Minęły dwa tygodnie.
Nadszedł listopad, a temperatura zupełnie przestała mnie zadowalać. Było
cholernie zimno. Wolałam siedzieć zamknięta w kryjówce niż wychodzić na
zewnątrz w celu kolejnych treningów. Sasuke po długich namowach całej organizacji
w końcu uległ i zgodził się używać sali, na której warunki bytowały się o niebo
lepiej. Od czasu spaceru mój nastrój nie uległ żadnej zmiane. Wszystko było
idealne i zdawało mi się, że owy czas w Tace zalicza się do tych najlepszych.
Zaczęłam trochę bardziej dogadywać się z Sasuke - chociaż zdarzały się mu
ciężkie dni, w których to zaciekle unikał towarzystwa. Podczas leczenia rannych
nie siedzimy już w ciszy. Nareszcie znalazłam w sobie tą odwagę by zagaić lub
powiedzieć coś innego niż tylko nastepną złosliwość.
Tego dnia ze snu
standardowo zbudził mnie Orichi, który z ochoczym uśmiechem wszedł na łóżko.
- Już wstaje, wstaje ... - mruknęłam zaspana
ocierając oczy. Rozejrzałam się po pokoju. Było mi tutaj naprawdę wspaniale!
Pierwsze pomieszczenie, w którym nie odczuwam żadnego strachu ani wątpliwości.
Kiedy miałam pokój sama - bałam się. Kiedy dzieliłam go z Sasuke - czułam się
dziwnie budząc się co rano przy jego boku. Kiedy zaś dzieliłam go z Eizo, mój
dzień kończył się na modlitwach związanych z jego zachciankami. Tutaj było
inaczej. Tutaj nie musiałam się niczego lękać, wiedziałam bowiem, że rano ujrzę
jedynie szeroki uśmiech dziecka.
Po wykonaniu
wszystkich porannych czynności narzuciłam na siebie pierwszą koszulę jaka mi
się nawinęła i założyłam czarne leginsy. Odświeżona razem z Orichi'm udałam się
do kuchni, gdzie tak jak zwykle przesiadywali już Suigetsu i Sasuke. Karin
dochodziła o wiele poźniej, a Eizo zazwyczaj zjawiał się w momencie kiedy
opuszczałam pomieszczenie.. Krótkie 'Cześć' wystarczało nam obu w zupełności.
Widziałam tą zmianę
jaka nastąpiła w moim przyszłym mężu. Widziałam tą determinację w jego oczach.
Po długich refleksjach utworzyłm dwie hipotezy. Pierwsza dotyczyła obecności
dziecka, którego nienawidzi. Druga brała pod uwagę dziwną strategią, którą
nagle przyjął. Byłam jednak pewna, że kiedy będzie miał zamiar wprowadzić cały
plan na rzeczywistosć zostane poinformowana.
- Cześć wam - przywitałam ich z uśmiechem i od
razu skierowałam do lodówki.
- Dzień dobry Suigetsu, dzień dobry Sasuke! -
Orichi dołączył do dwójki rozmawiających towarzyszy wiedząc, że za chwilę
przygotuje mu śniadanie. Szczęściarz. Dlaczego kiedy byłam dzieckiem nie
doceniałam tego? Do moich uszu doszedł szczęśliwy głos Suigetsu i poważny ton
Sasuke, który odpowiedział na nasze przywitanie.
- Znowu będzie trzeba uzupełnić braki -
mruknęłam do siebie lustrując w skupieniu pożywenie jakie znajowało się w
lodówce.
- Ta, jednak tym razem nie ma mowy żebym z
tobą poszedł...
- A to dlaczego? Nie podobało ci się
poprzednim razem?
- Gdyby nie fakt, że musiałem wszystko nosić
powiedziałbym, że było całkiem sympatycznie - burknął pochłaniając kolejny kęs
kanapki. Parknęłam śmiechem i stwierdziłam, iż przygotuję Orichi'emu taki sam
posiłek jakim zajadał się Hozuki.
Kątem oka
spostrzegłam jak malec zaciekle przygląda się Sasuke. Zwiastowało to tylko
jedno...
- Sasuke... - starałam się nie wybuchnąć
śmiechem. Ostatecznie przewidzenie scenariusza zdarza mi się bardzo rzadko.
Orichi zaprezentował swoje uzęmbienie i przysunął bliżej Uchihy. - A wiesz, że
dzisiaj będę trenować?
- Trenować? - zdziwił się czarnooki.
- Sakura-san obiecała zabrać mnie na sale
treningową.
- Naprawdę? - to pytanie skierowane było do
mnie. Poczułam na sobie parę czarnych tęczówek wyrażajcych spokój i opanowanie.
Westchnęłam.
- Tylko na chwilę. Bardzo mnie o to prosił.
Nie martw się biorę go tam teraz żeby potem nie przeszkadzać w treningach.
- Jak to na chwilę? - wzburzył się najmłodszy
członek organizacji. - Przecież musisz mnie nauczyć wyczuwać niewidzialnych
przeciwników. Pan Juugo powiedział, że to wymaga dużo czasu!
- Orichi ... - jękłam nie mogąc powstrzymać
się od śmiechu. Kąciki ust uniosły się również u Suigetsu, który głośno
odchrząknął by potem zwrócić się do malucha:
- Hej. Kiedy Juugo mówił, że to wymaga dużo
czasu miał na myśli ...kilka dobrych lat treningów, a nie trzy godziny.
- No nie - jego zapał automatycznie zgasł.
Brązowowłosy wyraźnie posmutniał i skrzyżował ręce na piersiach udając
obrażonego. Podeszłam do stołu kładając przed jego nosem talerz z kilkoma
zrobionymi kanapkami. - Sakura-san, do tego naprawde potrzeba tak dużo lat?
- Niestety tak.
- A ile dokładnie?
- To zależy od umiejętności - do rozmowy
wtargnął Uchiha. Zaskoczyła mnie jego szybka odpowiedź. Nie zdążyłam otworzyć
nawet ust. Jego reakcja poskutkowała zaineterowaniem chłopca, które przeniosło
się na Sasuke.
- Ale ja nie mam żadnych umiejętności -
zadeklarował Orichi nie kryjąc zażenowania. - Nigdy nie trenowałem...Kunai
trzymałem w ręku zaledwie kilka razy. Czy to znaczy, że zajmie mi to o wiele
dłużej?
Sasuke zamyślił się.
Z zapartym tchem czekałam na jego odzew. Bądź co bądź nie chciałam aby zdołował
dziecko jeszcze bardziej. Chociaż osobiście nie spotkałam się dotąd z taką
sytuacją, ta 'egoistyczna' natura czarnowłosego mogła ujawnić się w każdym
momencie.
- Niekoniecznie - odezwał się wpatrując w
ścianę. - Do tego potrzebna jest też determinacja i oddanie, a ty masz te dwie
cechy.
