środa, 31 października 2012

Rozdział 40



Minęły dwa tygodnie. Nadszedł listopad, a temperatura zupełnie przestała mnie zadowalać. Było cholernie zimno. Wolałam siedzieć zamknięta w kryjówce niż wychodzić na zewnątrz w celu kolejnych treningów. Sasuke po długich namowach całej organizacji w końcu uległ i zgodził się używać sali, na której warunki bytowały się o niebo lepiej. Od czasu spaceru mój nastrój nie uległ żadnej zmiane. Wszystko było idealne i zdawało mi się, że owy czas w Tace zalicza się do tych najlepszych. Zaczęłam trochę bardziej dogadywać się z Sasuke - chociaż zdarzały się mu ciężkie dni, w których to zaciekle unikał towarzystwa. Podczas leczenia rannych nie siedzimy już w ciszy. Nareszcie znalazłam w sobie tą odwagę by zagaić lub powiedzieć coś innego niż tylko nastepną złosliwość.
Tego dnia ze snu standardowo zbudził mnie Orichi, który z ochoczym uśmiechem wszedł na łóżko.
 - Już wstaje, wstaje ... - mruknęłam zaspana ocierając oczy. Rozejrzałam się po pokoju. Było mi tutaj naprawdę wspaniale! Pierwsze pomieszczenie, w którym nie odczuwam żadnego strachu ani wątpliwości. Kiedy miałam pokój sama - bałam się. Kiedy dzieliłam go z Sasuke - czułam się dziwnie budząc się co rano przy jego boku. Kiedy zaś dzieliłam go z Eizo, mój dzień kończył się na modlitwach związanych z jego zachciankami. Tutaj było inaczej. Tutaj nie musiałam się niczego lękać, wiedziałam bowiem, że rano ujrzę jedynie szeroki uśmiech dziecka.
Po wykonaniu wszystkich porannych czynności narzuciłam na siebie pierwszą koszulę jaka mi się nawinęła i założyłam czarne leginsy. Odświeżona razem z Orichi'm udałam się do kuchni, gdzie tak jak zwykle przesiadywali już Suigetsu i Sasuke. Karin dochodziła o wiele poźniej, a Eizo zazwyczaj zjawiał się w momencie kiedy opuszczałam pomieszczenie.. Krótkie 'Cześć' wystarczało nam obu w zupełności.
Widziałam tą zmianę jaka nastąpiła w moim przyszłym mężu. Widziałam tą determinację w jego oczach. Po długich refleksjach utworzyłm dwie hipotezy. Pierwsza dotyczyła obecności dziecka, którego nienawidzi. Druga brała pod uwagę dziwną strategią, którą nagle przyjął. Byłam jednak pewna, że kiedy będzie miał zamiar wprowadzić cały plan na rzeczywistosć zostane poinformowana.
 - Cześć wam - przywitałam ich z uśmiechem i od razu skierowałam do lodówki.
 - Dzień dobry Suigetsu, dzień dobry Sasuke! - Orichi dołączył do dwójki rozmawiających towarzyszy wiedząc, że za chwilę przygotuje mu śniadanie. Szczęściarz. Dlaczego kiedy byłam dzieckiem nie doceniałam tego? Do moich uszu doszedł szczęśliwy głos Suigetsu i poważny ton Sasuke, który odpowiedział na nasze przywitanie.
 - Znowu będzie trzeba uzupełnić braki - mruknęłam do siebie lustrując w skupieniu pożywenie jakie znajowało się w lodówce.
 - Ta, jednak tym razem nie ma mowy żebym z tobą poszedł...
 - A to dlaczego? Nie podobało ci się poprzednim razem?
 - Gdyby nie fakt, że musiałem wszystko nosić powiedziałbym, że było całkiem sympatycznie - burknął pochłaniając kolejny kęs kanapki. Parknęłam śmiechem i stwierdziłam, iż przygotuję Orichi'emu taki sam posiłek jakim zajadał się Hozuki.
Kątem oka spostrzegłam jak malec zaciekle przygląda się Sasuke. Zwiastowało to tylko jedno...
 - Sasuke... - starałam się nie wybuchnąć śmiechem. Ostatecznie przewidzenie scenariusza zdarza mi się bardzo rzadko. Orichi zaprezentował swoje uzęmbienie i przysunął bliżej Uchihy. - A wiesz, że dzisiaj będę trenować?
 - Trenować? - zdziwił się czarnooki.
 - Sakura-san obiecała zabrać mnie na sale treningową.
 - Naprawdę? - to pytanie skierowane było do mnie. Poczułam na sobie parę czarnych tęczówek wyrażajcych spokój i opanowanie. Westchnęłam.
 - Tylko na chwilę. Bardzo mnie o to prosił. Nie martw się biorę go tam teraz żeby potem nie przeszkadzać w treningach.
 - Jak to na chwilę? - wzburzył się najmłodszy członek organizacji. - Przecież musisz mnie nauczyć wyczuwać niewidzialnych przeciwników. Pan Juugo powiedział, że to wymaga dużo czasu!
 - Orichi ... - jękłam nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. Kąciki ust uniosły się również u Suigetsu, który głośno odchrząknął by potem zwrócić się do malucha:
 - Hej. Kiedy Juugo mówił, że to wymaga dużo czasu miał na myśli ...kilka dobrych lat treningów, a nie trzy godziny.
 - No nie - jego zapał automatycznie zgasł. Brązowowłosy wyraźnie posmutniał i skrzyżował ręce na piersiach udając obrażonego. Podeszłam do stołu kładając przed jego nosem talerz z kilkoma zrobionymi kanapkami. - Sakura-san, do tego naprawde potrzeba tak dużo lat?
 - Niestety tak.
 - A ile dokładnie?
 - To zależy od umiejętności - do rozmowy wtargnął Uchiha. Zaskoczyła mnie jego szybka odpowiedź. Nie zdążyłam otworzyć nawet ust. Jego reakcja poskutkowała zaineterowaniem chłopca, które przeniosło się na Sasuke.
 - Ale ja nie mam żadnych umiejętności - zadeklarował Orichi nie kryjąc zażenowania. - Nigdy nie trenowałem...Kunai trzymałem w ręku zaledwie kilka razy. Czy to znaczy, że zajmie mi to o wiele dłużej?
Sasuke zamyślił się. Z zapartym tchem czekałam na jego odzew. Bądź co bądź nie chciałam aby zdołował dziecko jeszcze bardziej. Chociaż osobiście nie spotkałam się dotąd z taką sytuacją, ta 'egoistyczna' natura czarnowłosego mogła ujawnić się w każdym momencie.
 - Niekoniecznie - odezwał się wpatrując w ścianę. - Do tego potrzebna jest też determinacja i oddanie, a ty masz te dwie cechy.
