czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 63



 - Sakuro proszę cię, otwórz drzwi. O wiele łatwiej byłoby twoim przyjaciołom, gdybyś zaczęła współpracować! – wzdrygnęłam się, słysząc głos mojej dawnej pani psycholog. Twarz przecięta zmarszczkami zatroskania, drobne miodowe oczy i orzechowe włosy, zawsze upięte w wysoki i elegancki kok; jej obraz zmaterializował się w mojej głowie, przestawiając perfekcyjnie każdy najmniejszy detal. Zdziwiłam się słysząc jej ton. Widocznie nie doceniałam Naruto i Hinaty. Posunęli się aż tak daleko myśląc, że coś osiągną.
Ktoś westchnął.
 - Widzi pani! Tak jest za każdym razem. Sakura-chan od kilku dni siedzi zamknięta w pokoju. Z nikim nie rozmawia, nikogo tutaj nie wpuszcza. Zaczynam się martwić – głos blondyna ocieka bezsilnością i frustracją.
 - Ponadto nie udziela odpowiedzi na żadne pytanie! Do teraz nie wiemy dlaczego późnym wieczorem znalazła się na tym wzgórzu z raportami – wtrąciła się Hinata.
 - Ja rozumiem, że przechodzi kryzys i może mieć lekkie paranoje. W końcu rozstała się z facetem, a zaraz potem okazało się, że jest z nim w ciąży. No i przez długi czas…
 - Tak, tak wiem. Opowiadaliście mi to już…
Poczułam się nieswojo. Czy oni w ogóle zdają sobie sprawę z tego, że słyszę każde najmniejsze słowo? Z niecierpliwością czekałam, aż ostatecznie któreś z nich odpuści i skieruje ku stopniom. Ale oni uparcie stali pod tymi drzwiami. Ja pragnęłam jedynie stanowczego tupotu kroków, które dałby mi znak, że na parę chwil mogę zamknąć się w swoich myślach.
Sasuke odszedł…
Pozostawił mnie bez odpowiedzi. Wiedziałam, że wtrącenie państwa Uzumaki’ch odegrało tutaj swoją rolę, lecz mimo to nie mogłam pozbyć się rozpaczy po tym, jak bezceremonialnie pozostawił mnie i dziecko na pastwę losu.
Otarłam kolejne łzy, które wezbrały się w moich oczach.
Wtedy coś grzmotnęło w drzwi.
 - Sakura do licha! – Naruto puściły nerwy. – Jak mamy ci pomóc, skoro nie chcesz nam nic powiedzieć?!
Napełniłam płuca świeżą dawką powietrza i otarłam twarz o kołdrę.
 - Nie potrzebuję waszej pomocy! Mi już nic nie pomoże! Po prostu pozwólcie mi poczekać na atak Madary w spokoju! – ryknęłam. Za wiele emocji wylało się ze mnie w jednej chwili, jednak poczułam się znacznie lepiej. Wydobyłam z siebie zaledwie jedną tysięczną tego co we mnie drzemie, ale póki co, nie miałam zamiaru dzielić się większą ilością.
 - Sakuro, na pewno uda mi się znaleźć sposób, aby ci pomóc – kolejne nic nie warte zapewnienia pani psycholog. Nawet do sprawy z Eizo nic nie wniosła! – Musisz być silna. Z takim podejściem nie pozbędziesz się tego smutku. Otwórz swoje serce i…
Pierdu, pierdu…
 - Takimi gadkami nic nie osiągniemy!
 - Naruto, uspokój się! – Hinata wkroczyła do akcji i mogłam tylko wyobrazić sobie jak zabija męża spojrzeniem. – Ta pani jest profesjonalistką i wie co robi. Jestem przekonana, że pomoże Sakurze.
 - To już pięć dni…
 - I nasza ostatnia nadzieja.
I co?! Mam wyjść i siać smutek po całej powierzchni ich mieszkania? Nie sądzę. Niech już lepiej pozwolą mi upoić się samotnością i zamknąć w rozpaczy. Nic nie jest w stanie załatać następnej dziury w mojej duszy, której wykonawcą jest Sasuke. Po raz drugi…
Za pierwszym razem miałam więcej zapału…
Oparłam się na parapecie, oddając się pięknu płynącego z zachodzącego słońca. To już pięć dni… pięć dni ciszy i milczenia ze strony Uchihy. Pięć dni cierpienia.
Ktoś znów z impetem uderza w drzwi.
 - Sakura-chan!
 - Dajcie mi wreszcie spokój! – włączyłam się po raz drugi. Emanowała ode mnie złość i liczyłam na to, że właśnie to ich zniechęci.
 - Posłuchaj mnie! – niemal słyszę jak Naruto zgrzyta zębami. – Jutro ja i Hinata obchodzimy rocznicę, wiesz o tym prawda?
 - Nasłuchałam się tego przez kilka ostatnich dni – bąknęłam.
 - Właśnie! Hinatka bardzo się cieszyła, że będziesz obecna. Nie było cię z nami pół roku i nagle znikąd ANBU znajduje cię porzuconą w lesie, akurat kilka tygodni przed naszą rocznicą! A teraz… ni stąd ni zowąd znajdujemy cię zapłakaną na wzgórzu. Rozumiem, że przeżywasz ciężkie chwilę, ale litości… daj sobie pomóc! Może udział w przyjęciu ci pomoże!
A może on ma rację?
Co jeśli Sasuke siedzi teraz w Sali Narad w towarzystwie Taki i z kamiennym sercem planuje gdzie najlepiej uderzyć w naszą wioskę. Aż podskoczyłam w miejscu, wyobrażając sobie jego zacięte spojrzenie i pogardliwy śmiech, sugerujący zbliżającą się zemstę.
Ja nie chcę być gorsza!
 - Co konkretnie chcecie, żebym zrobiła? – zapytałam po dłuższym milczeniu. Nie byłam w stanie ukryć drżenia w głosie. – Nawet nie mam odpowiedniej sukienki na tą uroczystość. Nie mam pieniędzy, nie mam domu… jestem tylko ciężarem i jeszcze zatruwam wam życie. Nie lepiej, żebym właśnie została w domu i…
Raz jeszcze drzwi stały się ofiarą potężnego ciosu. Spodziewałam się usłyszeć kolejne wyrzuty ze strony Uzumaki’ego, ale wtedy dobiegł mnie surowy głos Hinaty.
 - Sakura! – rozwarłam oczy z niedowierzenia. Hinata rzadko okazywała złość. Zwłaszcza względem mojej osoby. – Jak śmiesz mówić, że jesteś dla nas ciężarem?! Jesteś moją przyjaciółką! Zawsze mogę ci pomóc i teraz kiedy przeżywasz ciężkie chwilę… zrobię wszystko, aby na twoją twarz wrócił uśmiech, rozumiesz mnie?! Jeśli w tej chwili nie wyjdziesz z łóżka i nie porozmawiasz z panią psycholog i jeśli jutro rano nie będziesz gotowa na wielkie zakupy to przysięgam ci, że mnie popamiętasz! Dotarło to do ciebie?
Otwierałam usta kilka razy, ale zamykały się równie szybko i nieoczekiwanie. Ton pani Uzumaki sprawił, że na mojej skórze zawitała gęsia skórka.
 - Ja…
 - Ja się ciebie boję! – w słowo wciął mi się Naruto. Wyobraziłam sobie jak z przerażeniem cofa się kilka kroków w tył.
 - Tobie nic nie zrobię – zapewniła go. – Ale Sakura ma się czego bać. Przechodzi teraz kryzys i jeszcze bezczelnie stwierdza, że jest dla nas ciężarem! No to jest niedorzeczne!
 - Hinatka, nie tak nerwowo! Myślałem, że to kobiety w ciąży mają humorki i szczerze mówiąc przygotowywałem się na to ze strony Sakury-chan… – ostatnie zdanie burknął ledwo dosłyszalnie, ale nie uszła ona mojej uwadze.
Zaśmiałam się. Nie było to zbyt donośne, ani nastrojone optymizmem, ale jak na początek…
Po chwili do mojej salwy dołączyła się pani psycholog. Jej perliczy śmiech idealnie wgrał się w utworzony przeze mnie rytm.
 - No proszę, proszę! Chyba nie jest tak źle jak zakładałam na sam początek. Sakuro? Czy będziesz łaskawa poświecić mi trochę czasu? Nie musisz mi się zwierzać, wystarczy, że opiszesz to, co czujesz. Zrobię wszystko co w mojej mocy. Obiecałam to już Czcigodnemu Hokage.
Teraz podeszłam do tego z większym entuzjazmem.
Jeśli Sasuke spiskuje przeciwko wiosce i nie dba o to, że bije we mnie serduszko naszego dziecka… dlaczego ja mam cierpieć za naszą dwójkę? Chwiejnie podeszłam do drzwi i z tłukącymi się po głowie wątpliwościami nacisnęłam na klamkę.
S A S U K E
Zimna fala dreszczy uderzyła we mnie niczym masa ciepłego powietrza w upalne dni. Drżałem. Nie odczuwałem komfortu, ani wygody. Kilka kości upominało się o swojej obecności i powodem ich protestu bynajmniej nie był mój sędziwy wiek. Wchłonąłem do płuc świeżą dawkę powietrza i momentalnie obtoczył mnie zapach stęchlizny. Skrzywiłem się i zakaszlnąłem.
 - Sasuke, nareszcie! – z dala dobiegł mnie czyiś głos. Niepewnie otworzyłem oczy. Lękałem się tego co zastanę, bo nawet obecność Suigetsu nie była w stanie ukoić moich nerwów.
Ledwie zdołałem oswoić się z ciemnych i ponurym otoczeniem, a już poczułem ciężki metal na nadgarstkach. Roztargniony spróbowałem poruszyć rękoma. Na próżno. Histeria wzięła nade mną górę. Spojrzałem w tył i omal nie wyszedłem z siebie widząc łańcuchy rozciągające się po całej ziemi. Prześlizgnęłam wzrokiem w bok. Rażące włosy Suigetsu zamigotały mi przed oczami. Oniemiałem.
 - Zaraz ci wszystko wyjaśnię – powiedział ze słabym uśmiechem. On był spokojny, podczas gdy mnie ogarnęła prawdziwa paranoja. Dopiero teraz spostrzegłem ciemne, brudne cegły naznaczone przepływającym czasem. Karin i Juugo siedzieli obok Suigetsu. Ich ręce, tak samo jak moje, były unieruchomione za plecami ciężkim metalem, przypominającym kajdanki. Nie wyczuwałem ich energii. Zacząłem się wiercić, ale Suigetsu westchnął przeciągle i spuścił głowę. – To na nic Sasuke. Blokują przepływ naszej chakry. Madara dobrze to sobie wykombinował…
 - Co się dzieje u licha? – emocje wzięły górę. Juugo patrzył na mnie ze współczuciem i naraz jego oczy otwierają się szerzej, niż kiedykolwiek widziałem. – Gdzie Madara?! – ryknąłem.
 - Jesteśmy w jakiś lochach. Madara użył na nas Jutsu Hipnozy. My obudziliśmy się wczoraj. Tobie zajęło to więcej czasu. Zaatakował nas od razu jak wyruszyłeś do Sakury – wyjaśnił Juugo.
Nareszcie jakieś konkrety!
 - Gdzie jest teraz? Gdzie my w ogóle jesteśmy?
Jak na zawołanie przypomniałem sobie moment, kiedy oznajmił mi, że zaraz dołączę do swojej organizacji. Na samą myśl dostałem gęsiej skórki. W dodatku to pomieszczenie. Ciasne i ciemne. Ze wściekłości zacząłem dygotać. Każda komórka mojego ciała domagała się obecności Madary, ale wtedy z rozmyślań wyrwał mnie Suigetsu.
 - Podobno jesteśmy blisko starej kryjówki. Tak nam mówił, kiedy tu był.
 - Co z nią? – brodą wskazałem na Karin, której głowa wisiała niczym u szmacianej lalki.