- Determinacja i oddanie - mruczał pod nosem
jak gdyby analizował sens tych słów. W końcu jego pełna zadumy twarz
zaprezentowała szeroki uśmiech i radość. - Czyli będe mógł to szybko opanować?!
- Wszystko się uda jeśli tylko chcesz do tego
dążyć.
Po skończonym posiłku
i szoku, z którego wychodziłam dość długi czas musiałam w końcu udać się na
sale treningową by wszystko przygotować. W końcu Orichi to jeszcze dziecko, a w
tym pomieszczeniu znajduje się wiele niebezpiecznych narzędzi. Ale w moich
myślach nie znajdował się teraz plan przedstawiający sposób w jaki pozbędę się
ów przedmiotów. Całą powierznie umysłu zajmował Sasuke i jego nagła zmiana
podejścia co do dziecka. Narodził się dla mnie nowy cel...kolejne pytanie, na
które chcę koniecznie poznać odpowiedź. Niech Sasuke będzie pewny, że zadam mu
je przy najbliższej okazji.
Kiedy wstałam by
zanieść naczynie do zlewu uprzedził mnie skrzyp drzwi, który echem rozniósł się
po pokoju. W progu stanęła Karin przecierając oczy.
- Cześć - mruknęła ledwo przytomna. Skoro
czerwonowłosa już do nas zawitała to sugerowało mi jedynie ewakuacje. Zaraz po
jej przybyciu zjawiał się Eizo, a jego nie chciałam spotykać. Być może przez
dwa tygodnie nie rozmawiał ze mną, istaniała przecież możliwość kompletniej
zmiany strategi. Ryzyko było po prostu zbyt wielkie.
- Sakura, mogę iść trenować z wami? - zapytał
Suigetsu. Pokiwałam jedynie głową, nadal większą częścią świadomości
znajdowałam się w świecie zadumy. Aczkolwiek obecność Suigetsu działała w tym
momencie na plus.
- Pójdę już wszystko przygotować - oznajmiłam.
- Suigetsu zaprowadzisz potem Orichi'ego na salę?
- Jasne. Ale co ty chcesz tam przygototwywać?
Głupie pytanie ...
- Chcę pozbyć się kilku 'zbyt niebezpiecznych
narzędzi' - powiedziałam z niewiennym uśmieszkiem. Pomachałam wszystkim na
pożegnanie i opuściłam kuchnię. Eh, co ja mam z tym Orichi'm? Cieszyłam się, że
malec czuję się tutaj tak dobrze, lecz wiedziałam, że fakt, iż spędził tu już
dwa tygodnie działa na niekorzyść. Dziecko szybko się przyzwyczaja, niestety
odejście malucha zbliżało się szybkimi krokami. Eizo wraz z ochroną Juugo już
trzy razy odwiedzał Konohe, za każdym razem jednak dowiadywał się, iż Dom
Dziecka nadal jest przepełniony. Oczywiście zakazano mu na ten czas rozmawiać z
kimkolwiek. O jego obecności nie wiedział nawet sam Naruto. Sasuke z jakiś
powodów tym razem zakazał mu kontaktu z przyjaciółmi.
Jednak ostatnia
podróż do Konohy przyniosła ze sobą nowe wiadomości. Za cztery dni pewna
dziewczynka ma zostać przeniesiona do innej wioski, co wiązało się również z
kolejną wizytą, tym razem do towarzystwa dołączyć miał Orichi... Wiedziałam, że
cięzko będzie mu znieść rozstanie. Polubił Suigetsu, Juugo, nawet Karin uważa
za 'fajną', ale co dziwne, najbardziej przywiązał się do Sasuke ...do zimnego
egoisty, który wysila się na uprzejmość. Nie pojmowałam tego. Orichi z jakiś
powodów go podziwiał i widział autorytet w postępowaniu Uchihy. Wysila się na
uprzejmość ...czy aby na pewno? Tak właściwie nie dojrzałam się dotąd jakiegoś
przymusu podczas ich rozmowy. Czyżby Sasuke naprawdę polubił brązowowłosego?
***
- Będę największym Shinobi na świecie! -
dziecku buzia nie zamykała się na dłużej niż pięć sekund. Przywykłem, ba!
Lubiłem to i słuchałem uważnie, czasami nawet śmiejąc się z podejścia tego
malucha.
- To jest właśnie determinacja i oddanie -
uzmysłowiłem go odsuwając od siebie pusty talerz. Orichi stanął na krześle -
był teraz trochę wyższy ode mnie. Dziwnie spoglądało się na niego z ten
perspektywy. Chłoczyk użył mojego ramienia jako oparcia.
- Sasuke, a skąd wiadomo, że mi się uda?
- Masz dwie najważniejsze cechy.
- No tak, ale skąd wiesz, że żeby się udało
trzeba je mieć? - bardziej skomplikowanego pytania nie mógł wymyślić, prawda?
Westchnąłem cicho. Dobrze, niekiedy było to naprawdę męczące...
- To chyba oczywiste - wypaliłam nie do końca
pewny, Orichi jednak zdołał wyczuć tą nutkę wątpliwości. Zamyśliłem się ...skąd
właściwie wysunąłem te wnioski? Skąd wiem, że wystarczy determinacja i oddane
by spełnić swoje marzenie? Doskonale znałem odpowiedź, ciężko było mi po prostu
przyznać się przed samym sobą do powodu przez, który przedstawiłem swoją teorię
Orichi'emu. - Znałem kiedyś takiego jednego ...
- Jakiego? - zainteresował się.
Powiem! A co mi tam?
Ostatecznie to tylko dziecko, poza tym ani Karin ani Suigetsu nie
przysłuchiwali się naszej rozmowie. Oboje znajdowali się na drugim końcu
kuchni, w tle słyszałem jedynie ich głosy, z których nie potrafiłem złożyć
konkretnych słów.
- To był mój przyjaciel - zacząłem, pomimo, iż
w stanie 'wspominek' zazwyczaj widniał na mojej twarzy delikatny uśmiech tym
razem przybrałem chłód i obojętność. Dotąd nigdy nie dzieliłem się z nikim
przemyśleniami na temat mojej przeszłości. Boże ...jak to się w ogóle stało, że
tą 'pierwszą' osobą jest dziecko? - Poznałem go kiedy byłem trochę młodszy.
Spędzaliśmy razem dużo czasu. Dla mnie był kompletnym idiotą. Potrafił być
naprawdę denerwujący, nigdy nic mu nie wychodziło i zawsze był gorszy ode
mnie...
- Ale miał determinację i oddanie, prawda? -
przerwał mi z głosem wypełnionym nadzieją. Pokiwałem głową wlepiając wzrok w
sufit.
- Ciągle powtarzał, że pewnego dnia stanie się
najlepszy. Chociaż wiedział, że Ninjutsu idzie mu okropnie trenował dalej by to
naprawić. Wkładał w to wszystko całe swoje serce, w pewnym momencie zacząłem
się bać, że może być silniejszy ode mnie.
- I co wtedy zrobiłeś?
- Chciałem się z nim zmierzyć. Wiele razy
walczyliśmy...chociaż nie mógł mnie pokonać wiedziałem, że jego umiejętności
wzrosły - stop. Tyle z pewnością wystarczy...dotąd czułem swobodę podczas
wypowiedzi, teraz moje mięśnie zaczęły się spinać, dochodziłem bowiem do tych
'bolesnych' wspomnień. - W końcu spełnił swoje marzenie - dodałem szybko. -
Stał się silny, ludzie go szanują i doceniają.
- I myślisz, że ja też taki będę?
- Życzę ci tego. Ty...
- Hej, mały! - rozległ się głos Suigetsu. Może
to i lepiej? Nie wiadomo czy Orichi został całkowicie 'nakarmiony' potrzebną mu
wiedzą. Kolejnych pytań już bym nie zniósł. Hozuki podszedł do nas i wskazał na
drzwi. - Chodź, idziemy już do Sakury, na pewno chcesz szybko zacząć swój
pierwszy trening.
Tak jak myślałem
propozycja towarzysza okazała się dla malca o wiele bardziej kusząca niż wizja
moich przymusowych odpowiedzi na kolejne pytania. Orichi uśmiechnął się szeroko
i zeskoczył z krzesła.
- O tak! Chodźmy! Sakura-san na pewno już
czeka!
- Hej, mogę iść z wami? - zapytała Karin
próbując dogonić malca. Nim się odwróciłem ich obojgu nie było już w
pomieszczeniu. Suigetsu pokręcił z politowaniem głową.
- Karin zachowuje się dziwnie - stwierdził. -
Po pierwsze: rozmawia z dzieckiem. Po drugie: pamiętasz co mówiła Sakura?
Pomogła jej w tym posiłku 'niespodziance'...
- Ta...pamiętam.
- Teraz jeszcze chce z nami trenować ...Chyba
nic mnie już nie zdziwi - prychnął i poszedł w ślady dwóch poprzednich członków
organizacji. Trzask drzwi uświadomił mi pewną rzecz. Zostałem sam. Nie wiem
dlaczego doszło to do mnie wraz z masą nieprzyjemnych dreszczy. Może też
powinienem wybrać się na trening i zobaczyć jak radzi sobie malec?
Dlaczego? Po co? To w
ogóle nie powinno mnie interesować. Orichi to obce dla mnie dziecko, które
znajduję się tutaj z zwykłego przypadku...i mojej litości. A jednak byłem
cholernie tego ciekaw - przeraziło mnie to. Poza tym po dwóch tygodniach rozmów
z małym i wielu chwilą udzielania odpowiedzi na jego pytania raczej nie mogę nazwać
go obcym.
Czy to mnie
usprawiedliwia?
Na idotycznych
rozmyślaniach spędziłem dość długi czas. To zaskakujące jak nadmiar emocji i
przeżyć może zadziałać na człowieka. Kiedy zbudziłem się z transu doszło do
mnie, iż ponad godzinę przesiedziałem w jednej pozycji uderzając opuszkami
palców o szklankę. Co się do cholery ze mną dzieje? Sakura ...dlaczego znowu
jej twarz zjawiła się ni stąd ni zwoąd przed mymi oczami? Zacisnąłem wściekły
oczy.
Tym razem nie
pogniewałem się na kroki osobnika jakie echem obiły się o moje uszy. Ktoś
nadchodził i być może uratował mnie od całkowitego wariactwa. Zwróciłem się w
stronę drzwi, chciałem od razu mieć świadomość pod czyją obecnością spędzę
najbliższe minuty. Kiedy drzwi się otworzyły, twarz odruchowo mi zrzędła. No pięknie...
- Tylko ty tu jesteś? - zapytał na wstęmpie
nie kryjąc zdziwienia.
- Nie widać?
Eizo zlekceważył moją
złośliwość i ruszył w kierunku lodówki. Po dość długich poszukiwaniach i
rozcarowaniu na twarzy stwierdziłem, iż widocznie nie znalazł tam nic interesującego.
Ostatecznie wziął do ręki jedno z jabłek leżących w misce.
- Gdzie jest reszta? - usiadł na przeciwko
mnie. Po cholere? Miałem nadziej, że zaraz sobie pójdzie, a jednak ...
- Poszli trenować z Orichi'm - odrzekłem.
- Z tym bachorem? - jego oczy otworzyły się
szerzej. - Po cholere poszli go trenować?
- Bo chciał.
- I moja narzeczona się zgodziła?
- Uhym - wydukałem. Eizo kontynuował i mówił
dalej, jednak ja nie słyszałem żadnego z
tych słów. Znowu pochłonęły mnie myśli. Tak właściwie to gniew jaki nagle się
wemnie narodził. Wszystko spowodowane określenem 'bachor'? Wcześniej to ja
określałem Orichi'ego takim mieniem i
nie czułem żadnych wyrzutów co do tego. Kiedy Eizo wypowiedział to przeklęte słowo,
miałem ochotę zabić go na miejscu. Nieprzyjemn ciarki zaatakowały moje ciało na
dźwięk terminu 'moja narzeczona'...
Dlaczego?
- Tak właściwie dobrze, że jesteśmy teraz sami
- ostatnie zdanie wymówił głośnij, to chyba wyjaśniało dlaczego zbudziłem się
właśnie w tym momencie. - Chciałem z tobą porozmawiać.
- Ale ja nie chce - oświadczyłem twardo
podnosząc się z miejsca. Skoro on nie ma zamiaru opuścić pomieszczenia, to ja
to zrobie.
Eizo jednak rzucił
się za mną i zatrzymał chwytając za koszulę.
- Co ty kurwa robisz?! - wydarłem się lustrując
jego zdeterminowane oczy.
- Słuchaj Uchiha, już długi czas się na to
przygotowywuje i myślę, że teraz jest odpowiedni moment.
- O czym ty mówisz?
Mężczyzna puścił
mnie. Wzrok wbił w czubki swoich butów, a ręce zacisnął na blacie dzięki,
któremu się podtrzymywał.
- Zostań tu - zarządał. - Tu i teraz chcę z
tobą wszystko wyjaśnić.
- Co? - nie rozumiałem jego postępowania. A
jeszcze chwilę twierdziłem, że tylko Karin poczęła dziwnie się zachowywać.
Okazuje się, że nie ona jedna opętana została przez nowe zasady. Prychnąłem by
zatuszować swoje roztargnięcie.
- Odpowiedz mi tylko na jedno pytanie...
Znowu pytania?
pomyślałem wściekły. No cóż, jeśli dzięki temu się odczepi, dlaczego miałbym
tego nie zrobić? Pokiwałem głową.
- Jak długo masz zamiar trzymać tutaj Sakurę?
Kiedy w końcu będziemy mogli powrócić do wioski?
- Kiedy nie będę potrzebował Medyka.
- Przecież masz Medyka - zauważył podnosząc
głos o jeden ton. - Karin!
- Jej umiejętności nie są dla mnie
wystarczające. Karin specjalizuje się głównie w wykrywaniu chakry z bardzo
dalekiej odległości.
Prychnął.
- Widzę, że planujesz zrobić coś wielkiego
skoro potrzebujesz do tego, aż dwóch Medyków.
- Nie twój interes - warknąłem. Ponownie
zaczynał działać na moje nerwy. Postanowiłem sobie, że kolejny raz nie dam
wyprowadzić się z równowagi.
- Owszem mój - powiedział pewny siebie. -
Jestem mieszkańcem Konohy i mam obowiązek jej bronić.
A więc tak pogrywa.
Wiedziałem, że Sakura sama nie potrafiłaby dość do czegoś takiego. W moim ataku
musiał uświadomić ją Eizo, nie było innego wyjścia. Ale co postanowili? Skoro
razem doszli do takich wniosków musieli obmyśleć jakiś plan? Czy obecnie biorę
udział w jednej z jego faz?
Razem z Karin i
Suigetsu przygotowaliśmy już startegię dzięki, której Sakura przestanie myśleć
o Konoha. Co prawda, jeszcze nie przedstawiłem jej całości, ale miałem to
zrobić przy najbliższej okazji.
- To sobie broń. Ja ścigam pewną organizację -
powiedziałem szybko, kiedy doszło do mnie, iż blondyn nadal czeka na moją
reakcję.
- Doprawdy? - wciąż nie był przekonany.
Kipiała z niego wyłącznie ironia. - Załóżmy, że jednak naprawdę ją scigasz... -
dodał patrząc na mnie. - Rozumiem, że ja i Sakura mamy czekać, aż ruszysz swój
szanowny tyłek i wreszcie to skończysz, tak?
- Dokładnie.
- I myślisz, że będę na to tak bezczynnie
czekał, tak?!
- Masz coś konkretnego na myśli? - zapytałem
podejrzliwie, widząc rzażące się iskierki w jego oczach.
- Hmm - udał zamyślenie. - Może masz ochotę
sobie powalczyć, co Uchiha?
- Z tobą? Żartujesz sobie?
Sama wizja tego
starcia doprowadzała mnie do śmiechu. Jakie zagrożenie mogłaby stanowić dla
mnie osoba, której najsilniejszą techniką jest Klon Jutsu?
- Znowu lekceważyć przeciwnika? - stanął
naprzeciwko mnie, zaciskając obie pięści.
- Po prostu nie mam na ciebie czasu -
prychnąłem tym razem nie kryjąc rozbawienia. Miałem świadomość tego, że
zdenerwuję go jeszcze bardziej, ale zwyczajnie nie mogłem odmówić sobie takiej
przyjemności. - Zaraz zaczynam trening z drużyną - oświadczyłem z zamiarem odejścia.
- Zaczekaj! - usłyszałem za sobą. Nie
obróciłem się. - Na razie trenuje tam moja narzeczona i ten bachor więc jest
czas! Poza tym nie mam na myśli takiej 'zwykłej' walki?
Zmarszczyłem brwi.
Ostatnie zdanie wyjątkowo nie przypadło mi do gustu.
- O co ci chodzi?
- Nie jestem głupcem! Wiem, że podczas
prawdziwego starcia Shinobi nie mam z tobą szans...jeszcze. Ale bądź pewny, że
kiedyś nadejdzie taki dzień, w którym cię pokonam. Jednak teraz chcę zmierzyć
się z tobą jak mężczyzna z mężczyzną.
- Nie jesteś głupcem...jesteś kompetnym
kretynem. Powiedziałem już, że nie mam na ciebie czasu.
- Boisz się? - kąciki jego ust powędrowały do
góry. Mój poziom irytacji również. Denerwowała mnie jego startegia. Wiedziałem,
że coś planuje. O dziwo byłem tego ciekaw.
- Nie sprowokujesz mnie - warknąłem. Tym
zdaniem chciałem uspokoić również siebie.
Eizo raz jeszcze
zjawił się przede mną.
- Jak wygrasz zrobię wszystko co chcesz! Nie
będę się już mieszał do twoich planów. Nie będę uczestniczył w żadnych waszych
misjach. Będę siedział w kryjówce. Mogę nawet wrócić do Konohy i nikomku nie
mówić o tym co się wydarzyło...
- Myślisz, że ci uwierzę? - zakpiłem wchodząc
mu w słowo. To jednak nie zgasiło jego zapału.
- Jeśli mi nie ufasz...
- Oczywiście, że ci nie ufam!
- Tak więc w gre wchodzi jedynie pierwsza
opcja. Nie będę się mieszał i zrobię wszystko co chcesz. Chcę tylko równej
walki. Bez używania chakry. Jedyną bronią mogą być kunai, skuriken'y i
oczywiście nasza własna siła.
Cholera. Nie
przypuszczałem, że tak oferta może okazać się, aż tak bardzo kusząca. Eizo od
zawsze mnie denerwował. Teraz mam możliwość zatrzymania tej spirali i
całkowitym skupieniu się na ataku. W końcu największy problem - zaraz po
Sakurze - siedziałby milcząc w swoim pokoju. Zacisnąłem pięści. Z drugiej
strony jego pewność siebie wydawała mi się dość podejrzana. Jednak moja również
znajdowała się na wysokim poziome. Dla mnie nie było opcji, która zwiastowałaby
porażkę. Shuriken'y i kunai...świetnie się nimi posługuję, jak blondyn może
myśleć, że ma chociaż cień szansy?
- To jak Sasuke? - najwidoczniej wyczuł letarg
w jaki popadłem. Anazliowałem wszystkie 'za' i 'przeciw'. Choć tych rzeczy
podchodzących do drugiego punktu było sporo, strefie 'za' wystarczyło
zapewnienie milczenia i niemieszania się w sprawy organizacji. Eizo podszedł
jeszcze bliżej. - Zgadasz się czy nie?
Decyzja była
natychmiastowa.
***
- Sakura-san, a czy Sasuke również tutaj
przyjdzie?
Oparłam brodę o
kolana i śledziłam każdy ruch Suigetsu, który wszelkimi siłami starał się
zdobyć zainteresowanie Orichi'ego. Z początku malec próbował kopiować rzuty
Hozuki'ego, świetnie się bawił, a kiedy udało mu się trafić celnie do tarczy
zdawało się, że na dwóch godzinach treningu się nie skończy. Zazdroszczę
dziecią tej energii. Choć dużo ćwiczyłam, moja kondycja nadal nie znajdywała
się na wysokim poziomie. Zadecydowałem urządzić sobie krótką przerwę.
Obserwacja Karin i Suigetsu w zupełności mi wystarczała.
- Sakura-san! - brązowowłosy jak grom z
jasnego nieba zjawił się tuż przede mną. Podskoczyłam niczym oparzona mrugając
kilkarkotnie powiekami.
- Orichi, nie strasz mnie tak! - upomniałam
go.
- Przepraszam, ale zadałem ci pytanie.
- Jakie?
- Czy Sasuke tutaj przyjdzie?
- Nie mam pojęcia - odrzekłam zgodne z prawdą.
Achkolwiek miałam wątpliwości co do tego. Gdzieś w środku mnie zakiełkowała
pewność co do zachowania czarnookiego. Nie było opcji aby tu przybył. Bo niby
po co? - Może znudzi mu się siedzenie w kuchni i w końcu tu przyjdzie -
zachęcałam, widząc smutek na jego twarzy.
- Chciałem widzieć jak bardzo jest silny -
oświadczył i usiadł obok mnie. Oboje zatoneliśmy w lustrowaniu dwójki kompanów.
- Skąd wiesz, że Sasuke jest silny?
- Bo na takiego wygląda!
Uśmiechnęłam się. W
dalszym ciągu zastanawiał mnie jednak pewien fakt. Planowałam dowiedzieć się
więcej od Sasuke, ale Orichi również może być dobrym źródłem informacji.
- Polubiłeś go, prawda? - zagadnełam,
jednocześnie zamykając oczy.
- Sasuke jest super! Powiedział mi wiele
ciekawych rzeczy o sile. Dał mi również kilka rad jak korzystać z kunai. To
dlatego nie zawsze robiłem tak jak kazał Suigetsu - nie byłam w stanie dojrzeć
jego mimiki, lecz intuicja podpowiadała mi, iż na jego twarzy widnieje obecnie
szeroki uśmiech.
- Poza tym... - odezwał się po chwili. -
Sasuke jest za bardzo poważny, a chcę żeby się częściej uśmiechał.
- Widzę, że mamy podobne cele - przyznałam
lekko się czerwieniejąc. Orichi wybauszył oczy ze zdumienia.
- Naprawdę Sakura-san?
- Tak. Ja też uważam go za zbyt 'poważnego'.
- Sasuke o wiele lepiej wygląda kiedy się
uśmiecha.
- Taa... - automatycznie uciekłam do zupełnie
innej krainy. Tam nie było Eizo, ani obowiązków. Teraźniejsza wersja
przedstawiała Sasuke z kącikami uniesionymi do góry. Ten obraz był tak cudowny.
Miałam ochotę wyjść na zewnątrz, położyć się na soczyscie zielonej trawie i już
na wieczność oglądać tą scenerie zapamiętaną przez mój umysł. Dodatki jakie
wstawiła wyobraźnia wzmacniały efekt.
- Sakura-san? - usłyszałam znowu.
- Tak? - tym razem całkowicie zrezygnowałam i
opuściłam krainę. W tym wypadku rzeczywistość nie zaliczała się do tych
najgorszych. Przede wszystkim w momecie kiedy to Orichi spuścił zawstydzony
wzrok i począł bawić się własnymi palcami.
- Mówiłaś mi, że uczucia to sprawy osobistę,
ale ja i tak chcę cię o to zapytać...
O nie...Moje oczy
rozsezrzyły się, a żołądek poddał się miloną skurczy.
- Czy ty Sakura-san, zakochałaś się w Sasuke?
- Nie! - odpowiedziałam szybko zalewając się
rumieńcem. W ruch poszły nawet moje ręce, które zaczęły nerwowo się szamotać.
Malucha zdziwiła moja reakcja. Tak właściwie był kompletnie zbity z tropu; nic
dziwnego.
- Ale ja tylko...
- Dlaczego uważasz, że się w nim zakochałam?
To, że chcę aby częsciej się uśmiechał o niczym nie świadczy - mówiłam tak
szybko, że ledwo byłam w stanie siebie zrozumieć. Słowa same wciskały mi się na
język. - Ty przecież też chcesz aby Sasuke był szczęśliwszy. Orichi to nic nie
znaczy, Sasuke to jedynie mój towarzysz na misji. Dlaczego niby miałbyś uważać,
że ja się w nim zakocha...
- Bo zawsze kiedy o nim mówię to się
czerwienisz.
- Huh? - moje policzki zapłonęły, a w oczach
zjawiła się jeszcze większa niepewność. Przełknęłam ślinkę. Poczułam, że pocą
mi się dłonie, więc szybko wytarłam je o leginsy. Przeczesałam ręką włosy i wreszcie,
zebrawszy się na odwagę spojrzałam na Orichi'ego.
Na jego twarzy nie
odmalowywał się ten zwyczajny dziecinny uśmieszek, który nie ma pojęcia jak
ciężkie jest życie i ile cierpienia jeszcze na niego czeka. Orichi uśmiechał
się delikatnie, z lekko przymkniętymi powiekami. Pochłonełyby mnie rozmyślania
na temat jego uroczego wyglądu, lecz w tej sytuacji wolałam zostawić to na
później.
- Orichi, ty ... - wydukałam, jednak on wszedł
mi w słowo.
- Pamiętasz jak przyszłaś kiedyś do Domu
Dziecka z panią Hinatą? Razem z May'ą spędziliśmy z nią trochę czasu i wtedy
Maya się jej zapytała jak zakochała się w Naruto. W końcu to Hokage naszej
wioski, prawda? - pokiwałam jedynie głową. Brązowowłosy widząc, że nie mam
zamiaru nic dodać kontynuował: - Pani Hinata mówiła, że zakochała się w Naruto
już w dzieciństwie i zawsze czerwieniła się na jego widok. Powiedziała, że to
oznacza, że się kogoś wstydzi. Najczęstrzą przyczyną tego jest właśnie miłość.
- Najczestrzą ... - wyłapał to słowo i
stwierdziłem, że ono mnie uratuję.
- Sądzę, że i w tym przypadku teoria pani
Hinaty się sprawdza - jęknęłam tylko zrezygnowana, gdy głos Orichi'ego przybrał
nico złośliwej tonacji.
- Wracamy do treningu! - powstałam dumnie
pochwytując kunai rzucone przez Suigetsu. - Idziesz Orichi?
- Ale mi nie odpowiedziałaś! - buntował się.
- Bo to prywatne sprawy!
- Nawet mi nie powiesz?
- Nie - uśmiechnęłam się w ten sam sposób co
on i zniknęłam mu sprzed oczu. To co powiedział mi Orichi pozostawiało wiele do
myślenia ...cholera.
***
- Orientuj się, Uchiha!
W moją stronę
skierowały się kolejny masy kunai, które ja zwinnie ominąłem. Nie wiem co
planował mój przeciwnik, ale to starcie nie miało dla mnie żadnego sensu.
Warknąłem wściekle kiedy Eizo po raz kolejny przymierzył się do tego samego
ataku.
- Daj już sobie spokój, co? - moja prośba
jednak nie poskutkowała. Blondyn zachowywał się tak jakby te słowa do niego nie
doszły. Raz jeszcze ominąłem żelazne ostrza i szybkim ruchem skoczyłym na
drzewo. I co teraz do cholery? Co mogę zrobić bez Chidori, Klon Jutsu lub też
innych dobrze znanych mi technik? Nie byłem w stanie nawet swobodnie się
poruszać; w końcu do tego też potrzebna była chakra. Otarłem ręką pot z czoła -
bądź co bądź uniki również pochłaniają dużo energii.
- I co, poddajesz się? - usłyszałem z dołu.
Nie. Nie poddaje się do cholery. Jedyne czego pragnę to 'normalnej' walki.
Oprócz tego, że członkowie klanu Uchiha nigdy nie tchórzą, posiadają jeszcze
jedną ważną cechę. Dotrzymują słowa. W tym przypadku był to zakaz używania chakry...złamanie
tego wzbronienia byłoby dla mnie prawdziwą hańbą. I nie tylko dla mnie, lecz
dla każdego Shinobi.
Po cholere się na to
zgadzałam?
- Nie poddaję się - odkrzyknąłem, jednoczeście
wyciągając z kabury kilka shuriken'ów. W normalnej sytuacji wykorzystałbym
swojego klona, który zamieniłby się w jeden z narzędzi. W tym wypadku jest to
niemożliwe. Zaatakowałem Eizo, który z perfidnym uśmieszkiem odskoczył w bok. O
tak. Szybki atak to w tym przypadku mój sprzymierzeniec. Niemal od razu
zjawiłem się obok niego. Trudno...czy pozostało mi co innego? Zacisnąłem pięść
i z kamienną twarzą uderzyłem go w twarz. Blondyn kompletnie się tego
niespodziewał. Zdążyłem zobaczyć w jego oczach zdezorientowanie nim upadł na
ziemie. Stóżka krwi wypłynęła z kącika jego ust.
- Ty idioto! - wrzasnął, wstając powoli.
- Wedle życzenia, nie użyłem chakry -
zauważyłem dumnie stając nad nim w całej okazałości. Wiedziałem, że to
wykorzysta. Był na tyle głupi by wpaść w każdą zastawioną przeze mnie pułapkę.
Zamachnął się. Oczekiwałem takiego ruchu więc zablokowałem atak i podciąłem go
nogą. Tym razem przeciwnik podniósł się o wiele szybciej biegnąc na mnie z
krzykiem.
- Więc tak chcesz się bawić?! - w ów momencie
zadecydowałem wykorzystać inną taktykę. Unikałem jego ciosów i bacznie
lustrowałem każdy ruch. Boże, jaki on był przewidywalny. Wszelki zakładany
przeze mnie atak spełnił się. Wiedziałem dokładnie, w jakiej chwili wykorzysta
swojej nogi, a w jakiej będzie polegał wyłącznie na pięściach.
Mimo to, startegia
jaką przybrałem była dość wyczerpująca nic więc dziwnego, iż po kilku minutach
nie dałem rady się odsunąć. Eizo uderzył mnie w prosto w brzuch.
- Cholera ... - pisnąłem i odruchowo chwyciłem
za bolące miejsce. Cios był mocniejszy niż przypuszczałem. Potrzebowałem chwili,
aby się pozbierać, jednak on ponownie zabrał się do natarcia.
- Teraz nie jesteś takim cwaniakiem? - zapytał
poprzez szybkie oddechy. Ostatkami sił przytrzymywałem jego nadgarstki. W końcu
wykorzystałem odpowiedni moment i oddałem uderzenie. Blondyn zgiął się w pół i
wypluł sporą ilość krwi.
- Z użyciem chakry czy bez i tak cię pokonam -
wysyczałem z jadem. Byłem na niego tak okropnie wściekły. Nienawidziłem hamować
samego siebie wiedząc, że stać mnie na więcej. Czym dla Shinobi jest walka bez
użycia postawowej broni?
- Nie lubię się powtarzać, Sasuke Uchiha - z
jego oczu kipiała wola walki. Jak na cios, który otrzymał do porządku
przywrócił się dość prędko. Zdziwiła mnie jego szybka reakcja. - Nie lekceważ
swojego przeciwnika!!! Wydostanę się stąd razem z Sakurą!!! To przez ciebie
wszystko się zepsuło i nigdy ci tego nie wybaczę!!
- Ne potrzebuję twojego wybaczenia - dodałem
szybko, kiedy Eizo otwierał już usta by wykrzyczeć kolejne oskarżenie. - I nie
byłbym taki pewny tego, że wszystko się zepsuło.
- Co masz na myśli?
W odpowiedzi
chwyciłem go za szyje i przywarłem do drzewa. Ogarnęła mnie furia. Wizja, która
przedstawiała spełnienie jego marzenia doprowadzała mnie do szału. Nie
potrafiłem sobie wyobrazić Taki bez najbardziej gadatliwego członka. Bez
Sakury...
- Puszczaj mnie - wydusił próbując złapać
oddech. Zlekceważyłem to. Chciałem całą swoją złość wyładować na osobie, którą
znienawidziłem już pierwszego dnia.
Uderzyłem go raz.
Potem drugi. Blondyn wył z bólu, a krew na jeg twarzy stawała się coraz
bardziej widoczna.
- Chrzań się - szepnąłem na ostatek. - Nie
jesteś na tyle silny by uratować siebie, a co dopiero Sakurę.
- I co?! - wzburzył się. - Planujesz mnie
teraz zabić?!
- Kusząca prozpoycja - przyznałem.
Nie zdążyłem
zareagować, ponieważ jakaś tajemnicza siła nagle pociągnęła mnie do tyłu.
Upadłem. Poczułem niesamowity ból w okolicach klatki piersiowej. Jak się
później okazało sprawcą tego był Eizo, który zdażył się już pozbierać i wykonać
cios. Zdezorentowany spojrzałem w tył i...oniemiałem. Tuż za mną stały dwa
klony mojego przeciwnika. Widząc moje zakłopotanie natychmiast zaatakowany
przytrzymując mnie z obu stron.
- Przykro mi Uchiha, ale po prostu musiałem
tak zagrać. Teraz z tobą skończę i wydostanę się stąd razem z Sakurą! - wykrzyczał
szeroko się uśmiechając. Jak wielką ochotę miałem go wyśmiać, lecz nie mogłem.
Wtedy zdradziłbym cały swój plan. - Jesteś beznadziejny! - dodał i uderzył mnie
w twarz. Przecierpiałem to w milczeniu. Dopiero po kilku ciosach zadecydowałem
się odezwać:
- Nawet jeśli mnie 'pokonałeś' jak chcesz niby
odzyskać Sakurę? Są z nią Karin, Suigetsu i Juugo. Nie masz szans ich pokonać.
O dziwo trafiłem w
czuły punkt. Mina Eizo zrzędła. Czy on naprawdę jest aż tak głupi? Sądziłem, że
zaraz porazi mnie jakimś kolejnym niezwykle genialnym planem B. W odpowiedzi
otrzymalem kolejny cios.
- Zamknij się! Teraz jedyne co chcę widzieć to
twoją krew...
- Doprawdy?
- Tak! - wykrzyczał jednocześnie atakując. Nie
potrafiłem wytrzymać, cierpiałem katusze...nie należe do osób cierpliwych. Nie
w takich chwilach. Chciałem ciągnąć to trochę dłużej, lecz ten kretyn na to nie
pozwala.
- I co? - prychnąłem. - Widzisz jakąś krew?
- Po tym uderzeniu, na pewno! - jak powiedział
tak zrobił. Niestety bez skutku. Blondyn nie widząć charakterystycznej stóżki
krwi, która powinna wydobyć się z mojego kącika totalnie ogłupiał. Westchnąłem.
- Najpierw łamiesz zasady, które sam
ustaliłeś. Użyłeś chakry, pomimo, iż prosiłeś o równą walkę. Jesteś naprawdę
żałosny...Chcesz widzieć moją krew powiadasz?
- Co ty ... - wybełkotał obserwując jak powoli
się podnoszę. Wtem moje ciało zniknęła zamieniając się w kłode, która z
delikatnym hukiem opadła na ziemię. Przyjemnie obserwowało się to z pewnej
odległości. W głównej mierze zdezorientowanie Eizo, który zaczął panicznie
rozglądać się wokół. - Oszukałeś mnie! - wykrzyczał w akcie paniki.
Kiedy już
zdecydowałem, iż tortur psychicznych mu wystarczy wyskoczyłem z krzaków i
ponownie przygwozdziłem do drzewa. Wpatrywałem się w jego lazurowe tęczówki z
istną nienawiścią.
- Ty również załamałeś zasady - wysuił ledwo
słyszalnie. Nie wytrzymałem. Wyśmiałem go prosto w twarz z czystą kpiną.
- Zrobiłem to zaraz po tobie.
- Co?
- Jak tylko weszliśmy na polane wykonałeś znak
aktywujący Klon Jutsu. Myślisz, że jestem na tyle głupi by tego nie widzieć? Od
początku dwa twoje klony czychały w krzakach na twoją porażkę. Strategia byłby
dobra gdyby nie zasady, które sam ustaliłeś. Jak możesz nazywać się Shinobi
odwalając takie gówno?! - ryknąłem wzmacniając uścisk na jego karku. Blondyn
zakaszlnął głośno.
- Wiedziałeś ...
- Oczywiście, że wiedziałem! Nie jestem byle
słabeusz, z którym możesz tak pogrywać!
W jego oczach
dojrzałem się przerażenia. Czyżby powrócił dawny Eizo? Zaśmiałem się pod nosem
do własnych myśli.
- Sakura należała kiedyś do ANBU - odezwał się
nagle, zanim zadałem następny cios. Jego niespodziewane wyznanie zbiło mnie z
tropu.
- Wiem o tym.
- Razem z nią cię pokonam. I wydostanę stąd.
- Polegasz na kobiecie? - prychnąłem kpiarsko
się uśmiechając. - Jesteś bardziej żałosny niż sądziłem.
- Polegam na niej bo ją kocham i wiem, że ona
mnie też!
Kocham ...
Dlaczego wzdrygnąłem
się na dźwięk tego słowa? Dlaczego nie mogę ze zwyczajną obojętnością słuchać
jego brzmienia?
- Nie byłbym tego taki pewien - zawiesiłem
głos. Po wyrazie jego twarzy doszło do mnie, iż powiedziałem za dużo.
- O czym ty mówisz?! - krzyknął zbulwersowany.
Jego dociekliwość
przywołała mase wspomnień:
' - Ja nie
ucieknę...nie ucieknę, obiecuję - mówiła dalej. - Konoha to piekło.
Zmarszczyłem brwi.
- Piekło?
- Dla mnie tak...Nie mam tam nic oprócz bólu,
dlaczego miałabym tam wracać?
Nie mogłem uwierzyć w
to co słyszałem. Jaki jest powód tego, że tak nagle mówi mi coś takiego? Czy
mogę jej zaufać? Być może mówi tak dlatego, żebym ją uwolnił.
- Nie mogę ci ufać - odparłem w końcu.
- Przysięgam - dodała pewna. - Musisz mi
uwierzyć.
- Przecież masz tam swojego narzeczonego... -
zauważyłem.
Pokręciła gwałtownie
głową, a jej ciało przeszyły dreszcze.
- Nie kocham go - przyznała ze wstydem. - Ale
to nie jest teraz ważne.
- Że co? - zatkało mnie.
- Nie kocham - szepneła.'
Te słowa dudniły w
mom umyśle. Krążyło wokół niego niczym stado wściekłych os. Prześladowy mnie od
samego początu; od kiedy pierwszy raz je usłyszałem. Wiele razy obserwowałem tą
dwójkę. Sakurę i Eizo; parę, która niedługo ma połączyć się wzięłem małżeńskim.
Od pewnego czasu inaczej spoglądam na to wydarzenie. Dziwnie się czuję myśląc o
tym, wyobrażając sobie to. Od pewnego czasu bardziej niż kiedykolwiek pragnę
aby Sakura wreszcie wyznała Eizo to co tak naprawdę czuje. Kiedyś mnie to nie
obchodziło. Co prawda główkowałem nad powodem, dla którego polega na tak
olbrzymim kłamstwie, ale nie wnikałem glębiej w jej życie. Teraz ...teraz myślę
tylko tym, nie potrafię skupić się na moim prawdziwym celu - na zemście.
Sakura, Sakura, Sakura - to cholernie imię, od którego nie umiem się uwolnić.
'Nie kocham go' - w takim razie,
dlaczego mu tego nie wyznasz?
Może był czas, kiedy
to uważałem jej zwierzenie za zwykłe kłamstwo, którego użyła do uzyskania
wolności. Ale po niektórych scenach jakich byłem świadkiem stwierdziłem, iż to
co powiedziała było jednak prawdą.
Tak to prawda! Nie ma
innej opcji. Nie może być! Sakura nie chcę mu tego powiedzieć? Boi się? W takim
razie ja jej w tym pomogę!
Nie, nie wiem
dlaczego to robię. Ale przyzwyczaiłem się. Przez jej obecność zrobiłem już tyle
niespodziewanych rzeczy. Rzeczy, których nigdy bym nie dokonał...
- Sakura cię nie kocha - mój głos i tak
zadrżał. Walczyłem, ale na próżno. Psychiczne przygotowywałem się już na wybuch
złości z jej strony, na rozczarowanie jakie wystąpi na jej twarzy. Uczucia to
prywatne sprawy - sam Orichi tak powiedział. Powtórzył jej słowa. Jednak...z
pewnych powodów czuję, że uczucia Sakury to również i moja sprawa...Haruno
miała rację. Jestem kompletnym egoistą. Stałem jak słup soli obserwując wyraz
twarzy Eizo. Malowały się na niej przeróżne emocje. Szok pomieszany z
rozczarowaniem, dodatkowo odrobina wściekłości, która pozostała po naszej
bijatyce.
Wtem blondyn zrobił
coś czego zupełnie się nie spodziewałem. Prychnął cicho i spojrzał w dół tak
jakby szukał tam ratunku. Złością starał się zakamuflować rozjuszonie jakie nim
zawładnęło.
- Tak ci powiedziała? - wydukał w końcu.
Skoro już weszłem do
tego bagna, powieniem całkowicie się zatopić, nieprawdaż?
Pokiwałem głową.
- Powiedziała ci, że nadal kocha ciebie, tak?
- pytał dalej. Z niedowierzeniem przysłuchiwałem się tym słową. Nie kryłem
emocji. Pozwoliłem wyjść im na zewnątrz. W tym wypadku tak intensywnego
zdumienia nie dało się zatuszować. - Nienawidzę cię za to, wiesz?
- O czym ty mówisz do cholery?
- Jak to o czym?! Mówię o waszej przeszłości!
Dobrze wiem, że Sakura była po uszy w tobie zakochana! Naruto wszystko mi
powiedział!
Tego było za wiele.
Mój umysł począł wariować.
- Wiem, że należeliście kiedyś do tej samej
drużyny - mówił dalej. Wypuściłem go z uścisku i obróciłem się w drugą stronę.
Nie chciałem by oglądał mnie w takim stanie. - Naruto od lat cię poszukuje.
Wiem, że uciekłeś i zostawiłeś jego i Sakurę. Wiem również jak bardzo Sakura
cię kochała...Nie masz pojęcia jak bardzo byłem wściekły kiedy dowiedziałem
się, że to ty ją porwałeś...wiedziałem, że to uczucie jakoś odżyje, wiedziałem,
że...
- Sakura mnie nie kocha - przerwałem mu.
Nadmiar emocji odebrał mi zdolność logicznego myślenia, udało mi się jednak
powstrzymać nadchodzące wspomnienia. Im więcej mówił Eizo tym bardziej one mnie
atakowały. - Mnie i Sakurę nic nie łączy. Dla mnie jest tylko Medycznym Ninja. Potrzebuję
ją by pokonać organizację. Zaraz potem odeślę ją do Konohy i zapomnimy o
wszystkim.
- Ty naprawdę jesteś bez serca - odezwał się
znowu. Nadal stałem do niego plecami więc nie byłem w stanie ocenić jego stanu.
Czułem jednak, iż mówi teraz ze wzrokiem wbitym w ziemię. - Aczkowliek w pewnym
sensie dziękuje ci za to, że ich zostawiłeś. W innym przypadku nigdy bym jej
nie poznał. Dzięki temu przynajmniej cię znienawidziła i choć na początku było
jej ciężko, zaufała innemu mężczyźnie.
- Przegrałeś - rzekłem 'sucho'.
- Co? - zdziwił się.
- Przegrałeś. Tak jak obiecałeś nie będziesz
mieszał się już w sprawy organizacji. Nasz pojedynek uważam za zakończony.
- Czyli zmiana teamtu to twoja ucieczka? -
prychnął. - Jak chcesz. Pójdę do Sakury żeby mnie uleczyła. W razie czego te
rany mam po własnym treningu...
Potem słyszałem
jedynie jego kroki. Nie odeszliśmy daleko od kryjówki, toteż nie pojawiły się u
mnie żadne wątpliwości związane z jego ucieczką. Czułem, że poznałem Eizo
zupełnie z innej strony. Czułem, że był świadom uczuć Sakury, a tak właściwie
ich braku.
Kurwa, dlaczego to
wszystko jest tak skomplikowane?! Dlaczego w ogóle się tym wszystkim obchodzę?!
Dlaczego nie mogę reagować na Sakurę tak obojętnie jak kiedyś? Chociaż ...
Sakura nigdy nie była
mi obojętna.
Powinienem lepiej się
na to wszystko przygotować. Powinienem bardziej rozważyć jej dołączenie do
organizacji. Decyzję podjąłem zbyt szybko. Kiedy usłyszałem, że to ona jest
Medykiem, którego napotkali Suigetsu i Juugo ogarnęła mnie nieopisana
ciekawość, tak bardzo chciałem ją zobaczyć i dowiedzieć się co dzieje się w
Konoha. Interesowało mnie to. Nie wiedziałem, że tą jedną decyzją tak bardzo
namieszam.
Powinienem nigdy nie
poznawać ani jej ani Naruto. Powinienem trzymać się z daleka od ludzi i nie
zawierać żadnych więźi ani przyjaciół. Powinienem umrzeć zamordowany przez
własnego brata razem z moimi rodzicami i oszczędzić cierpienia dawnym
przyjaciołą, a także osobie, która mnie kochała...
Popełniłem tak wiele
błędów i...
Wówczas przed oczyma,
którymi instynkownie lustrowałem przestrzeń przeleciał mi pewien kolor. Znany
kolor. Kojarzył mi się on bowiem z jedną osobą; tylko jedną. Użyłem wszystkich
sił aby wyostrzyć jeden ze zmysłów i dokładnie się przyjrzeć. Na moje szczęście
osoba, która przebywała blisko nie poruszała się. Wychyliła jedynie głowę zza
drzewa kurczowo trzymając jedną z gałęzi.
Moje tęczówki zwężyły
się masymalnie.
- S...Sakura? - wydukałem. Podobnie jak przy
Eizo nie tuszowałem zaskoczenia. Przy różowowłosej nie musiałem się nawet
obracać, czułem się troche swobodniej. Pozwoliłem jej oglądać jak spada maska,
którą tak długi czas nosiłem.
Dlaczego tu jest? Z
jakich powodów? Po wyrazie jej twarzy wywnioskowałem, że usłyszała o wiele za
dużo.
Sasuke wspomina dobre czasy i swojego przyjaciela. Szok totalny. :o
OdpowiedzUsuńChciałbym mieć takiego młodszego brata, jakim jest Orichi. Boże, on jest taki kochany :3
W sumie wiadome było od razu, że Sasuke wygra ten nędzny pojedynek. W końcu jakiś tam Eizo nie może się z nim równać.
Też się zastanawiam czemu Sakura nie powie blondynowi, ze go nie kocha. No dobra, może się boi.. ale skoro jest w Tace, Sasuke nie dopuściłby do tego, aby stała jej się krzywda.
Jestem ciekawa jak zareaguje na to co usłyszała...