 - Determinacja i oddanie - mruczał pod nosem jak gdyby analizował sens tych słów. W końcu jego pełna zadumy twarz zaprezentowała szeroki uśmiech i radość. - Czyli będe mógł to szybko opanować?!
 - Wszystko się uda jeśli tylko chcesz do tego dążyć.
Po skończonym posiłku i szoku, z którego wychodziłam dość długi czas musiałam w końcu udać się na sale treningową by wszystko przygotować. W końcu Orichi to jeszcze dziecko, a w tym pomieszczeniu znajduje się wiele niebezpiecznych narzędzi. Ale w moich myślach nie znajdował się teraz plan przedstawiający sposób w jaki pozbędę się ów przedmiotów. Całą powierznie umysłu zajmował Sasuke i jego nagła zmiana podejścia co do dziecka. Narodził się dla mnie nowy cel...kolejne pytanie, na które chcę koniecznie poznać odpowiedź. Niech Sasuke będzie pewny, że zadam mu je przy najbliższej okazji.
Kiedy wstałam by zanieść naczynie do zlewu uprzedził mnie skrzyp drzwi, który echem rozniósł się po pokoju. W progu stanęła Karin przecierając oczy.
 - Cześć - mruknęła ledwo przytomna. Skoro czerwonowłosa już do nas zawitała to sugerowało mi jedynie ewakuacje. Zaraz po jej przybyciu zjawiał się Eizo, a jego nie chciałam spotykać. Być może przez dwa tygodnie nie rozmawiał ze mną, istaniała przecież możliwość kompletniej zmiany strategi. Ryzyko było po prostu zbyt wielkie.
 - Sakura, mogę iść trenować z wami? - zapytał Suigetsu. Pokiwałam jedynie głową, nadal większą częścią świadomości znajdowałam się w świecie zadumy. Aczkolwiek obecność Suigetsu działała w tym momencie na plus.
 - Pójdę już wszystko przygotować - oznajmiłam. - Suigetsu zaprowadzisz potem Orichi'ego na salę?
 - Jasne. Ale co ty chcesz tam przygototwywać?
Głupie pytanie ...
 - Chcę pozbyć się kilku 'zbyt niebezpiecznych narzędzi' - powiedziałam z niewiennym uśmieszkiem. Pomachałam wszystkim na pożegnanie i opuściłam kuchnię. Eh, co ja mam z tym Orichi'm? Cieszyłam się, że malec czuję się tutaj tak dobrze, lecz wiedziałam, że fakt, iż spędził tu już dwa tygodnie działa na niekorzyść. Dziecko szybko się przyzwyczaja, niestety odejście malucha zbliżało się szybkimi krokami. Eizo wraz z ochroną Juugo już trzy razy odwiedzał Konohe, za każdym razem jednak dowiadywał się, iż Dom Dziecka nadal jest przepełniony. Oczywiście zakazano mu na ten czas rozmawiać z kimkolwiek. O jego obecności nie wiedział nawet sam Naruto. Sasuke z jakiś powodów tym razem zakazał mu kontaktu z przyjaciółmi.
Jednak ostatnia podróż do Konohy przyniosła ze sobą nowe wiadomości. Za cztery dni pewna dziewczynka ma zostać przeniesiona do innej wioski, co wiązało się również z kolejną wizytą, tym razem do towarzystwa dołączyć miał Orichi... Wiedziałam, że cięzko będzie mu znieść rozstanie. Polubił Suigetsu, Juugo, nawet Karin uważa za 'fajną', ale co dziwne, najbardziej przywiązał się do Sasuke ...do zimnego egoisty, który wysila się na uprzejmość. Nie pojmowałam tego. Orichi z jakiś powodów go podziwiał i widział autorytet w postępowaniu Uchihy. Wysila się na uprzejmość ...czy aby na pewno? Tak właściwie nie dojrzałam się dotąd jakiegoś przymusu podczas ich rozmowy. Czyżby Sasuke naprawdę polubił brązowowłosego?
***
 - Będę największym Shinobi na świecie! - dziecku buzia nie zamykała się na dłużej niż pięć sekund. Przywykłem, ba! Lubiłem to i słuchałem uważnie, czasami nawet śmiejąc się z podejścia tego malucha.
 - To jest właśnie determinacja i oddanie - uzmysłowiłem go odsuwając od siebie pusty talerz. Orichi stanął na krześle - był teraz trochę wyższy ode mnie. Dziwnie spoglądało się na niego z ten perspektywy. Chłoczyk użył mojego ramienia jako oparcia.
 - Sasuke, a skąd wiadomo, że mi się uda?
 - Masz dwie najważniejsze cechy.
 - No tak, ale skąd wiesz, że żeby się udało trzeba je mieć? - bardziej skomplikowanego pytania nie mógł wymyślić, prawda? Westchnąłem cicho. Dobrze, niekiedy było to naprawdę męczące...
 - To chyba oczywiste - wypaliłam nie do końca pewny, Orichi jednak zdołał wyczuć tą nutkę wątpliwości. Zamyśliłem się ...skąd właściwie wysunąłem te wnioski? Skąd wiem, że wystarczy determinacja i oddane by spełnić swoje marzenie? Doskonale znałem odpowiedź, ciężko było mi po prostu przyznać się przed samym sobą do powodu przez, który przedstawiłem swoją teorię Orichi'emu. - Znałem kiedyś takiego jednego ...
 - Jakiego? - zainteresował się.
Powiem! A co mi tam? Ostatecznie to tylko dziecko, poza tym ani Karin ani Suigetsu nie przysłuchiwali się naszej rozmowie. Oboje znajdowali się na drugim końcu kuchni, w tle słyszałem jedynie ich głosy, z których nie potrafiłem złożyć konkretnych słów.
 - To był mój przyjaciel - zacząłem, pomimo, iż w stanie 'wspominek' zazwyczaj widniał na mojej twarzy delikatny uśmiech tym razem przybrałem chłód i obojętność. Dotąd nigdy nie dzieliłem się z nikim przemyśleniami na temat mojej przeszłości. Boże ...jak to się w ogóle stało, że tą 'pierwszą' osobą jest dziecko? - Poznałem go kiedy byłem trochę młodszy. Spędzaliśmy razem dużo czasu. Dla mnie był kompletnym idiotą. Potrafił być naprawdę denerwujący, nigdy nic mu nie wychodziło i zawsze był gorszy ode mnie...
 - Ale miał determinację i oddanie, prawda? - przerwał mi z głosem wypełnionym nadzieją. Pokiwałem głową wlepiając wzrok w sufit.
 - Ciągle powtarzał, że pewnego dnia stanie się najlepszy. Chociaż wiedział, że Ninjutsu idzie mu okropnie trenował dalej by to naprawić. Wkładał w to wszystko całe swoje serce, w pewnym momencie zacząłem się bać, że może być silniejszy ode mnie.
 - I co wtedy zrobiłeś?
 - Chciałem się z nim zmierzyć. Wiele razy walczyliśmy...chociaż nie mógł mnie pokonać wiedziałem, że jego umiejętności wzrosły - stop. Tyle z pewnością wystarczy...dotąd czułem swobodę podczas wypowiedzi, teraz moje mięśnie zaczęły się spinać, dochodziłem bowiem do tych 'bolesnych' wspomnień. - W końcu spełnił swoje marzenie - dodałem szybko. - Stał się silny, ludzie go szanują i doceniają.
 - I myślisz, że ja też taki będę?
 - Życzę ci tego. Ty...
 - Hej, mały! - rozległ się głos Suigetsu. Może to i lepiej? Nie wiadomo czy Orichi został całkowicie 'nakarmiony' potrzebną mu wiedzą. Kolejnych pytań już bym nie zniósł. Hozuki podszedł do nas i wskazał na drzwi. - Chodź, idziemy już do Sakury, na pewno chcesz szybko zacząć swój pierwszy trening.
Tak jak myślałem propozycja towarzysza okazała się dla malca o wiele bardziej kusząca niż wizja moich przymusowych odpowiedzi na kolejne pytania. Orichi uśmiechnął się szeroko i zeskoczył z krzesła.
 - O tak! Chodźmy! Sakura-san na pewno już czeka!
 - Hej, mogę iść z wami? - zapytała Karin próbując dogonić malca. Nim się odwróciłem ich obojgu nie było już w pomieszczeniu. Suigetsu pokręcił z politowaniem głową.
 - Karin zachowuje się dziwnie - stwierdził. - Po pierwsze: rozmawia z dzieckiem. Po drugie: pamiętasz co mówiła Sakura? Pomogła jej w tym posiłku 'niespodziance'...
 - Ta...pamiętam.
 - Teraz jeszcze chce z nami trenować ...Chyba nic mnie już nie zdziwi - prychnął i poszedł w ślady dwóch poprzednich członków organizacji. Trzask drzwi uświadomił mi pewną rzecz. Zostałem sam. Nie wiem dlaczego doszło to do mnie wraz z masą nieprzyjemnych dreszczy. Może też powinienem wybrać się na trening i zobaczyć jak radzi sobie malec?
Dlaczego? Po co? To w ogóle nie powinno mnie interesować. Orichi to obce dla mnie dziecko, które znajduję się tutaj z zwykłego przypadku...i mojej litości. A jednak byłem cholernie tego ciekaw - przeraziło mnie to. Poza tym po dwóch tygodniach rozmów z małym i wielu chwilą udzielania odpowiedzi na jego pytania raczej nie mogę nazwać go obcym.
Czy to mnie usprawiedliwia?
Na idotycznych rozmyślaniach spędziłem dość długi czas. To zaskakujące jak nadmiar emocji i przeżyć może zadziałać na człowieka. Kiedy zbudziłem się z transu doszło do mnie, iż ponad godzinę przesiedziałem w jednej pozycji uderzając opuszkami palców o szklankę. Co się do cholery ze mną dzieje? Sakura ...dlaczego znowu jej twarz zjawiła się ni stąd ni zwoąd przed mymi oczami? Zacisnąłem wściekły oczy.
Tym razem nie pogniewałem się na kroki osobnika jakie echem obiły się o moje uszy. Ktoś nadchodził i być może uratował mnie od całkowitego wariactwa. Zwróciłem się w stronę drzwi, chciałem od razu mieć świadomość pod czyją obecnością spędzę najbliższe minuty. Kiedy drzwi się otworzyły, twarz odruchowo mi zrzędła. No pięknie...
 - Tylko ty tu jesteś? - zapytał na wstęmpie nie kryjąc zdziwienia.
 - Nie widać?
Eizo zlekceważył moją złośliwość i ruszył w kierunku lodówki. Po dość długich poszukiwaniach i rozcarowaniu na twarzy stwierdziłem, iż widocznie nie znalazł tam nic interesującego. Ostatecznie wziął do ręki jedno z jabłek leżących w misce.
 - Gdzie jest reszta? - usiadł na przeciwko mnie. Po cholere? Miałem nadziej, że zaraz sobie pójdzie, a jednak ...
 - Poszli trenować z Orichi'm - odrzekłem.
 - Z tym bachorem? - jego oczy otworzyły się szerzej. - Po cholere poszli go trenować?
 - Bo chciał.
 - I moja narzeczona się zgodziła?
 - Uhym - wydukałem. Eizo kontynuował i mówił dalej, jednak ja nie słyszałem żadnego  z tych słów. Znowu pochłonęły mnie myśli. Tak właściwie to gniew jaki nagle się wemnie narodził. Wszystko spowodowane określenem 'bachor'? Wcześniej to ja określałem Orichi'ego takim mieniem  i nie czułem żadnych wyrzutów co do tego. Kiedy Eizo wypowiedział to przeklęte słowo, miałem ochotę zabić go na miejscu. Nieprzyjemn ciarki zaatakowały moje ciało na dźwięk terminu 'moja narzeczona'...
Dlaczego?
 - Tak właściwie dobrze, że jesteśmy teraz sami - ostatnie zdanie wymówił głośnij, to chyba wyjaśniało dlaczego zbudziłem się właśnie w tym momencie. - Chciałem z tobą porozmawiać.
 - Ale ja nie chce - oświadczyłem twardo podnosząc się z miejsca. Skoro on nie ma zamiaru opuścić pomieszczenia, to ja to zrobie.
Eizo jednak rzucił się za mną i zatrzymał chwytając za koszulę.
 - Co ty kurwa robisz?! - wydarłem się lustrując jego zdeterminowane oczy.
 - Słuchaj Uchiha, już długi czas się na to przygotowywuje i myślę, że teraz jest odpowiedni moment.
 - O czym ty mówisz?
Mężczyzna puścił mnie. Wzrok wbił w czubki swoich butów, a ręce zacisnął na blacie dzięki, któremu się podtrzymywał.
 - Zostań tu - zarządał. - Tu i teraz chcę z tobą wszystko wyjaśnić.
 - Co? - nie rozumiałem jego postępowania. A jeszcze chwilę twierdziłem, że tylko Karin poczęła dziwnie się zachowywać. Okazuje się, że nie ona jedna opętana została przez nowe zasady. Prychnąłem by zatuszować swoje roztargnięcie.
 - Odpowiedz mi tylko na jedno pytanie...
Znowu pytania? pomyślałem wściekły. No cóż, jeśli dzięki temu się odczepi, dlaczego miałbym tego nie zrobić? Pokiwałem głową.
 - Jak długo masz zamiar trzymać tutaj Sakurę? Kiedy w końcu będziemy mogli powrócić do wioski?
 - Kiedy nie będę potrzebował Medyka.
 - Przecież masz Medyka - zauważył podnosząc głos o jeden ton. - Karin!
 - Jej umiejętności nie są dla mnie wystarczające. Karin specjalizuje się głównie w wykrywaniu chakry z bardzo dalekiej odległości.
Prychnął.
 - Widzę, że planujesz zrobić coś wielkiego skoro potrzebujesz do tego, aż dwóch Medyków.
 - Nie twój interes - warknąłem. Ponownie zaczynał działać na moje nerwy. Postanowiłem sobie, że kolejny raz nie dam wyprowadzić się z równowagi.
 - Owszem mój - powiedział pewny siebie. - Jestem mieszkańcem Konohy i mam obowiązek jej bronić.
A więc tak pogrywa. Wiedziałem, że Sakura sama nie potrafiłaby dość do czegoś takiego. W moim ataku musiał uświadomić ją Eizo, nie było innego wyjścia. Ale co postanowili? Skoro razem doszli do takich wniosków musieli obmyśleć jakiś plan? Czy obecnie biorę udział w jednej z jego faz?
Razem z Karin i Suigetsu przygotowaliśmy już startegię dzięki, której Sakura przestanie myśleć o Konoha. Co prawda, jeszcze nie przedstawiłem jej całości, ale miałem to zrobić przy najbliższej okazji.
 - To sobie broń. Ja ścigam pewną organizację - powiedziałem szybko, kiedy doszło do mnie, iż blondyn nadal czeka na moją reakcję.
 - Doprawdy? - wciąż nie był przekonany. Kipiała z niego wyłącznie ironia. - Załóżmy, że jednak naprawdę ją scigasz... - dodał patrząc na mnie. - Rozumiem, że ja i Sakura mamy czekać, aż ruszysz swój szanowny tyłek i wreszcie to skończysz, tak?
 - Dokładnie.
 - I myślisz, że będę na to tak bezczynnie czekał, tak?!
 - Masz coś konkretnego na myśli? - zapytałem podejrzliwie, widząc rzażące się iskierki w jego oczach.
 - Hmm - udał zamyślenie. - Może masz ochotę sobie powalczyć, co Uchiha?
 - Z tobą? Żartujesz sobie?
Sama wizja tego starcia doprowadzała mnie do śmiechu. Jakie zagrożenie mogłaby stanowić dla mnie osoba, której najsilniejszą techniką jest Klon Jutsu?
 - Znowu lekceważyć przeciwnika? - stanął naprzeciwko mnie, zaciskając obie pięści.
 - Po prostu nie mam na ciebie czasu - prychnąłem tym razem nie kryjąc rozbawienia. Miałem świadomość tego, że zdenerwuję go jeszcze bardziej, ale zwyczajnie nie mogłem odmówić sobie takiej przyjemności. - Zaraz zaczynam trening z drużyną - oświadczyłem z zamiarem odejścia.
 - Zaczekaj! - usłyszałem za sobą. Nie obróciłem się. - Na razie trenuje tam moja narzeczona i ten bachor więc jest czas! Poza tym nie mam na myśli takiej 'zwykłej' walki?
Zmarszczyłem brwi. Ostatnie zdanie wyjątkowo nie przypadło mi do gustu.
 - O co ci chodzi?
 - Nie jestem głupcem! Wiem, że podczas prawdziwego starcia Shinobi nie mam z tobą szans...jeszcze. Ale bądź pewny, że kiedyś nadejdzie taki dzień, w którym cię pokonam. Jednak teraz chcę zmierzyć się z tobą jak mężczyzna z mężczyzną.
 - Nie jesteś głupcem...jesteś kompetnym kretynem. Powiedziałem już, że nie mam na ciebie czasu.
 - Boisz się? - kąciki jego ust powędrowały do góry. Mój poziom irytacji również. Denerwowała mnie jego startegia. Wiedziałem, że coś planuje. O dziwo byłem tego ciekaw.
 - Nie sprowokujesz mnie - warknąłem. Tym zdaniem chciałem uspokoić również siebie.
Eizo raz jeszcze zjawił się przede mną.
 - Jak wygrasz zrobię wszystko co chcesz! Nie będę się już mieszał do twoich planów. Nie będę uczestniczył w żadnych waszych misjach. Będę siedział w kryjówce. Mogę nawet wrócić do Konohy i nikomku nie mówić o tym co się wydarzyło...
 - Myślisz, że ci uwierzę? - zakpiłem wchodząc mu w słowo. To jednak nie zgasiło jego zapału.
 - Jeśli mi nie ufasz...
 - Oczywiście, że ci nie ufam!
 - Tak więc w gre wchodzi jedynie pierwsza opcja. Nie będę się mieszał i zrobię wszystko co chcesz. Chcę tylko równej walki. Bez używania chakry. Jedyną bronią mogą być kunai, skuriken'y i oczywiście nasza własna siła.
Cholera. Nie przypuszczałem, że tak oferta może okazać się, aż tak bardzo kusząca. Eizo od zawsze mnie denerwował. Teraz mam możliwość zatrzymania tej spirali i całkowitym skupieniu się na ataku. W końcu największy problem - zaraz po Sakurze - siedziałby milcząc w swoim pokoju. Zacisnąłem pięści. Z drugiej strony jego pewność siebie wydawała mi się dość podejrzana. Jednak moja również znajdowała się na wysokim poziome. Dla mnie nie było opcji, która zwiastowałaby porażkę. Shuriken'y i kunai...świetnie się nimi posługuję, jak blondyn może myśleć, że ma chociaż cień szansy?
 - To jak Sasuke? - najwidoczniej wyczuł letarg w jaki popadłem. Anazliowałem wszystkie 'za' i 'przeciw'. Choć tych rzeczy podchodzących do drugiego punktu było sporo, strefie 'za' wystarczyło zapewnienie milczenia i niemieszania się w sprawy organizacji. Eizo podszedł jeszcze bliżej. - Zgadasz się czy nie?
Decyzja była natychmiastowa.
***
 - Sakura-san, a czy Sasuke również tutaj przyjdzie?
Oparłam brodę o kolana i śledziłam każdy ruch Suigetsu, który wszelkimi siłami starał się zdobyć zainteresowanie Orichi'ego. Z początku malec próbował kopiować rzuty Hozuki'ego, świetnie się bawił, a kiedy udało mu się trafić celnie do tarczy zdawało się, że na dwóch godzinach treningu się nie skończy. Zazdroszczę dziecią tej energii. Choć dużo ćwiczyłam, moja kondycja nadal nie znajdywała się na wysokim poziomie. Zadecydowałem urządzić sobie krótką przerwę. Obserwacja Karin i Suigetsu w zupełności mi wystarczała.
 - Sakura-san! - brązowowłosy jak grom z jasnego nieba zjawił się tuż przede mną. Podskoczyłam niczym oparzona mrugając kilkarkotnie powiekami.
 - Orichi, nie strasz mnie tak! - upomniałam go.
 - Przepraszam, ale zadałem ci pytanie.
 - Jakie?
 - Czy Sasuke tutaj przyjdzie?
 - Nie mam pojęcia - odrzekłam zgodne z prawdą. Achkolwiek miałam wątpliwości co do tego. Gdzieś w środku mnie zakiełkowała pewność co do zachowania czarnookiego. Nie było opcji aby tu przybył. Bo niby po co? - Może znudzi mu się siedzenie w kuchni i w końcu tu przyjdzie - zachęcałam, widząc smutek na jego twarzy.
 - Chciałem widzieć jak bardzo jest silny - oświadczył i usiadł obok mnie. Oboje zatoneliśmy w lustrowaniu dwójki kompanów.
 - Skąd wiesz, że Sasuke jest silny?
 - Bo na takiego wygląda!
Uśmiechnęłam się. W dalszym ciągu zastanawiał mnie jednak pewien fakt. Planowałam dowiedzieć się więcej od Sasuke, ale Orichi również może być dobrym źródłem informacji.
 - Polubiłeś go, prawda? - zagadnełam, jednocześnie zamykając oczy.
 - Sasuke jest super! Powiedział mi wiele ciekawych rzeczy o sile. Dał mi również kilka rad jak korzystać z kunai. To dlatego nie zawsze robiłem tak jak kazał Suigetsu - nie byłam w stanie dojrzeć jego mimiki, lecz intuicja podpowiadała mi, iż na jego twarzy widnieje obecnie szeroki uśmiech.
 - Poza tym... - odezwał się po chwili. - Sasuke jest za bardzo poważny, a chcę żeby się częściej uśmiechał.
 - Widzę, że mamy podobne cele - przyznałam lekko się czerwieniejąc. Orichi wybauszył oczy ze zdumienia.
 - Naprawdę Sakura-san?
 - Tak. Ja też uważam go za zbyt 'poważnego'.
 - Sasuke o wiele lepiej wygląda kiedy się uśmiecha.
 - Taa... - automatycznie uciekłam do zupełnie innej krainy. Tam nie było Eizo, ani obowiązków. Teraźniejsza wersja przedstawiała Sasuke z kącikami uniesionymi do góry. Ten obraz był tak cudowny. Miałam ochotę wyjść na zewnątrz, położyć się na soczyscie zielonej trawie i już na wieczność oglądać tą scenerie zapamiętaną przez mój umysł. Dodatki jakie wstawiła wyobraźnia wzmacniały efekt.
 - Sakura-san? - usłyszałam znowu.
 - Tak? - tym razem całkowicie zrezygnowałam i opuściłam krainę. W tym wypadku rzeczywistość nie zaliczała się do tych najgorszych. Przede wszystkim w momecie kiedy to Orichi spuścił zawstydzony wzrok i począł bawić się własnymi palcami.
 - Mówiłaś mi, że uczucia to sprawy osobistę, ale ja i tak chcę cię o to zapytać...
O nie...Moje oczy rozsezrzyły się, a żołądek poddał się miloną skurczy.
 - Czy ty Sakura-san, zakochałaś się w Sasuke?
 - Nie! - odpowiedziałam szybko zalewając się rumieńcem. W ruch poszły nawet moje ręce, które zaczęły nerwowo się szamotać. Malucha zdziwiła moja reakcja. Tak właściwie był kompletnie zbity z tropu; nic dziwnego.
 - Ale ja tylko...
 - Dlaczego uważasz, że się w nim zakochałam? To, że chcę aby częsciej się uśmiechał o niczym nie świadczy - mówiłam tak szybko, że ledwo byłam w stanie siebie zrozumieć. Słowa same wciskały mi się na język. - Ty przecież też chcesz aby Sasuke był szczęśliwszy. Orichi to nic nie znaczy, Sasuke to jedynie mój towarzysz na misji. Dlaczego niby miałbyś uważać, że ja się w nim zakocha...
 - Bo zawsze kiedy o nim mówię to się czerwienisz.
 - Huh? - moje policzki zapłonęły, a w oczach zjawiła się jeszcze większa niepewność. Przełknęłam ślinkę. Poczułam, że pocą mi się dłonie, więc szybko wytarłam je o leginsy. Przeczesałam ręką włosy i wreszcie, zebrawszy się na odwagę spojrzałam na Orichi'ego.
Na jego twarzy nie odmalowywał się ten zwyczajny dziecinny uśmieszek, który nie ma pojęcia jak ciężkie jest życie i ile cierpienia jeszcze na niego czeka. Orichi uśmiechał się delikatnie, z lekko przymkniętymi powiekami. Pochłonełyby mnie rozmyślania na temat jego uroczego wyglądu, lecz w tej sytuacji wolałam zostawić to na później.
 - Orichi, ty ... - wydukałam, jednak on wszedł mi w słowo.
 - Pamiętasz jak przyszłaś kiedyś do Domu Dziecka z panią Hinatą? Razem z May'ą spędziliśmy z nią trochę czasu i wtedy Maya się jej zapytała jak zakochała się w Naruto. W końcu to Hokage naszej wioski, prawda? - pokiwałam jedynie głową. Brązowowłosy widząc, że nie mam zamiaru nic dodać kontynuował: - Pani Hinata mówiła, że zakochała się w Naruto już w dzieciństwie i zawsze czerwieniła się na jego widok. Powiedziała, że to oznacza, że się kogoś wstydzi. Najczęstrzą przyczyną tego jest właśnie miłość.
 - Najczestrzą ... - wyłapał to słowo i stwierdziłem, że ono mnie uratuję.
 - Sądzę, że i w tym przypadku teoria pani Hinaty się sprawdza - jęknęłam tylko zrezygnowana, gdy głos Orichi'ego przybrał nico złośliwej tonacji.
 - Wracamy do treningu! - powstałam dumnie pochwytując kunai rzucone przez Suigetsu. - Idziesz Orichi?
 - Ale mi nie odpowiedziałaś! - buntował się.
 - Bo to prywatne sprawy!
 - Nawet mi nie powiesz?
 - Nie - uśmiechnęłam się w ten sam sposób co on i zniknęłam mu sprzed oczu. To co powiedział mi Orichi pozostawiało wiele do myślenia ...cholera.
***
 - Orientuj się, Uchiha!
W moją stronę skierowały się kolejny masy kunai, które ja zwinnie ominąłem. Nie wiem co planował mój przeciwnik, ale to starcie nie miało dla mnie żadnego sensu. Warknąłem wściekle kiedy Eizo po raz kolejny przymierzył się do tego samego ataku.
 - Daj już sobie spokój, co? - moja prośba jednak nie poskutkowała. Blondyn zachowywał się tak jakby te słowa do niego nie doszły. Raz jeszcze ominąłem żelazne ostrza i szybkim ruchem skoczyłym na drzewo. I co teraz do cholery? Co mogę zrobić bez Chidori, Klon Jutsu lub też innych dobrze znanych mi technik? Nie byłem w stanie nawet swobodnie się poruszać; w końcu do tego też potrzebna była chakra. Otarłem ręką pot z czoła - bądź co bądź uniki również pochłaniają dużo energii.
 - I co, poddajesz się? - usłyszałem z dołu. Nie. Nie poddaje się do cholery. Jedyne czego pragnę to 'normalnej' walki. Oprócz tego, że członkowie klanu Uchiha nigdy nie tchórzą, posiadają jeszcze jedną ważną cechę. Dotrzymują słowa. W tym przypadku był to zakaz używania chakry...złamanie tego wzbronienia byłoby dla mnie prawdziwą hańbą. I nie tylko dla mnie, lecz dla każdego Shinobi.
Po cholere się na to zgadzałam?
 - Nie poddaję się - odkrzyknąłem, jednoczeście wyciągając z kabury kilka shuriken'ów. W normalnej sytuacji wykorzystałbym swojego klona, który zamieniłby się w jeden z narzędzi. W tym wypadku jest to niemożliwe. Zaatakowałem Eizo, który z perfidnym uśmieszkiem odskoczył w bok. O tak. Szybki atak to w tym przypadku mój sprzymierzeniec. Niemal od razu zjawiłem się obok niego. Trudno...czy pozostało mi co innego? Zacisnąłem pięść i z kamienną twarzą uderzyłem go w twarz. Blondyn kompletnie się tego niespodziewał. Zdążyłem zobaczyć w jego oczach zdezorientowanie nim upadł na ziemie. Stóżka krwi wypłynęła z kącika jego ust.
 - Ty idioto! - wrzasnął, wstając powoli.
 - Wedle życzenia, nie użyłem chakry - zauważyłem dumnie stając nad nim w całej okazałości. Wiedziałem, że to wykorzysta. Był na tyle głupi by wpaść w każdą zastawioną przeze mnie pułapkę. Zamachnął się. Oczekiwałem takiego ruchu więc zablokowałem atak i podciąłem go nogą. Tym razem przeciwnik podniósł się o wiele szybciej biegnąc na mnie z krzykiem.
 - Więc tak chcesz się bawić?! - w ów momencie zadecydowałem wykorzystać inną taktykę. Unikałem jego ciosów i bacznie lustrowałem każdy ruch. Boże, jaki on był przewidywalny. Wszelki zakładany przeze mnie atak spełnił się. Wiedziałem dokładnie, w jakiej chwili wykorzysta swojej nogi, a w jakiej będzie polegał wyłącznie na pięściach.
Mimo to, startegia jaką przybrałem była dość wyczerpująca nic więc dziwnego, iż po kilku minutach nie dałem rady się odsunąć. Eizo uderzył mnie w prosto w brzuch.
 - Cholera ... - pisnąłem i odruchowo chwyciłem za bolące miejsce. Cios był mocniejszy niż przypuszczałem. Potrzebowałem chwili, aby się pozbierać, jednak on ponownie zabrał się do natarcia.
 - Teraz nie jesteś takim cwaniakiem? - zapytał poprzez szybkie oddechy. Ostatkami sił przytrzymywałem jego nadgarstki. W końcu wykorzystałem odpowiedni moment i oddałem uderzenie. Blondyn zgiął się w pół i wypluł sporą ilość krwi.
 - Z użyciem chakry czy bez i tak cię pokonam - wysyczałem z jadem. Byłem na niego tak okropnie wściekły. Nienawidziłem hamować samego siebie wiedząc, że stać mnie na więcej. Czym dla Shinobi jest walka bez użycia postawowej broni?
 - Nie lubię się powtarzać, Sasuke Uchiha - z jego oczu kipiała wola walki. Jak na cios, który otrzymał do porządku przywrócił się dość prędko. Zdziwiła mnie jego szybka reakcja. - Nie lekceważ swojego przeciwnika!!! Wydostanę się stąd razem z Sakurą!!! To przez ciebie wszystko się zepsuło i nigdy ci tego nie wybaczę!!
 - Ne potrzebuję twojego wybaczenia - dodałem szybko, kiedy Eizo otwierał już usta by wykrzyczeć kolejne oskarżenie. - I nie byłbym taki pewny tego, że wszystko się zepsuło.
 - Co masz na myśli?
W odpowiedzi chwyciłem go za szyje i przywarłem do drzewa. Ogarnęła mnie furia. Wizja, która przedstawiała spełnienie jego marzenia doprowadzała mnie do szału. Nie potrafiłem sobie wyobrazić Taki bez najbardziej gadatliwego członka. Bez Sakury...
 - Puszczaj mnie - wydusił próbując złapać oddech. Zlekceważyłem to. Chciałem całą swoją złość wyładować na osobie, którą znienawidziłem już pierwszego dnia.
Uderzyłem go raz. Potem drugi. Blondyn wył z bólu, a krew na jeg twarzy stawała się coraz bardziej widoczna.
 - Chrzań się - szepnąłem na ostatek. - Nie jesteś na tyle silny by uratować siebie, a co dopiero Sakurę.
 - I co?! - wzburzył się. - Planujesz mnie teraz zabić?!
 - Kusząca prozpoycja - przyznałem.
Nie zdążyłem zareagować, ponieważ jakaś tajemnicza siła nagle pociągnęła mnie do tyłu. Upadłem. Poczułem niesamowity ból w okolicach klatki piersiowej. Jak się później okazało sprawcą tego był Eizo, który zdażył się już pozbierać i wykonać cios. Zdezorentowany spojrzałem w tył i...oniemiałem. Tuż za mną stały dwa klony mojego przeciwnika. Widząc moje zakłopotanie natychmiast zaatakowany przytrzymując mnie z obu stron.
 - Przykro mi Uchiha, ale po prostu musiałem tak zagrać. Teraz z tobą skończę i wydostanę się stąd razem z Sakurą! - wykrzyczał szeroko się uśmiechając. Jak wielką ochotę miałem go wyśmiać, lecz nie mogłem. Wtedy zdradziłbym cały swój plan. - Jesteś beznadziejny! - dodał i uderzył mnie w twarz. Przecierpiałem to w milczeniu. Dopiero po kilku ciosach zadecydowałem się odezwać:
 - Nawet jeśli mnie 'pokonałeś' jak chcesz niby odzyskać Sakurę? Są z nią Karin, Suigetsu i Juugo. Nie masz szans ich pokonać.
O dziwo trafiłem w czuły punkt. Mina Eizo zrzędła. Czy on naprawdę jest aż tak głupi? Sądziłem, że zaraz porazi mnie jakimś kolejnym niezwykle genialnym planem B. W odpowiedzi otrzymalem kolejny cios.
 - Zamknij się! Teraz jedyne co chcę widzieć to twoją krew...
 - Doprawdy?
 - Tak! - wykrzyczał jednocześnie atakując. Nie potrafiłem wytrzymać, cierpiałem katusze...nie należe do osób cierpliwych. Nie w takich chwilach. Chciałem ciągnąć to trochę dłużej, lecz ten kretyn na to nie pozwala.
 - I co? - prychnąłem. - Widzisz jakąś krew?
 - Po tym uderzeniu, na pewno! - jak powiedział tak zrobił. Niestety bez skutku. Blondyn nie widząć charakterystycznej stóżki krwi, która powinna wydobyć się z mojego kącika totalnie ogłupiał. Westchnąłem.
 - Najpierw łamiesz zasady, które sam ustaliłeś. Użyłeś chakry, pomimo, iż prosiłeś o równą walkę. Jesteś naprawdę żałosny...Chcesz widzieć moją krew powiadasz?
 - Co ty ... - wybełkotał obserwując jak powoli się podnoszę. Wtem moje ciało zniknęła zamieniając się w kłode, która z delikatnym hukiem opadła na ziemię. Przyjemnie obserwowało się to z pewnej odległości. W głównej mierze zdezorientowanie Eizo, który zaczął panicznie rozglądać się wokół. - Oszukałeś mnie! - wykrzyczał w akcie paniki.
Kiedy już zdecydowałem, iż tortur psychicznych mu wystarczy wyskoczyłem z krzaków i ponownie przygwozdziłem do drzewa. Wpatrywałem się w jego lazurowe tęczówki z istną nienawiścią.
 - Ty również załamałeś zasady - wysuił ledwo słyszalnie. Nie wytrzymałem. Wyśmiałem go prosto w twarz z czystą kpiną.
 - Zrobiłem to zaraz po tobie.
 - Co?
 - Jak tylko weszliśmy na polane wykonałeś znak aktywujący Klon Jutsu. Myślisz, że jestem na tyle głupi by tego nie widzieć? Od początku dwa twoje klony czychały w krzakach na twoją porażkę. Strategia byłby dobra gdyby nie zasady, które sam ustaliłeś. Jak możesz nazywać się Shinobi odwalając takie gówno?! - ryknąłem wzmacniając uścisk na jego karku. Blondyn zakaszlnął głośno.
 - Wiedziałeś ...
 - Oczywiście, że wiedziałem! Nie jestem byle słabeusz, z którym możesz tak pogrywać!
W jego oczach dojrzałem się przerażenia. Czyżby powrócił dawny Eizo? Zaśmiałem się pod nosem do własnych myśli.
 - Sakura należała kiedyś do ANBU - odezwał się nagle, zanim zadałem następny cios. Jego niespodziewane wyznanie zbiło mnie z tropu.
 - Wiem o tym.
 - Razem z nią cię pokonam. I wydostanę stąd.
 - Polegasz na kobiecie? - prychnąłem kpiarsko się uśmiechając. - Jesteś bardziej żałosny niż sądziłem.
 - Polegam na niej bo ją kocham i wiem, że ona mnie też!
Kocham ...
Dlaczego wzdrygnąłem się na dźwięk tego słowa? Dlaczego nie mogę ze zwyczajną obojętnością słuchać jego brzmienia?
 - Nie byłbym tego taki pewien - zawiesiłem głos. Po wyrazie jego twarzy doszło do mnie, iż powiedziałem za dużo.
 - O czym ty mówisz?! - krzyknął zbulwersowany.
Jego dociekliwość przywołała mase wspomnień:
' - Ja nie ucieknę...nie ucieknę, obiecuję - mówiła dalej. - Konoha to piekło.
Zmarszczyłem brwi.
 - Piekło?
 - Dla mnie tak...Nie mam tam nic oprócz bólu, dlaczego miałabym tam wracać?
Nie mogłem uwierzyć w to co słyszałem. Jaki jest powód tego, że tak nagle mówi mi coś takiego? Czy mogę jej zaufać? Być może mówi tak dlatego, żebym ją uwolnił.
 - Nie mogę ci ufać - odparłem w końcu.
 - Przysięgam - dodała pewna. - Musisz mi uwierzyć.
 - Przecież masz tam swojego narzeczonego... - zauważyłem.
Pokręciła gwałtownie głową, a jej ciało przeszyły dreszcze.
 - Nie kocham go - przyznała ze wstydem. - Ale to nie jest teraz ważne.
 - Że co? - zatkało mnie.
 - Nie kocham - szepneła.'
Te słowa dudniły w mom umyśle. Krążyło wokół niego niczym stado wściekłych os. Prześladowy mnie od samego początu; od kiedy pierwszy raz je usłyszałem. Wiele razy obserwowałem tą dwójkę. Sakurę i Eizo; parę, która niedługo ma połączyć się wzięłem małżeńskim. Od pewnego czasu inaczej spoglądam na to wydarzenie. Dziwnie się czuję myśląc o tym, wyobrażając sobie to. Od pewnego czasu bardziej niż kiedykolwiek pragnę aby Sakura wreszcie wyznała Eizo to co tak naprawdę czuje. Kiedyś mnie to nie obchodziło. Co prawda główkowałem nad powodem, dla którego polega na tak olbrzymim kłamstwie, ale nie wnikałem glębiej w jej życie. Teraz ...teraz myślę tylko tym, nie potrafię skupić się na moim prawdziwym celu - na zemście. Sakura, Sakura, Sakura - to cholernie imię, od którego nie umiem się uwolnić.
'Nie kocham go' - w takim razie, dlaczego mu tego nie wyznasz?
Może był czas, kiedy to uważałem jej zwierzenie za zwykłe kłamstwo, którego użyła do uzyskania wolności. Ale po niektórych scenach jakich byłem świadkiem stwierdziłem, iż to co powiedziała było jednak prawdą.
Tak to prawda! Nie ma innej opcji. Nie może być! Sakura nie chcę mu tego powiedzieć? Boi się? W takim razie ja jej w tym pomogę!
Nie, nie wiem dlaczego to robię. Ale przyzwyczaiłem się. Przez jej obecność zrobiłem już tyle niespodziewanych rzeczy. Rzeczy, których nigdy bym nie dokonał...
 - Sakura cię nie kocha - mój głos i tak zadrżał. Walczyłem, ale na próżno. Psychiczne przygotowywałem się już na wybuch złości z jej strony, na rozczarowanie jakie wystąpi na jej twarzy. Uczucia to prywatne sprawy - sam Orichi tak powiedział. Powtórzył jej słowa. Jednak...z pewnych powodów czuję, że uczucia Sakury to również i moja sprawa...Haruno miała rację. Jestem kompletnym egoistą. Stałem jak słup soli obserwując wyraz twarzy Eizo. Malowały się na niej przeróżne emocje. Szok pomieszany z rozczarowaniem, dodatkowo odrobina wściekłości, która pozostała po naszej bijatyce.
Wtem blondyn zrobił coś czego zupełnie się nie spodziewałem. Prychnął cicho i spojrzał w dół tak jakby szukał tam ratunku. Złością starał się zakamuflować rozjuszonie jakie nim zawładnęło.
 - Tak ci powiedziała? - wydukał w końcu.
Skoro już weszłem do tego bagna, powieniem całkowicie się zatopić, nieprawdaż?
Pokiwałem głową.
 - Powiedziała ci, że nadal kocha ciebie, tak? - pytał dalej. Z niedowierzeniem przysłuchiwałem się tym słową. Nie kryłem emocji. Pozwoliłem wyjść im na zewnątrz. W tym wypadku tak intensywnego zdumienia nie dało się zatuszować. - Nienawidzę cię za to, wiesz?
 - O czym ty mówisz do cholery?
 - Jak to o czym?! Mówię o waszej przeszłości! Dobrze wiem, że Sakura była po uszy w tobie zakochana! Naruto wszystko mi powiedział!
Tego było za wiele. Mój umysł począł wariować.
 - Wiem, że należeliście kiedyś do tej samej drużyny - mówił dalej. Wypuściłem go z uścisku i obróciłem się w drugą stronę. Nie chciałem by oglądał mnie w takim stanie. - Naruto od lat cię poszukuje. Wiem, że uciekłeś i zostawiłeś jego i Sakurę. Wiem również jak bardzo Sakura cię kochała...Nie masz pojęcia jak bardzo byłem wściekły kiedy dowiedziałem się, że to ty ją porwałeś...wiedziałem, że to uczucie jakoś odżyje, wiedziałem, że...
 - Sakura mnie nie kocha - przerwałem mu. Nadmiar emocji odebrał mi zdolność logicznego myślenia, udało mi się jednak powstrzymać nadchodzące wspomnienia. Im więcej mówił Eizo tym bardziej one mnie atakowały. - Mnie i Sakurę nic nie łączy. Dla mnie jest tylko Medycznym Ninja. Potrzebuję ją by pokonać organizację. Zaraz potem odeślę ją do Konohy i zapomnimy o wszystkim.
 - Ty naprawdę jesteś bez serca - odezwał się znowu. Nadal stałem do niego plecami więc nie byłem w stanie ocenić jego stanu. Czułem jednak, iż mówi teraz ze wzrokiem wbitym w ziemię. - Aczkowliek w pewnym sensie dziękuje ci za to, że ich zostawiłeś. W innym przypadku nigdy bym jej nie poznał. Dzięki temu przynajmniej cię znienawidziła i choć na początku było jej ciężko, zaufała innemu mężczyźnie.
 - Przegrałeś - rzekłem 'sucho'.
 - Co? - zdziwił się.
 - Przegrałeś. Tak jak obiecałeś nie będziesz mieszał się już w sprawy organizacji. Nasz pojedynek uważam za zakończony.
 - Czyli zmiana teamtu to twoja ucieczka? - prychnął. - Jak chcesz. Pójdę do Sakury żeby mnie uleczyła. W razie czego te rany mam po własnym treningu...
Potem słyszałem jedynie jego kroki. Nie odeszliśmy daleko od kryjówki, toteż nie pojawiły się u mnie żadne wątpliwości związane z jego ucieczką. Czułem, że poznałem Eizo zupełnie z innej strony. Czułem, że był świadom uczuć Sakury, a tak właściwie ich braku.
Kurwa, dlaczego to wszystko jest tak skomplikowane?! Dlaczego w ogóle się tym wszystkim obchodzę?! Dlaczego nie mogę reagować na Sakurę tak obojętnie jak kiedyś? Chociaż ...
Sakura nigdy nie była mi obojętna.
Powinienem lepiej się na to wszystko przygotować. Powinienem bardziej rozważyć jej dołączenie do organizacji. Decyzję podjąłem zbyt szybko. Kiedy usłyszałem, że to ona jest Medykiem, którego napotkali Suigetsu i Juugo ogarnęła mnie nieopisana ciekawość, tak bardzo chciałem ją zobaczyć i dowiedzieć się co dzieje się w Konoha. Interesowało mnie to. Nie wiedziałem, że tą jedną decyzją tak bardzo namieszam.
Powinienem nigdy nie poznawać ani jej ani Naruto. Powinienem trzymać się z daleka od ludzi i nie zawierać żadnych więźi ani przyjaciół. Powinienem umrzeć zamordowany przez własnego brata razem z moimi rodzicami i oszczędzić cierpienia dawnym przyjaciołą, a także osobie, która mnie kochała...
Popełniłem tak wiele błędów i...
Wówczas przed oczyma, którymi instynkownie lustrowałem przestrzeń przeleciał mi pewien kolor. Znany kolor. Kojarzył mi się on bowiem z jedną osobą; tylko jedną. Użyłem wszystkich sił aby wyostrzyć jeden ze zmysłów i dokładnie się przyjrzeć. Na moje szczęście osoba, która przebywała blisko nie poruszała się. Wychyliła jedynie głowę zza drzewa kurczowo trzymając jedną z gałęzi.
Moje tęczówki zwężyły się masymalnie.
 - S...Sakura? - wydukałem. Podobnie jak przy Eizo nie tuszowałem zaskoczenia. Przy różowowłosej nie musiałem się nawet obracać, czułem się troche swobodniej. Pozwoliłem jej oglądać jak spada maska, którą tak długi czas nosiłem.
Dlaczego tu jest? Z jakich powodów? Po wyrazie jej twarzy wywnioskowałem, że usłyszała o wiele za dużo.

1 komentarz:

  1. Sasuke wspomina dobre czasy i swojego przyjaciela. Szok totalny. :o

    Chciałbym mieć takiego młodszego brata, jakim jest Orichi. Boże, on jest taki kochany :3

    W sumie wiadome było od razu, że Sasuke wygra ten nędzny pojedynek. W końcu jakiś tam Eizo nie może się z nim równać.
    Też się zastanawiam czemu Sakura nie powie blondynowi, ze go nie kocha. No dobra, może się boi.. ale skoro jest w Tace, Sasuke nie dopuściłby do tego, aby stała jej się krzywda.

    Jestem ciekawa jak zareaguje na to co usłyszała...

    OdpowiedzUsuń