hozuki’ego.
 - Nie lubię się powtarzać, ale dla was zrobię wyjątek. Nie interesujcie się Madarą i przestańcie go szpiegować. Ja chcę tylko zniszczyć Konohę, nie obchodzi mnie co zrobi.
Nikt się nie odezwał, ale wyraźnie odczuwałem jak ich spojrzenia wypalają dziurę w moich plecach.
I wówczas po przestrzeni rozległo się głośne dudnienie.
~*~
Czy zastanawialiście się kiedyś jak szalone musi być odczuwanie dwóch zupełnie przeciwnych do siebie emocji? Z jednej strony nieopisany smutek, a z drugiej nieziemska radość. To było takie rozrywające i irytowało mnie w każdej możliwej mierze. Pakowałam kilka ubrań Karin do torby, nie wiedząc czy mam płakać czy się śmiać.
Tak jak sobie to wyobrażałam; były dwa pola boju. Tu i tu czekały na mnie osoby, które kocham ponad życie. Tyle, że jedna okazało się kłamliwym oszustem…
Potarłam czoło. To wyraźnie informowało mnie, że nie powinnam uronić żadnej łzy, więc szybko je w sobie zdusiłam, zasuwając zamek błyskawiczny. To, co czynię, można także wytłumaczyć szokiem posttraumatycznym, ponieważ w normalnych okoliczność pod żadnym pozorem bym tego nie zrobiła! Jeszcze czego! Myślałam nawet, czy nie lepiej byłoby się przymilać i wyeliminować Madare, usypiając jego czujność. Ale taka opcja poskutkowałaby podejrzliwością Sasuke. Dobrze mnie zna i jest świadom tego, że teraz go nienawidzę.
Ale ja również dobrze go znam! Ah, jakie to typowe; ledwo zaczęliśmy coś wspaniałego, a on na starcie musiał to zepsuć.
 - Nie próbuj nic kombinować – Madara stojący w progu drzwi nieufnie zmrużył oczy. – Nie jestem zbyt słowny, ale twój narzeczony był dobrze zapowiadającym się Shinobi.
 - On nie jest już moim narzeczonym – zaznaczyłam z wrogością. – I nie jest też Shinobi. Jedyną jego umiejętnością jest zarządzenie hotelami. – dodałam, posługując się bardziej sarkastycznym tonem.
Mężczyzna ze skrzyżowanymi ramionami oparł się o framugę, przypatrując mi się z kpiną.
 - Jeśli nie znajdziesz się w Konoha do jutra, twoich przyjaciół czeka marny los.
To była chyba najśmieszniejsza groźba jaką w życiu usłyszałam.
 - I tak chcecie ich wszystkich zabić.
 - Mogę zrobić to szybciej – zapewnił. – Ale i tak największą przyjemność sprawi mi zabicie ciebie. I bądź pewna Haruno, że zrobię to tymi oto rękoma – na potwierdzenie słów wystawił dłonie przed siebie i zaczął je okręcać, jakby znajdował się na jakimś pokazie piękności.
Przemilczałam tą uwagę, będąc pewna, że jego plan się nie powiedzie.
Nie dopuszczę do tego! Nigdy, przenigdy! I tak już byłam na siebie wystarczająco wściekła, za to, że raz jeszcze dałam się uwieść mężczyźnie!
Zarzuciłam grzywkę na bok, starając się to zrobić z jak największą gracją i minęłam Madare w drzwiach wraz z torbą podróżną.
 - Taka jest teraz w Sali Narad – oświadczył, dokładnie znając mój następny cel. Przytaknęłam, nie zagłębiając się w powody ich zebrania. O cóż innego mogło chodzić, jak nie o zniszczenie Konohy i zabicie Naruto?
Na samą myśl znów ścisnęło mnie w żołądku i musiałam przystanąć, żeby się dobrze zastanowić czy to dobry pomysł. Nawet Suigetsu mnie kłamał – a to po nim oczekiwałam przejawów resztek człowieczeństwa. Ale nie! Sasuke Uchiha jest jego szefem i musi wykonywać każdy rozkaz! Nawet jeśli w grę wchodzi oszukiwanie przyjaciółki!
