Przemożna chęć
wyciągnięcia od Madary informacji za pomocą siły, niemal całkiem mną
zawładnęła. Ulgę ostatecznie przyniosło kilka głębokich wdechów i fakt, że w
smolistej czerni widziałam jedynie zarysy płaszcza i oranż jego maski.
Byliśmy na korytarzu,
w miejscu bez ścisłego sprecyzowania. Stałam jak posąg, trzymając w ręku
płonącą pochodnie.
- Nadeszła pora, abyś rozwinęła skrzydła –
ciągnął nieprzerwanie, używając kpiarskiego tonu. – Ale w Konoha, nie w Tace.
Narobiłaś nam sporo problemów, poza tym w sanktuarium powiedziałaś, że jesteś
gotowa walczyć o wioskę.
- To prawda – zgodziłam się hardo i
instynktownie zacisnęłam pięści. Miałam wrażenie, że Madara wertuje mnie
wzrokiem od stóp po czubek głowy. Zmieszałam się, ale pod żadnym pozorem nie
dałam tego po sobie poznać. Zamiast tego dodałam: - Konoha to mój dom i teraz
kiedy poznałam wasz plan, nie mam zamiaru w nim uczestniczyć.
- Ja nawet nie miałem zamiaru dawać ci zgody
na uczestniczenie w nim – powiedział z nutką ubawienia.
Znów sobie ze mnie
szydził!
Odchrząknął.
- Tak jak mówiłem wcześniej; wracaj do Konohy
i rób co chcesz. Sasuke popełnił błąd ściągając cię do tej organizacji, co sam
zresztą przyznał.
Tym razem nie mogłam
zdusić emocji.
- A-ale… - urwałam. Z szeroko rozwartymi
oczami spoglądałam na Madarę, szukając odpowiednich słów. Cóż mogłam zrobić?
Rozryczeć się, niedowierzając prawdzie? Dopiero teraz doszły do mnie obrazy z
konwersacji, którą wcześniej odbyłam wraz z Uchihą.
„Porwanie
ciebie z Konohy było nieprzemyślaną decyzją – impulsywną. Właściwie nie wiem co
mną kierowało. Być może zwykła ciekawość. Tak czy inaczej. Nie powinnaś
tu być”
Poczułam jak do oczu
cisnął mi się łzy, ale raptownie zatrząsałam głową.
„Czy
nie uważasz, że wszystko byłoby lepsze, gdybyśmy nigdy się nie spotkali? Nigdy
po moim odejściu. Ja nadal skupiałbym się na swoich celach, a ty mieszkałabyś w
wiosce i miałabyś przy sobie wszystkich przyjaciół …”
- Nie, to niemożliwe. – wydobyłam z siebie,
nim zdążyłam to skontrolować. – Sasuke jest… on nie mógłby.
Za to mógł kłamać
mnie przez prawie pół roku i wciskać kity na temat wrogiej organizacji, która
zgodnie z moimi wcześniejszymi przypuszczeniami nie istnieje!
- Sasuke jest mścicielem – dokończył za mnie
Madara. – Żyje zemstą od kiedy skończył cztery lata i nic go nie powstrzyma od
zdobycia upragnionego celu, nawet ktoś taki jak ty.
„Nie
mogę zrezygnować z zemsty …nawet dla ciebie…”
- Ostatnio na wspólnym treningu zdecydował, że
twój bunt przysporzy mu dodatkowe komplikacje, a do wojny jest coraz bliżej.
Tak Haruno, bliżej – zaznaczył, myśląc, że to właśnie z tego powodu mam taką
minę. To znaczy…powinnam mieć z tego powodu – i po części też miałam, ale i tak
pierwszą pozycję zajmował Sasuke, razem z mnóstwem kłamstw. Starszy Uchiha
kontynuował swój monolog: - Postanowił, że odeśle cię z powrotem do wioski, a
tam będziesz mogła robić co uważasz za słuszne. To, że zdradzisz „szanownemu”
Hokage nasz plan, nic wam nie da. Przygotowujemy się do tego od wielu lat, a
armia rośnie w siłę z każdym dniem. Wioska Liścia będzie skończona, a ty nic na
to nie poradzisz. Zmieniamy również kryjówkę, więc decyzja o twoim powrocie
była tą najlepszą ze strony Sasuke.
„Nie
zostawię cię. Przecież ci to obiecałem, prawda?”
Pociągnęłam nosem, za
co przeklęłam się w myślach. Teraz Madara miał już pewność, że po moich
policzkach spływają łzy. Nie dbając o resztę, przetarłam je rękoma.
Tyle słów. Tych
najcenniejszych – okazało się fałszem.
Wówczas poczułam
czyjąś rękę na ramieniu. Ledwie stłumiłam pisk, spodziewając się za sobą
Suigetsu, który to zazwyczaj tak okazywał wsparcie. Uniosłam wzrok i o mały
włos nie zemdlałam, widząc twarz Madary tak blisko swojej.
- To jak, Ha-ru-no? – przeciągnął moje
nazwisko. Nieprzytomny mózg zaczął przesyłać moim nogom komunikat „Wiej!”. Z
kolei druga część mnie pozostała w miejscu niczym zahipnotyzowana.
Może Madara użył na
mnie jakiegoś zakazanego Jutsu?
- Masz prosty wybór – mówił. – Albo odejdziesz
w spokoju, albo wygonię cię stąd siłą. Uwierz mi, że tego drugiego nie
chciałabyś poczuć na własnej skórze.
To był ten moment, w
którym umieszczono mnie na środku pola boju, a po obu stronach miałam dwie różne
wizje przyszłości. Z jednej machali do mnie Naruto i Hinata. W tych
wyobrażeniach uśmiech mojego przyjaciela był nieziemsko wyraźny i taki…ciepły.
Patrzyłam w niego tępo dłuższą chwilę i dopiero głos Suigetsu zmusił mnie do
spojrzenia za siebie. Razem z nim stała cała Taka, a pośrodku Sasuke, mówiąc
mi, jak bardzo jestem wyjątkowa.
Ale to były moje
wyobrażenia. W rzeczywistości mogłam znaleźć się w Konoha żywa lub martwa. Tak
czy owak uzmysłowiłam sobie, że od tej chwili to koniec moich przygód z tą organizacją.
Przyciągnęłam ręce do
klatki piersiowej i zamrugałam, aby powstrzymać nadchodzące łzy.
- Pójdę – wychlipałam nie patrząc na niego. –
Pójdę, ale najpierw chcę coś zrobić i musisz mi na to pozwolić.
- Więc masz ostatnie życzenie? – prychnął i zaczął
zbierać się do odejścia. Myślałam, że mnie zignoruje i da do zrozumienia, iż
moja prośba absolutnie nie znajdzie urzeczywistnienia, ale wtedy on zerknął na
mnie przez ramię i powiedział: - Jutro do południa masz opuścić tą kryjówkę. A
teraz mów czego chcesz.
Przytaknęłam głową na
jego pierwsze słowa, po czym zebrałam w sobie największą ilość odwagi.
- Chcę pożegnać się z organizacją i… z Sasuke.
~*~
Następnego dnia Taka
zebrała się w Sali Narad, a jak się okazało, ich wyłącznym celem było wlepienie
mi surowej pokuty. Siedziałem dumnie na swoim miejscu, kryjąc w najdalszych
zakamarkach osobowości, wszystkie najrozmaitsze uczucia, jakie kumulowały się
we mnie od dłuższego czasu.
Wzrok Karin padł na
mnie:
- To najbardziej bzdurna teoria jaką Madara
kiedykolwiek wysunął.
- On jest specem od bzdurnym teorii – dorzucił
Suigetsu, opierając głowę na dębowym blacie stołu. Zgromiłem go wzrokiem, lecz
on nie był w stanie tego zobaczyć. Skrzyżował ręce na stole, a twarz umieścił w
wolnej przestrzeni. – Nigdy nienawidziłem go tak jak dzisiaj – dodał ostrzej.
- Nienawidzisz go tylko dlatego, że chce
odebrać nam Sakurę, prawda? – zagaiła Karin. – Poza tym wszystko z nim w
porządku, tyle, że nie umiem zrozumieć jego sposobu myślenia…
- Jeśli on w ogóle go ma – Suigetsu wrył się
jej w słowo.
- Chcę tylko powiedzieć, żebyśmy pomyśleli
logicznie. Na pewno jest jakieś wytłumaczenie na jego teorie.
- A nie dziwi cię to, że po ucieczce Eizo nie
przejmował się w żadnej mierze tym, że może zdradzić miejsce naszego pobytu?
Konoha przecież wie, że mamy Sakurę. Nie wierzę, żeby Naruto z tego nie
skorzystał…
- Dobra. To akurat jest podejrzane –
przyznała, siadając na skraju stołu. Spojrzała na mnie wymownie. – Więc wczoraj
Madara miał udać się do Sakury i powiedzieć, że może wrócić do Konohy, tak?
Przytaknąłem.
- I zrobił to?
Znów przytaknięcie.
Suigetsu zawył, jakby
umierał w najokrutniejszych męczarniach.
- Ja mam tego dość! To jest takie
skomplikowane!
- Dlatego przeanalizujmy to po kolei. Wtedy będzie
nam łatwiej.
- Co tu chcesz analizować?! Madara od początku
nienawidził Sakury i diabli wiedzą za co. Równie dobrze mogę odnieść się do
tego Eizo: przecież on jest beznadziejnym ninja, osobiście mi powiedział, że
miał minimalne styczności ze światem Shinobi. I on niby potrafiłby użyć na
tobie Jutsu Hipnozy? No koń by się uśmiał!
- To nie Eizo użył na Karin Jutsu Hipnozy. –
po raz pierwszy od wejścia do Sali głos zabrał Juugo. Wszystkie pary oczu
automatycznie przekierowały uwagę w jego stronę.
- Skąd wiesz? – zapytałem.
- On nie ma takich umiejętności. Nawet sama
Sakura to stwierdziła.
- Więc kto mógłby to zrobić? – Karin użyła
niewinnego tonu, ale każdemu w tej samej chwili na myśl przyszła jedna, konkretna
osoba.
- Mi by się zgadzało – stwierdził po chwili
ciszy Suigetsu. – Tak… teraz nawet nie mam już wątpliwości. Madara od początku
knuje za naszymi plecami i pociąga za sznurki.
- To bezsens. – podniosłem się z miejsca i
spiorunowałem ich spojrzeniem. – Cokolwiek knuje Madara, my mamy jeden cel; zniszczyć
Konohę. Reszta nie powinna nas interesować.
- Nawet jeśli chodzi o Sakurę?! – zagrzmiał
Suigetsu.
Zagryzłem dolną wargę
i raptownie odwróciłem spojrzenie, aby reszta nie mogła dojrzeć mojego
zmieszania. Poczułem jak tętno przyśpiesza, ale jednocześnie starałem się to
opanować. Wolałbym odgryźć sobie język niż na nowo przechodzić przez te
wszystkie nowe uczucia; tym razem w negatywnej odsłonie.
Przecież ja to robię
dla jej dobra. Po raz pierwszy. Ja…Sasuke Uchiha, stawiam kogoś ponad siebie.
Suigetsu wstał,
splótł ręce za plecami i zaczął przechadzać się po Sali z jednego punktu do
drugiego.
- To jest pokręcone, pokręcone – mruczał pod
nosem. – My mamy obowiązek coś zrobić, a nie stać jak kołki i się temu
przypatrywać. Kto wie co planuje Madara?! Nie pomyślałeś szefie, że w grę
możesz wchodzić ty albo właśnie Sakura?
- Nie – skłamałem. Moja gra aktorska była
bezbłędna. Wszystko było pod kontrolą; przynajmniej tak sądziłem. Sakura wróci
do wioski, ja zajmę się przygotowaniami do wojny, a gdy zaatakuję Konohę…
Tak, to chyba zostało
do zaplanowania na później. Słowa Madary w jakiś sposób do mnie dotarły:
„Sam
zobaczysz Sasuke. Przez czas przygotowań na wojnę przestaniesz o niej myśleć i
będzie ci dużo łatwiej…”
Nie pozostało mi nic
innego jak wierzyć w te słowa. W życiu zmierzyłam się już w tyloma odsłonami
bólu psychicznego, że tęsknota nie zrobi na mnie żadnego wrażenia.
Otóż to. Tęsknota.
Sasuke Uchiha będzie tęsknić za irytującą Sakurą.
Suigetsu miał rację;
koń by się uśmiał.
- To nie zmierza do niczego dobrego – Karin ze
zdeterminowania przeszła na zmęczony i matowy ton, a żeby to udowodnić opadła
na krzesło naprzeciwko mnie.
- To Sakura jest w kryjówce, czy nie? – Hozuki
poszedł za jej śladem i również się uspokoił.
- Jest – powiedziałem pozornie obojętnym
głosem. – Madara dał jej czas do południa. Potem ma powrócić do Konohy, a my od
razu przenosimy się do nowej kryjówki.
Niech to! Znowu
poczułem tą irytującą gule w gardle.
- I ona tak po prostu odejdzie?
- Taki był plan.
- Bez pożegnania?
Na to pytanie nie
znałem odpowiedzi. Wzruszyłem ramionami, raz jeszcze próbując zawładnąć nad
skurczami w żołądku.
- Pamiętacie Orichi’ego? – mówił dalej Hozuki.
Odchylił się na krześle i wbił wzrok w sufit. – Ten to był dopiero gość. Nikt
nie zadał mi tyle pytań przez całe życie ile on w ciągu godziny.
Wszystkich zdziwiły
nagłe wspominki towarzysza, ale nie umknęło mojej uwadze jak kąciki ust Juugo
zawędrowały do góry. Nawet Karin się uśmiechnęła.
- Trudno go zapomnieć – zgodziła się. – To
pierwsze dziecko, które polubiłam.
- Polubiłaś go tylko dlatego, że nazwał cię
ładną bez okularów.
- Uh! To nieprawda! Był uroczy na swój własny
sposób… nawet się cieszę, że wzięliście go do kryjówki na dwa tygodnie. Było
miło.
Omal nie zakrztusiłem
się własną śliną, kiedy Karin tak bez interesownie pozostawiła uwagę Suigetsu
na lodzie.
- Nawet ta dziewczynka, którą znaleźliśmy w
lesie, kierując się do kryjówki Akatsuki, pamiętacie?
- Przypomniałem o tym Sasuke, kiedy mieliśmy
zabrać Orichi’ego z Suny – odezwał się Juugo, nadal uśmiechając. Spojrzałem na
niego przez chwilę, ale moją uwagę szybko odwrócił Suigetsu:
- Nie była taka zła. Chociaż strasznie
marudna.
- Nienawidziłem jej – postanowiłem dołączyć do
konwersacji Taki, włączając w to swój opryskliwy ton. – Była tylko problemem i
niczym innym. Przez nią straciliśmy sporo czasu, a wtedy liczyła się dla nas
każda informacja. Szczerze mówiąc…wciąż jej nienawidzę, gdziekolwiek teraz
jest.
- Oj, nie przesadzaj Sasuke-kun – wzburzyła
się Karin i zerknęła w górę.
Czy mi się zdaje czy
na tym suficie jest coś interesującego?
Zresztą to nieważne.
- Mam nadzieje, że już nigdy jej nie zobaczę –
westchnąłem ciężko i powstałem z miejsca, przelatując wzrokiem po każdym
członku organizacji. – Jeśli to wszystko o czym chcieliście porozmawiać, to ja
wracam do treningów.
- Nic nie wyjaśniliśmy – usłyszałem głos
Hozuki’ego.
- Nie lubię się powtarzać, ale dla was zrobię
wyjątek. Nie interesujcie się Madarą i przestańcie go szpiegować. Ja chcę tylko
zniszczyć Konohę, nie obchodzi mnie co zrobi.
Nikt się nie odezwał,
ale wyraźnie odczuwałem jak ich spojrzenia wypalają dziurę w moich plecach.
I wówczas po
przestrzeni rozległo się głośne dudnienie.
~*~
Czy zastanawialiście się
kiedyś jak szalone musi być odczuwanie dwóch zupełnie przeciwnych do siebie
emocji? Z jednej strony nieopisany smutek, a z drugiej nieziemska radość. To
było takie rozrywające i irytowało mnie w każdej możliwej mierze. Pakowałam
kilka ubrań Karin do torby, nie wiedząc czy mam płakać czy się śmiać.
Tak jak sobie to
wyobrażałam; były dwa pola boju. Tu i tu czekały na mnie osoby, które kocham
ponad życie. Tyle, że jedna okazało się kłamliwym oszustem…
Potarłam czoło. To
wyraźnie informowało mnie, że nie powinnam uronić żadnej łzy, więc szybko je w
sobie zdusiłam, zasuwając zamek błyskawiczny. To, co czynię, można także
wytłumaczyć szokiem posttraumatycznym, ponieważ w normalnych okoliczność pod
żadnym pozorem bym tego nie zrobiła! Jeszcze czego! Myślałam nawet, czy nie
lepiej byłoby się przymilać i wyeliminować Madare, usypiając jego czujność. Ale
taka opcja poskutkowałaby podejrzliwością Sasuke. Dobrze mnie zna i jest
świadom tego, że teraz go nienawidzę.
Ale ja również dobrze
go znam! Ah, jakie to typowe; ledwo zaczęliśmy coś wspaniałego, a on na starcie
musiał to zepsuć.
- Nie próbuj nic kombinować – Madara stojący w
progu drzwi nieufnie zmrużył oczy. – Nie jestem zbyt słowny, ale twój
narzeczony był dobrze zapowiadającym się Shinobi.
- On nie jest już moim narzeczonym –
zaznaczyłam z wrogością. – I nie jest też Shinobi. Jedyną jego umiejętnością
jest zarządzenie hotelami. – dodałam, posługując się bardziej sarkastycznym
tonem.
Mężczyzna ze
skrzyżowanymi ramionami oparł się o framugę, przypatrując mi się z kpiną.
- Jeśli nie znajdziesz się w Konoha do jutra,
twoich przyjaciół czeka marny los.
To była chyba
najśmieszniejsza groźba jaką w życiu usłyszałam.
- I tak chcecie ich wszystkich zabić.
- Mogę zrobić to szybciej – zapewnił. – Ale i
tak największą przyjemność sprawi mi zabicie ciebie. I bądź pewna Haruno, że
zrobię to tymi oto rękoma – na potwierdzenie słów wystawił dłonie przed siebie
i zaczął je okręcać, jakby znajdował się na jakimś pokazie piękności.
Przemilczałam tą
uwagę, będąc pewna, że jego plan się nie powiedzie.
Nie dopuszczę do
tego! Nigdy, przenigdy! I tak już byłam na siebie wystarczająco wściekła, za
to, że raz jeszcze dałam się uwieść mężczyźnie!
Zarzuciłam grzywkę na
bok, starając się to zrobić z jak największą gracją i minęłam Madare w drzwiach
wraz z torbą podróżną.
- Taka jest teraz w Sali Narad – oświadczył,
dokładnie znając mój następny cel. Przytaknęłam, nie zagłębiając się w powody
ich zebrania. O cóż innego mogło chodzić, jak nie o zniszczenie Konohy i
zabicie Naruto?
Na samą myśl znów
ścisnęło mnie w żołądku i musiałam przystanąć, żeby się dobrze zastanowić czy
to dobry pomysł. Nawet Suigetsu mnie kłamał – a to po nim oczekiwałam przejawów
resztek człowieczeństwa. Ale nie! Sasuke Uchiha jest jego szefem i musi
wykonywać każdy rozkaz! Nawet jeśli w grę wchodzi oszukiwanie przyjaciółki!
- Zniknij mi już z oczy, bo zabiję cię na
miejscu – zagroził Madara, czając się za moimi plecami. Zlekceważyłam tę uwagę,
a żeby ukoronować swoje zwycięstwo prychnęłam, podążając we wcześniejszym
kierunku. Reakcję obojętności uznałam za bardziej filmową, niż ten ciągły
szloch.
Przez zgromadzenie
organizacji w jednym miejscu, korytarze kryjówki wydawały mi się być bardziej
opustoszałe niż zazwyczaj. Panowała napięta cisza, a jedynym dźwiękiem były
kroki Madary i diabli wiedzą gdzie ten człowiek kierował się po pozbyciu Medyka.
Może poszedł to uczcić do pobliskiej knajpy, wraz z innymi kumplami a’la
Madara?
Przybrałam tak
naburmuszony wyraz twarzy, że można było mnie pomylić z dzieckiem, które nie
dostało upragnionej zabawki. Och, jaka ja byłam zdeterminowana do pokazania
Tace, że w żadnej mierze nie urazili mnie swoim zachowaniem! Niech im się nie
wydaje, że depresja całkowicie mnie pochłonęła. Co to, to nie! Mam już
dwadzieścia lat i nie będę płakać w poduszkę. (No dobrze. Już to zrobiłam, ale
to była sytuacja wyjątkowa).
Miarka się przebrała.
Moje „pożegnanie”
będzie prawdopodobnie najbardziej spektakularnym w historii… pożegnań!
Odtrąciwszy od siebie
te myśli, zacisnęłam pięści i zaczęłam kierować się ku Sali Narad. Swoją drogą
rzadko kiedy tam bywałam. Myślałam, że Sasuke oficjalnie zmienił miejscówkę
knucia na kuchnie; tam spędzaliśmy znaczną większość naszego czasu. Uh! To nie
była pora na takie rozmyślania, nadal jestem zobowiązania ułożyć w głowię
perfekcyjną regułkę, która sprawi, że szczęki Taki opadną na podłogę.
- Za chwilę zobaczysz przyjaciół –
pośpiewywałam sobie w wymyślonym rytmie i chwiejnym krokiem dreptałam przed
siebie. Nic nie piłam, ale moje myśli były tak zagmatwane, że czułam się jak po
spożyciu przynajmniej dwóch butelek Sake.
Tak jak mówiłam;
odczuwanie dwóch przeciwnych do siebie emocji działa dość negatywnie na stan
psychiczny człowieka. Moja zdolność rozsądnego myślenia topniała szybciej niż
jakikolwiek lód.
Kiedy stanęłam przed
właściwymi drzwiami dłuższą chwilę nie podjęłam się żadnych działań. Trwałam w odrętwieniu,
bo naraz doszło do mnie, że nie mam bladego pojęcia co powiedzieć już na
wstępie. Nienawidzę was? Jesteście
podłymi kłamcami, a ja mam to gdzieś, bo w ogóle mnie nie uraziliście?
Może stawię na
spontaniczność. Przecież Sasuke osobiście wpajał mi tą złotą zasadę:
„ -
Chcesz grzecznie coś tłumaczyć, członkom Akatsuki? - spytałam się go
szczerze zdzwiona. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw.
Sasuke
powoli tracił cierpliwość.
- Po prostu ich stąd wygonimy, rozumiesz? – sprostował.
- Jestem ciekawa jak?
- To wykonalne. Sakura nie znasz stwierdzenia 'na spontana'?
- Tak wykonujecie wszystkie wasze misje?
- To nie misje. – uśmiechnął się łobuzersko. - To nie Konoha, tu robimy wszystko według własnych zasad. Przestań tak myśleć, teraz jesteś wolna, możesz robić wszystko co zechcesz.”
Teraz naprawdę jestem
wolna.
Zaczerpnęłam
powietrza i już miałam naciskać na klamkę, kiedy nagle usłyszałam bliżej
nieokreślony dźwięk. Po głębszej analizie moim wytłumaczeniem okazała się
teoria, mówiąca, że najwyraźniej ktoś powstał z miejsca.
Usłyszałam głos
Sasuke:
- Nienawidziłem jej – był jak smagnięcie
batem. Rozwarłam oczy w niedowierzeniu i przystawiłam ucho do dębowego drewna.
- Była tylko problemem i niczym innym. Przez nią straciliśmy sporo czasu, a
wtedy liczyła się dla nas każda informacja. Szczerze mówiąc…wciąż jej
nienawidzę, gdziekolwiek teraz jest.
On… on mówi o mnie?
Omal nie zakrztusiłam
się własną śliną i w ostatniej chwili zdusiłam w sobie pisk.
„Była
tylko problemem i niczym innym”
„Od
początku stwarzasz nam same problemy” – Sasuke i Madara
rzeczywiście dogadali się co do opinii na mój temat.
Cały zapał opuścił
mnie jak powietrze z przebitego materaca. Stałam w bezruchu i teraz już w ogóle
zagubiłam się w swoim postępowaniu i w słowach Sasuke. Okazuje się, że nawet te
rzeczy, które teoretycznie uważałam za prawdę, były kłamstwem.
Potem do moich uszu
dotarł ton Karin, ale mówiła zbyt cicho, abym mogła cokolwiek zrozumieć.
- Mam nadzieje, że już nigdy jej nie zobaczę –
Sasuke westchnął, a ja odnosiłam wrażenie, że grunt pod moimi nogami się zapada
i za ułamek sekundy zostanę wsiąknięta przez czarną otchłań.
Determinacja
wyparowała.
Znów poczułem smutek.
Smutek, który tkwił we mnie nieustannie, ale na ten moment przeważył wszelkie
inne uczucia.
- Jeśli to wszystko o czym…
Gadaj sobie! Gadaj
sobie dalej! Ale ja nie mam zamiaru już dłużej cię słuchać. Ledwo powstrzymałam
się przed uderzeniem w drzwi, a moje zęby zgrzytały w gniewie i roztargnieniu. To
też były kłamstwa! A „jesteś wyjątkowa” zajmowało
pierwsze miejsce na podium. Tak! Było dla mnie boleśniejsze niż cała prawda o
zemście Uchihy.
Nie, nie, nie!
- Chrzanić to – wyszeptałam, a wilgoć na moich
policzkach tylko uzmysłowiła mnie w tym jak żałosna jestem. Bez wahania
uderzyłam pięścią w drzwi, mamrocząc pod nosem obelgi pod adresem Sasuke i
całej organizacji.
Poderwałam się do
biegu i tym razem z pewnością dorównywałam prędkości, podczas ucieczki przed Karasu,
Reiko i uroczym Drobiaszczkiem.
Gdy skręciłam w inny
korytarz, usłyszałam jeszcze zgrzyt otwieranych drzwi.
~*~
Nie musiałam patrzeć
w lustro, aby wiedzieć, że bladością dorównuję ścianie. Czułam się potwornie.
Nogi bolały mnie tak, jak podczas treningów w ANBU. Tam zawsze biegaliśmy z
balastami przyczepionymi do kończyn. Uśmiechnęłam się, bo moje myśli szły ku
dobrej drodze. Teraz mogę wspominać i nie bać się cierpienia! Przecież za parę
chwil ujrzę ich osobiście; mój oddział. To, że Naruto dawno temu zdjął mnie z
posady przywódcy, nie zmieniało faktu, iż Kiba, Shikamaru, Sai i inni
nieprzerwanie zwracali się do mnie „szefowo”.
Czas powrócić do tych
czasów.
Chrzanić Uchihe!
Biegnąc przez środek
lasu, zauważyłam słońce, migoczące nad horyzontem swoimi ostatnimi promieniami.
Zaraz się ściemni. Zaraz się ściemni, a ja wciąż nie jestem w wiosce. To
niepojęte jak ta informacja powoli do mnie dochodziła. Ciągle wydawało mi się,
że zaraz przede mną zmaterializuje się Sasuke lub Madara i w trybie
natychmiastowym karzą mi wrócić do kryjówki. Ciężko oswoić się z nowym
otoczeniem po prawie pół rocznej nieobecności. Zdawałam sobie z tego sprawę,
ale to, jak potraktował mnie Sasuke, motywowało mnie zdwojoną siłą.
Przystanęłam, bo
naraz poczułam narastające nudności.
- Ugh! – nie mogłam powstrzymać jęku. Oparłam
ręce na kolanach i przez krótką chwilę trwałam w tej pozycji, czerpiąc świeżego
powietrza.
To
ze zmęczenia, Sakura! tłumaczyłam sobie, lecz w tym
samym momencie doszło do mnie, że już w organizacji miałam ochotę zwymiotować.
Potrząsnęłam głową i
poderwałam się do biegu.
Teraz powrót, później
rozmyślania. Skup się, skup się!
W moim organizmie bez
wątpienia brakowało adrenaliny. Sam smutek i złamane serce nie nadadzą memu
ciału potrzebnej prędkości. Zmuszona byłam polegać na moim zwyczajowym tempie,
choć byłam niemal pewna, że nie starczy mi to na dotarcie do Konohy przed
zmrokiem.
Zaklęłam głośno, z
frustracją pocierając nos. Ogarnął mnie olbrzymi zapał, ale niestety brakowało
mi środków, aby go wykorzystać. Byłam tylko ja, zmęczenie, złamane serce i …
Do stu piorunów!
Chakra! Inna chakra!
Przeleciałam bacznym
wzrokiem teren przed sobą, mimo, iż wiedziałam, że nikogo nie zastanę. Energia
znajdowała się kilometr ode mnie. Nie potrafiłam rozpoznać kto jest jej
właścicielem, ale wyczuwając, aż trzy osoby, narodziła się we mnie nadzieja, że
to może ludzie z Konohy. Nie byłam w sumie tak daleko, a przypadkowi ninja nie
ryzykowaliby podróżą tak blisko Ukrytego Liścia.
Już zbierałam się do
przyśpieszenia. Przerażało mnie tylko to, że wcale nie muszą być to Shinobi
Konohy, ale i tak nie miałam już żadnej innej nadziei.
Wtedy znowu poczułam
jak skręciło mnie w żołądku.
Raz jeszcze
przystanęłam, ale tym razem na głębokich wdechach się nie skończyło. Kwaśna
substancja przedarła się przez mój przełyk w ciągu ułamka sekundy i ni stąd ni
zowąd zwymiotowałam na ziemię.
- Cholera! – wydusiłam, ocierając usta rękom.
Czułam jak powoli opadam z sił. Zrozpaczona zaczęłam się rozglądać za jakimś
bezpiecznym miejscem z wiedzą, że być może za chwilę moja świadomość zostanie
odłączona.
Chwiejnym krokiem
ruszyłam w bok, zauważając pojedynczą ścianę budynku. Znałam to miejsce.
Zazwyczaj zatrzymywałam się tu razem z ANBU; widocznie znajduję się bliżej
wioski niż przypuszczałam. Ścianka była prostokątna i niewiele mniejsza ode
mnie. Pomijając jej tragiczny stan, uznałam, że to idealne miejsce, aby
zaczekać na pomoc. Z czerwonych cegieł, ułożonych nierówno, sypał się gruz, a
wokół roznosił się fetor zepsutego mięsa.
Chakra była coraz
bliżej, za to nadzieja, że mnie znajdą oddalała się.
Zerknęłam w bok i
ujrzałam swoje wymiociny, starając się zignorować skurczę w brzuchu.
Nagle moje oczy
rozwarły się w przerażeniu.
O
nie, nie, nie! Nie może być…!
Znów wbiłam wzrok w
wymioty, a potem w mój brzuch i jeszcze raz… i jeszcze.
To wszystko by
tłumaczyło, ale i tak…
- Zabiję się… - wychlipałam, czując na
policzkach łzy. Miałam udawać hardą… przynajmniej dopóty, dopóki nie znajdę się
już w Konoha. Ale to?! To był szczyt! Mogłabym znieść wszystko, ale sam domysł…
Bez wahania zatopiłam twarz w dłoniach i wybuchłam gromkim płaczem.
Zawsze istniała
nadzieja. Nadzieja, że się mylę. Ale ja zbyt długo się na niej opierałam, a za
każdym razem żałowałam, ukrywając w czterech kątach. Dlaczego teraz miałoby być
inaczej?
Jestem Medykiem.
„Jesteś
najlepszym Medykiem!” – twarz Hozuki’ego zawitała w moich
wyobrażeniach wraz z jego uzębieniem.
Najlepszy Medyk nie
ma prawa się pomylić.
Nawet kiedy jest
nieszczęśliwie zakochany, a na drodze do Konohy (po pół rocznej nieobecności)
mdleje z wycieńczenia.
Jak na zawołanie
obraz przede mną zaczął stopniowo tracić ostrość, aż w końcu pochłonęła go
smolista ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz