czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 67



Czułem chłód, lekkie powiewy… Nie mogłem znieść bezsilności i niewiedzy. Po czujnych obserwacjach, zrozumiałem, że to ja muszę czekać na ruch oprawcy. Ja. Członek klanu Uchiha… cierpliwie oczekiwałem istnego fiaska, dlatego też, gdy spostrzegłem znajomą sylwetkę, która wyłoniła się z opadającego kurzu, od razu zrobiłem krok do tyłu.
 - Nie podchodź – wycedziłam, zgrzytając zębami. Dłoń miałem już umieszczoną na katanie i tylko ułamki sekundy dzieliły mnie od wyciągnięcia broni z pochwy. „Klon” Naruto zbliżał się powoli i niezdarnie. Zakaszlnął kilka razy i przetarł sobie oczy.
 - Sasuke?
 - Nie podchodź…
 - Sasuke! Na miłość Boską! Nawet nie masz pojęcia jak bardzo cieszę się, że cię widzę! – Uzumaki w podskokach przemierzył dzielący nas dystans, ale będąc kilka centymetrów przede mną przystawiłem ostrze do jego szyi. – Ugh… co ci odbiło? – rozwarł oczy z przerażenia.
 - Co mi odbiło? Skąd mam wiedzieć, że jesteś Naruto? Odsuń się…
 - To ja!
 - Udowodnij!
Otworzył szeroko buzię, ale natychmiast ją zamknął przypominając sobie o katanie:
 - Myślisz, że mamy na to czas? Poza tym nie powinieneś przystawiać katany do szyi Hokage. Zwłaszcza, że nadal górujesz w księdze Bingo! No i Madara! Widocznie właśnie przybył do Konohy!
 - Udowodnij, że jesteś Naruto! – powtórzyłem rozzłoszczony.
Zakrztusił się roznoszącym wokół kurzem, a potem z namysłu wywrócił oczami. Jeśli to Naruto; prawdopodobnie wertował zakamarki swojej pamięci. Jeśli klon – szukał dobrej wymówki, która zwolniłaby go od mojego rozkazu.
Ale mój rozmówca odezwał się szybciej niżbym mógł przypuścić:
 - Zabuza – mruknął. – Walczyliśmy z Haku i Zabuzą! Obroniłeś mnie przed nadlatującą bronią. Potem zdawało się, że umrzesz – Sakura tak bardzo wtedy płakała, ale ty wstałeś i uśmiechnąłeś się…
 - Masz rację – powiedziałem zdziwiony i mimowolnie odsunąłem od niego katanę. Blondyn parsknął dumnie i poprawił płaszcz Hokage.
 - Słuchaj. Taka akcja nie ujdzie ci na sucho. Masz szczęścia, że teraz muszę skoncentrować się na rzeczach ważniejszych.
 - Ostrożności nigdy za wiele – zanurzyłem broń w pochwie i z ciężkim westchnięciem spojrzałem w błękitne oczy, z których bił strach, kamuflowany sztuczną pewnością siebie. – Muszę znaleźć Sakure.
Nie wiedziałem, że na świecie istnieje aż tak potężne stadium troskliwości i obawy. A jednak. Mało tego, to potwornie wysokie stadium dopadło potomka najbardziej dumnej rodziny w dziejach Konohy.
 - A Madara?
 - Ważniejsza jest Sakura – oświadczyłem, co natychmiast zdziwiło blondyna. Zaraz jednak uniósł kąciki do góry.
 - Tak. Sakura-chan i Hinata są najważniejsze, ale jeśli znajdziemy Madare możemy być o nie spokojni. Załatwimy go, a one, mam nadzieję, za ten czas dotrą w jakieś bezpieczne miejsce.
 - Mamy czekać?!
Sam tego chciałem, ale na myśl o wysokich procentach szansy na spotkanie: „Madara x Sakura” cała ta cierpliwość uleciała ze mnie niczym powietrze z przebitego materaca.
 - Zacząć go szukać!
 - Nie mogę! Muszę mieć pewność, że…
 - Sasuke! Jeśli Madara zaatakował Sakurę albo Hinate, to znajdując go, znajdziemy również je, nieprawdaż? A teraz ruszaj się!
 - Nie rozkazuj mi – zmierzyłem go surowym wzrokiem. – Jesteś Hokage dla mieszkańców wioski, nie dla mnie.
 - Dla twojej wiadomości od teraz też jesteś jej mieszkańcem.
 - A niby z jakiej racji tak uważasz?
 - Bronisz ją – oznajmił bez chwili zastanowienia. – Bronisz Sakurę, bronisz mieszkańców… Coś jednak łączy cię z Liściem.
Nie, nie. Nie było takiej opcji. Nie tęskniłem za wioską. Nigdy. Wszystko co mnie tu przyciągało to Sakura i te nieogarnięte uczucie względem jej osoby. Już miałem przedstawić moje spostrzeżenia Uzumaki’emu, kiedy nagle szelest przecinanego powietrza wybudził mnie z letargu. Cholera! Mieliśmy szukać reszty, a zamiast tego wdajemy się w bezsensowne pogaduszki.
 - Sasuke! Uważaj! – kiedy zerknąłem w stronę blondyna, on gwałtownie odskoczył w bok, pozostawiając mnie samego. Rozglądałem się rozpaczliwie po przestrzeni, a nadlatującego kunai zauważyłem dopiero w momencie, kiedy były zaledwie kilka metrów przede mną. – Sasuke! – w tle rozbrzmiewał głos Uzumaki’ego.
Ale wtedy, niespodziewanie jakaś obca broń zawadziła pędzącym kunai’ą i odepchnęła je gdzieś w dal. Zaskoczony, automatycznie prześlizgnąłem wzrok w stronę wyrzutu.
Burza czekoladowych włosów, przesadnie zacięta twarz. Mało brakowało, a jeszcze uśmiechnąłbym się w obliczu takiej sytuacji. W moją stronę śpieszył Orichi. To naprawdę ten Orichi, którego uczyłem o oddaniu i determinacji, którego trenowałem z Sakurą i szkoliłem w rzutach… kunai’ami. Szkoliłem w tym, dzięki czemu właśnie mnie obronił.
 - Sasuke! Sasuke! To ty!
 - Jasne! – odpowiedziałem zbity z tropu. To paskudne uczucie, kiedy radość przerywa ci nagle strach i obawa. Zanim jednak zdążyłem wypatrzyć wroga, który był sprawcą całego zamieszania, mały Orichi przytulił się do moich nóg, szczelnie je owijając.
Szczęka Naruto, nieomal dosłownie, opadła na ziemię.
 - Czegoś tu nie rozumiem… - podrapał się po głowie.
Na szczęście maluch prędko pojął zaistniałą sytuację i równie szybko się ode mnie odsunął. Hardo spojrzał w lewo, więc osłupiały poszedłem jego śladem.
 - Co ty tu robisz? – syknąłem, wciąż gapiąc się przed siebie. – Tu jest niebezpiecznie!
 - Wiedziałem, że wrócisz – roześmiał się.
 - Hę?
 - Sakura-san jest zbyt wyjątkowa i nawet ty nie mógłbyś sobie jej odpuścić – choć jego głos był odzwierciedleniem szczęścia, twarz miał zaciętą, a ostrze uniesione na wysokość barków.
Dobiegły mnie ciche, miarowe kroki. Naruto przerwał swój monolog niedowierzenia pod nosem i zwrócił uwagę tam, gdzie ja. Wśród brązowego kurzu i latających drobinek piasku wyłoniła się kolejna sylwetka. Przez krótką, króciusieńką chwilę liczyłem, że być może to Sakura, ale moje przypuszczenia zniknęły równie szybko, co się zjawiły. Postać opatulona była płaszczem, a gdy ujrzałem tak dobrze znaną mi maskę, wręcz nie mogłem stłumić warknięcia godnego wściekłego drapieżnika.
 - Później mi wyjaśnicie skąd u licha się znacie – powiedział Naruto. – Orichi! Wracaj do Konohy! ANBU zaprowadzą cię do wyjścia ewakuacyjnego. Pamiętasz jak się umawialiśmy?
Malec pokręcił głową.
 - Nie ma mowy. Chcę pomóc Sasuke!
Owszem. Mógłbym powiedzieć „Jesteś za młody”, albo „Najpierw dorośnij, a później ryzykuj życie”, ale przypomniałem sobie wrzącą we mnie wściekłość, kiedy to mój ojciec zwracał się do mnie tymi słowami. Wiedziałem, że za tym prostym zdaniem kryje się fascynacja Itachi’m. Być może moje obecne zachowanie było lekkomyślne, ale nie chciałem w taki sposób kwitować Orichi’ego. Zamiast tego pomyślałem o jego włosach, a dokładnie o tym jak bardzo mu urosły. Sięgały już do ramion i zdawały się być gęściejsze niż ostatnim razem. 
 - Jesteś za mały żeby walczyć! – Naruto naraz wykrztusił coś, co ja zdołałem w sobie zdusić.
Orichi nie powiedział nic. Nie rozluźnił także uścisku na mojej nodze. Nawet nie patrzył na naszą dwójkę. Koncentrował się na Madarze, więc zdecydowałem się zrobić to samo.
Jak na zawołanie, kroczący w naszym kierunku mężczyzna, rozłożył szeroko ręce:
 - Wielkie wejście, nieprawdaż?
Milczeliśmy i przybraliśmy pozycje obronne. Wiatr pofiglował sobie z naszymi włosami, a jego świeżość odrobinę otrzeźwiła mój umysł. Wioska spowita jest chaosem i krzykiem przerażonych mieszkańców, Madara spowodował wybuch, którego skutków nie mogę póki co przewidzieć, dodatkowo stoi teraz przede mną, a mały Orichi pcha się do walki.
Nie mogę pozwolić, żeby coś mu się stało.
Z olbrzymią dawką wigoru pochwyciłem katanę. Naruto, na krótką chwilę trwał w bezruchu.
 - Cofnij się Orichi – wysiliłem się na jak najbardziej rozkazujący ton.
 - Ale Sasuke, ja też chcę…
 - Ty nic nie rozumiesz!
Dźwięk mojego głosu sprawił, że samoistnie cofnął się z przerażenia.
 - Sasuke…
 - To moja wina, że ci wszyscy ludzie tu są. To moja wina, że Sakura i cała wioska są w niebezpieczeństwie. To ja nie potrafiłem pojąć kilku faktów i dopiero niedawno je zrozumiałem. Więc… pozwól mi teraz to naprawić. Samodzielnie.
 - I z moją pomocą – dorzucił niecierpliwie Uzumaki, który gapił się na mnie i być może w jego oczach zauważyłem podziw.
Patrzyłem przed siebie, więc nie byłem w stanie dostrzec ruchów Orichi’ego. Usłyszałem szmer. Coś mnie podkusiło, aby zerknąć za siebie.
Poraził mnie jasny uśmiech. Uśmiech, który byłby w stanie rozwiać wszelakie wątpliwości.
 - Cieszę się, że Sakura-san zakochała się w kimś takim jak ty!
Zmusiłem się, by możliwie swobodnie przyjąć te słowa, aczkolwiek moje wnętrze było mieszanką najrozmaitszych uczuć. Od ciepła i szczęścia po niesamowitą wole walki.
Naruto miał zamyślone wejrzenie, ale bezustannie się uśmiechał, patrząc na mnie. Poczułem na poły radość i smutek. Orichi posłusznie zaczął kroczyć do tyłu, przywierając do ściany jednego z budynku. Atmosfera stawała się stopniowo coraz bardziej przejrzysta. Oprócz Madary mogłem też dostrzec już mur wioski i kilka drzew. A więc nie byliśmy tak daleko jak przypuszczałem?
 - Dosyć pogaduszek – mężczyzna zgromił nas kpiarskim wzrokiem. – Czas w końcu zabić główną przeszkodę w zniszczeniu Konohy. Potem zajmiemy się Jinchuuriki.
Naruto przysunął się bliżej mnie.
 - W sumie ja też się cieszę, że zakochałeś się w Sakurze – zmroził mnie dźwięk jego szeptu. – Już dawno nie widziałem jej takiej szczęśliwej jak tam na polanie. Ale wiesz co? Teraz dowalmy Madarze, a potem sprawdzę czy jesteś dla niej odpowiedni. Zawsze sprawdzam kandydatów.
Westchnąłem ciężko, ale trochę rozbawiony. Wszystko co działo się wokół motywowało mnie do dalszych posunięć i byłem niemal pewny sukcesu. Widziałem tą walkę swoimi oczami; zabijamy Madare, chronimy Orichi’ego, szukamy Sakury, wyganiamy resztę jego ludzi z wioski i zamykamy w więzieniu.
Wizja była piękna. Ale czy uda mi się ją urzeczywistnić?
 - No dalej Uchiha!
Serce biło mi tysiąc razy na sekundę. Słyszałem jego dudnienie w uszach…
 - Jak sobie życzysz! – ruszyłem przed siebie.
Na ostrze opadła kropelka wody i spłynęły na ziemię, tracąc się w gruncie.
S A K U R A
Tępy ból etapowo atakował moje ciało. Jego epicentrum znajdowało się w nogach. Naprawdę poruszały się z niesamowitą prędkością, a kiedy patrzyłam w dół sama byłam pod wrażenie tkwiącej w nich siły. Prawdopodobnie jeszcze nigdy nie byłam tak zasapana. Oddychałam ciężko i szybko, a krople potu raz za razem przecinały moją twarz. Pędziłam jak w amoku. Tylko zarysy niektórych budynków były dla mnie widoczne. Żadnych ludzi! Pustka!
W każdym razie Madara chyba był dla mnie względnie miły, bo biegłam już dosyć długo, a po nim ani śladu. Czyżby zrezygnował? Tylko dlaczego miałby to robić skoro jestem jego głównym celem? Ofiarą, która musi odkupić nawrócenie jego najpotężniejszego wspólnika.
Wcale mi nie było z tego powodu przykro.
Odrobinę zwolniłam, kiedy trafiłam na znajomą aleję. Wielki, nadgryziony zębem czasu dom od zawsze był dla mnie oznaką, że zbliżałam się do swojej ostroi. Przedtem wybierałam się tam ze względu na Eizo, teraz uciekam jak wystraszona mysz na wojnie. I ostatecznie powróciłam tam, skąd wszystko się rozpoczęło. Bez namysłu pobiegłam dalej. Kilka stóp pode mną rozciągała się polana i staw. Dopiero teraz zauważyłam, że woda przyjmuje na siebie spadające kropelki wody.
Wystawiłam ręce przed siebie.
Pada…
Słońce zupełnie zniknęło za ciemnymi chmurzyskami. Popatrzyłam na te wszystkie drzewa, tak pięknie udekorowane. Każde z nich przygotowywało się na uroczystość. I bach! Teraz wyglądało jakby do Konohy zawitało tornado. Papierowe kwiatki leżały poturbowane na ziemi, a niektóre pływały na tafli wody. Teren krzyczał pustkami.
 - Muszę się stąd zmywać – szepnęłam do siebie i już zbierałam się do prędkiego odwrócenia na pięcie, kiedy jakaś dłoń raptem ułożyła się na moich plecach.
 - Nigdzie nie idziesz, Haruno
Był za mną! Autentycznie! Tylko dlaczego ja byłam wymęczona ponad granice możliwości, podczas gdy Madara oddychał miarowo i swobodnie? Przerażona wstrzymałam oddech, zadając sobie mnóstwo pytań. Co robić? Stałam. Stałam jak kołek.
I wtedy jego jedyny ruch ręką, strącił mnie z wzniesienia.
Wymknął mi się krzyk przestrachu i zaraz poczułam jak turlam się po trawie, by finalnie znaleźć się pośrodku miejsca uroczystości. Śnieżnobiała sukienka ozdobiła się kilkoma odcieniami zieleni i brązu, a moje włosy postawiły na artystyczny nieład.
 - TY…! – zazgrzytawszy zębami, usiłowałam się podnieść. Nogi skrzeczały donośnym alarmem i uniemożliwiały mi dalsze ruchy. – Ty idioto! Pożałujesz tego, że kiedykolwiek przekroczyłeś bramy Konohy!
Madara powoli i z gracją schodził z wzniesienia.
 - Nie sądzę. Do końca życia będę napawać się sukcesem. Najpierw zabiję ciebie i dziecko, potem Sasuke i Naruto. Aż w końcu cała Konoha zrówna się z ziemią. Słyszysz?
Plunęłam źdźbłem trawy, które dostało się do mojej buzi.
 - Nienawidzę cię…
 - Och, naprawdę mi przykro – stanął kilka centymetrów przede mną i patrzył na mnie z wyższością. – I tak jestem dla ciebie miłosierny. Powiedziałbym, że nazbyt. Mogłem zaplanować to całkiem inaczej. Unieruchomić cię i sprawić, żebyś patrzyła na śmierć twoich najbliższych. Na śmierć Sasuke, dzieciaka z demonem i tego bachora, który na jakiś czas był w kryjówce. To ja ciebie nienawidzę! Namąciłaś w głowie Sasuke!
Z trudem wsłuchiwałam się w jego słowa. W głowie mi się kręciło, a ból upominał się o swojej obecności. Ale najbardziej zadziwiające było to, że wypowiedział się tak szczerze, z przekonaniem… Tak jakby wierzył, że robi dobrze, kiedy w rzeczywistości zabija setki niewinnych.
Z bezsilności chlipnęłam; na samą myśl o liczbie nieżywych mieszkańców zachciało mi się płakać. Ukryłam twarz w zieleni trawy, prosząc o bezpieczeństwo Sasuke.
 - D-dlaczego to robisz? – wykrztusiłam.
Prychnął.
 - Nie twój zakichany interes. A teraz pozwól, że dokończę swoją robotę. – jęknęłam z bólu, kiedy chwycił mnie za włosy i pociągnął w górę. Mięśnie krzyczały, lecz ja i tak musiałam się podnieść. Kiedy to zrobiłam Madara grzmotnął mnie pięścią w klatkę piersiową. Zatoczyłam się do tyłu i zgięłam w pół. Gdy myślałam już, że spokojnie padnę na ziemie, bym mogła delektować się bólem, on nie rezygnował z uścisku. Trzymał moje włosy, doprowadzając mnie do szaleństwa.
 - Ach! – ryczałam w niebogłosy. Nie mogłam wstrzymać łez, nie byłam na tyle silne. Powtórzył ten proces kilka razy, a kałuża krwi pode mną zwiększała się za każdym razem.
Pochwyciłam jego spojrzenie. Bijąca z niego chęć mordu i nienawiść wywołała u mnie niepohamowany ogrom strachu. Musiałam wyglądać naprawdę żałośnie, bo wtedy wybuchł kpiarskim śmiechem.
 - I co, Haruno? Bez Sasuke taka pyskata już nie jesteś, co?
 - Zamknij się…
 - Tylko on cały czas cię bronił. Doprawdy zadziwia mnie fakt, że dożyłaś dwudziestego roku życia. Ktoś już dawno powinien cię zabić. I kto wie czy nie udałoby się to młodzikowi z Akademii?
Bach… bach… bach.
Moje serce zwolniło. Przez chaos w moim umyśle pomyślałam, że umieram. Chciałam tego przez ból, ale chciałam również żyć przez Sasuke i wszystkich przyjaciół. Wbiłam siekacze w dolną wargę. Zrobiłam to tak mocno, że kolejna dawka krwi wylała się ze mnie wartkim strumieniem.
Muszę coś zrobić…
Muszę coś zrobić.
Madara znów szarpnął za moje włosy i pociągnął ku sobie.
Gdzieś w oddali słyszałam szloch, potem krzyk, jęk… Dołączyłam się do melodii z własnym bełkotem.
Tyle, że wtedy miałam już plan.
 - Może i nie jestem taka silna jak Sasuke – powiedziałam to i natychmiast zdziwiłam się słabością mojego głosu. Nadal jednak tkwiła w nim determinacja i to właśnie z tego powodu rozpierała mnie duma! Zawrzała we mnie potworna wściekłość. – Może i nie jestem tak silna jak Sasuke, a-ale… ale nie dam się tobie pokonać, rozumiesz?
To były sekundy. Zmusiłam się do przezwyciężenia bólu. Skierowałam rękę w tył i wyciągnęłam kunai z kabury. Rzadkie krople deszczu przynosiły drobne ukojenie i pozwoliły mi się skoncentrować. Madara właśnie zbierał się do palnięcia swojej kolejnej mądrości, lecz ja nie byłam już tą „wsłuchaną”. Gdy znów chciał pociągnąć mnie za włosy, ja walczyłam z jego siłą bardziej niż kiedykolwiek.
Tak, były już odpowiednio naciągnięcie.
Przepraszam, Sasuke…
 - A niech cię diabli Madara! – ryknęłam i odniosłam wrażenie, że moje struny głosowe się rozerwały. Mimo to szybkim ruchem podniosłam dłoń z bronią do góry i jednym sprawnym posunięciem przejechałam po różowych włosach.
Siła odepchnęła mnie do tyłu. Upadłam na ziemię, a kiedy niezdarnie podniosłam głowę, w powietrzu latało setki kosmyków włosów. Moich włosów. Kto by pomyślał, że scenariusz się powtórzy? Tym razem stawka idzie jednak o coś większego! W każdym razie nie było tak fatalne. Nadal czułam włosy na ramionach, więc nie odcięłam ich zbyt wiele. Nie miałam jednak czasu, aby to ocenić.
Madara sterczał zdezorientowany, wpatrując się w garść różu, uwięzionego w dłoni.
 - Nie wiedziałem, że będzie cię stać na coś takiego – z wściekłym parsknięciem cisnął włosami w bok, które natychmiast zostały porwane przez powiewy wiatru.
W okamgnieniu rzuciłam się biegiem w jego stronę. Ból szarpnął moim ciałem, ale musiałam wykorzystać chwilę nieuwagi. Trafiłam go w brzuch, potem w twarz… czułam dokładnie każdy swój ruch. Niesamowita siła pałała z moich pięści. W jednej chwili otoczyły się zieloną energią.
Sielanka nie trwała jednak długo.
Chwila dekoncentracji, fatalna w skutkach. Ponownie jego pięści odepchnęła mnie do tyłu. Tym razem wpadłam wprost do krzaków, które nie traciły czasu na zranienie mojej skóry. Prawdopodobnie jęczałam co sekundę. Ból był nie do zniesienia. Teraz nawet nie potrafiłam określić jego epicentrum. Wygramoliłam się z krzaków, choć nadal głowę podpierałam na jednej z gałęzi.
Gdyby nie to początkowe zmęczenie… z pewnością potrafiłabym więcej z siebie wycisnąć.
Świadomość, że przegrałam po zaledwie kilku minutach przysporzyła mi masę paskudnych odczuć. Czułam się słaba, bezużyteczna. Czułam się dokładnie tak samo jak kilka lat temu, kiedy tyłek uratował mi Lee i Sasuke z przeklętą pieczęcią.
Wpatrywałam się w Madare, próbując przekazać mu wzrokiem całą swoją nienawiść względem jego okrucieństwa. Najchętniej wybuchłabym płaczem. Tyle myśli kołatało się w mojej głowie, tyle nadziei i wspomnień. Ile rzeczy nie zrobiłam! Ile sobie obiecałam! Potarłam nos z furią, by jakoś zdołać zatamować łzy. Nie mogłam pokazać mu swoich słabości, nie teraz.
 - Koniec przedstawienia Haruno. Jakieś ostatnie słowa? – spytał nieufnie, aczkolwiek nie zapomniał o bezczelnym uśmieszku. Nawet za maską było go widać.
Ostatnie słowa?
Nie… ja nie chcę ostatnich słów. Mam dziecko… znaczy… będę miała. Urgh! Musiałam chwycić się za głowę, bo nagle potwornie mnie rozbolała.
 - Nie zabijaj mnie – wyjąkałam. – Chcę urodzić dziecko, żyć szczęśliwie z Sasuke… to moje największe i najcenniejsze marzenia! Nie możesz tego zaprzepaścić.
 - Rozśmieszasz mnie. To twoje błaganie o litość?
 - Błaganie o litość jest dla słabeuszy, ja okazuję swoje człowieczeństwo. Nigdy nie miałeś marzeń?
 - Marzenia są iluzją. Wszystkie wyobrażenia istniejące w naszych głowach to sterta bzdur, która nigdy nie odnajdzie urzeczywistnienia – powiedział jakby tą regułkę miał wykutą od czasów dzieciństwa. Kto wpoił w niego tyle nienawiści?
Chciałam się ruszyć. Zrobić coś godnego super-bohaterki, która bliska porażki, dostaje nagle solidnego przypływu sił i BACH! W migoczącym blasku i akompaniującej muzyce przezwycięża zło. Ale nie do cholery! To było życie. Straszne, surowe życie, które nie dawało taryfy ulgowej. Nawet nie zauważyłam, kiedy zapłakałam. Potrzebowałam tego. To część człowieczeństwa, ludzka słabość, która w takiej sytuacji powinna być normą.
 - Nie… - chlipnęłam.
 - Czas minął – Madara zmarszczył brwi i naraz przybrał poważny wyraz twarzy. – Skoro nie masz ostatnich słów… to koniec. Nie martw się. Twój ukochany niedługo do ciebie dołączy. Kto wie? Może tam u góry da się kontynuować życie… Jeśli tak, będziesz miała przy sobie wszystkich przyjaciół.
Rozpadało się na dobre. Zimne krople drażniły moją skórę i utrudniały widoczność. Wtedy znikąd w zasięgu mego wzroku pojawił się nowy element. Miecz. Tak ostry i lśniący… Musiałam zmrużyć oczy, bo wydawało mi się, że promieniuje światłem.
Skuliłam się. Ramiona i dłonie miałam wypełnione zadrapaniami. Ze strachu przestałam czuć ból. Byłam tylko ja i broń Madary.
 - Żegnaj, Sakura Haruno.
Dynamiczny ruch, kilka sekund, trzask, łomot. Zastanawiałam się czy to posunięcie było aż tak ślimacze, czy może ból dojdzie do mnie po jakimś czasie, bo moje otępienie skutecznie go blokuje.
Cisza.
I nagle dobiega mnie jęk. Przerażający, przepełniony cierpieniem. Mogłabym rzecz; odzwierciedlenie agonii.
 - Co do… - kiedy usłyszałam zdzwiony głos Madary, mimo woli otworzyłam oczy. To co ujrzałam prawdopodobnie na zawsze pozostanie zamknięte w jednej z szuflad mojej pamięci.
Męska sylwetka.
 - Nie… - szepnęłam. – Nie, nie, nie!
Męska sylwetka obrócona przodem do mnie. Przebita na wylot mieczem, który był zaledwie parę milimetrów przed moją twarzą. Postać pochylała się lekko, a z ostrza skapywała krew, lądując na moich kolanach.
 - S-sakura… - zakrztusił się i splunął krwią. Jego słaby uśmiech zmroził moje serce.
 - To niesłychanie – w tle szumiał nieufny głos Madary, który nadal walczył z szokiem.
Rozwarłam szeroko oczy. Zapiekły mnie. Mózg nie chciał przetrawić tej informacji. Zablokował dostęp do siebie. Zapłakałam gorzko nie myśląc o ludzkich słabościach i człowieczeństwie. Zapłakałam jak nigdy przedtem, a kiedy zamknęłam powieki strumień łez potoczył się po policzkach.

1 komentarz:

  1. Okrutna kobieta z ciebie ! Ale i tak kocham tego bloga *_* trudno ze skończony XD to się nie liczy :)

    OdpowiedzUsuń