 - Zniknij mi już z oczy, bo zabiję cię na miejscu – zagroził Madara, czając się za moimi plecami. Zlekceważyłam tę uwagę, a żeby ukoronować swoje zwycięstwo prychnęłam, podążając we wcześniejszym kierunku. Reakcję obojętności uznałam za bardziej filmową, niż ten ciągły szloch.
Przez zgromadzenie organizacji w jednym miejscu, korytarze kryjówki wydawały mi się być bardziej opustoszałe niż zazwyczaj. Panowała napięta cisza, a jedynym dźwiękiem były kroki Madary i diabli wiedzą gdzie ten człowiek kierował się po pozbyciu Medyka. Może poszedł to uczcić do pobliskiej knajpy, wraz z innymi kumplami a’la Madara?
Przybrałam tak naburmuszony wyraz twarzy, że można było mnie pomylić z dzieckiem, które nie dostało upragnionej zabawki. Och, jaka ja byłam zdeterminowana do pokazania Tace, że w żadnej mierze nie urazili mnie swoim zachowaniem! Niech im się nie wydaje, że depresja całkowicie mnie pochłonęła. Co to, to nie! Mam już dwadzieścia lat i nie będę płakać w poduszkę. (No dobrze. Już to zrobiłam, ale to była sytuacja wyjątkowa).
Miarka się przebrała.
Moje „pożegnanie” będzie prawdopodobnie najbardziej spektakularnym w historii… pożegnań!
Odtrąciwszy od siebie te myśli, zacisnęłam pięści i zaczęłam kierować się ku Sali Narad. Swoją drogą rzadko kiedy tam bywałam. Myślałam, że Sasuke oficjalnie zmienił miejscówkę knucia na kuchnie; tam spędzaliśmy znaczną większość naszego czasu. Uh! To nie była pora na takie rozmyślania, nadal jestem zobowiązania ułożyć w głowię perfekcyjną regułkę, która sprawi, że szczęki Taki opadną na podłogę.
 - Za chwilę zobaczysz przyjaciół – pośpiewywałam sobie w wymyślonym rytmie i chwiejnym krokiem dreptałam przed siebie. Nic nie piłam, ale moje myśli były tak zagmatwane, że czułam się jak po spożyciu przynajmniej dwóch butelek Sake.
Tak jak mówiłam; odczuwanie dwóch przeciwnych do siebie emocji działa dość negatywnie na stan psychiczny człowieka. Moja zdolność rozsądnego myślenia topniała szybciej niż jakikolwiek lód.
Kiedy stanęłam przed właściwymi drzwiami dłuższą chwilę nie podjęłam się żadnych działań. Trwałam w odrętwieniu, bo naraz doszło do mnie, że nie mam bladego pojęcia co powiedzieć już na wstępie. Nienawidzę was? Jesteście podłymi kłamcami, a ja mam to gdzieś, bo w ogóle mnie nie uraziliście?
Może stawię na spontaniczność. Przecież Sasuke osobiście wpajał mi tą złotą zasadę:
„ - Chcesz grzecznie coś tłumaczyć, członkom Akatsuki?  - spytałam się go szczerze zdzwiona. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw.
Sasuke powoli tracił cierpliwość.

 - Po prostu ich stąd wygonimy, rozumiesz? – sprostował.
 - Jestem ciekawa jak?
 - To wykonalne. Sakura nie znasz stwierdzenia 'na spontana'?
 - Tak wykonujecie wszystkie wasze misje?
 - To nie misje. – uśmiechnął się łobuzersko. - To nie Konoha, tu robimy wszystko według własnych zasad. Przestań tak myśleć, teraz jesteś wolna, możesz robić wszystko co zechcesz.”
Teraz naprawdę jestem wolna.
Zaczerpnęłam powietrza i już miałam naciskać na klamkę, kiedy nagle usłyszałam bliżej nieokreślony dźwięk. Po głębszej analizie moim wytłumaczeniem okazała się teoria, mówiąca, że najwyraźniej ktoś powstał z miejsca.
Usłyszałam głos Sasuke:
 - Nienawidziłem jej – był jak smagnięcie batem. Rozwarłam oczy w niedowierzeniu i przystawiłam ucho do dębowego drewna. - Była tylko problemem i niczym innym. Przez nią straciliśmy sporo czasu, a wtedy liczyła się dla nas każda informacja. Szczerze mówiąc…wciąż jej nienawidzę, gdziekolwiek teraz jest.
On… on mówi o mnie?
Omal nie zakrztusiłam się własną śliną i w ostatniej chwili zdusiłam w sobie pisk.
„Była tylko problemem i niczym innym”
„Od początku stwarzasz nam same problemy” – Sasuke i Madara rzeczywiście dogadali się co do opinii na mój temat.
Cały zapał opuścił mnie jak powietrze z przebitego materaca. Stałam w bezruchu i teraz już w ogóle zagubiłam się w swoim postępowaniu i w słowach Sasuke. Okazuje się, że nawet te rzeczy, które teoretycznie uważałam za prawdę, były kłamstwem.
Potem do moich uszu dotarł ton Karin, ale mówiła zbyt cicho, abym mogła cokolwiek zrozumieć.
 - Mam nadzieje, że już nigdy jej nie zobaczę – Sasuke westchnął, a ja odnosiłam wrażenie, że grunt pod moimi nogami się zapada i za ułamek sekundy zostanę wsiąknięta przez czarną otchłań.
Determinacja wyparowała.
Znów poczułem smutek. Smutek, który tkwił we mnie nieustannie, ale na ten moment przeważył wszelkie inne uczucia.
 - Jeśli to wszystko o czym…
Gadaj sobie! Gadaj sobie dalej! Ale ja nie mam zamiaru już dłużej cię słuchać. Ledwo powstrzymałam się przed uderzeniem w drzwi, a moje zęby zgrzytały w gniewie i roztargnieniu. To też były kłamstwa! A „jesteś wyjątkowa” zajmowało pierwsze miejsce na podium. Tak! Było dla mnie boleśniejsze niż cała prawda o zemście Uchihy.
Nie, nie, nie!
 - Chrzanić to – wyszeptałam, a wilgoć na moich policzkach tylko uzmysłowiła mnie w tym jak żałosna jestem. Bez wahania uderzyłam pięścią w drzwi, mamrocząc pod nosem obelgi pod adresem Sasuke i całej organizacji.
Poderwałam się do biegu i tym razem z pewnością dorównywałam  prędkości, podczas ucieczki przed Karasu, Reiko i uroczym Drobiaszczkiem.
Gdy skręciłam w inny korytarz, usłyszałam jeszcze zgrzyt otwieranych drzwi.
~*~
Nie musiałam patrzeć w lustro, aby wiedzieć, że bladością dorównuję ścianie. Czułam się potwornie. Nogi bolały mnie tak, jak podczas treningów w ANBU. Tam zawsze biegaliśmy z balastami przyczepionymi do kończyn. Uśmiechnęłam się, bo moje myśli szły ku dobrej drodze. Teraz mogę wspominać i nie bać się cierpienia! Przecież za parę chwil ujrzę ich osobiście; mój oddział. To, że Naruto dawno temu zdjął mnie z posady przywódcy, nie zmieniało faktu, iż Kiba, Shikamaru, Sai i inni nieprzerwanie zwracali się do mnie „szefowo”.
Czas powrócić do tych czasów.
Chrzanić Uchihe!
Biegnąc przez środek lasu, zauważyłam słońce, migoczące nad horyzontem swoimi ostatnimi promieniami. Zaraz się ściemni. Zaraz się ściemni, a ja wciąż nie jestem w wiosce. To niepojęte jak ta informacja powoli do mnie dochodziła. Ciągle wydawało mi się, że zaraz przede mną zmaterializuje się Sasuke lub Madara i w trybie natychmiastowym karzą mi wrócić do kryjówki. Ciężko oswoić się z nowym otoczeniem po prawie pół rocznej nieobecności. Zdawałam sobie z tego sprawę, ale to, jak potraktował mnie Sasuke, motywowało mnie zdwojoną siłą.
Przystanęłam, bo naraz poczułam narastające nudności.
 - Ugh! – nie mogłam powstrzymać jęku. Oparłam ręce na kolanach i przez krótką chwilę trwałam w tej pozycji, czerpiąc świeżego powietrza.
To ze zmęczenia, Sakura! tłumaczyłam sobie, lecz w tym samym momencie doszło do mnie, że już w organizacji miałam ochotę zwymiotować.
Potrząsnęłam głową i poderwałam się do biegu.
Teraz powrót, później rozmyślania. Skup się, skup się!
W moim organizmie bez wątpienia brakowało adrenaliny. Sam smutek i złamane serce nie nadadzą memu ciału potrzebnej prędkości. Zmuszona byłam polegać na moim zwyczajowym tempie, choć byłam niemal pewna, że nie starczy mi to na dotarcie do Konohy przed zmrokiem.
Zaklęłam głośno, z frustracją pocierając nos. Ogarnął mnie olbrzymi zapał, ale niestety brakowało mi środków, aby go wykorzystać. Byłam tylko ja, zmęczenie, złamane serce i …
Do stu piorunów!
Chakra! Inna chakra!
Przeleciałam bacznym wzrokiem teren przed sobą, mimo, iż wiedziałam, że nikogo nie zastanę. Energia znajdowała się kilometr ode mnie. Nie potrafiłam rozpoznać kto jest jej właścicielem, ale wyczuwając, aż trzy osoby, narodziła się we mnie nadzieja, że to może ludzie z Konohy. Nie byłam w sumie tak daleko, a przypadkowi ninja nie ryzykowaliby podróżą tak blisko Ukrytego Liścia.
Już zbierałam się do przyśpieszenia. Przerażało mnie tylko to, że wcale nie muszą być to Shinobi Konohy, ale i tak nie miałam już żadnej innej nadziei.
Wtedy znowu poczułam jak skręciło mnie w żołądku.
Raz jeszcze przystanęłam, ale tym razem na głębokich wdechach się nie skończyło. Kwaśna substancja przedarła się przez mój przełyk w ciągu ułamka sekundy i ni stąd ni zowąd zwymiotowałam na ziemię.
 - Cholera! – wydusiłam, ocierając usta rękom. Czułam jak powoli opadam z sił. Zrozpaczona zaczęłam się rozglądać za jakimś bezpiecznym miejscem z wiedzą, że być może za chwilę moja świadomość zostanie odłączona.
Chwiejnym krokiem ruszyłam w bok, zauważając pojedynczą ścianę budynku. Znałam to miejsce. Zazwyczaj zatrzymywałam się tu razem z ANBU; widocznie znajduję się bliżej wioski niż przypuszczałam. Ścianka była prostokątna i niewiele mniejsza ode mnie. Pomijając jej tragiczny stan, uznałam, że to idealne miejsce, aby zaczekać na pomoc. Z czerwonych cegieł, ułożonych nierówno, sypał się gruz, a wokół roznosił się fetor zepsutego mięsa.
Chakra była coraz bliżej, za to nadzieja, że mnie znajdą oddalała się.
Zerknęłam w bok i ujrzałam swoje wymiociny, starając się zignorować skurczę w brzuchu.
Nagle moje oczy rozwarły się w przerażeniu.
O nie, nie, nie! Nie może być…!
Znów wbiłam wzrok w wymioty, a potem w mój brzuch i jeszcze raz… i jeszcze.
To wszystko by tłumaczyło, ale i tak…
 - Zabiję się… - wychlipałam, czując na policzkach łzy. Miałam udawać hardą… przynajmniej dopóty, dopóki nie znajdę się już w Konoha. Ale to?! To był szczyt! Mogłabym znieść wszystko, ale sam domysł… Bez wahania zatopiłam twarz w dłoniach i wybuchłam gromkim płaczem.
Zawsze istniała nadzieja. Nadzieja, że się mylę. Ale ja zbyt długo się na niej opierałam, a za każdym razem żałowałam, ukrywając w czterech kątach. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?
Jestem Medykiem.
„Jesteś najlepszym Medykiem!” – twarz Hozuki’ego zawitała w moich wyobrażeniach wraz z jego uzębieniem. 
Najlepszy Medyk nie ma prawa się pomylić.
Nawet kiedy jest nieszczęśliwie zakochany, a na drodze do Konohy (po pół rocznej nieobecności) mdleje z wycieńczenia.
Jak na zawołanie obraz przede mną zaczął stopniowo tracić ostrość, aż w końcu pochłonęła go smolista ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz