środa, 31 października 2012

Rozdział 5


Chwila, w której się ocknęłam była dla mnie kompletnym szokiem. Nie wiedziałam co się dzieję, ani gdzie się znajduję. W mojej głowie panowało rozpowszechnienie myśli. Byłam w kropce. Obce pomieszczenie, którego przenigdy nie widziałam na oczy. Przestrzeń wokół była ciemna i ponura, zdziwiłam się gdy nie dostrzegłam żadnego okna. Wszystko było okryte ciemno brązowym marmurem. Przede mną znajdował się mały stolik z jednym żałośnie wyglądającym krzesłem, a w kącie niewielka szafa. Obok niej drzwi, które prawdopodobnie prowadziły do łazienki; chociaż miałam co do tego wątpliwości. Całokształt był dziwny. Niepewnie i powoli podniosłam się z łóżka, na którym leżałam. Dopiero po paru chwilach zaczęły nawracać wspomnienia z wczorajszego wieczora.
Organizacja, walka, upadek Eizo, spotkanie z liderem... całość zaczęła się kumulować i ukazywać w moim umyśle tak, jakbym nadal była tego naocznym świadkiem.
 - Psiakrew - szepnęłam cicho, zdając sobie sprawę z zaistniałej sytuacji. Zostałam pojmana. Wszystko na to wskazywało. Uprowadziła mnie ta cholerna organizacja, a ja tak prostacko dałam się dorwać.
Suigetsu i Juugo, których poznałam jako pierwszych - i to oni najbardziej utknęli w mojej pamięci - nie wyglądają na takich zaborczych, aby targać się za mną, aż do Konohy. Ich pojawienie się było dla mnie zupełnym oszołomieniem. Tak samo jak i fakt, że znajduję się gdzieś na drugim końcu świata, z obcymi ludźmi, w nieznanej mi sferze życia.
Usiadłam z powrotem na łóżko, chwytając się jedną ręką za głowę. Co teraz zrobić, do cholery? Zostać, uciec? Ale jak?
Ostatecznie czułam się całkiem nieźle, był to doprawdy pierwszy mój poranek, od tak dawna, w którym nie widziałam obok siebie mojego narzeczonego. Pierwszy i nie taki zły, gdyby nie to, że jestem w stu procentowej niewiedzy.
W konkluzji byłam na łasce członków parszywej organizacji. Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać, i na ile rozwinięte są ich umiejętności. Czy mogę stanąć do walki, czy też powinnam od  razu się poddać i prosić o wypuszczenie? Notabene moja znajomość i orientacja w terenie były równe zeru.
Reasumując: jestem w cholernej kropce!
S A S U K E
 - Jakie są twoja plany względem niej, Sasuke-kun? Będziesz trzymał ją w tym pokoju jak jakiegoś więźnia?
Karin usiadła na blacie stołu i posłała mi pełnie niezrozumienia spojrzenie. Wraz z męską częścią zespołu zajmowałem bardziej „ludzkie” miejsca, na przykład drewniane krzesła.
Biało-włosy zwrócił wzrok w moim kierunku.
 - Chyba nie do końca to obmyśliłeś, co?
 - Nie przeżywajcie tak - jęknąłem znudzony, chwytając się za głowę. - Jakiś szantaż i zostanie, zresztą będzie musiała się przyzwyczaić. Uciec na pewno jej nie pozwolimy.
 - Więc co dokładnie robimy?
 - Dokładny plan zostaw mnie.
 - To znaczy? - spytała Karin.
 - To znaczy, że macie wyłączyć swoje mózgownice, których i tak rzadko używacie i przedłużyć ich odpoczynek – wyjaśniłem podminowany, mimochodem gestykulując.
 - Szefie, bez urazy, poważnie, ale tobie też zdarzają się dni, w których „wyłączasz mózgownicę”. Hej… nie patrz tak na mnie. Mówię prawdę – moje ostrzegawcze spojrzenie nie zrobiło na nim wrażenie, tylko zmusiło do obrony. – Bo co zrobiłeś ostatnio? Ta akcja w Konoha była kompletnie nieprzemyślanym posunięciem.
 - A jak nie będzie chciała współpracować? - odezwał się Juugo. Dzięki wszystkim niebiosom skoncentrował się na ważniejszych tematach, niż szukanie dziury w całym.
 - Według mnie należy po prostu zdobyć jej zaufanie, i tyle. Zresztą, ja nie mam zamiaru traktować jej jak jakiegoś więźnia. Z czasem się przyzwyczai. Może nawet dojdzie do grona moich przyjaciół - Suigetsu wrył mi się w słowo, kiedy już otwierałem usta. Zadziwiła mnie jego wypowiedź.
 - Nie rozumiem... - mruknęła Karin jakby na twarzy miała wyrysowany wielki znak zapytania.
 - Nie będę jej fałszywym przyjacielem. Mam co do niej dobre zamiary, Sasuke chyba też.
Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienie.
 - Teraz to ja nie rozumiem.
 - No... nie masz zamiaru traktować jej jak więźnia?
 - Kiedy się przyzwyczai i będę już pewny, że nie ucieknie, to tak. W końcu jak twierdzi Juugo miała wątpliwości czy się do nas dołączyć, czy nie. Więc może jak przeżyje to doświadczenie na własnej skórze, to uzna, że tutaj jest jej jednak lepiej.
 - Być może - zamyślił się. – A może już się obudziła? Pójdę do niej - dodał ochoczo z podwójną dawką entuzjazmu.
Niemal natychmiast zagrodziłem mu drogę.
 - Nie – oznajmiłem lakonicznie. - Znając ciebie będziesz stanowczo za miły.
 - A ty stanowczo za groźny - mruknął nie będąc ani trochę oszołomiony moją reakcją. Może się tego spodziewał?
 - To właśnie dobrze.
 - Właśnie źle. Nie będzie jej tu dobrze, i jeszcze ucieknie, lub przynajmniej będzie próbowała.
 - Może próbować ile chce, i tak się jej nie uda.
Obdarował mnie zdumionym wzrokiem. Pewny siebie dodałem:
 - Ta dziewczyna jest już na mnie skazana, do końca życia.
 - Do końca życia? – nie wliczając do grona Juugo, dwie pary oczy przypominały mi teraz wielkie spodki.
 - Tak, do końca życia - szepnąłem. - A teraz, Juugo… - powiedziałem już nieco głośniej wskazując na płowo-włosego.
Poniósł skupiony wzrok.
 - Idź do niej i zobacz czy się obudziła, następnie spróbuj się dowiedzieć jak mniej więcej się czuje.
 - Dobrze - odpowiedział, wstając powolnym ruchem. Suigetsu oburzył się.
 - To nie fair! Dlaczego on może iść, a ja nie?
 - On nie będzie jej podrywał - warknąłem obojętnie, powracając do napawania się energicznymi właściwościami kawy.
 - Nie będę jej podrywał… przecież ma narzeczonego.
 - Nawet gdyby nie miała, raczej nie wpadłbyś jej w oko – wtrąciła Karin, zeskakując z blatu i mało szykownym ruchem sięgając po kromkę chleba.
Oboje zaczynali działać mi na nerwy.
 - Juugo idź - rozkazałem stanowczo wskazując na drzwi, które prowadzą na korytarz.
Bez słowa wyszedł, a jego miarowe kroki echem rozprzestrzeniały się po całej kuchni.
S A K U R A
Skrzyp drzwi. Zamarłam. Zaczęłam panikować. No pięknie, i co ja mam teraz do cholery robić? Jedno jest pewne; chcę stąd uciec, wyjść, odejść. Nie podobało mi się tu. Wszystko ciemne i bez wyrazu, w dodatku ludzie, których w ogóle nie znam.
Jak ja mogłam chcieć uciec z rodzinnej wioski? Przynajmniej przekonałam się, że nie jestem jeszcze gotowa na takie doświadczenie. Ale co w takim razie? Mam zostać w Konoha i nadal być niewolnicą Eizo? Tak czy inaczej, na razie utknęłam tu. Ze standardowym mętlikiem w głowie i niezrozumieniem.
Gdy drzwi całkiem otworzyły się, usiadłam szybko z powrotem na łóżko i spojrzałam oczekująco na postać, która stała u progu. Starałam się zachować spokój.
Poczułam znaczną ulgę, gdy moim oczom ukazał się płowo-włosy Ninja, którego pamiętałam. Juugo. Tak, to było jego imię.
 - Obudziłaś się - powiedział jakby sam do siebie, patrząc na mnie beznamiętnie.
Postanowiłam, że zachowam się normalnie, bez żadnych zbędnych wybuchów gniewu. Chociaż wewnątrz wręcz mną targało, aby opuścić to miejsce - jednak musiałam się powstrzymywać, a tym bardziej nie dawać tego po sobie poznać.
 - Tak - przytaknęłam z ironicznym uśmiechem. - I byłoby mi miło gdyby ktoś w końcu wyjaśnił mi co się tu dzieje.
 - Sakura, wiem, że chcesz stąd iść i ci się tu nie podoba, lecz to nie zależy od ciebie – zamarłam, gdy to wydusił. Z tym swoim charakterystycznym spokojem w głosie. Dopiero po kilku chwilach ciszy przypomniałam sobie jak ten biało-włosy mówił mi o jego niebywałych zdolnościach.
Raczej nie mam co przed nim ukrywać, skoro każda emocja wypisana jest na mojej twarzy. Nawet nie trzeba posiadać specjalnych zdolności, aby prawidłowo je odczytać.
 - Nie zależy ode mnie? - spytałam.
Pokręcił stanowczo głową.
 - O wszystkim decyduje nasz lider, który chce abyś tu została i służyła nam jako Medyk - przerwał na chwilę i podszedł bliżej. - Nie obawiaj się, ani nie denerwuj.
 - Jak mam się nie denerwować? Pojmaliście mnie! Wiesz... w takich sytuacjach ciężko zachować spokój.
Niespodziewanie uśmiechnął się. Tak szczerze. Wtedy jego twarz stała się bardziej rozpromieniona i przyjazna.
 - Pomimo zaistniałej sytuacji, uwierz, że nie mamy zamiaru cię tu torturować. Po prostu bądź z nami i nie kombinuj z ucieczkami. Lecz nas po treningach i zadaniach... o to w tym wszystkim chodzi.
 - I macie gdzieś, jak się będę czuła po opuszczeniu rodzinnej wioski? - delikatnie podniosłam głos. Juugo nadal stał nade mną z uśmiechem.
 - I tak nie miałaś się tam najlepiej, zgadza się?
 - A co ty możesz wiedzieć? - spytałam sarkastycznie podnosząc głos o jeden ton. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że to wyczuł.
 - Spokojnie – jego standardowa regułka.
 - Ja jestem spokojna! Chcę tylko stąd wyjść! - zacisnęłam pięści i wstałam gwałtownie z łóżka. - Nie chcę tu być. Nie podoba mi się to wszystko. Ach! I mam gdzieś zasady waszego lidera!
 - Uspokój się - warknął chwytając mnie za oba nadgarstki.
 - Chcę stąd iść.
 - Mówiłem ci, że nie masz nic do gadania. Jesteś pojmana, a nie w pięciogwiazdkowym hotelu.
W jego oczach widziałam tylko spokój. Zazdrościłam mu, że tak go zachowuje. Zaszczytem byłoby dla mnie zobaczyć go zdenerwowanego.
 - Chcę stąd iść - powiedziałam mu wyraźnie akcentując każdą sylabę, Juugo tylko pokręcił głową.
 - W takiej sytuacji pogadaj z liderem - oznajmił mi i pomimo, że w moim sercu narodziła się nadzieja, wiedziałam, że wypowiedział to tylko po to, aby ze mnie zaszydzić. On i ja doskonale wiedzieliśmy, że „lider” mnie nie wypuści.
 - Do licha, odsuń się - wrzasnęłam i popchnęłam go na ścianę, zdziwiłam się, że mi się to udało. Ruszyłam przed siebie i gdy nacisnęłam na klamkę, a drzwi otworzyły się zachciało mi się skakać z szczęścia - wcześniej były zamknięte.
 - Twoje czyny pójdą na marne. Zobaczysz - to były ostatnie słowa płowo-włosego jakie usłyszałam. Gdy wyleciałam z pokoju ujrzałam przed sobą wąski, ale nieskończenie długi korytarz w takiej samej kolorystyce jak mój pokój, jednak nim zdołałam zrobić dwa kroki, poczułam jak na kogoś wpadam.
Przed oczami przeleciał mi tylko obraz umięśnionej klatki piersiowej i biała koszula. Myślałam, że upadnę na ziemię pod wpływem uderzenia, ale ktoś w ostatniej chwili mnie złapał. Poczułam tylko silnie i ciepłe ręce, które chwyciły mnie jak małego niesfornego dzieciaka.
 - Do licha! - zaklęłam, wczepiając palce we włosy/
 - Już chciałaś uciec, co? - gdy usłyszałam nad uchem ten głos, ciarki przeszły mnie po plecach. Zamarłam w bezruchu, a mój umysł powtarzał wypowiedziane zdanie jak echo w olbrzymiej jaskini. Po raz pierwszy twarzą w twarz z… liderem.
Powoli i niepewnie uniosłam wzrok. Wtedy właśnie serce zaczęło walić mi jak szalone, a jego głuche uderzenia były słyszalne nawet w uszach. Myślałam, że zaraz dostanę zawału.
S A S U K E
Razem z Karin i Suigetsu usłyszeliśmy krzyki i gdy ja zdecydowała, że pójdę to sprawdzić, ktoś niemal natychmiast na mnie wpadł.
Kiedy zdałem sobie sprawę, że to Sakura, momentalnie ją chwyciłem, ratując przed upadkiem. Właściwie któżby inny ośmielił się w ogóle próbować ucieczek z naszej kryjówki. Na pewno nie Juugo.
 - Już chciałaś uciec, co? - spytałem w miarę normalnie. Widziałem w jej oczach złość i panikę. Nie miałem zamiaru straszyć jej jeszcze bardziej.
Na mojej twarzy zawitał łobuzerski uśmiech, gdy kunoichi uniosła wzrok. Jej szeroko otwarte oczy i szok wyrysowany na twarzy wywołały u mnie niesamowity napływ radości.
Klęczałem na ziemi, z Haruno na rękach. Po chwili przybiegli Karin i Suigetsu zaciekawieni czemu zawdzięczają ten wielki huk. Kiedy stanęli naprzeciwko nas oboje zamurowało.
 - Co się stało? - spytała Karin rozglądając się dookoła. Płowo-włosy stojąc w drzwiach rozłożył ramiona w geście niewiedzy.
 - Chciała uciec? – spytał Hozuki.
 - Dlaczego masz ją na rękach, Sasuke-kun?
Oni zadawali bezsensowne pytania, a ja z uwagą wpatrywałem się w Sakurę, która siedziała na moich kolanach w bezruchu. Patrzyła na mnie wielkimi zielonymi oczami, które tak dobrze pamiętałem. Patrzyła na mnie jakby znajdowała się w transie. Byłem świadomy tego, że wewnątrz jej umysłu trwa teraz wojna.
Po kilku sekundach pokręciła rytmicznie głową, aby wypuścić z siebie atakujące ją emocje.
 - Sakura... - zaczął Suigetsu, schylając się tak, żeby ich oczy znajdowały się na tej samej wysokości. Haruno wstała powoli z wyrzutem na twarzy - nie rozumiałem jej zachowania.
 - Chce stąd iść - szepnęła cicho, mając lekko spuszczoną głowę. - Wypuście mnie.
 - Powiedziałem już, że nie możesz nigdzie iść - warknął Juugo.
 - Wypuście mnie do cholery! - cała nasza czwórka aż poskoczyła, gdy Sakura krzykneła zakrywając twarz rękami. Chyba wiem komu mogę zawdzięczać jej zachowanie.
 - Sakura - zacząłem „sucho”, tym razem bez sympatii. - Wiem, że to dla ciebie szok, że mnie widzisz, ale nasza organizacja potrzebuje Medyka. Nie interesują mnie twoje pretensje. Zostajesz tu na stałe, i koniec.
Nawet nie drgnęła. Stała bokiem, obrócona w stronę Juugo z głową skierowaną w dół. Poczułem się niekomfortowo. Po raz pierwszy zachciałem, żeby Karin lub Suigetsu coś dorzucili, ale oni złośliwie wpatrywali się temu wszystkiemu w milczeniu.
 - Uchiha – warknęła, a ja zobaczyłem jak zaciska pięść - Zejdź mi z oczu.
Zmarszczyłem brwi.
 - Słuchaj, nie obchodzą mnie twoje widzimisię - podszedłem do niej i chwyciłem za nadgarstek. - Będziesz tu, czy ci się to podoba, czy nie.
 - Sasuke - zaczął zniesmaczony biało-włosy, oczywiście odzywa się kiedy już nie trzeba.
 - Co? - warknąłem.
 - Spokojnie.
 - Nie uspokajaj mnie. Nie jestem zły - wytłumaczyłem swoim normalnym tonem i przeniosłem wzrok na Sakurę. - Muszę mieć Medyka, a ty jesteś najlepszym.
 - Nie lepiej zaopatrzyć się w gorszego Medyka, który przynajmniej nie będzie sprawiał problemów, niż użerać się z jej buntowniczością. - skitowała rudo-włosa patrząc na Sakurę z obrzydzeniem.
 - Karin, zamknij się - rozkazałem jej, karcąc morderczym wzrokiem.
 - Jeśli ona ma tak odstawiać, to bez sensu.
Suigetsu westchnął zrezygnowany.
 - A jak ty byś się zachowywała gdybyś została pojmana, przez czwórkę nieznanych ci osób, do nieznanego ci miejsca? Karin, zastanów się zanim coś powiesz...
Błyskawicznie jej twarz z jędzowatej zmieniła się w poważną.
 - Suigetsu - oznajmiła nagle Sakura patrząc błagalnie na Hozuki’ego – Ta dziewczyna ma rację. Znam kilku, którzy dorównują mi umiejętnościami i być może zechcą się do was przyłączyć. Bez buntowniczości.
Mój kompan był wyraźnie zdziwiony tym, że Sakura tak bezceremonialnie wypowiedziała jego imię, jakby znali się od kilku dobrych lat.
 - To nie zależy ode mnie – odezwał się w końcu.
Teraz różowo-włosa przeniosła wzrok na mnie. Jej oczy ukazywały złość i zakłopotanie. Całkowita mieszanka uczuć.
 - Czego ty ode mnie chcesz? - wydukała wściekła.
 - Twoich umiejętności medycznych.
Machnęła ignorująco ręką.
 - Daruj sobie - szepnęła, odwracając wzrok. - Nie mam zamiaru z wami walczyć bo i tak wiem, że nie wygram.
 - Gratuluję odkrycia.
 - Ale próbowałaś uciec - zauważył biało-włosy.
 - To z paniki - wytłumaczyła.
Wpatrywałem się w nią, jeszcze kilka minut. Z bliska robiła wrażenie zaradnej i inteligentnej kobiety. W jej oczach żarzyły się płomienie wściekłości, co pod pewnymi względami było czarujące.
 - Suigetsu, Karin i Juugo - rzekłem tonem nie znoszącym sprzeciwu.
 - Tak? - spytali chórem.
 - Idźcie do swoim pokoi, a nas zostawcie samych, muszę z nią porozmawiać.
Po minie Suigetsu wyczytałem, że początkowo chciał zaprotestować, ale zrezygnował z tej czynności. Rudo-włosa tylko mruknęła coś pod nosem, a zaraz potem ruszyła dumnie przed siebie. Reszta posłała nam jeszcze spojrzenia mówiące „Powodzenia” i poszli za Karin.
Gdy wiedziałem, że jest już bezpiecznie, odezwałem się:
 - Chodź do pokoju – uchyliłem przed nią drzwi i puściłem przodem. Haruno z fuknięciem zarzuciła włosami, wślizgując się do wnętrza pomieszczenia.
Serce biło mi jak dzwon. Nieprzerwanym, nieokiełznanym rytmem.
S A K U R A
Cholera! Nie mogłam w to uwierzyć, nie chciałam. Jak to, u licha możliwe? Usiadłam twardo na przeklętym dla mnie łóżku i spuściłam głowę tak, żeby Uchiha nie miał wglądu na buzującą wewnątrz mnie mieszankę sprzecznych uczuć.
Może to wszystko mi się śni? Czy to ironia losu, że po tylu latach trafiam właśnie na niego? Na umięśnionego, przystojnego, o oczach w, których można utonąć Sasuke Uchihe? Chrzanić to! Irytowało mnie to, że po takim czasie nadal jest taki cudowny. Zaczynałam nienawidzić go za nieludzki powód; za jego niezaprzeczalną urodę i czarujące spojrzenie.
Ale to drań. Drań, nie dbający o nic innego, oprócz własnych interesów. Musiałam przyznać, że trochę się obawiałam. Nie miałam pojęcia czego mogę się po nim spodziewać. Kiedyś za mną nie przepadał, ale mimo wszystko chronienie mnie i reszty drużyny było jego priorytetem.
 - Miło cię znowu widzieć - podniosłam głowę na dźwięk jego oschłego głosu. Na jego twarzy wpełzł zawadiacki uśmiech.
Bez wahania podszedł i uklęknął naprzeciwko mnie.
 - Po co mnie tu sprowadziłeś? - spytałam.
Kiedy położył rękę na moim kolanie, serce podskoczyło mi do gardła. Wtedy przypomniałam sobie, że nadal mam na sobie obcisłą sukienkę od Eizo.
 - Nie wiedziałem na początku, że to ty. Potrzebowałem tylko Medyka dla mojej organizacji.
  - I spośród tylu musiała paść akurat na mnie? - jęknęłam.
 - To dziwna sytuacja – przyznał, mierzwiąc sobie włosy. – Ale nie miałem innego wyjścia. Nie będę rezygnować z najlepszego, skoro mam to niemal pod nosem.
Przeraziła mnie jego stanowczość.
 - Chcesz moich umiejętności?
 - Tak.
 - I sądzisz, że są najlepsze?
 - To nie tylko moje zdanie, ale większości mieszkańców twojej wioski. Moi towarzysze pytali o różnych Medyków, a każdy, zawsze wspominał im o tobie.
Nadal czułam się nieswojo, zwłaszcza kiedy był tak blisko. Klęczał przede mną, a jego oddech drażnił moją skórę. Wszystko było tak jak kiedyś. Moje serce przyśpieszało na jego widok, organizm produkował miliony hormonów szczęścia i dopadała mnie czysta chęć, aby się na niego rzucić i wyściskać - tak bardzo mi go brakowało.
Może nawet skusiłabym się na taki scenariusz, gdyby nie jego obojętne podejście i ucieczka z wioski.
 - Zostajesz tu – Sasuke opacznie zrozumiał mój wyraz twarzy, przypuszczając zapewne, że w myślach układam już kolejny szyderczy plan ucieczki.
 - A co z Konohą, do cholery? Myślisz, że tak po prostu to wszystko zostawię? - wściekłam się i zacisnęłam obie pięści. Nie chciałam nawet myśleć o tym, że mogłabym już nigdy nie zobaczyć Naruto.
 - Nie rozumiem dlaczego Shinobi tak bardzo ciągnie do wiosek. – poskarżył się Sasuke. – O wiele więcej można nauczyć się poza nią.
 - Czyli twierdzisz, że tutaj się czegoś nauczę, tak?
Pokiwał pewnie głową. Jednak ja nie byłam taka pewna.
 - Jestem Medykiem. Nie musze mieć umiejętności Ninja na wysokim poziomie. Ja leczę, nie walczę.
 - Rozumiem, ale i tak z czasem zauważysz, że tu jest lepiej - spojrzał głęboko w moje oczy, co było dla mnie czymś niespotykanym. Jego czarne tęczówki… Teraz nabrałam ochoty na zatopienie się w ich smolistym odcieniu.
Na mojej twarzy zawidniał wyraźny grymas.
 - Na pewno nie będzie mi lepiej. Tam miałam przyjaciół, a tutaj mam cholernego dupka!
 - Daj spokój. Było, minęło - machnął ręką. Zrobił to tak obojętnie, i tak lekceważąco, że miałam ochotę urwać mu głowę. Tyle bólu, cierpienia i tęsknot za tym, którego kochałam skitował tylko jednym zdaniem.
Było, minęło…
 - Jesteś idiotą.
Moja obelga nie zrobiła na nim wrażenia.
 - Dlaczego tak uważasz?
 - Bo w ogóle nie patrzyłeś na to, jak czuliśmy się po twoim odejściu.
Westchnął.
 - Tłumaczyłem ci to. Dla mnie liczy się tylko zemsta.
 - Liczy? - spytałam osłupiała. Przecież zabił już swojego brata Itachi'ego...
 - Liczyła - poprawił się nieco zmieszany. Było to dla mnie podejrzane, lecz fakt, że widzę go po raz pierwszy od tak dawna zatuszował pierwsze wrażenie.
 - Dobra – obwieściłam rozzłoszczona. - Możesz już wyjść.
 - Jak chces. - rzucił. - Wiedz tylko, że stąd nie ma ucieczki.
Powoli wstał i niechętnie zabrał dłoń z mojego uda. Dopiero wtedy mi ulżyło i mogłam w pełni się rozluźnić.
Niespodziewanie na myśl przyszedł mi Eizo. Ciekawe co on by zrobił, gdybym zachowała się przy nim tak jak przy Sasuke. Na pewno by się wściekł. Zacząłby mnie bić, i powiedział, że dzisiaj w nocy pożałuję. A Sasuke? Powiedział po prostu „Jak chcesz”. Nie było to grzeczne, ale poczułam się szanowana.
Kiedyś to go uważałam za największego drania, a teraz jego miejsce zajmuje Eizo. A o ile się nie mylę, to prędko go nie zobaczę.
 - I tak Naruto po mnie przyjdzie. Eizo mu wszystko opowie - dorzuciłam nim wyszedł, aby go sprowokować.
 - Eizo? - zdziwił się. - To ten mięśniak, z którym byłaś?
Zaskoczyła mnie jawnie okazywana wrogość w jego głowie.
 - Tak.
 - Twój narzeczony? - spytał z obrzydzeniem.
Nic nie rozumiałam. Pokiwałam tylko głową.
 - Hmm - zamyślił się. - Możesz mu już oddać pierścionek.
 - Co?
 - Od dzisiaj należysz do naszej organizacji. Ludzie z Konohy powinni przestać się na ciebie liczysz.
„Należysz do mnie, należysz do mnie”. Ile razy Eizo powtarzał mi te słowa? W ostateczności zaczęłam czuć się jak jego własność. Jak rzecz, z  którą mógł robić co chce. Jak niewolnica.
Gdy Sasuke powiedział, że należę do Taki, moje serce podskoczyło mi do gardła. Umysł naszła niespodziewana dawka radości. Chociaż były to puste słowa, które prawdopodobnie nic nie znaczyły, to naprawdę czułam się uwolniona od poprzednich natrętnych wizji.
 - Jeżeli Naruto, lub mięśniak ośmielą się po ciebie przyjść, gorzko tego pożałują.
Obdarował mnie spojrzeniem, którego nie umiałam odczytać i po prostu wyszedł. Zadziwiło mnie to, że pokój opuścił w pośpiechu.
Niczego co związane z nim nie rozumiałam. Zachowywał się dziwnie.
Sasuke. Spotkałam go, zobaczyłam, poczułam, dotknęłam. To naprawdę ten Sasuke, którego kochałam kilka lat temu.
Jest tutaj! Obok! Cholerny drań! Na dodatek jestem na niego skazana.

2 komentarze:

  1. Gdyby Sakura nie zaczęła panikować i nie wybiegła z tego pomieszczenia zapewne nie wpadła by w objęcia najprzystojniejszego faceta pod słońcem. Ahh <3
    Sasuke Uchiha.. drań i idiota? I tak go uwielbiam. ^^
    Na jej miejscu raczej bym się cieszyła, a nie narzekała i chciała wrócić do Konohy.
    Ta Taka jakaś taka za miła. xd I jeszcze się wzajemnie nie pozabijali. :33
    Rozdział znowu świetny. ;_: :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli dobrze rozumiesz, chciałabyś leczyć mężczyznę, który chciał cię zabić i nie szanował. I co z tego, że ma urodę, skoro parszywy charakter?

      Usuń