 - Zasnęła. A właśnie… chcesz może jeść? – prychnął obruszony i nogą nakierował mnie na nadgryziony bochenek chleba, który spoczywał na zabrudzonych cegłach.
 - To nie czas na żarty – warknąłem.
 - Nie żartuję sobie! Minęło pięć dni. Najwyższa pora, aby coś zjeść!
 - Nie denerwuj mnie chociaż tutaj! Gdzie u licha jest… - nie dokończyłem. Słowa Suigetsu dopiero teraz zrobiły swoje w moim mózgu, gdzie wszystko było już wystarczająco zagmatwane. – Pięć dni? – powtórzyłem po nim jak echo.
 - Madara użył na nas Jutsu Hipnozy… kiedy Karin była pod jego wpływem pomógł jej Eizo. W naszym przypadku musieliśmy czekać, aż skończy się jego czas. I tak mieliśmy szczęście. Juugo powiedział mi, że normalnie pod jego wpływem można być nawet około dwóch tygodni…
Bla, bla, bla! Mam w dupie problemy innych! Minęło cholerne pięć dni, a Sakura jest w ciąży! Sfrustrowany raz jeszcze podjąłem się próby wyrwania upartym kajdankom, ale spotkałem się jedynie z pulsującym bólem na nadgarstkach.
 - Szefie, mówiłem ci już, że… - zaczął Hozuki, ale ja okrutnie mu przerwałem.
 - MADARA!!! – diabli wiedzą skąd wzięła się w moich płucach taka potężna siła. Ja byłem świadom tylko tego, że wiodła mną złość i niedowierzenie i że prawdopodobnie obudziłem Karin.  – Co on planuje? Mówił wam coś? – syknąłem do towarzyszy.
Wyglądali na przestrasznych, ale Juugo w miarę szybko odzyskał głos.
 - Madara chce zaatakować Konohę. Czeka na twoją decyzję.
 - Moją decyzję? – zdziwiłem się.
 - Hej! Skąd to wiesz? – dołączył się Suigetsu. – Przecież on nic nam nie mówił. Oprócz tego, że czeka na przebudzenie Sasuke.
 - Domyśliłem się – odpowiedział, ale ja i tak zrozumiałem, że nie mówi szczerze. Chrzanić to! Najważniejsze, że znał plan. Wbił we mnie wzrok i ciągnął dalej: - Madara twierdzi, że da ci jeszcze ostatnią szansę i zaatakuje z tobą Konohę. Jeśli się nie zgodzisz, on …
Coś zaszczękało za masywnymi drzwiami. Karin podniosła głowę i zamrugała jak sowa, a ja zacisnąłem pięści. Wiedziałem bowiem kto zaszczycił nas swoją obecnością. Już z dala wyczułem ten odór kłamstwa i oszustwa.
 - Zresztą zaraz sam się dowiesz – mruknął płowo-włosy.
Z zapartych tchem i niespokojnie bijącym sercem wpatrywałem się w mosiężne metalowe drzwi. Coś trzasnęło, potem znowu zaszczekało, aż ostatecznie wrota się uchyliły. Skrzyp był tak ostry i przeciągły, że nie mogłem powstrzymać się przed skrzywieniem.
 - Do jasnej cholery… - Karin mruczała coś w tle, ale dla mnie było to zwyczajnym, nie wartym uwagi szumem. Ze wściekłością spoglądałem na czarny płaszcz opanowany przez dziko czerwone chmurki.
Przede mną stanął członek mojego klanu. Mój żołądek fiknął kozła na myśl o łączących nas więzach krwi. Patrzył na mnie z góry, błyszcząc tryumfem i wszechpotężną dumą. Tak jakbym właśnie został wyeliminowany z Uchihów, a on stanął na czele wszystkiego.
 - Gratulacje Sasuke. Jutsu Hipnozy wreszcie zakończyło swoje działanie także w twoim przypadku.
 - Draniu… - zazgrzytałem zębami. Mimo przekonania o bezsilności, wyrywałem się i wierciłem, licząc na to, że być może upiorne łańcuchy rozerwą się za pomocą magicznej siły.
Z jego wnętrza wydobył się gardłowy śmiech.
 - Niee… To nie ja jestem draniem, tylko ty! Zamiast skupiać się na celach, poddałeś się w imię jakieś tam miłości! Przecież to śmieszne… Sasuke Uchiha. Nigdy nie spodziewałem się, że tak mnie zawiedziesz.
Nienawidziłem gdy wypowiadał się na temat tego pokręconego uczucia. Powód był prosty. Sam zaczynałem dumać nad jego sensem i nigdy żadnego nie odszukałem. Miłość rodzi się, a potem kończy. Jej płomień wygasa i pozostaje osamotniony na porywistym wietrze.
Karin przyciągnęła kolana pod samą klatkę i wypuściła powietrze ze świstem.
 - Nie słuchaj go, Sasuke-kun! – kątem oka dostrzegłem jak Juugo się uśmiecha. – Jak można określać miłość słowami „jakaś tam”? Miłość to piękne, niekończące się uczucie i… cieszę się, że nawet Sasuke ono dopadło.
 - Dopadło? – zawtórował Suigetsu. – Chcesz powiedzieć, że Sasuke…
 - Zakochał się – nie miałem odwagi krzyżować spojrzeń z Juugo w momencie, gdy wypowiadał te słowa. Spuściłem wzrok i znów zatrząsnąłem dłońmi z nadzieją na przybycie nadprzyrodzonych zdolności.
Powietrze ponownie rozbrzmiało śmiechem Madary. Tym kpiarskim, aroganckim, tym niezwyciężonym…
 - Właśnie! Zakochał się! I jak skończył? Uwięziony w lochach dawnej kryjówki. Osamotniony i słaby, bez żadnych jasnych przebłysków na przyszłość…
 - Hej, wypraszam sobie! Może jesteś ślepy, ale Sasuke wcale nie jest sam – Hozuki wykrzywił usta, jak gdyby przez przypadek napił się kwaśnego mleka. Zaraz jednak uniósł kąciki do góry. – Sasuke ma nas! Swoją organizację! I jakąkolwiek decyzję podejmie, my będziemy kroczyć jego ścieżką!
Rój motyli, uwięzionych w moich brzuchu, momentalnie zerwał się do lotu, powodując przyjemne dreszcze.
Nawet za maską Madara nie był w stanie zataić niezadowolenia.
 - Wy już mu nie pomożecie. Przybyłem tu w konkretnym celu. Sasuke… - delikatnie szturchnął stopom moje kolano. Nie podniosłem wzroku. – Masz wybór. Uwolnię cię jeśli zniszczysz ze mną Konohę. I nie próbuj żadnych sztuczek. Mam kilka asów w rękawie. Jeśli odmówisz… jutro rano wyruszam z całą armią na wioskę i…
 - Nie musisz kończyć przemowy – wciąłem się. – Stracisz niepotrzebnie ślinę, bo przecież to powinno być dla ciebie oczywiste, że absolutnie nie dołączę się do twojego planu – wydawało mi się, że Taka odetchnęła z ulgą w tym samym momencie. - Oszukiwałeś mnie, pogrywałeś ze mną, chciałeś wykorzystać do własnych celów. Wcale nie chcesz zniszczyć Liścia za nasz klan. Dobrze wiedziałeś, że wszyscy odpowiedzialni za katastrofę już dawno nie żyją. Masz w tym własne interesy, prawda?
 - Tak jest! – cichy szept Suigetsu.
 - Ja tam nic nie mam do Konohy – wsparcie Karin.
Starszy Uchiha toczył krytycznym spojrzeniem po naszych twarzach, by finalnie odwrócić się do nas plecami i prychnąć, nie zapominając o dumie i ważności.
 - A więc odmawiasz? Rezygnujesz z takiej szansy na rzecz Haruno?
Zwinąłem rękę w pięść, wbijając paznokcie w dłoń, aż skarcił mnie pulsujący ból. Czeluść milczenia potraktował jako potwierdzenie na wcześniej zadane pytania.
 - Cóż mi pozostało? Zaraz przyszykuję armię, ale wiedz, że nie odpuszczę Haruno. Nie za to, co narobiłeś. Krew klanu Uchiha nie może zmieszać się z krwią kogoś tak bezużytecznego i mało znaczącego. Ona będzie moim pierwszym celem. Ona i to monstrum, które w niej siedzi.
 - Zmieszać się?
 - Monstrum?
W pomieszczeniu było nas zaledwie pięciu, a szepty w okamgnieniu nabrały na sile, jak gdybyśmy znajdowali się pośrodku morza ludzi, tłumów ciągnących się nieprzerwaną liniom. Wyłącznie Juugo zachował zimną krew. Jak zawsze. Choć byłem na granicy wytrzymałości, choć Sakurze groziło śmiertelne niebezpieczeństwo, a ja nie miałem nawet chwili, aby oddać się refleksji na temat ojcostwa, w owym momencie ta pewność płowo-włosego zaczęła mnie drażnić i irytować. To przecież było nieludzkie. Reagować tak na każdą usłyszana informację, a przecież ciąża Sakury powinna być dla niego największym absurdem…
 - Sakura jest w ciąży? – Karin szybko oswoiła się z nowymi informacjami. Z Suigetsu nie poszło tak łatwo.
 - Co?! Ciąża?! Ale to znaczy, że wy… że wy… - zrobił pauzę i zagryzł dolną wargę tak mocno, że na wierzch wydostała się odrobina krwi. – Ach! Przecież to…Ał! Karin do cholery!
 - Siedź już cicho! – skarciła go i dla pewności jeszcze raz grzmotnęła w kolano. – Ręce może mam niesprawne, ale nogi działają mi pełną parą.
 - Żałosne – skomentował Madara. – Ale wygląda na to, że zniszczę twoim przyjaciołom rocznicę.
 - Rocznicę? – zdziwiłem się.
 - Hokage i Hyuuga. Kręciłem się trochę po wiosce i chciałem potwierdzić informację na temat jej ciąży. Przy okazji dowiedziałem się, że twoja Haruno odizolowała się od świata zewnętrznego, bo tak jak ty została oślepiona przez tak naiwne uczucia.
Więc podsłuchiwał nas nawet w tym momencie. W tej przepięknej chwili, gdy po raz ostatni prowadziłem z nią swobodną konwersację. Aż we mnie zawrzało. Widok Madary działał na mnie niczym czerwona płachta na byka. Z rozwartymi oczami i zmarszczonymi brwiami nieprzerwanie świdrowałem go wzrokiem. Nienawiść! Pałała we mnie nienawiść, a w oczach zażyły płomienie ognia. Ale to nie Konohę chciałem zmieszać z błotem, tylko mojego dawnego trenera.
Krople potu przecięły moje policzki. Ostatni raz byłem w takim stanie podczas poznawania prawdy o moim starszym bracie. Tyle, że wtedy wszystko było już stracone. A teraz?
Moja szansa nadal migotała! Słabym, gasnącym płomieniem, ale jednak! Widziałem ją niewyraźnie pośrodku ciemnej czeluści zasianej przez Madarę.
Rano, rano!
Madara jutro rano ruszy na Liścia!
Pozostała mi jedna noc, dwanaście godzin na obmyślenie sensownej strategii i uratowanie… mojej rodziny. Dwa słowa należały do kategorii zakazanej, ale przyjemnej dla ciała i duszy. Rodzina… taka jaką miałem dawnej, ale teraz to ja byłem przywódcą, głową Uchihów.
Oblizałem nerwowo wargi, obserwując jak Madara ulatnia się z pola widoczności, celowo robiąc to w żółwim tempie. Naiwne jest to, że sądzi, iż mógłbym zmienić zdanie.
 - Nie martwcie się. Być może tu jeszcze wrócę i Karin dobrze wie w jakiej sprawie – powiedział warkliwym głosem. Te słowa odciągnęły uwagę reszty od Madary.
Karin przygryzała dolną wargę.
 - Wszystko wam wyjaśnię.
Starszy Uchiha zszedł z mojego pola widoczności .
O miłość trzeba walczyć. Ta myśl stuprocentowo zmobilizowała mnie do dalszego działania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz