Czułem
chłód, lekkie powiewy… Nie mogłem znieść bezsilności i niewiedzy. Po czujnych
obserwacjach, zrozumiałem, że to ja muszę czekać na ruch oprawcy. Ja. Członek
klanu Uchiha… cierpliwie oczekiwałem istnego fiaska, dlatego też, gdy
spostrzegłem znajomą sylwetkę, która wyłoniła się z opadającego kurzu, od razu
zrobiłem krok do tyłu.
- Nie podchodź – wycedziłam, zgrzytając
zębami. Dłoń miałem już umieszczoną na katanie i tylko ułamki sekundy dzieliły
mnie od wyciągnięcia broni z pochwy. „Klon” Naruto zbliżał się powoli i
niezdarnie. Zakaszlnął kilka razy i przetarł sobie oczy.
- Sasuke?
- Nie podchodź…
- Sasuke! Na miłość Boską! Nawet nie masz
pojęcia jak bardzo cieszę się, że cię widzę! – Uzumaki w podskokach przemierzył
dzielący nas dystans, ale będąc kilka centymetrów przede mną przystawiłem
ostrze do jego szyi. – Ugh… co ci odbiło? – rozwarł oczy z przerażenia.
- Co mi odbiło? Skąd mam wiedzieć, że jesteś
Naruto? Odsuń się…
- To ja!
- Udowodnij!
Otworzył
szeroko buzię, ale natychmiast ją zamknął przypominając sobie o katanie:
- Myślisz, że mamy na to czas? Poza tym nie
powinieneś przystawiać katany do szyi Hokage. Zwłaszcza, że nadal górujesz w
księdze Bingo! No i Madara! Widocznie właśnie przybył do Konohy!
- Udowodnij, że jesteś Naruto! – powtórzyłem
rozzłoszczony.
Zakrztusił
się roznoszącym wokół kurzem, a potem z namysłu wywrócił oczami. Jeśli to
Naruto; prawdopodobnie wertował zakamarki swojej pamięci. Jeśli klon – szukał
dobrej wymówki, która zwolniłaby go od mojego rozkazu.
Ale
mój rozmówca odezwał się szybciej niżbym mógł przypuścić:
- Zabuza – mruknął. – Walczyliśmy z Haku i
Zabuzą! Obroniłeś mnie przed nadlatującą bronią. Potem zdawało się, że umrzesz
– Sakura tak bardzo wtedy płakała, ale ty wstałeś i uśmiechnąłeś się…
- Masz rację – powiedziałem zdziwiony i
mimowolnie odsunąłem od niego katanę. Blondyn parsknął dumnie i poprawił
płaszcz Hokage.
- Słuchaj. Taka akcja nie ujdzie ci na sucho.
Masz szczęścia, że teraz muszę skoncentrować się na rzeczach ważniejszych.
- Ostrożności nigdy za wiele – zanurzyłem broń
w pochwie i z ciężkim westchnięciem spojrzałem w błękitne oczy, z których bił
strach, kamuflowany sztuczną pewnością siebie. – Muszę znaleźć Sakure.
Nie
wiedziałem, że na świecie istnieje aż tak potężne stadium troskliwości i obawy.
A jednak. Mało tego, to potwornie wysokie stadium dopadło potomka najbardziej
dumnej rodziny w dziejach Konohy.
- A Madara?
- Ważniejsza jest Sakura – oświadczyłem, co
natychmiast zdziwiło blondyna. Zaraz jednak uniósł kąciki do góry.
- Tak. Sakura-chan i Hinata są najważniejsze,
ale jeśli znajdziemy Madare możemy być o nie spokojni. Załatwimy go, a one, mam
nadzieję, za ten czas dotrą w jakieś bezpieczne miejsce.
- Mamy czekać?!
Sam
tego chciałem, ale na myśl o wysokich procentach szansy na spotkanie: „Madara x
Sakura” cała ta cierpliwość uleciała ze mnie niczym powietrze z przebitego
materaca.
- Zacząć go szukać!
- Nie mogę! Muszę mieć pewność, że…
- Sasuke! Jeśli Madara zaatakował Sakurę albo
Hinate, to znajdując go, znajdziemy również je, nieprawdaż? A teraz ruszaj się!
- Nie rozkazuj mi – zmierzyłem go surowym
wzrokiem. – Jesteś Hokage dla mieszkańców wioski, nie dla mnie.
- Dla twojej wiadomości od teraz też jesteś
jej mieszkańcem.
- A niby z jakiej racji tak uważasz?
- Bronisz ją – oznajmił bez chwili
zastanowienia. – Bronisz Sakurę, bronisz mieszkańców… Coś jednak łączy cię z
Liściem.
Nie,
nie. Nie było takiej opcji. Nie tęskniłem za wioską. Nigdy. Wszystko co mnie tu
przyciągało to Sakura i te nieogarnięte uczucie względem jej osoby. Już miałem
przedstawić moje spostrzeżenia Uzumaki’emu, kiedy nagle szelest przecinanego
powietrza wybudził mnie z letargu. Cholera! Mieliśmy szukać reszty, a zamiast tego
wdajemy się w bezsensowne pogaduszki.
- Sasuke! Uważaj! – kiedy zerknąłem w stronę
blondyna, on gwałtownie odskoczył w bok, pozostawiając mnie samego. Rozglądałem
się rozpaczliwie po przestrzeni, a nadlatującego kunai zauważyłem dopiero w
momencie, kiedy były zaledwie kilka metrów przede mną. – Sasuke! – w tle
rozbrzmiewał głos Uzumaki’ego.
Ale
wtedy, niespodziewanie jakaś obca broń zawadziła pędzącym kunai’ą i odepchnęła
je gdzieś w dal. Zaskoczony, automatycznie prześlizgnąłem wzrok w stronę
wyrzutu.
Burza
czekoladowych włosów, przesadnie zacięta twarz. Mało brakowało, a jeszcze
uśmiechnąłbym się w obliczu takiej sytuacji. W moją stronę śpieszył Orichi. To
naprawdę ten Orichi, którego uczyłem o oddaniu i determinacji, którego
trenowałem z Sakurą i szkoliłem w rzutach… kunai’ami. Szkoliłem w tym, dzięki
czemu właśnie mnie obronił.
- Sasuke! Sasuke! To ty!
- Jasne! – odpowiedziałem zbity z tropu. To
paskudne uczucie, kiedy radość przerywa ci nagle strach i obawa. Zanim jednak
zdążyłem wypatrzyć wroga, który był sprawcą całego zamieszania, mały Orichi
przytulił się do moich nóg, szczelnie je owijając.
Szczęka
Naruto, nieomal dosłownie, opadła na ziemię.
- Czegoś tu nie rozumiem… - podrapał się po
głowie.
Na
szczęście maluch prędko pojął zaistniałą sytuację i równie szybko się ode mnie
odsunął. Hardo spojrzał w lewo, więc osłupiały poszedłem jego śladem.
- Co ty tu robisz? – syknąłem, wciąż gapiąc
się przed siebie. – Tu jest niebezpiecznie!
- Wiedziałem, że wrócisz – roześmiał się.
- Hę?
- Sakura-san jest zbyt wyjątkowa i nawet ty
nie mógłbyś sobie jej odpuścić – choć jego głos był odzwierciedleniem
szczęścia, twarz miał zaciętą, a ostrze uniesione na wysokość barków.
Dobiegły
mnie ciche, miarowe kroki. Naruto przerwał swój monolog niedowierzenia pod
nosem i zwrócił uwagę tam, gdzie ja. Wśród brązowego kurzu i latających
drobinek piasku wyłoniła się kolejna sylwetka. Przez krótką, króciusieńką
chwilę liczyłem, że być może to Sakura, ale moje przypuszczenia zniknęły równie
szybko, co się zjawiły. Postać opatulona była płaszczem, a gdy ujrzałem tak
dobrze znaną mi maskę, wręcz nie mogłem stłumić warknięcia godnego wściekłego
drapieżnika.
- Później mi wyjaśnicie skąd u licha się
znacie – powiedział Naruto. – Orichi! Wracaj do Konohy! ANBU zaprowadzą cię do
wyjścia ewakuacyjnego. Pamiętasz jak się umawialiśmy?
Malec
pokręcił głową.
- Nie ma mowy. Chcę pomóc Sasuke!
Owszem.
Mógłbym powiedzieć „Jesteś za młody”, albo „Najpierw dorośnij, a później
ryzykuj życie”, ale przypomniałem sobie wrzącą we mnie wściekłość, kiedy to mój
ojciec zwracał się do mnie tymi słowami. Wiedziałem, że za tym prostym zdaniem
kryje się fascynacja Itachi’m. Być może moje obecne zachowanie było
lekkomyślne, ale nie chciałem w taki sposób kwitować Orichi’ego. Zamiast tego
pomyślałem o jego włosach, a dokładnie o tym jak bardzo mu urosły. Sięgały już
do ramion i zdawały się być gęściejsze niż ostatnim razem.
- Jesteś za mały żeby walczyć! – Naruto naraz
wykrztusił coś, co ja zdołałem w sobie zdusić.
Orichi
nie powiedział nic. Nie rozluźnił także uścisku na mojej nodze. Nawet nie
patrzył na naszą dwójkę. Koncentrował się na Madarze, więc zdecydowałem się
zrobić to samo.
Jak
na zawołanie, kroczący w naszym kierunku mężczyzna, rozłożył szeroko ręce:
- Wielkie wejście, nieprawdaż?
Milczeliśmy
i przybraliśmy pozycje obronne. Wiatr pofiglował sobie z naszymi włosami, a
jego świeżość odrobinę otrzeźwiła mój umysł. Wioska spowita jest chaosem i
krzykiem przerażonych mieszkańców, Madara spowodował wybuch, którego skutków
nie mogę póki co przewidzieć, dodatkowo stoi teraz przede mną, a mały Orichi
pcha się do walki.
Nie
mogę pozwolić, żeby coś mu się stało.
Z
olbrzymią dawką wigoru pochwyciłem katanę. Naruto, na krótką chwilę trwał w
bezruchu.
- Cofnij się Orichi – wysiliłem się na jak najbardziej
rozkazujący ton.
- Ale Sasuke, ja też chcę…
- Ty nic nie rozumiesz!
Dźwięk
mojego głosu sprawił, że samoistnie cofnął się z przerażenia.
- Sasuke…
- To moja wina, że ci wszyscy ludzie tu są. To
moja wina, że Sakura i cała wioska są w niebezpieczeństwie. To ja nie
potrafiłem pojąć kilku faktów i dopiero niedawno je zrozumiałem. Więc… pozwól
mi teraz to naprawić. Samodzielnie.
- I z moją pomocą – dorzucił niecierpliwie
Uzumaki, który gapił się na mnie i być może w jego oczach zauważyłem podziw.
Patrzyłem
przed siebie, więc nie byłem w stanie dostrzec ruchów Orichi’ego. Usłyszałem
szmer. Coś mnie podkusiło, aby zerknąć za siebie.
Poraził
mnie jasny uśmiech. Uśmiech, który byłby w stanie rozwiać wszelakie
wątpliwości.
- Cieszę się, że Sakura-san zakochała się w
kimś takim jak ty!
Zmusiłem
się, by możliwie swobodnie przyjąć te słowa, aczkolwiek moje wnętrze było
mieszanką najrozmaitszych uczuć. Od ciepła i szczęścia po niesamowitą wole
walki.
Naruto
miał zamyślone wejrzenie, ale bezustannie się uśmiechał, patrząc na mnie.
Poczułem na poły radość i smutek. Orichi posłusznie zaczął kroczyć do tyłu,
przywierając do ściany jednego z budynku. Atmosfera stawała się stopniowo coraz
bardziej przejrzysta. Oprócz Madary mogłem też dostrzec już mur wioski i kilka
drzew. A więc nie byliśmy tak daleko jak przypuszczałem?
- Dosyć pogaduszek – mężczyzna zgromił nas
kpiarskim wzrokiem. – Czas w końcu zabić główną przeszkodę w zniszczeniu
Konohy. Potem zajmiemy się Jinchuuriki.
Naruto
przysunął się bliżej mnie.
- W sumie ja też się cieszę, że zakochałeś się
w Sakurze – zmroził mnie dźwięk jego szeptu. – Już dawno nie widziałem jej
takiej szczęśliwej jak tam na polanie. Ale wiesz co? Teraz dowalmy Madarze, a
potem sprawdzę czy jesteś dla niej odpowiedni. Zawsze sprawdzam kandydatów.
Westchnąłem
ciężko, ale trochę rozbawiony. Wszystko co działo się wokół motywowało mnie do
dalszych posunięć i byłem niemal pewny sukcesu. Widziałem tą walkę swoimi
oczami; zabijamy Madare, chronimy Orichi’ego, szukamy Sakury, wyganiamy resztę
jego ludzi z wioski i zamykamy w więzieniu.
Wizja
była piękna. Ale czy uda mi się ją urzeczywistnić?
- No dalej Uchiha!
Serce
biło mi tysiąc razy na sekundę. Słyszałem jego dudnienie w uszach…
- Jak sobie życzysz! – ruszyłem przed siebie.
Na
ostrze opadła kropelka wody i spłynęły na ziemię, tracąc się w gruncie.
S A K U R A
Tępy
ból etapowo atakował moje ciało. Jego epicentrum znajdowało się w nogach.
Naprawdę poruszały się z niesamowitą prędkością, a kiedy patrzyłam w dół sama
byłam pod wrażenie tkwiącej w nich siły. Prawdopodobnie jeszcze nigdy nie byłam
tak zasapana. Oddychałam ciężko i szybko, a krople potu raz za razem przecinały
moją twarz. Pędziłam jak w amoku. Tylko zarysy niektórych budynków były dla
mnie widoczne. Żadnych ludzi! Pustka!
W
każdym razie Madara chyba był dla mnie względnie miły, bo biegłam już dosyć długo,
a po nim ani śladu. Czyżby zrezygnował? Tylko dlaczego miałby to robić skoro
jestem jego głównym celem? Ofiarą, która musi odkupić nawrócenie jego
najpotężniejszego wspólnika.
Wcale
mi nie było z tego powodu przykro.
Odrobinę
zwolniłam, kiedy trafiłam na znajomą aleję. Wielki, nadgryziony zębem czasu dom
od zawsze był dla mnie oznaką, że zbliżałam się do swojej ostroi. Przedtem
wybierałam się tam ze względu na Eizo, teraz uciekam jak wystraszona mysz na
wojnie. I ostatecznie powróciłam tam, skąd wszystko się rozpoczęło. Bez namysłu
pobiegłam dalej. Kilka stóp pode mną rozciągała się polana i staw. Dopiero
teraz zauważyłam, że woda przyjmuje na siebie spadające kropelki wody.
Wystawiłam
ręce przed siebie.
Pada…
Słońce
zupełnie zniknęło za ciemnymi chmurzyskami. Popatrzyłam na te wszystkie drzewa,
tak pięknie udekorowane. Każde z nich przygotowywało się na uroczystość. I
bach! Teraz wyglądało jakby do Konohy zawitało tornado. Papierowe kwiatki
leżały poturbowane na ziemi, a niektóre pływały na tafli wody. Teren krzyczał
pustkami.
- Muszę się stąd zmywać – szepnęłam do siebie
i już zbierałam się do prędkiego odwrócenia na pięcie, kiedy jakaś dłoń raptem
ułożyła się na moich plecach.
- Nigdzie nie idziesz, Haruno
Był
za mną! Autentycznie! Tylko dlaczego ja byłam wymęczona ponad granice
możliwości, podczas gdy Madara oddychał miarowo i swobodnie? Przerażona
wstrzymałam oddech, zadając sobie mnóstwo pytań. Co robić? Stałam. Stałam jak
kołek.
I
wtedy jego jedyny ruch ręką, strącił mnie z wzniesienia.
Wymknął
mi się krzyk przestrachu i zaraz poczułam jak turlam się po trawie, by finalnie
znaleźć się pośrodku miejsca uroczystości. Śnieżnobiała sukienka ozdobiła się
kilkoma odcieniami zieleni i brązu, a moje włosy postawiły na artystyczny
nieład.
- TY…! – zazgrzytawszy zębami, usiłowałam się
podnieść. Nogi skrzeczały donośnym alarmem i uniemożliwiały mi dalsze ruchy. –
Ty idioto! Pożałujesz tego, że kiedykolwiek przekroczyłeś bramy Konohy!
Madara
powoli i z gracją schodził z wzniesienia.
- Nie sądzę. Do końca życia będę napawać się
sukcesem. Najpierw zabiję ciebie i dziecko, potem Sasuke i Naruto. Aż w końcu
cała Konoha zrówna się z ziemią. Słyszysz?
Plunęłam
źdźbłem trawy, które dostało się do mojej buzi.
- Nienawidzę cię…
- Och, naprawdę mi przykro – stanął kilka
centymetrów przede mną i patrzył na mnie z wyższością. – I tak jestem dla
ciebie miłosierny. Powiedziałbym, że nazbyt. Mogłem zaplanować to całkiem
inaczej. Unieruchomić cię i sprawić, żebyś patrzyła na śmierć twoich
najbliższych. Na śmierć Sasuke, dzieciaka z demonem i tego bachora, który na
jakiś czas był w kryjówce. To ja ciebie nienawidzę! Namąciłaś w głowie Sasuke!
Z
trudem wsłuchiwałam się w jego słowa. W głowie mi się kręciło, a ból upominał
się o swojej obecności. Ale najbardziej zadziwiające było to, że wypowiedział
się tak szczerze, z przekonaniem… Tak jakby wierzył, że robi dobrze, kiedy w
rzeczywistości zabija setki niewinnych.
Z
bezsilności chlipnęłam; na samą myśl o liczbie nieżywych mieszkańców zachciało
mi się płakać. Ukryłam twarz w zieleni trawy, prosząc o bezpieczeństwo Sasuke.
- D-dlaczego to robisz? – wykrztusiłam.
Prychnął.
- Nie twój zakichany interes. A teraz pozwól,
że dokończę swoją robotę. – jęknęłam z bólu, kiedy chwycił mnie za włosy i
pociągnął w górę. Mięśnie krzyczały, lecz ja i tak musiałam się podnieść. Kiedy
to zrobiłam Madara grzmotnął mnie pięścią w klatkę piersiową. Zatoczyłam się do
tyłu i zgięłam w pół. Gdy myślałam już, że spokojnie padnę na ziemie, bym mogła
delektować się bólem, on nie rezygnował z uścisku. Trzymał moje włosy,
doprowadzając mnie do szaleństwa.
- Ach! – ryczałam w niebogłosy. Nie mogłam
wstrzymać łez, nie byłam na tyle silne. Powtórzył ten proces kilka razy, a
kałuża krwi pode mną zwiększała się za każdym razem.
Pochwyciłam
jego spojrzenie. Bijąca z niego chęć mordu i nienawiść wywołała u mnie
niepohamowany ogrom strachu. Musiałam wyglądać naprawdę żałośnie, bo wtedy
wybuchł kpiarskim śmiechem.
- I co, Haruno? Bez Sasuke taka pyskata już
nie jesteś, co?
- Zamknij się…
- Tylko on cały czas cię bronił. Doprawdy
zadziwia mnie fakt, że dożyłaś dwudziestego roku życia. Ktoś już dawno powinien
cię zabić. I kto wie czy nie udałoby się to młodzikowi z Akademii?
Bach…
bach… bach.
Moje
serce zwolniło. Przez chaos w moim umyśle pomyślałam, że umieram. Chciałam tego
przez ból, ale chciałam również żyć przez Sasuke i wszystkich przyjaciół.
Wbiłam siekacze w dolną wargę. Zrobiłam to tak mocno, że kolejna dawka krwi
wylała się ze mnie wartkim strumieniem.
Muszę
coś zrobić…
Muszę
coś zrobić.
Madara
znów szarpnął za moje włosy i pociągnął ku sobie.
Gdzieś
w oddali słyszałam szloch, potem krzyk, jęk… Dołączyłam się do melodii z
własnym bełkotem.
Tyle,
że wtedy miałam już plan.
- Może i nie jestem taka silna jak Sasuke –
powiedziałam to i natychmiast zdziwiłam się słabością mojego głosu. Nadal
jednak tkwiła w nim determinacja i to właśnie z tego powodu rozpierała mnie
duma! Zawrzała we mnie potworna wściekłość. – Może i nie jestem tak silna jak
Sasuke, a-ale… ale nie dam się tobie pokonać, rozumiesz?
To
były sekundy. Zmusiłam się do przezwyciężenia bólu. Skierowałam rękę w tył i
wyciągnęłam kunai z kabury. Rzadkie krople deszczu przynosiły drobne ukojenie i
pozwoliły mi się skoncentrować. Madara właśnie zbierał się do palnięcia swojej
kolejnej mądrości, lecz ja nie byłam już tą „wsłuchaną”. Gdy znów chciał
pociągnąć mnie za włosy, ja walczyłam z jego siłą bardziej niż kiedykolwiek.
Tak,
były już odpowiednio naciągnięcie.
Przepraszam, Sasuke…
- A niech cię diabli Madara! – ryknęłam i
odniosłam wrażenie, że moje struny głosowe się rozerwały. Mimo to szybkim
ruchem podniosłam dłoń z bronią do góry i jednym sprawnym posunięciem
przejechałam po różowych włosach.
Siła
odepchnęła mnie do tyłu. Upadłam na ziemię, a kiedy niezdarnie podniosłam
głowę, w powietrzu latało setki kosmyków włosów. Moich włosów. Kto by pomyślał,
że scenariusz się powtórzy? Tym razem stawka idzie jednak o coś większego! W
każdym razie nie było tak fatalne. Nadal czułam włosy na ramionach, więc nie
odcięłam ich zbyt wiele. Nie miałam jednak czasu, aby to ocenić.
Madara
sterczał zdezorientowany, wpatrując się w garść różu, uwięzionego w dłoni.
- Nie wiedziałem, że będzie cię stać na coś
takiego – z wściekłym parsknięciem cisnął włosami w bok, które natychmiast
zostały porwane przez powiewy wiatru.
W
okamgnieniu rzuciłam się biegiem w jego stronę. Ból szarpnął moim ciałem, ale
musiałam wykorzystać chwilę nieuwagi. Trafiłam go w brzuch, potem w twarz…
czułam dokładnie każdy swój ruch. Niesamowita siła pałała z moich pięści. W
jednej chwili otoczyły się zieloną energią.
Sielanka
nie trwała jednak długo.
Chwila
dekoncentracji, fatalna w skutkach. Ponownie jego pięści odepchnęła mnie do
tyłu. Tym razem wpadłam wprost do krzaków, które nie traciły czasu na zranienie
mojej skóry. Prawdopodobnie jęczałam co sekundę. Ból był nie do zniesienia.
Teraz nawet nie potrafiłam określić jego epicentrum. Wygramoliłam się z
krzaków, choć nadal głowę podpierałam na jednej z gałęzi.
Gdyby
nie to początkowe zmęczenie… z pewnością potrafiłabym więcej z siebie wycisnąć.
Świadomość,
że przegrałam po zaledwie kilku minutach przysporzyła mi masę paskudnych
odczuć. Czułam się słaba, bezużyteczna. Czułam się dokładnie tak samo jak kilka
lat temu, kiedy tyłek uratował mi Lee i Sasuke z przeklętą pieczęcią.
Wpatrywałam
się w Madare, próbując przekazać mu wzrokiem całą swoją nienawiść względem jego
okrucieństwa. Najchętniej wybuchłabym płaczem. Tyle myśli kołatało się w mojej
głowie, tyle nadziei i wspomnień. Ile rzeczy nie zrobiłam! Ile sobie obiecałam!
Potarłam nos z furią, by jakoś zdołać zatamować łzy. Nie mogłam pokazać mu
swoich słabości, nie teraz.
- Koniec przedstawienia Haruno. Jakieś
ostatnie słowa? – spytał nieufnie, aczkolwiek nie zapomniał o bezczelnym
uśmieszku. Nawet za maską było go widać.
Ostatnie
słowa?
Nie…
ja nie chcę ostatnich słów. Mam dziecko… znaczy… będę miała. Urgh! Musiałam
chwycić się za głowę, bo nagle potwornie mnie rozbolała.
- Nie zabijaj mnie – wyjąkałam. – Chcę urodzić
dziecko, żyć szczęśliwie z Sasuke… to moje największe i najcenniejsze marzenia!
Nie możesz tego zaprzepaścić.
- Rozśmieszasz mnie. To twoje błaganie o
litość?
- Błaganie o litość jest dla słabeuszy, ja
okazuję swoje człowieczeństwo. Nigdy nie miałeś marzeń?
- Marzenia są iluzją. Wszystkie wyobrażenia
istniejące w naszych głowach to sterta bzdur, która nigdy nie odnajdzie
urzeczywistnienia – powiedział jakby tą regułkę miał wykutą od czasów
dzieciństwa. Kto wpoił w niego tyle nienawiści?
Chciałam
się ruszyć. Zrobić coś godnego super-bohaterki, która bliska porażki, dostaje
nagle solidnego przypływu sił i BACH! W migoczącym blasku i akompaniującej
muzyce przezwycięża zło. Ale nie do cholery! To było życie. Straszne, surowe
życie, które nie dawało taryfy ulgowej. Nawet nie zauważyłam, kiedy zapłakałam.
Potrzebowałam tego. To część człowieczeństwa, ludzka słabość, która w takiej
sytuacji powinna być normą.
- Nie… - chlipnęłam.
- Czas minął – Madara zmarszczył brwi i naraz
przybrał poważny wyraz twarzy. – Skoro nie masz ostatnich słów… to koniec. Nie
martw się. Twój ukochany niedługo do ciebie dołączy. Kto wie? Może tam u góry
da się kontynuować życie… Jeśli tak, będziesz miała przy sobie wszystkich przyjaciół.
Rozpadało
się na dobre. Zimne krople drażniły moją skórę i utrudniały widoczność. Wtedy
znikąd w zasięgu mego wzroku pojawił się nowy element. Miecz. Tak ostry i
lśniący… Musiałam zmrużyć oczy, bo wydawało mi się, że promieniuje światłem.
Skuliłam
się. Ramiona i dłonie miałam wypełnione zadrapaniami. Ze strachu przestałam
czuć ból. Byłam tylko ja i broń Madary.
- Żegnaj, Sakura Haruno.
Dynamiczny
ruch, kilka sekund, trzask, łomot. Zastanawiałam się czy to posunięcie było aż
tak ślimacze, czy może ból dojdzie do mnie po jakimś czasie, bo moje otępienie
skutecznie go blokuje.
Cisza.
I
nagle dobiega mnie jęk. Przerażający, przepełniony cierpieniem. Mogłabym rzecz;
odzwierciedlenie agonii.
- Co do… - kiedy usłyszałam zdzwiony głos
Madary, mimo woli otworzyłam oczy. To co ujrzałam prawdopodobnie na zawsze
pozostanie zamknięte w jednej z szuflad mojej pamięci.
Męska
sylwetka.
- Nie… - szepnęłam. – Nie, nie, nie!
Męska
sylwetka obrócona przodem do mnie. Przebita na wylot mieczem, który był zaledwie
parę milimetrów przed moją twarzą. Postać pochylała się lekko, a z ostrza
skapywała krew, lądując na moich kolanach.
- S-sakura… - zakrztusił się i splunął krwią.
Jego słaby uśmiech zmroził moje serce.
- To niesłychanie – w tle szumiał nieufny głos
Madary, który nadal walczył z szokiem.
Rozwarłam
szeroko oczy. Zapiekły mnie. Mózg nie chciał przetrawić tej informacji.
Zablokował dostęp do siebie. Zapłakałam gorzko nie myśląc o ludzkich
słabościach i człowieczeństwie. Zapłakałam jak nigdy przedtem, a kiedy
zamknęłam powieki strumień łez potoczył się po policzkach.
Okrutna kobieta z ciebie ! Ale i tak kocham tego bloga *_* trudno ze skończony XD to się nie liczy :)
OdpowiedzUsuń