czwartek, 1 listopada 2012

Rozdział 62



Czułem się nieswojo. Znowu Konoha. Znowu coś, od czego uciekłem kilka lat temu. Znowu te pastelowe domki, przepiękne zachody słońca, krystaliczne i połyskujące tafle stawów. I Sakura, której włosy zasłaniają twarz niczym tarcza, za którą mogła się ukryć. Nie wiem ile ją do sobie tuliłem. Wiedziałem za to, że łaknąłem jej ciepła i obecności. To, co do niej czułem, już dawno wyrwało się spoza mojej kontroli.
Warunki atmosferyczne uległy drastycznej zmianie po ostatniej wizycie. Lekki wiatr pieścił moją skórę, a nawet mógłbym rzecz, że było mi ciepło, okrytemu płaszczem.
Wtedy Sakura oderwała się ode mnie, promieniejąc niepodważalnym zapałem.
 - Sasuke, dziękuję ci, że przyszedłeś! Musiałam ci coś pokazać. To bardzo ważne i mam nadzieję… zmieni twoje zdanie.
 - O czym ty… - urwałem w momencie, gdy spostrzegłem kilka kartek papieru, które trzymała w ręku jak najcenniejszy skarb ludzkości. Spojrzała na nie, wyraźnie duma z ich posiadania. – Sakura, co to jest?
 - Raporty – powiedziała spokojnie.
 - Dobrze, ale… dlaczego je ze sobą masz? I co to dokładnie są za raporty?
Spochmurniała. Dotąd jedną dłoń trzymała na moim ramieniu, a teraz momentalnie opadła jej bezwładnie wzdłuż ciała. W powietrzu wyczułem napiętą atmosferę i już wiedziałem, że jej odpowiedz bynajmniej nie wzbudzi we mnie radości.
Chwyciła plik kartek oburącz.
 - To raporty sprzed piętnastu lat. Dostęp do nich jest zakazany, ale jakoś zbajerowałam Naruto… musiałam ci je pokazać! To dowody! Dowody na to… - Sakura zrobiła pauzę, a ja nawet nie dociekałem dlaczego. Zapewne powodem była moja teraźniejsza mimika. Sterczałem jak kołek i już nie mogłem oderwać wzroku od dokumentów. Piętnaście lat… ta liczba krąży po mojej głowie, wzrastając o jeden raz do roku. – Sasuke?
Piętnaście lat temu mój brat z zimną krwią wymordował cały klan Uchiha – w tym moich rodziców. Musiałem zacisnąć oczy, żeby wspomnienia nie zdołały mnie przytłoczyć.
 - Po co je tutaj przyniosłaś? – spytałem Sakury zimniej niżby należało.
 - Ch-chciałam coś sprawdzić. A teraz… kiedy moje przypuszczenia potwierdziły się, przyniosłam ci to pokazać.
Byłem wściekły. Ale to przecież nie jej wina, że na liczbę piętnaście reaguję stadem wspomnień, które obijają się o moją czaszkę jak wścibskie osy. Spojrzałem w jej oczy. Tak się uspokajałem. Przynajmniej podczas walki z Madarą, jakoś sobie poradziłem.
Zieleń błyszczała w blasku księżyca. Nasiąknięta była determinacją i wątpliwościami. Sakura od zawsze była mistrzynią w mieszaniu najróżniejszych emocji. Bądź co bądź, zainteresowały mnie posiadane przez nią raporty. Nigdy nie byłem upoważniony do ich przeczytania.
Westchnąłem ciężko i zbliżyłem się do niej.
 - Mogę je zobaczyć?
 - Po to tu są, ale najpierw… może usiądziemy? To rozmowa na dłużej i… nie chcę, żebyś tak szybko stąd odchodził – jej głos był ochrypły, a policzki zaczerwienione. Nawet pod osłoną nocy nie umknęło to mojej uwadze.
Sakura zaprowadziła nas na szczyt niewielkiego pagórka, który wznosił się tuż przy stawie. Choć było to pół roku temu, przed oczami zmaterializowała mi się doskonała scena porwania Haruno. Przypomniał mi się nawet Eizo i tu znów zmusiłem siebie to stłumienia nienawiści. I tak zapłaci za to, co zrobił mojej kobiecie.
Mojej kobiecie? Uch, kolejne niekontrolowane myśli. Ale w przeciwieństwie do poprzednich miesięcy… nie byłem tym tak bardzo zbulwersowany. Raczej ustanowiłem to jako normę.
 - Siadaj – powiedziała Sakura, klepiąc miejsce obok siebie. Usłuchałem. Oboje mieliśmy widok na staw, mur i rozprzestrzeniający się las. Wtedy pod nos podsunęła mi papiery. – Najpierw zerknij na to – ujrzałem kilka kartek. – Tutaj są wzmianki o ludziach, którzy w tamtych czasach zasiadali w starszyźnie lub pełnili innego rodzaju władzę.
 - Ale dlaczego mi to…
 - Zaraz dojdę do sedna – przerwała mi. Kolejne dwie karki zjawiły się przed  oczyma. Mojej uwadze nie uszła jej ręką, która dygotała. Zerknąłem na nią. Była stuprocentowo skoncentrowana na kartkach, ale drżała. Całe jej ciało drżało. – I tutaj spójrz. Masz…
 - Zimno ci, Sakura.
Otworzyła szerzej oczy.
 - Wcale nie. Sasuke, proszę skup się…
Prychnąłem rozbawiony i powstałem. Sakura zaskoczona obserwowała jak pozbawiam siebie szarawego płaszczu.
 - Nie! Nie rób tego! Ktoś cię może zobaczyć… jesteś w Konoha! Tutaj dla ciebie nie jest bezpiecznie!
 - Skończ gadać – skarciwszy ją, rzuciłem płaszczem na jej kolana. – Jeśli będziesz tak wrzeszczeć to na pewno ktoś mnie zauważy. Póki co jest w porządku.
Nieprzekonana taksowała wzrokiem materiał.
 - A-ale… tobie będzie zimno i…
Straciłem cierpliwość. Zazwyczaj mam jej więcej, ale intrygowała mnie zawartość raportów, a nie mogłem przeglądać ich w spokoju, wiedząc, że ważna dla mnie osoba nie potrafi się ubrać odpowiednio na taką pogodę. Przysiadłem obok niej, wziąłem płaszcz i sam okryłem tym jej ramiona.
Wzdrygnęła się.
 - Mi i tak było ciepło – dodałem, aby nie próbowała go z siebie zdejmować. Spuściła wzrok i raz jeszcze poraziły mnie jej purpurowe policzki.
 - Dziękuję Sasuke. A teraz… mógłbyś skupić się na raportach? To dla mnie bardzo ważne.
A dla mnie podejrzane. Ale nie potrafiłem zdusić w sobie rozdzierającej mnie ciekawości. Sakura nie słysząc odzewu, ponownie zaprezentowała mi wcześniejsze cztery kartki.
 - Danzo – przeczytałem na głos imię, które wyryło spore ślady na mojej psychice. – Co chcesz mi przez to powiedzieć? On nie żyje.
 - Zabiłeś go. Uznałeś go za winnego wydarzeniom w twoim klanie i zemściłeś się.
 - Nic nie rozumiem.
 - Zaraz zrozumiesz. Patrz! – wodziła palcem po dwóch innych nazwiskach. – To są pozostali członkowie starszyzny. Oni również byli tu… - wyciągnęła spod stery inny dokument. – Zanim zadecydowali o działaniach twojego brata odbyło się zebranie. Był na nim Danzo i cała starszyzna. To oni planowali cały atak i to ich uznałeś za winnych, kiedy o wszystkim powiedział ci Madara, prawda?
Za dużo informacji, za dużo. Całość była zagmatwana i nadal nie domyślałem się z czym Sakura do tego zmierza. Patrzyłem ślepo to na jej zdeterminowaną postawę to na papiery, który rozłożone były na moich kolanach.
 - Oni też nie żyją – stwierdziłem.
 - Masz rację. Tu jest jeszcze dwoje innych osób. Też byli na zebraniu.
 - Nie znam ich.
 - Zmarli śmiercią naturalną – powiedziała jakby była to dobra nowina. – Byli już starzy i…
W oczy ukuły mnie kolejne nazwiska.
 - Ich też zabiłem – nie żebym był z tego dumny, ale bynajmniej nie odczuwałem przykrości ani współczucia. Oni zadecydowali. Zadecydowali, aby mój klan został zniszczony przez jego członka. Mogli zaprzeczyć, a nie zrobili tego… dlatego ich odkupieniem była śmierć. Jedyna droga do pokoju.
Sakura spuściła głowę i westchnęła.
 - Wszyscy nie żyją.
Wodziłem wzrokiem po tysiącach raportów, aż w końcu doznałem olśnienia. Zrozumiałem już co tym sposobem chciała przekazać mi Sakura i wręcz nie mogłem powstrzymać się od wlepienia w nią wzroku.
S A K U R A
Może był to fatalny błąd, złe posunięcie… może przywoła to masę wspomnień, ale jeśli ma mi to pomóc powstrzymać Sasuke – to jestem gotowa wziąć na siebie to ryzyko. Lustrował mnie. Bacznie, czujnie. Przybrał taktykę, której nienawidziłam. Wyraz jego twarzy był nie do odczytania, a brak umiejętności do rozpoznawania ludzkich emocji bynajmniej nie służył tutaj pomocą.
 - Sasuke, ja… - zaczęłam. Próbowałam sobie pomóc, wpatrując się w błyszczącą tafle jeziora. – Ja chciałam cię tylko uświadomić o tym, co zrobisz. W wiosce nie ma już ani jednej osoby, która byłaby jakoś powiązana z katastrofą w twoim klanie. Na niektórych się zemściłeś, inni umarli ze starości… t-to bezsensu! – nie wiem jakim cudem, ale ostatnie zdanie krzyknęłam hardo, zaciskając pięści.
Uchiha milczał.
 - Bo wiesz… nie dam ci dopaść żadnego z moich przyjaciół – ciągnęłam. Blady uśmiech wstąpił na moją twarz. – Będę walczyła do końca. Jeśli mnie zmusicie, przerwę twoją walkę z Naruto, nie dam się Madarze, mimo, że mi obiecał. Ochronię Orichi’ego i wszystkie dzieci z Domu Dziecka, to… - głos uwiązł mi w gardle, bo oczy Sasuke zrobiły się nagle nieludzko szerokie. – Hej, co jest?
Wbił we mnie wzrok mrożący krew w żyłach.
 - Co u licha obiecał ci Madara?
 - C-co? Ale Sasuke…
 - Mów! – gwałtownie wstał i patrzył na mnie spod byka. Jego oczy kipiały nienawiścią. – Co takiego obiecał ci Madara?
 - Że mnie zabije! – wykrzyknęłam. – Ale czy to dziwne? Rozpętacie u nas wojnę, więc będziecie musieli każdego zabić. A mnie jako pierwszą! Póki co, chcę zrobić wszystko, żeby cię powstrzymać.
 - Mnie nie da się powstrzymać – zmarszczył brwi. Myślałam, że oszaleję. W głowie wszystko mi się mieszało, a serce biło nienaturalnie szybko, ale to Uchiha… to jego słowa sprawiły, że straciłam ostatnie nadzieje. Poderwałam się na równe nogi i ścisnęłam w dłoniach jego kołnierz. Płaszcz bezszelestnie opadł na trawę.
 - Nie! Nie możesz zniszczyć Konohy, to twój dom! Czy te dokumenty nic ci nie mówią?! Sasuke…ja nie wiem… - zrezygnowałam z uścisku i spuściłam wzrok. – Wyobraź sobie, że jest taki chłopczyk… mały… ma cztery latka. A teraz wyobraź sobie, że podczas wojny zabijesz jego rodziców, a on sam jakimś cudem zdoła uciec. I co?! Narodzi się kolejny Sasuke Uchiha łaknący zemsty.
 - To co innego.
 - To to samo!
 - Sakura… nie odzywaj się na tematy, których nie zrozumiesz – syknął. Znów go przytrzymałam, tym razem za rękaw i zdusiłam w sobie łzy.
 - Masz rację! Nigdy nie zrozumiem tego rodzaju bólu, ale… przeszłam przez mnóstwo innych, wiesz? Gdybym mogła udałabym się do Zankoku pomścić moich rodziców…
 - Więc dlaczego tego nie zrobisz?
Uśmiechnęłam się zadziornie.
 - Zrobię. Kiedyś na pewno. Teraz, kiedy nie ma Tsunade, brakuje też osoby, która mogłaby mnie powstrzymać. Ale i tak… nie mam zamiaru wywoływać wojny tylko po ludzku dowiedzieć się wszystkiego o Mito i Rin Haruno! Ugh! Co mam zrobić, żeby cię przekonać?
Sasuke spojrzał na las, ciągnący się w nieskończoność poza murem wioski. Analizowałam jego mimikę w poszukiwaniu skruchy lub wyrzutów. Nie musiałam się zbytnio wysilać. Naraz zrobił się pochmurny, a smutek emanował z niego na kilka metrów.
 - Nie mogę… - wszczepił palce we włosy i zaczął je mierzwić. Miał mocno zaciśnięte oczy. – Nie mogę… nawet dla ciebie. Mój brat, on domaga się pomszczenia. Wszystko legło z gruzach przez tą cholerną wioskę.
Ja to rozumiałam. Rozumiałam jak jest mu ciężko. Kocham go. Położyłam więc dłoń na jego ramieniu i wymusiłam na sobie najpiękniejszy uśmiech na jaki było mnie stać.
 - Wszystko legło w gruzach przez osoby, które tamtego dnia podjęły tą decyzję, a nie przez całą wioskę – szepnęłam. – Nie znałam Itachi’ego, ale jestem przekonana, że nie chciałby, żebyś niszczył cały jego dom… wasz dom.
Sasuke odsunął się i strzepał z ramienia moją rękę.
 - Skąd ty możesz wiedzieć co chciał, a co nie?
Przeraziłam się, gdy zaczął schodzić w dół po pagórku.
 - Sasuke! Co robisz?
 - Mam dość takiego gadania… - machnął lekceważąco ręką. – Możesz zatrzymać sobie płaszcz. Dam radę dojść do kryjówki bez niego.
 - I to wszystko? Nic więcej nie powiesz? – wołałam do jego pleców. – Chciałam, żebyś to przemyślał!
 - Sakura – wypowiedział moje imię, jakbym teraz to ja była sprawcą katastrofy w jego klanie. – Daj mi pomyśleć, dobrze? Pierwsze co muszę zrobić to porozmawiać z Madarą.
Aż tak bardzo go zraniłam? Wiedziałam, że Sasuke nie lubi, gdy ktoś na siłę stara się mu pomóc, ale ja musiałam… Nie wyobrażałam sobie, że miałabym zignorować fakt, iż ukochana osoba cierpi. Nie musiałam być bystra, aby zauważyć, że atak na wioskę jest ciężki nawet dla samego Sasuke.
Jak na zawołanie poczułam skurcz w brzuchu.
Odezwała się moja druga broń; ciężka artyleria.
Patrzyłam jak sylwetka Sasuke schodzi z pagórka i zmierza wprost w głębiny lasu, by zniknąć z mojego życia, a powrócić dopiero z tysiącami ludzi wyćwiczonymi do zlikwidowania Konohy.
 - I co? Powiemy mu? – wychrypiałam do nienarodzonego dziecka. Ile bym dała, aby mogło być teraz przy mnie i pokiwać swoją maleńką główką. Dziecko nie dało znaku nawet wewnątrz mojego organizmu. Pogrążyło się w ciszy i postanowiło, żeby to jego mama samodzielnie podjęła słuszną decyzję. Przeraziłam się, widząc Sasuke, który znajdował się kilka metrów od lasu. – Będziesz ojcem – powiedziałam.
Dzieliła nas odległość kilkudziesięciu długich metrów.
 - Sasuke stój!
Nie zatrzymał się. Ale słyszał! Wiedziałam, że słyszał!
 - Mam ci coś ważnego do powiedzenia! Jeśli to … - zrobiłam pauzę, a moje oczy znienacka zrobiły się wielkie niczym monety. Poczułam chakrę, znajomą energię. Naruto, Hinata… byli w pobliżu. – O nie…
Uchiha, lekko skulony, nadal wędrował przed siebie.
Co robią tutaj państwo Uzumaki? O tej porze? Czyżby Motoki odepchnął od siebie mojego klona i zauważył… Nie, nie! Pokręciłam głową. Nie mogłam odłożyć tego na później. Już go nie zobaczę…
Do diabła z tym! Znowu płaczę…
 - Będziesz ojcem!! – wrzasnęłam. Nie lękałam się ani Naruto, ani Hinaty. Dzięki skupieniu zdołałam prędko wyczuć ich chakrę i według obliczeń byli sporo oddaleni.  – Będziesz ojcem, Sasuke!!
Przystanął. Księżyc, który obserwował całe zdarzenie postanowił zesłać na nas kilka otrzeźwiających powiewów. Uchiha sterczał niczym słup soli, a jego ciało pozostało nieruchome.
C i s z a. Cisza doskonała. W powietrzu pobrzmiewały stłumione śmiechy i odgłosy rozmów, dochodzące z pobliskich domów.
Oni się śmiali, a ja wyznawałam mężczyźnie swojego życia tajemnicę, która doszczętnie mną wstrząsnęła. Sasuke. Ten zimny, chłodny, opanowany Sasuke… naraz ma być ojcem mojego dziecka.
Wszystkie przemyślnie rozwiały się w momencie, gdy sylwetka mężczyzny delikatnie się poruszyła. Uchiha spojrzał na mnie zaledwie przez ramię. Choć był sporo oddalony, ja stąd dostrzegłam jego szeroko otwarte oczy i kropelki potu na twarzy. Na potwierdzenie wcześniejszych słów chwyciłam się za brzuch i ograniczyłam pole widoczności tylko do niego. Tam bije serduszko. Serduszko maluszka, połączenia mnie i Sasuke. Ta myśl spowodowała masę ciarek, które przeszyły moje ciało z prędkością światła.
Trwaliśmy w milczeniu kilka minut. Przełknęłam ślinkę. Nie mogłam się już odzywać. Tym razem Naruto i Hinata byli już blisko. Najwyraźniej Sasuke nie mógł ich wyczuć osaczony przez szok i roztargnienie.
Nie martw się, wyglądałam tak samo! pocieszałam go w myślach, ale uznałam, że mimo wszystko jest to bezsensu. Zamiast tego chlipnęłam i pociągnęłam nosem. Gdy uniosłam wzrok, Uchiha nadal tam stał. Patrzył na mnie niczym zaczarowany.
 - Sakura-chan! Sakura-chan, jesteś tam?
Jego, tak samo jak mnie, otrzeźwił dopiero głos Naruto. Upadłam na kolana i gorzko zapłakałam. Pewne było, że gdy podniosę głowę, Sasuke już nie będzie. Ukryłam twarz w dłoniach, a pode mną zaszeleściły raporty, na których przysiadłam. Wszystko było mi obojętne.
 - Miałeś jej pilnować! Wiesz, że przechodzi teraz ciężkie dni! – karcący głos Hinaty dobiegł do moich uszu.
 - Powiedziała, że jej się nudzi! Pozwoliłem jej przejrzeć te cholerne raporty!
 - I nie było w tym dla ciebie nic podejrzanego? Do jasnej cholery! Przecież ona ma dziecko z facetem, z którym niedawno się rozstała! To poważna sprawa, Naruto! Mówiłam ci, żebyś nie wypuszczał jej nigdzie samej póki wszystko wróci do normy.
 - Ale wtedy zachowywała się normalnie, ja…
 - Patrz! – wiedziałam, że są już na polanie. Wiedziałam, że w owym momencie Hinata wskazuje na mnie palcem, a na jej twarz wyskakują zmarszczki zatroskania. Cały obraz ukazał mi się, jak gdybym była naocznym świadkiem, podczas gdy w rzeczywistości zionęłam w ciemności i rozpaczy.
Nie ośmieliłam się zerknąć na miejsce, gdzie stał Sasuke.
 - Sakura-chan! – głos Naruto. Słyszę kroki. Szybkie, żwawe kroki wspinające się na pagórek.
Hej Naruto. Bo widzisz… wcale nie jestem w ciąży z Eizo. Miałeś rację. To drań. Znęcał się nade mną i wiele razy zgwałcił. Byłam jak zwierzę uwiezione w klatce… Potrzebną odwagę znalazłam dopiero przy Sasuke. Pokonałam strach i pozbyłam się Eizo. Moja miłość do Sasuke na nowo zakiełkowała, a teraz… teraz oczekujemy dziecka. Tyle, że on za niedługo zniszczy Konohe… zagmatwane, prawda?
Że też Uzumaki nie posiada zdolności czytania w myślach.
To wszystko by ułatwiło.
S A S U K E
Bach, bach, bach.
Tak biło moje serce. Nieokiełznanym rytmem. Chciałem ją pocałować, chciałem ująć ją w ramiona, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze… dlaczego takie wydarzenia można umieszczać wyłącznie pomiędzy dziecięce bajki i marzenia? Rzeczywistość jest okrutna.
B ę d z i e s z  o j c e m.
Czyż to nie są te słowa, z których przeciętny mężczyzna cieszyłby się jak półgłówek? Tak to są te! Cholerne…
Gdyby nie Naruto… podbiegłbym do niej, objął, pocałował – zrobił to, co przedtem wydawało mi się scenami z filmów romantycznych. Tak bardzo jej pragnąłem. Widok Sakury, trzymającej się za brzuch roztopił ostatnie pozostałości lodu na moim sercu. Tak, Sasuke Uchiha przyznaje się do tego, iż to właśnie taka istota jak kobieta zdołała na niego wpłynąć. Zmienić. Nauczyć kochać.
Kochać…
Oczy mnie piekły. Przez całą drogę do kryjówki miałem je rozwarte. Usiłowałem przetrawić pewne fakty, a najbardziej ten, że Sakura jest w ciąży. Miałem w głowie prawdziwy mętlik. Zawsze przecież istniała opcja, że mnie oszukała.
Zrobię wszystko, żeby cię powstrzymać!
Ale nie chciałem tego. A może chciałem. Przez chwilę, krótki i drobny ułamek sekundy wyobraziłem sobie dziecko z wielkimi zielonymi oczami i uśmiechem Haruno. Ten obraz zalał mnie takim ciepłem, energią i dreszczami, które… ach! Nic nie mogło równać się z tym uczuciem.
Ciekawe co powiedziałby na to Itachi? Co jak co, ale jako wujek nie zezwoliłby mi na zaatakowanie domu własnego bratanka.
Aż mną zatrząsnęło. Już wcześniej rozważałem temat wojny i decyzję miałem już niemal podjętą. Sakura była zbyt ważna, moje serce miało w sobie zbyt mało nienawiści… wszystko było nie tak, jak pół roku temu, kiedy to zniszczenie Konohy było moim marzeniem i byłem do tego przygotowany stuprocentowo.
Plan Destrukcja lęgnął w gruzach przez Sakure Haruno.
I chyba się z tego cieszyłem.
Wówczas usłyszałem szelest liści. Nie byłem zły na siebie za ignorowanie wszelkich otaczających mnie energii. W takim stanie ostatnim czym się przejmowałem to ścigający Ninja. Ale wtedy dostrzegłem czarny płaszcz w czerwone chmurki, a zaraz potem wyrazisty oranż.
Doskonałe wyczucie czasu, przemknęło mi przez myśl.
 - Madara! – ryknąłem na niego. Wiedziałem, że specjalnie się pokazał, wiedziałem, że mnie śledził; doszło to do mnie jak grom z jasnego nieba i pohamowanie złości było w tym stanie niemożliwe.
Mężczyzna wychylił się zza pnia. Stał na gałęzi kilka stóp nade mną.
 - Tak jak myślałem – prychnął. – Haruno cię osłabiła. A ty… ty mnie zawiodłeś. Naprawdę spodziewałem się za zachowasz się inaczej.
 - Suigetsu miał rację – mruknąłem pod nosem. – Szpiegowałeś mnie!
 - Od kilku dni śledzę każdy twój ruch, gdy tylko opuścisz kryjówkę. I słusznie… dowiedziałem się dzisiaj wielu ciekawych rzeczy.
Skręciło mnie w żołądku na myśl, że Madara może wiedzieć o ciąży Sakury. Ta informacja nie działa na moją korzyść. Musiałem na parę chwil wzbudzić jego zaufanie i obmyśleć dokładniejszy plan działania.
Najważniejsza była ochrona Sakury.
Zebrałem w sobie całą odwagę i wbiłem w niego lodowate spojrzenie.
 - Ty śledziłeś mnie… a tak naprawdę ja powinienem to robić. To, co odstawiasz nie można nazwać współpracą. Kłamałeś Sakure. Opowiedziałeś jej bzdury, żeby mnie znienawidziła i dodatkowo chcesz ją zabić, kiedy wyraźnie powiedziałem ci, że ona ma żyć.
Nie wzruszyłem go nawet odrobinkę.
 - Miłość jest ślepa – syknął. Wdarł się w moje myśli, niszczą te o nienarodzonym dziecku. – Już na początku wiedziałem że będzie problemem, dlatego chciałem się jej pozbyć! Jak najprędzej – zdziwiłem się, gdy podniósł głos. – Ale ty byłeś uparty! Chciałeś mieć ja w swoich szeregach, bo miałeś sentyment do dawnej kompanki z drużyny!
Zagryzłem dolną wargę. Dawny Sasuke na pewno próbowałby zaprzeczyć, aby ocalić resztki dumy, ale ja? Ja przytaknąłem! Tak! Zrozumiałem, że niemal od początku ten sentyment był sprawcą wszelkich obcych uczuć, których nienawidziłem, a jednocześnie pragnąłem.
 - Zrobiłem to dla ciebie – mówił dalej. – Gdybyś nie wymknął się do wioski wszystko byłoby w porządku. Nienawidziła cię! Ale ty musiałeś to zepsuć.
 - Nie mogłem znieść tego, że mnie nienawidzi! – zacisnąłem pięści. – Nie potrafiłem tak funkcjonować… Chcę ci coś uświadomić. W sprawie ataku na Konohę…
Tym razem nie umknęło mi jak raptownie się wzdrygnął i nawet mimo maski wyczułem jak jego brwi stopniowo się marszczą.
Zaczerpnąłem powietrza.
 - Możesz wycofać tych wszystkich ludzi. Po tym co usłyszałem… nie jestem pewny ataku. Muszę to przemyśleć, wyjaśnić wszystko z Sakurą. Chciałem cię znaleźć i wytłumaczyć, ale ty wolałeś węszyć za moimi plecami! Pieprzony… mam cię dość!
 - Tak jak myślałem – podejrzane było dla mnie to, że mimo słów, które powinny wywrzeć na nim szok i niedowierzenie, on pozostawał pewny siebie. – Rezygnujesz z zemsty dla czegoś tak bezużytecznego jak miłość. – ostatnio słowo w jego ustach brzmiało jak najgorsza obelga. – Nie chcesz pomścić brata ani rodziny…
 - Mój brat, moja matka i mój ojciec… oni by tego nie chcieli. Nie chcieli, abym postępował tak, jak ty chcesz. Już zbyt długo byłem pod twoją kontrolą… zbyt długo mieszałeś mi w głowie. W wiosce nie ma już nikogo kto jest współwinny katastrofie w klanie Uchiha!!
 - Ach. Więc jednak te falsyfikaty przemówiły do ciebie – zakpił.
 - To nie były falsyfikaty – wiejący wiatr zagrzewał mnie do walki. Byłem na niego potwornie wściekły. Pomyślałem nawet, że mógłbym go zabić, wmawiając sobie, że to on wymordował cały klan. – To były prawdziwe raporty sprzed piętnastu lat!
Wtedy on zjawił się tuż przede mną. Podskoczyłemm jak poparzony, ale nie zrezygnowałem z jawnie okazywanej wrogości. Wertowałem go czujnie, a atmosfera ociekała grozą.
 - Nie pozostawiasz mi innego wyboru, Sasuke. Mógłbym ich uwolnić, ale w takim razie… twoja organizacja z niecierpliwością cię oczekuje.
 - O czym ty…
Nie zdążyłem dokończyć. Poczułem jak coś delikatnie muska mój kark, po czym obraz stracił ostrość, a oranż maski zalała mętna szarość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz