Chwila, w której się
ocknęłam była dla mnie kompletnym szokiem. Nie wiedziałam co się dzieję, ani
gdzie się znajduję. W mojej głowie panowało rozpowszechnienie myśli. Byłam w
kropce. Obce pomieszczenie, którego przenigdy nie widziałam na oczy. Przestrzeń
wokół była ciemna i ponura, zdziwiłam się gdy nie dostrzegłam żadnego okna.
Wszystko było okryte ciemno brązowym marmurem. Przede mną znajdował się mały
stolik z jednym żałośnie wyglądającym krzesłem, a w kącie niewielka szafa. Obok
niej drzwi, które prawdopodobnie prowadziły do łazienki; chociaż miałam co do
tego wątpliwości. Całokształt był dziwny. Niepewnie i powoli podniosłam się z
łóżka, na którym leżałam. Dopiero po paru chwilach zaczęły nawracać wspomnienia
z wczorajszego wieczora.
Organizacja, walka, upadek
Eizo, spotkanie z liderem... całość zaczęła się kumulować i ukazywać w moim
umyśle tak, jakbym nadal była tego naocznym świadkiem.
- Psiakrew -
szepnęłam cicho, zdając sobie sprawę z zaistniałej sytuacji. Zostałam pojmana.
Wszystko na to wskazywało. Uprowadziła mnie ta cholerna organizacja, a ja tak
prostacko dałam się dorwać.
Suigetsu i Juugo, których
poznałam jako pierwszych - i to oni najbardziej utknęli w mojej pamięci - nie
wyglądają na takich zaborczych, aby targać się za mną, aż do Konohy. Ich
pojawienie się było dla mnie zupełnym oszołomieniem. Tak samo jak i fakt, że
znajduję się gdzieś na drugim końcu świata, z obcymi ludźmi, w nieznanej mi
sferze życia.
Usiadłam z powrotem na
łóżko, chwytając się jedną ręką za głowę. Co teraz zrobić, do cholery? Zostać,
uciec? Ale jak?
Ostatecznie czułam się
całkiem nieźle, był to doprawdy pierwszy mój poranek, od tak dawna, w którym
nie widziałam obok siebie mojego narzeczonego. Pierwszy i nie taki zły, gdyby
nie to, że jestem w stu procentowej niewiedzy.
W konkluzji byłam na łasce członków
parszywej organizacji. Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać, i na ile
rozwinięte są ich umiejętności. Czy mogę stanąć do walki, czy też powinnam
od razu się poddać i prosić o wypuszczenie? Notabene moja znajomość
i orientacja w terenie były równe zeru.
Reasumując: jestem w
cholernej kropce!
S A S
U K E
- Jakie są twoja
plany względem niej, Sasuke-kun? Będziesz trzymał ją w tym pokoju jak jakiegoś
więźnia?
Karin usiadła na blacie
stołu i posłała mi pełnie niezrozumienia spojrzenie. Wraz z męską częścią
zespołu zajmowałem bardziej „ludzkie” miejsca, na przykład drewniane krzesła.
Biało-włosy zwrócił wzrok w
moim kierunku.
- Chyba nie do końca
to obmyśliłeś, co?
- Nie przeżywajcie
tak - jęknąłem znudzony, chwytając się za głowę. - Jakiś szantaż i zostanie,
zresztą będzie musiała się przyzwyczaić. Uciec na pewno jej nie pozwolimy.
- Więc co dokładnie
robimy?
- Dokładny plan
zostaw mnie.
- To znaczy? -
spytała Karin.
- To znaczy, że macie
wyłączyć swoje mózgownice, których i tak rzadko używacie i przedłużyć ich
odpoczynek – wyjaśniłem podminowany, mimochodem gestykulując.
- Szefie, bez urazy, poważnie, ale tobie też
zdarzają się dni, w których „wyłączasz mózgownicę”. Hej… nie patrz tak na mnie.
Mówię prawdę – moje ostrzegawcze spojrzenie nie zrobiło na nim wrażenie, tylko
zmusiło do obrony. – Bo co zrobiłeś ostatnio? Ta akcja w Konoha była kompletnie
nieprzemyślanym posunięciem.
- A jak nie będzie
chciała współpracować? - odezwał się Juugo. Dzięki wszystkim niebiosom
skoncentrował się na ważniejszych tematach, niż szukanie dziury w całym.
- Według mnie należy
po prostu zdobyć jej zaufanie, i tyle. Zresztą, ja nie mam zamiaru traktować
jej jak jakiegoś więźnia. Z czasem się przyzwyczai. Może nawet dojdzie do grona
moich przyjaciół - Suigetsu wrył mi się w słowo, kiedy już otwierałem usta.
Zadziwiła mnie jego wypowiedź.
- Nie rozumiem... - mruknęła
Karin jakby na twarzy miała wyrysowany wielki znak zapytania.
- Nie będę jej
fałszywym przyjacielem. Mam co do niej dobre zamiary, Sasuke chyba też.
Otworzyłem szeroko oczy ze
zdumienie.
- Teraz to ja nie
rozumiem.
- No... nie masz
zamiaru traktować jej jak więźnia?
- Kiedy się
przyzwyczai i będę już pewny, że nie ucieknie, to tak. W końcu jak twierdzi
Juugo miała wątpliwości czy się do nas dołączyć, czy nie. Więc może jak
przeżyje to doświadczenie na własnej skórze, to uzna, że tutaj jest jej jednak lepiej.
- Być może - zamyślił
się. – A może już się obudziła? Pójdę do niej - dodał ochoczo z podwójną dawką
entuzjazmu.
Niemal natychmiast
zagrodziłem mu drogę.
- Nie – oznajmiłem
lakonicznie. - Znając ciebie będziesz stanowczo za miły.
- A ty stanowczo za
groźny - mruknął nie będąc ani trochę oszołomiony moją reakcją. Może się tego
spodziewał?
- To właśnie dobrze.
- Właśnie źle. Nie
będzie jej tu dobrze, i jeszcze ucieknie, lub przynajmniej będzie próbowała.
- Może próbować ile
chce, i tak się jej nie uda.
Obdarował mnie zdumionym
wzrokiem. Pewny siebie dodałem:
- Ta dziewczyna jest
już na mnie skazana, do końca życia.
- Do końca życia? – nie
wliczając do grona Juugo, dwie pary oczy przypominały mi teraz wielkie spodki.
- Tak, do końca życia
- szepnąłem. - A teraz, Juugo… - powiedziałem już nieco głośniej wskazując na
płowo-włosego.
Poniósł skupiony wzrok.
- Idź do niej i
zobacz czy się obudziła, następnie spróbuj się dowiedzieć jak mniej więcej się
czuje.
- Dobrze -
odpowiedział, wstając powolnym ruchem. Suigetsu oburzył się.
- To nie fair! Dlaczego
on może iść, a ja nie?
- On nie będzie jej
podrywał - warknąłem obojętnie, powracając do napawania się energicznymi
właściwościami kawy.
- Nie będę jej podrywał…
przecież ma narzeczonego.
- Nawet gdyby nie miała, raczej nie wpadłbyś
jej w oko – wtrąciła Karin, zeskakując z blatu i mało szykownym ruchem sięgając
po kromkę chleba.
Oboje zaczynali działać mi
na nerwy.
- Juugo idź -
rozkazałem stanowczo wskazując na drzwi, które prowadzą na korytarz.
Bez słowa wyszedł, a jego
miarowe kroki echem rozprzestrzeniały się po całej kuchni.
S A K
U R A
Skrzyp drzwi. Zamarłam. Zaczęłam
panikować. No pięknie, i co ja mam teraz do cholery robić? Jedno jest pewne;
chcę stąd uciec, wyjść, odejść. Nie podobało mi się tu. Wszystko ciemne i bez
wyrazu, w dodatku ludzie, których w ogóle nie znam.
Jak ja mogłam chcieć uciec
z rodzinnej wioski? Przynajmniej przekonałam się, że nie jestem jeszcze gotowa
na takie doświadczenie. Ale co w takim razie? Mam zostać w Konoha i nadal być
niewolnicą Eizo? Tak czy inaczej, na razie utknęłam tu. Ze standardowym
mętlikiem w głowie i niezrozumieniem.
Gdy drzwi całkiem otworzyły
się, usiadłam szybko z powrotem na łóżko i spojrzałam oczekująco na postać,
która stała u progu. Starałam się zachować spokój.
Poczułam znaczną ulgę, gdy
moim oczom ukazał się płowo-włosy Ninja, którego pamiętałam. Juugo. Tak, to
było jego imię.
- Obudziłaś się -
powiedział jakby sam do siebie, patrząc na mnie beznamiętnie.
Postanowiłam, że zachowam
się normalnie, bez żadnych zbędnych wybuchów gniewu. Chociaż wewnątrz wręcz mną
targało, aby opuścić to miejsce - jednak musiałam się powstrzymywać, a tym
bardziej nie dawać tego po sobie poznać.
- Tak - przytaknęłam
z ironicznym uśmiechem. - I byłoby mi miło gdyby ktoś w końcu wyjaśnił mi co
się tu dzieje.
- Sakura, wiem, że
chcesz stąd iść i ci się tu nie podoba, lecz to nie zależy od ciebie – zamarłam,
gdy to wydusił. Z tym swoim charakterystycznym spokojem w głosie. Dopiero po
kilku chwilach ciszy przypomniałam sobie jak ten biało-włosy mówił mi o jego niebywałych
zdolnościach.
Raczej nie mam co przed nim
ukrywać, skoro każda emocja wypisana jest na mojej twarzy. Nawet nie trzeba
posiadać specjalnych zdolności, aby prawidłowo je odczytać.
- Nie zależy ode
mnie? - spytałam.
Pokręcił stanowczo głową.
- O wszystkim
decyduje nasz lider, który chce abyś tu została i służyła nam jako Medyk -
przerwał na chwilę i podszedł bliżej. - Nie obawiaj się, ani nie denerwuj.
- Jak mam się nie
denerwować? Pojmaliście mnie! Wiesz... w takich sytuacjach ciężko zachować
spokój.
Niespodziewanie uśmiechnął
się. Tak szczerze. Wtedy jego twarz stała się bardziej rozpromieniona i
przyjazna.
- Pomimo zaistniałej
sytuacji, uwierz, że nie mamy zamiaru cię tu torturować. Po prostu bądź z nami
i nie kombinuj z ucieczkami. Lecz nas po treningach i zadaniach... o to w tym
wszystkim chodzi.
- I macie gdzieś, jak
się będę czuła po opuszczeniu rodzinnej wioski? - delikatnie podniosłam głos.
Juugo nadal stał nade mną z uśmiechem.
- I tak nie miałaś
się tam najlepiej, zgadza się?
- A co ty możesz
wiedzieć? - spytałam sarkastycznie podnosząc głos o jeden ton. Doskonale
zdawałam sobie sprawę, że to wyczuł.
- Spokojnie – jego
standardowa regułka.
- Ja jestem spokojna!
Chcę tylko stąd wyjść! - zacisnęłam pięści i wstałam gwałtownie z łóżka. - Nie
chcę tu być. Nie podoba mi się to wszystko. Ach! I mam gdzieś zasady waszego
lidera!
- Uspokój się - warknął
chwytając mnie za oba nadgarstki.
- Chcę stąd iść.
- Mówiłem ci, że nie
masz nic do gadania. Jesteś pojmana, a nie w pięciogwiazdkowym hotelu.
W jego oczach widziałam
tylko spokój. Zazdrościłam mu, że tak go zachowuje. Zaszczytem byłoby dla mnie
zobaczyć go zdenerwowanego.
- Chcę stąd iść -
powiedziałam mu wyraźnie akcentując każdą sylabę, Juugo tylko pokręcił głową.
- W takiej sytuacji
pogadaj z liderem - oznajmił mi i pomimo, że w moim sercu narodziła się
nadzieja, wiedziałam, że wypowiedział to tylko po to, aby ze mnie zaszydzić. On
i ja doskonale wiedzieliśmy, że „lider” mnie nie wypuści.
- Do licha, odsuń się
- wrzasnęłam i popchnęłam go na ścianę, zdziwiłam się, że mi się to udało.
Ruszyłam przed siebie i gdy nacisnęłam na klamkę, a drzwi otworzyły się
zachciało mi się skakać z szczęścia - wcześniej były zamknięte.
- Twoje czyny pójdą
na marne. Zobaczysz - to były ostatnie słowa płowo-włosego jakie usłyszałam.
Gdy wyleciałam z pokoju ujrzałam przed sobą wąski, ale nieskończenie długi
korytarz w takiej samej kolorystyce jak mój pokój, jednak nim zdołałam zrobić
dwa kroki, poczułam jak na kogoś wpadam.
Przed oczami przeleciał mi
tylko obraz umięśnionej klatki piersiowej i biała koszula. Myślałam, że upadnę
na ziemię pod wpływem uderzenia, ale ktoś w ostatniej chwili mnie złapał.
Poczułam tylko silnie i ciepłe ręce, które chwyciły mnie jak małego niesfornego
dzieciaka.
- Do licha! - zaklęłam,
wczepiając palce we włosy/
- Już chciałaś uciec,
co? - gdy usłyszałam nad uchem ten głos, ciarki przeszły mnie po plecach.
Zamarłam w bezruchu, a mój umysł powtarzał wypowiedziane zdanie jak echo w olbrzymiej
jaskini. Po raz pierwszy twarzą w twarz z… liderem.
Powoli i niepewnie uniosłam
wzrok. Wtedy właśnie serce zaczęło walić mi jak szalone, a jego głuche
uderzenia były słyszalne nawet w uszach. Myślałam, że zaraz dostanę zawału.
S A S
U K E
Razem z Karin i Suigetsu
usłyszeliśmy krzyki i gdy ja zdecydowała, że pójdę to sprawdzić, ktoś niemal
natychmiast na mnie wpadł.
Kiedy zdałem sobie sprawę,
że to Sakura, momentalnie ją chwyciłem, ratując przed upadkiem. Właściwie
któżby inny ośmielił się w ogóle próbować ucieczek z naszej kryjówki. Na pewno
nie Juugo.
- Już chciałaś uciec,
co? - spytałem w miarę normalnie. Widziałem w jej oczach złość i panikę. Nie
miałem zamiaru straszyć jej jeszcze bardziej.
Na mojej twarzy zawitał
łobuzerski uśmiech, gdy kunoichi uniosła wzrok. Jej szeroko otwarte oczy i szok
wyrysowany na twarzy wywołały u mnie niesamowity napływ radości.
Klęczałem na ziemi, z
Haruno na rękach. Po chwili przybiegli Karin i Suigetsu zaciekawieni czemu
zawdzięczają ten wielki huk. Kiedy stanęli naprzeciwko nas oboje zamurowało.
- Co się stało? -
spytała Karin rozglądając się dookoła. Płowo-włosy stojąc w drzwiach rozłożył
ramiona w geście niewiedzy.
- Chciała uciec? – spytał
Hozuki.
- Dlaczego masz ją na
rękach, Sasuke-kun?
Oni zadawali bezsensowne
pytania, a ja z uwagą wpatrywałem się w Sakurę, która siedziała na moich
kolanach w bezruchu. Patrzyła na mnie wielkimi zielonymi oczami, które tak
dobrze pamiętałem. Patrzyła na mnie jakby znajdowała się w transie. Byłem
świadomy tego, że wewnątrz jej umysłu trwa teraz wojna.
Po kilku sekundach
pokręciła rytmicznie głową, aby wypuścić z siebie atakujące ją emocje.
- Sakura... - zaczął
Suigetsu, schylając się tak, żeby ich oczy znajdowały się na tej samej
wysokości. Haruno wstała powoli z wyrzutem na twarzy - nie rozumiałem jej
zachowania.
- Chce stąd iść - szepnęła
cicho, mając lekko spuszczoną głowę. - Wypuście mnie.
- Powiedziałem już,
że nie możesz nigdzie iść - warknął Juugo.
- Wypuście mnie do
cholery! - cała nasza czwórka aż poskoczyła, gdy Sakura krzykneła zakrywając
twarz rękami. Chyba wiem komu mogę zawdzięczać jej zachowanie.
- Sakura - zacząłem „sucho”,
tym razem bez sympatii. - Wiem, że to dla ciebie szok, że mnie widzisz, ale
nasza organizacja potrzebuje Medyka. Nie interesują mnie twoje pretensje.
Zostajesz tu na stałe, i koniec.
Nawet nie drgnęła. Stała
bokiem, obrócona w stronę Juugo z głową skierowaną w dół. Poczułem się niekomfortowo.
Po raz pierwszy zachciałem, żeby Karin lub Suigetsu coś dorzucili, ale oni złośliwie
wpatrywali się temu wszystkiemu w milczeniu.
- Uchiha – warknęła,
a ja zobaczyłem jak zaciska pięść - Zejdź mi z oczu.
Zmarszczyłem brwi.
- Słuchaj, nie
obchodzą mnie twoje widzimisię - podszedłem do niej i chwyciłem za nadgarstek.
- Będziesz tu, czy ci się to podoba, czy nie.
- Sasuke - zaczął
zniesmaczony biało-włosy, oczywiście odzywa się kiedy już nie trzeba.
- Co? - warknąłem.
- Spokojnie.
- Nie uspokajaj mnie.
Nie jestem zły - wytłumaczyłem swoim normalnym tonem i przeniosłem wzrok na
Sakurę. - Muszę mieć Medyka, a ty jesteś najlepszym.
- Nie lepiej
zaopatrzyć się w gorszego Medyka, który przynajmniej nie będzie sprawiał
problemów, niż użerać się z jej buntowniczością. - skitowała rudo-włosa patrząc
na Sakurę z obrzydzeniem.
- Karin, zamknij się
- rozkazałem jej, karcąc morderczym wzrokiem.
- Jeśli ona ma tak
odstawiać, to bez sensu.
Suigetsu westchnął
zrezygnowany.
- A jak ty byś się
zachowywała gdybyś została pojmana, przez czwórkę nieznanych ci osób, do
nieznanego ci miejsca? Karin, zastanów się zanim coś powiesz...
Błyskawicznie jej twarz z
jędzowatej zmieniła się w poważną.
- Suigetsu -
oznajmiła nagle Sakura patrząc błagalnie na Hozuki’ego – Ta dziewczyna ma
rację. Znam kilku, którzy dorównują mi umiejętnościami i być może zechcą się do
was przyłączyć. Bez buntowniczości.
Mój kompan był wyraźnie zdziwiony
tym, że Sakura tak bezceremonialnie wypowiedziała jego imię, jakby znali się od
kilku dobrych lat.
- To nie zależy ode
mnie – odezwał się w końcu.
Teraz różowo-włosa
przeniosła wzrok na mnie. Jej oczy ukazywały złość i zakłopotanie. Całkowita
mieszanka uczuć.
- Czego ty ode mnie
chcesz? - wydukała wściekła.
- Twoich umiejętności
medycznych.
Machnęła ignorująco ręką.
- Daruj sobie - szepnęła,
odwracając wzrok. - Nie mam zamiaru z wami walczyć bo i tak wiem, że nie
wygram.
- Gratuluję odkrycia.
- Ale próbowałaś
uciec - zauważył biało-włosy.
- To z paniki -
wytłumaczyła.
Wpatrywałem się w nią,
jeszcze kilka minut. Z bliska robiła wrażenie zaradnej i inteligentnej kobiety.
W jej oczach żarzyły się płomienie wściekłości, co pod pewnymi względami było
czarujące.
- Suigetsu, Karin i
Juugo - rzekłem tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Tak? - spytali chórem.
- Idźcie do swoim pokoi,
a nas zostawcie samych, muszę z nią porozmawiać.
Po minie Suigetsu
wyczytałem, że początkowo chciał zaprotestować, ale zrezygnował z tej
czynności. Rudo-włosa tylko mruknęła coś pod nosem, a zaraz potem ruszyła
dumnie przed siebie. Reszta posłała nam jeszcze spojrzenia mówiące „Powodzenia”
i poszli za Karin.
Gdy wiedziałem, że jest już
bezpiecznie, odezwałem się:
- Chodź do pokoju –
uchyliłem przed nią drzwi i puściłem przodem. Haruno z fuknięciem zarzuciła
włosami, wślizgując się do wnętrza pomieszczenia.
Serce biło mi jak dzwon. Nieprzerwanym,
nieokiełznanym rytmem.
S A K
U R A
Cholera! Nie mogłam w to
uwierzyć, nie chciałam. Jak to, u licha możliwe? Usiadłam twardo na przeklętym
dla mnie łóżku i spuściłam głowę tak, żeby Uchiha nie miał wglądu na buzującą
wewnątrz mnie mieszankę sprzecznych uczuć.
Może to wszystko mi się
śni? Czy to ironia losu, że po tylu latach trafiam właśnie na niego? Na umięśnionego,
przystojnego, o oczach w, których można utonąć Sasuke Uchihe? Chrzanić to!
Irytowało mnie to, że po takim czasie nadal jest taki cudowny. Zaczynałam
nienawidzić go za nieludzki powód; za jego niezaprzeczalną urodę i czarujące
spojrzenie.
Ale to drań. Drań, nie
dbający o nic innego, oprócz własnych interesów. Musiałam przyznać, że trochę
się obawiałam. Nie miałam pojęcia czego mogę się po nim spodziewać. Kiedyś za
mną nie przepadał, ale mimo wszystko chronienie mnie i reszty drużyny było jego
priorytetem.
- Miło cię znowu
widzieć - podniosłam głowę na dźwięk jego oschłego głosu. Na jego twarzy wpełzł
zawadiacki uśmiech.
Bez wahania podszedł i uklęknął
naprzeciwko mnie.
- Po co mnie tu
sprowadziłeś? - spytałam.
Kiedy położył rękę na moim
kolanie, serce podskoczyło mi do gardła. Wtedy przypomniałam sobie, że nadal
mam na sobie obcisłą sukienkę od Eizo.
- Nie wiedziałem na
początku, że to ty. Potrzebowałem tylko Medyka dla mojej organizacji.
- I spośród
tylu musiała paść akurat na mnie? - jęknęłam.
- To dziwna sytuacja –
przyznał, mierzwiąc sobie włosy. – Ale nie miałem innego wyjścia. Nie będę
rezygnować z najlepszego, skoro mam to niemal pod nosem.
Przeraziła mnie jego
stanowczość.
- Chcesz moich umiejętności?
- Tak.
- I sądzisz, że są
najlepsze?
- To nie tylko moje
zdanie, ale większości mieszkańców twojej wioski. Moi towarzysze pytali o
różnych Medyków, a każdy, zawsze wspominał im o tobie.
Nadal czułam się nieswojo,
zwłaszcza kiedy był tak blisko. Klęczał przede mną, a jego oddech drażnił moją
skórę. Wszystko było tak jak kiedyś. Moje serce przyśpieszało na jego widok,
organizm produkował miliony hormonów szczęścia i dopadała mnie czysta chęć, aby
się na niego rzucić i wyściskać - tak bardzo mi go brakowało.
Może nawet skusiłabym się
na taki scenariusz, gdyby nie jego obojętne podejście i ucieczka z wioski.
- Zostajesz tu – Sasuke
opacznie zrozumiał mój wyraz twarzy, przypuszczając zapewne, że w myślach
układam już kolejny szyderczy plan ucieczki.
- A co z Konohą, do
cholery? Myślisz, że tak po prostu to wszystko zostawię? - wściekłam się i zacisnęłam
obie pięści. Nie chciałam nawet myśleć o tym, że mogłabym już nigdy nie
zobaczyć Naruto.
- Nie rozumiem
dlaczego Shinobi tak bardzo ciągnie do wiosek. – poskarżył się Sasuke. – O wiele
więcej można nauczyć się poza nią.
- Czyli twierdzisz,
że tutaj się czegoś nauczę, tak?
Pokiwał pewnie głową.
Jednak ja nie byłam taka pewna.
- Jestem Medykiem.
Nie musze mieć umiejętności Ninja na wysokim poziomie. Ja leczę, nie walczę.
- Rozumiem, ale i tak
z czasem zauważysz, że tu jest lepiej - spojrzał głęboko w moje oczy, co było
dla mnie czymś niespotykanym. Jego czarne tęczówki… Teraz nabrałam ochoty na
zatopienie się w ich smolistym odcieniu.
Na mojej twarzy zawidniał
wyraźny grymas.
- Na pewno nie będzie
mi lepiej. Tam miałam przyjaciół, a tutaj mam cholernego dupka!
- Daj spokój. Było, minęło
- machnął ręką. Zrobił to tak obojętnie, i tak lekceważąco, że miałam ochotę
urwać mu głowę. Tyle bólu, cierpienia i tęsknot za tym, którego kochałam
skitował tylko jednym zdaniem.
Było, minęło…
- Jesteś idiotą.
Moja obelga nie zrobiła na
nim wrażenia.
- Dlaczego tak
uważasz?
- Bo w ogóle nie
patrzyłeś na to, jak czuliśmy się po twoim odejściu.
Westchnął.
- Tłumaczyłem ci to.
Dla mnie liczy się tylko zemsta.
- Liczy? - spytałam
osłupiała. Przecież zabił już swojego brata Itachi'ego...
- Liczyła - poprawił
się nieco zmieszany. Było to dla mnie podejrzane, lecz fakt, że widzę go po raz
pierwszy od tak dawna zatuszował pierwsze wrażenie.
- Dobra – obwieściłam
rozzłoszczona. - Możesz już wyjść.
- Jak chces. -
rzucił. - Wiedz tylko, że stąd nie ma ucieczki.
Powoli wstał i niechętnie
zabrał dłoń z mojego uda. Dopiero wtedy mi ulżyło i mogłam w pełni się
rozluźnić.
Niespodziewanie na myśl
przyszedł mi Eizo. Ciekawe co on by zrobił, gdybym zachowała się przy nim tak
jak przy Sasuke. Na pewno by się wściekł. Zacząłby mnie bić, i powiedział, że
dzisiaj w nocy pożałuję. A Sasuke? Powiedział po prostu „Jak chcesz”. Nie było
to grzeczne, ale poczułam się szanowana.
Kiedyś to go uważałam za
największego drania, a teraz jego miejsce zajmuje Eizo. A o ile się nie mylę,
to prędko go nie zobaczę.
- I tak Naruto po
mnie przyjdzie. Eizo mu wszystko opowie - dorzuciłam nim wyszedł, aby go
sprowokować.
- Eizo? - zdziwił
się. - To ten mięśniak, z którym byłaś?
Zaskoczyła mnie jawnie
okazywana wrogość w jego głowie.
- Tak.
- Twój narzeczony? -
spytał z obrzydzeniem.
Nic nie rozumiałam.
Pokiwałam tylko głową.
- Hmm - zamyślił się.
- Możesz mu już oddać pierścionek.
- Co?
- Od dzisiaj należysz
do naszej organizacji. Ludzie z Konohy powinni przestać się na ciebie liczysz.
„Należysz do mnie, należysz
do mnie”. Ile razy Eizo powtarzał mi te słowa? W ostateczności zaczęłam czuć
się jak jego własność. Jak rzecz, z którą mógł robić co chce. Jak niewolnica.
Gdy Sasuke powiedział, że należę
do Taki, moje serce podskoczyło mi do gardła. Umysł naszła niespodziewana dawka
radości. Chociaż były to puste słowa, które prawdopodobnie nic nie znaczyły, to
naprawdę czułam się uwolniona od poprzednich natrętnych wizji.
- Jeżeli Naruto, lub mięśniak
ośmielą się po ciebie przyjść, gorzko tego pożałują.
Obdarował mnie spojrzeniem,
którego nie umiałam odczytać i po prostu wyszedł. Zadziwiło mnie to, że pokój
opuścił w pośpiechu.
Niczego co związane z nim
nie rozumiałam. Zachowywał się dziwnie.
Sasuke. Spotkałam go,
zobaczyłam, poczułam, dotknęłam. To naprawdę ten Sasuke, którego kochałam kilka
lat temu.
Jest tutaj! Obok! Cholerny
drań! Na dodatek jestem na niego skazana.
Gdyby Sakura nie zaczęła panikować i nie wybiegła z tego pomieszczenia zapewne nie wpadła by w objęcia najprzystojniejszego faceta pod słońcem. Ahh <3
OdpowiedzUsuńSasuke Uchiha.. drań i idiota? I tak go uwielbiam. ^^
Na jej miejscu raczej bym się cieszyła, a nie narzekała i chciała wrócić do Konohy.
Ta Taka jakaś taka za miła. xd I jeszcze się wzajemnie nie pozabijali. :33
Rozdział znowu świetny. ;_: :D
Jeśli dobrze rozumiesz, chciałabyś leczyć mężczyznę, który chciał cię zabić i nie szanował. I co z tego, że ma urodę, skoro parszywy charakter?
Usuń